„Mieliśmy pieniądze, dom i dobrą pracę. Szczęścia zabrakło nam, gdy chcieliśmy założyć rodzinę. Wtedy los z nas zadrwił”

załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, zinkevych
„Martyna zaczęła wątpić w to, że kiedykolwiek zostaniemy rodzicami. – Jestem wybrakowana – żaliła się któregoś wieczoru. – Nawet tak nie mów – odpowiedziałem i mocno ją przytuliłem. – Na pewno nam się uda. Jednak się nie udawało. A pewnego dnia moja żona powiedziała, że dostała skierowanie do szpitala. Przestraszyłem się”.
/ 29.10.2023 15:15
załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, zinkevych

Z Martyną poznaliśmy się jeszcze na studiach. I chociaż nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, to z czasem zrozumiałem, że jest to kobieta mojego życia i że to właśnie z nią chcę spędzić wszystkie przyszłe lata.

Powodziło się nam

Początkowo nie rozmawialiśmy o małżeństwie i zakładaniu rodziny. Zwyczajnie nie mieliśmy na to czasu. Całkowicie pochłonęła nas praca, która wprawdzie przynosiła wysokie dochody, ale jednak nie zostawiała zbyt wiele miejsca na życie prywatne. Ślub wzięliśmy pomiędzy jednym a drugim projektem, a nasza podróż poślubna była wiecznie odkładana na bliżej nieokreśloną przyszłość. Jednak żadne z nas nie narzekało.

W ciągu kilku lat dorobiliśmy się tego wszystkiego, o czym pary w naszym wieku mogły tylko marzyć. Mieliśmy piękny dom, luksusowe samochody, spore oszczędności i zabezpieczenie na ewentualne problemy finansowe. Jednak ostatecznie to nie takie problemy nas dopadły. Okazało się, że rzeczy materialne nie mogą zastąpić zdrowia i życia, a spełnienie najważniejszego marzenia nie zależy od stanu konta bankowego.

Oboje byliśmy zmęczeni

To był zimowy wieczór. Właśnie wjechałem do garażu i zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem zmęczony. Ale nic dziwnego. To był kolejny tydzień pracy bez żadnego odpoczynku, po kilkanaście godzin na dobę. I w tamtym momencie nie miało już znaczenia, że za kilka dni dostanę kolejny spory przelew powiększony o dodatkowe premie i benefity. Co z tego, skoro nie miałem siły na wydawanie tych pieniędzy.

Gdy wszedłem do domu, zastałem żonę pichcącą kolację. Przyznam szczerze, że bardzo mnie to zdziwiło, gdyż zazwyczaj zamawialiśmy jedzenie z jakiejś pobliskiej knajpy.

 Ty gotujesz? – zapytałem z niedowierzaniem w głosie. Martyna odwróciła się do mnie z uśmiechem i kazała spróbować ponoć jej popisowego dania. Było przepyszne.

 Smakuje? – zapytała z uśmiechem.

 Bardzo – odpowiedziałem.

I kolejny raz poczułem, że życie przemyka nam między palcami. Zamiast spędzać wieczory z rodziną przy ciepłym posiłku, to siedziałem od świtu do nocy w biurze. Podobnie jak moja żona, która chyba też miała powoli dosyć takiego trybu życia. Na jej twarzy malowało się zmęczenie, którego nie mógł zakryć nawet doskonale zrobiony makijaż. Dodatkowo czułem, że już od kilku dni Martyna próbuje rozpocząć ze mną rozmowę. A ciepły posiłek i butelka wina skutecznie rozwiązały jej język.

 Chciałabym z tobą poważnie porozmawiać – zaczęła, popijając kolejny kieliszek wina.

Zaskoczyła mnie

 Stało się coś? – zapytałem z pewnym niepokojem. Szczerze mówiąc, nie lubiłem takich wstępów, bo od dzieciństwa kojarzyły mi się ze złymi wiadomościami. Mój ojciec właśnie tak rozpoczął ze mną rozmowę, kiedy chciał mnie poinformować o tym, że rozwodzi się z mamą i wyprowadza się z domu. I chociaż obiecywał, że nigdy nie przestanie mnie kochać, to potem widziałem go zaledwie kilka razy. Dlatego teraz się przestraszyłem.

Na szczęście Martyna mnie uspokoiła.

 Nic się nie stało – odpowiedziała. – Po prostu jestem już zmęczona naszym trybem życia.

Z tym akurat mogłem się zgodzić.

 W dodatku jest jeszcze coś – dodała po chwili. – Doszłam do wniosku, że chciałabym w końcu założyć rodzinę. Ale taką prawdziwą. Rozumiesz mnie?

Zastanowiłem się przez chwilę.

 Chcesz mieć dziecko? – zapytałem i wstrzymałem oddech. Tak szczerze powiedziawszy, to już od wielu miesięcy zastanawiałem się, jak przekonać do tego Martynę. 

A ona tylko się uśmiechnęła i kiwnęła głową. Kiedy wziąłem ją w ramiona, to czułem, że nasze życia w końcu się zmieni. Nie wiedziałem tylko, że niestety nie na lepsze.

To nie było takie proste

Starania o nowego członka rodziny rozpoczęliśmy jeszcze tego samego wieczoru. Wszystkie dotychczasowe wątpliwości zniknęły, a ja myślałem już tylko o tym, jak urządzić pokój malucha. I chociaż nadal dużo pracowaliśmy, to jednak wiedzieliśmy, że niedługo sporo się zmieni.

Jednak nasza radość z każdym kolejnym miesiącem nieco gasła. Okazało się, że zajście w ciążę nie jest takie proste – pomimo ogromnego zapału i wiary, że się uda. Doszło nawet do tego, że Martyna zaczęła wątpić w to, że kiedykolwiek zostaniemy rodzicami.

 Jestem wybrakowana – żaliła się któregoś wieczoru.

 Nawet tak nie mów – odpowiedziałem i mocno ją przytuliłem. – Na pewno nam się uda.

Jednak się nie udawało. A pewnego dnia moja żona powiedziała, że dostała skierowanie do szpitala. Przestraszyłem się.

 Lekarz powiedział, że mam kiepskie wyniki badań – dowiedziałem się od Martyny, która nie za bardzo chciała na ten temat rozmawiać. – Do tego wszystkiego doszły problemy ze strony układu trawiennego, które nie mijają. I chociaż to pewnie tylko stres, to jednak wolałabym to sprawdzić.

W pełni się z nią zgadzałem. I chociaż nie cierpię szpitali, to wiedziałem, że dobra diagnostyka to podstawa. Dlatego następnego dnia odwiozłem Martynę na izbę przyjęć i zostawiłem ją w rękach lekarzy. Cały czas miałem nadzieję, że zdiagnozowanie ewentualnej choroby i wprowadzenie szybkiej terapii pomoże nam uporać się z problemami i w końcu doczekać potomka.

Nogi się pode mną ugięły

Już pierwsze badania zrobione w szpitalu mocno zaniepokoiły lekarzy. Kiedy rozmawiałam z jednym z nich, to dowiedziałem się, że wyniki mojej żony są niepokojące i wymagają dalszej diagnozy i konsultacji. Na tamten moment nie chcieli przewidywać, co to może być.

Martyna bardzo źle znosiła pobyt w szpitalu. Wmawiała sobie wszystkie możliwe choroby, z których każda miała być śmiertelna. I jak się okazało, to jej złe przeczucia miały swoje podstawy. O wszystkim dowiedziałem się od jej lekarza prowadzącego, który zaprosił mnie do gabinetu.

 Panie Kamilu, niestety nie mam dobrych wieści – zaczął rozmowę, która na zawsze zmieniła moje życie. – U pana żony wykryliśmy złośliwego guza jajnika.

Potem zaczął opowiadać o samej chorobie – o szybkim przebiegu, złych rokowaniach, ograniczonych możliwościach leczenia, nawrotach i stosunkowo krótkim, jaki został mojej żonie.

 Oczywiście, każdy przypadek jest inny i absolutnie nie można tu mówić o jakiejkolwiek regule – dodał na koniec. – Ale niestety w takich przypadkach medycyna często jest bezradna.

Ukryłem twarz w dłoniach. I jak ja miałem spojrzeć Martynie w oczy?

 Czy ona wie? – zapytałem lekarza.

Potrząsnął przecząco głową.

 Wołałem najpierw porozmawiać z panem – powiedział. – Musi się pan przygotować nie tylko do rozmowy z żoną, ale też do dalszego życia. A ono nie będzie proste – dodał.

Szkoda tylko, że nie powiedział, jak to zrobić.

To było jako wyrok

Nigdy nie zapomnę tamtej rozmowy z Martyną. Moja żona chyba od początku coś podejrzewała, bo od razu zapytała mnie, czy ma raka. A gdy przytaknąłem, to nie uroniła ani jednej łzy.

 Przykro mi, ale nigdy nie urodzę ci dziecka – to były jej jedyne słowa tego popołudnia. Mocno ją przytuliłem. I dopiero wtedy Martyna się rozpłakała. A ja płakałem razem z nią.

Zrobiliśmy wszystko, aby wygrać z chorobą. Martyna przeszła chemioterapię, radioterapię i radykalną operację. Niestety, nie zakwalifikowała się do eksperymentalnego leczenia, ale ja sprzedałem prawie wszystko, aby zapewnić jej leki podtrzymujące remisję choroby. Na szczęście mogłem sobie na to pozwolić, bo przez wiele lat tak wyczerpującej pracy zgromadziliśmy naprawdę spory majątek.

Moja żona trzymała się dzielnie przez ponad dwa lata, podczas których spędzaliśmy ze sobą czas, poznawaliśmy się na nowo i niemal codziennie wyznawaliśmy sobie miłość. To był wspaniały okres. I kiedy uwierzyłem, że być może Martyna będzie w tych kilku procentach, którym udaje się wygrać z tym rodzajem nowotworu, to okazało się, że ma przerzuty. Po kilku miesiącach było już jasne, że nie ma dla niej ratunku.

Martyna umarła prawie trzy lata od zdiagnozowania choroby. Nie bała się śmierci. Do samego końca trzymałem ją za rękę, a ona uśmiechała się do mnie. Mówiła, że mnie kocha i kazała obiecać, że będę jeszcze szczęśliwy. Tak właśnie zrobiłem. Teraz niemal codziennie odwiedzam jej grób i próbuję się pogodzić ze stratą. Wróciłem też do pracy na pełen etat. W tym momencie mojego życia to właśnie praca pozwala mi przetrwać. A czy wywiążą się z obietnicy danej Martynie w chwili śmierci? Nie wiem, czy mi się to uda, ale będę się starać. 

Czytaj także: „Chciałem sielskiego życia na wsi, a skończyłem po uszy w krowim łajnie. Piorę teraz brudy w sądzie”
 „Kochałem dwie kobiety i na żadną nie mogłem się zdecydować. Na szczęście żona wpadła na genialny pomysł”
„Matka wróciła po latach szwendania się z kochankami i chce bawić się w babcię. Szybko pożałowałam, że dałam jej szansę”

 

Redakcja poleca

REKLAMA