Obca kobieta zapytała mnie, czy kocham mojego męża. Chciałam się oburzyć – jakim prawem o to pyta, przecież w ogóle mnie nie zna. Ale nie zrobiłam tego, bo sama dałam jej to prawo, dzwoniąc na telefon zaufania. Co mnie podkusiło? Po prostu musiałam z kimś pogadać, z kimś nieznajomym, kto zachowa naszą rozmowę w tajemnicy, kto nie wywlecze moich brudów, komu nie będę musiała patrzeć w oczy... No ale nie spodziewałam się takiego pytania...
– Czy kocha pani męża? – usłyszałam i... rozłączyłam się bez słowa wyjaśnienia.
Dlaczego? Bo to zabrzmiało jak zdrada. Jak mogłabym nie kochać? Jednak teraz, kiedy wieczorem siedzę przy oknie i wypatruję jego sylwetki na ulicy, zaczynam mieć wątpliwości...
Jesteśmy 8 lat po ślubie, w pokoju obok śpi nasza córka, Iwonka, a ja siedzę z nosem przyklejonym do szyby i czekam na jego powrót. Ile już było takich wieczorów? Mnóstwo. Od dawna w ten sposób spędzam prawie każdy.
Kiedyś, zanim urodziłam Iwonkę, denerwowałam się, gdy mąż późno wracał. Bałam, że przytrafiło mu się coś złego. „Może miał wypadek, może ktoś go napadł, może zasłabł?”. Chciałam, by już był w domu. Chodziłam po mieszkaniu, nasłuchiwałam jego kroków na klatce schodowej, wypatrywałam przez okno. Gdy na ulicy dostrzegałam jego sylwetkę, biegłam podgrzewać obiad. Potem, mieszając zupę w garnku, niecierpliwie nasłuchiwałam, czy już podchodzi do drzwi. Lubił, kiedy obiad był na stole w chwili, w której przekraczał próg domu. Równo ze zgrzytem klucza w drzwiach nalewałam zupę na talerz i zanosiłam do pokoju. Nie obchodziła go godzina – czy to było po południu, wieczorem, czy w nocy – obiad musiał być na stole. Czasem mimo to był niezadowolony.
Trudno mu dogodzić, chociaż staram się, jak umiem najlepiej
Przedłużający się zgrzyt klucza w zamku. Drżenie rąk, w których niosłam talerz. I jego pełen pretensji głos:
– Specjalnie tak zamykasz drzwi, żebym nie mógł otworzyć.
Szybko stawiałam talerz na stole i biegłam do przedpokoju przywitać mojego ukochanego.
– Gdzie byłeś tak długo? – pytałam zmartwiona. – Skończyłeś pracę o 17, a jest 23.
– Nie twoja sprawa – burczał i zwykle mnie odpychał.
Czasem się potknęłam, uderzyłam ramieniem o wieszak.
– Ale z ciebie niezdara... – uśmiechał się kpiąco. – Obiad jest? – zataczając się, szedł do pokoju.
– Jest, jest – mówiłam szybko. – Czeka już na ciebie.
Zamykałam za Witkiem drzwi, zbierałam rozrzucone przez niego rzeczy, układałam je i biegłam do pokoju. Zwykle zdążył już włączyć telewizor i usiąść przy stole. Z groźną miną mieszał łyżką w talerzu.
– Co to ma być? – widziałam po jego minie, że mu nie smakuje. Zazwyczaj mu nie smakowało, choć się starałam. – Otruć mnie chcesz?
Zauważałam, jak zaciska palce na brzegu talerza. Potem musiałam szybko się uchylić albo odskoczyć, kiedy talerz z zupą leciał w moją stronę. Z reguły mi się udawało. Raz tylko nie zdążyłam.
– Mówiłeś, że lubisz pomidorową – próbowałam się tłumaczyć.
– Pomidorową lubię. A ty co ugotowałaś? Jakieś pomyje. Zrób mi kanapki. To chyba umiesz.
Biegłam do kuchni, by spełnić jego życzenie.
– I posprzątaj ten chlew. – wołał za mną.
Robiłam kanapki, starając się, by wyglądały ładnie. Witek lubił ładnie podane jedzenie. Zanosiłam mężowi kolację, po czym brałam się za wycieranie rozlanej zupy i zebranie potłuczonego talerza. Wciąż musiałam kupować nowe naczynia.
Jestem młodsza od męża i wtedy jeszcze nie umiałam wielu rzeczy. Dopiero uczyłam się gotować, sprzątać, prać, prasować. Witek miał powody, żeby się złościć. Chyba żaden mąż nie zniósłby spokojnie myśli, że ożenił się z kobietą, która nie umie zadbać o dom. O dom, na który on zarabiał. Jak to mówią: mężowy chleb, mężowa wola.
Kiedy już Witek zjadł, kładł się spać. Cieszyłam się wtedy, że jest już w domu, że dotarł bezpiecznie. Z ulgą zmywałam naczynia, sprzątałam pokój, wietrzyłam go, żeby nie śmierdział alkoholem. Potem kładłam się obok Witka w naszej sypialni i patrzyłam na jego zmęczoną, czerwoną twarz. Czasami głaskałam ją delikatnie, z czułością. Mój mąż. Mój ukochany. Już był w domu, tuż obok, już nie byłam sama. Kiedy przez sen mnie przytulił, nie posiadałam się ze szczęścia. Brakowało mi jego silnych ramion, poczucia bezpieczeństwa, pewności, że wszystko jest dobrze. Kiedy leżałam przytulona do niego, od razu się uspokajałam. Nie przeszkadzało mi, że śpi w ubraniu, że śmierdzi. Najważniejsze, że go miałam, że miałam dla kogo żyć i się starać.
Tak było kiedyś. Z czasem przestałam się tak denerwować jego nocnymi powrotami. Wiedziałam, że prędzej czy później wróci. Może przyprowadzą go koledzy, może przyjdzie sam, albo zadzwoni nazajutrz, żeby odebrać go z Izby Wytrzeźwień.
Tęskniłam, kiedy go nie było. Siedziałam przy oknie i wpatrywałam się w ulicę. Już się nie denerwowałam. Może odczuwałam lekki niepokój o to, czy nic mu się nie stało, ale się nie denerwowałam. Nie mogłam, bo nosiłam pod sercem nasze dziecko. Owoc naszej miłości.
Siedziałam przy oknie, gładziłam brzuch i przemawiałam do niego. Wyobrażałam sobie, jak Witek wraca po pracy do domu, jest popołudnie, razem jemy obiad, a potem idziemy na spacer z naszym maleństwem.
– Tatuś na pewno cię pokocha – zapewniałam je. – I wtedy się zmieni. Zacznie przynosić do domu więcej pieniędzy. Kupimy ci śliczne ubranka, wózek, urządzimy pokoik...
Żyłam marzeniami o naszej wspólnej szczęśliwej przyszłości. Witek też się cieszył.
– To będzie syn – mówił, gdy wracał późnym wieczorem do domu. – Drugiej głupiej baby nie zniosę.
Zawiodłam go. Kiedy urodziła się Iwonka, nawet nie odebrał nas ze szpitala. Rozumiałam to, znowu coś zrobiłam źle, nie tak, jak oczekiwał. Ze szpitala przywiozła nas moja mama.
Miałam nadzieję, że za kilka dni przejdzie mu złość. Nie przeszła. Nie mogłam mieć do niego żalu. Chciał syna, a ja urodziłam mu córkę.
– Chciałaś dziecko, to sobie radź sama – słyszałam, kiedy prosiłam go o pieniądze.
Zwykle po powrocie do domu zjadał to, co przygotowałam, i szedł spać. Wtedy czasami zdobywałam się na odwagę i wyciągałam mu z kieszeni jakieś drobne. Nie za dużo. Tyle, żeby starczyło na kilka dni. Kiedyś wzięłam więcej i Witek się wściekł, że go okradam.
Iwonka rosła szybko, na szczęście moja mama się nią zajęła i mogłam iść do pracy. Nie zarabiałam wiele, ale jakoś wiązałam koniec z końcem. Może byłoby łatwiej, gdybym nie musiała spłacać długów Witka. No ale jestem jego żoną i muszę płacić.
Moje miejsce jest przy mężu, na dobre i na złe
Siedzę przy oknie i patrzę, czy mój mąż już wraca... Od pewnego czasu jest bardzo podejrzliwy.
– Kto tam wie, czy ty do roboty chodzisz, czy spotykasz się z jakimiś gachami – mówi często.
Rozumiem te obawy. Kolegę, z którym pił, zostawiła żona. Najpierw zaczęła nasyłać na niego policję, potem się z nim rozwiodła, a na koniec wyrzuciła go z mieszkania. Wituś pewnie martwi się, czy nie zrobię tego samego.
Nie zrobię.
– Jak wytniesz mi taki numer, to cię zabiję – powiedział mi niedawno.
Był wtedy bardzo zdenerwowany. Długo w nocy tuliłam go i zapewniałam, że nigdy nie zostawię. Nie mogłabym. Nie umiałabym...
– Sama nie dasz sobie rady– powiedział. – Za głupia jesteś.
Wiem o tym.
Nawet nie miałabym dokąd pójść. Do rodziców nie mogę, bo mama musi się teraz opiekować ojcem. Po latach picia utracił częściowo wzrok. Rodzice zawsze powtarzali mi, że mąż i żona powinni trzymać się razem, choćby nie wiem co. No to się trzymam Witka. Jest moim mężem, przysięgałam mu przed ołtarzem, a co Bóg złączył, człowiek nie ma prawa rozłączyć. A brudy trzeba prać we własnym domu, nie wywlekać na światło dzienne. To też słyszałam. Rozmowa z nieznajomym terapeutą to żadne wywlekanie. Nie zna mnie, nie wie, kim jestem, nie zdradzi moich sekretów.
Wpatruję się w ulicę. Mógłby już wrócić do domu. Chciałabym się położyć spać, bo rano muszę wstać wcześnie do pracy, a zawsze po jego powrocie mam coś do roboty. Wczoraj sprzątałam do pierwszej w nocy, bo Witek zwymiotował na dywan.
A to pytanie terapeutki... Próbuję sobie na nie odpowiedzieć. „Czy kocham go jeszcze?”.
Spoglądam przez okno. Jest. Idzie. Czuję niepokój i podekscytowanie na widok zataczającego się męża. Ręce zaczynają mi drżeć, kiedy nalewam zupę. Zaraz będzie w domu. Zje, położy się, a ja wtulę się w jego ramiona. Tak, kocham go. Gdybym nie kochała, byłabym wolna, mogłabym odejść. A tak... A może to strach mnie przy nim trzyma?
Więcej listów do redakcji:„Powiedziałem żonie: »Sorry skarbie, ale nasz czas minął« i odszedłem do młodej kochanki. Chciałem poczuć, że żyjꔄWybaczyłam mężowi seks ze stażystką, bo każda zdrada ma swoją przyczynę. Ja też byłam winna, że poszedł do innej”„Nie odeszła do kochanka, ale dlatego, że coś się skończyło... To bardziej boli niż zdrada”