„Milioner z Niemiec zaoferował mi fortunę za małżeństwo. Chciał, bym zajmowała się nim na starość”

Ślub z milionerem fot. Adobe Stock
„Sam jego dom wart był fortunę, a do tego kolekcja obrazów i posągów… Klaus był już bardzo słaby, kiedy ponowił swoje oświadczyny. – Zostań ze mną – nalegał. Wyliczył dokładnie, ile wart jest jego majątek i ile z tego przypadłoby mnie. To była oszałamiająca suma”.
/ 22.01.2021 12:28
Ślub z milionerem fot. Adobe Stock

Pamiętam, że moja mama zawsze była ze mnie dumna. Według niej byłam ładna i zgrabna, wygadana, w szkole miałam dobre stopnie, a do tego talent. Mama mówiła, że zrobię karierę, ale nie zrobiłam. W domu stało stare pianino, na którym nauczyłam się grać ze słuchu wiele popularnych utworów. W miasteczku istniało jedno ognisko muzyczne przy domu kultury, ale za lekcje trzeba było płacić.

O karierze pianistki mogłam więc zapomnieć. Po podstawówce poszłam do liceum pielęgniarskiego.

– No i dobrze – stwierdziła mama. – Pielęgniarka zawsze znajdzie robotę, a teraz coraz więcej prywatnych lecznic się otwiera, więc i przyzwoity grosz zarobisz.

Znów się myliła. W miasteczku była tylko jedna prywatna lecznica i tam dla mnie roboty nie mieli. Poszłam do pracy w szpitalu powiatowym. Od pierwszego dnia nieźle dostawałam w kość, a zarabiałam grosze.

– Ola jedzie do Niemiec. Mówi, że jest robota w domu opieki. Podobno pielęgniarek tam szukają… – pewnego dnia usłyszałam od mamy. – Może i ty pojedziesz? Z niemieckim sobie poradzisz, w szkole miałaś.

Zarabiałam dość pieniędzy na swoje potrzeby

Pojechałam. Faktycznie, z językiem nie miałam problemów. Miałam ucho i do niemieckiego, i do angielskiego, którego uczyłam się z piosenek i kaset. No i akurat mi się ten angielski bardzo przydał. W Monachium, w prywatnym domu opieki, w którym od kilku miesięcy pracowała moja kuzynka Ola, nie było dla mnie zajęcia.

Miałam jednak szczęście, bo szef Oli, po jej zapewnieniach, że jestem pracowita i uczciwa, polecił mnie swojemu znajomemu do opieki nad jego żoną. Ten bogaty mecenas zatrudnił mnie od razu. Jego żona była Angielką, a mieszkali w ładnym domu kilkadziesiąt kilometrów od miasta. Szybko się przyzwyczaiłam i polubiłam nową pracę.

Na jedzenie i mieszkanie nie wydawałam ani grosza. Mogłam sporo odłożyć. Po kilku miesiącach odwiedziłam rodziców. Przywiozłam im trochę pieniędzy, fajne prezenty, mama się ucieszyła:
– A mówiłam, że zrobisz karierę!
– Ładna mi kariera… Wycieranie tyłka jakiejś starej babie – zauważył złośliwie mój brat, który wtedy jeszcze się uczył.

To prawda, opieka nad panią Sophią nie była spełnieniem moich marzeń. Ale jak dotąd tylko ta praca dawała mi taki zarobek, że mogłam myśleć o zaoszczędzeniu na własny kąt. A tego pragnęłam. Pan Klaus był bardzo dobrym pracodawcą. Kochał żonę i nie szczędził pieniędzy na opiekę nad nią. A ja zajmowałam się panią Sophią z oddaniem i poświęceniem, choć często bywała bardzo niemiła.

Przy łóżku mojej pacjentki spędziłam 12 lat. Umarła dosłownie na moich rękach, kiedy pan Klaus akurat miał sprawę w sądzie. Podobno wtedy przegrał… 

– Możesz tu mieszkać, a pracę sam ci znajdę – powiedział mi po pogrzebie żony. – Jesteś dla mnie jak rodzina.

Jestem zamożna, mam domek i dobrą pracę

Zaczęłam pracować w klinice oddalonej od domu pana Klausa o jakieś 15 kilometrów. Jeździłam już wtedy własnym autem, więc odległość nie stanowiła problemu. Miałam 33 lata i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że wszystkie moje koleżanki – i polskie, i niemieckie – miały już mężów, większość urodziła dzieci, a ja byłam sama.

– Bo ty musisz gdzieś chodzić, córeńko, bywać. Z twoją urodą podbijesz serce bogatego mężczyzny – prorokowała mama.

Ja bywałam tylko w bufecie w lecznicy i czasem odwiedzałam koleżanki. Podobał mi się jeden mężczyzna, ale nie miałam u niego żadnych szans.

Był Niemcem, pracował na stacji benzynowej, na której tankowałam auto. Minęło kolejne 10 lat, a ja byłam sama. Wciąż mieszkałam u pana Klausa, który już zdążył się zestarzeć. Chory na cukrzycę coraz częściej potrzebował mojej pomocy.

Jola, wyjdź za mnie. To wszystko będzie twoje – pokazał ręką na salon. – Nie będziesz się musiała martwić o przyszłość. Pomożesz bratu, mówiłaś, że ma kłopoty finansowe…

Propozycja Klausa zaskoczyła mnie, chociaż rozumiałam go. Chciał mieć przy sobie kogoś bliskiego. Dobiegał osiemdziesiątki, był bardzo chory, mógł liczyć tylko na obcych. Jego jedyni krewni w ogóle do niego nie zaglądali. Jakaś kuzynka, też niemłoda, mieszkała w Hamburgu, jej syn w Bonn, oboje daleko.

Sam jego dom wart był fortunę, a do tego kolekcja obrazów i posągów… Klaus był już bardzo słaby, kiedy ponowił swoje oświadczyny.

– Zostań ze mną – nalegał. Wyliczył dokładnie, ile wart jest jego majątek i ile z tego przypadłoby mnie. To była oszałamiająca suma. Zostałam z Klausem do końca, ale nie zdecydowałam się na małżeństwo.

Szanowałam tego człowieka, byłam mu oddana, lecz nigdy go nie kochałam.

W testamencie Klaus zapisał mi kilkadziesiąt tysięcy euro na urządzenie się i jeden posążek, wart podobno kolejne kilkadziesiąt tysięcy. Dzisiaj mieszkam niedaleko kliniki, w której pracuję. Na stoliku obok półki z książkami stoi posążek od Klausa.

Na koncie mam pieniądze od niego, sporo swoich oszczędności. Jestem zamożna, samotna i beznadziejnie zakochana w mężczyźnie, który pracuje na stacji benzynowej. Raz widziałam go w parku. Na rękach trzymał śliczną, może pięcioletnią blondyneczkę, obok nich szła mama dziewczynki. Cała trójka taka szczęśliwa… Ot, taka ta moja kariera

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Teściowa najchętniej zostałaby u nas na 3 tygodnie
Jako dziecko straciłam słuch i stałam się niewidzialna dla innych
Teściowa przed śmiercią wyznała mi, że mąż mnie oszukał
Facet w którym się zakochałam, próbował mnie zgwałcić

Redakcja poleca

REKLAMA