Siostra żony, znaczy szwagierka moja, dostała od znajomej niewiarygodną propozycję: miałaby zaopiekować się kotem w zamian za używanie mieszkania. Ludzie kochani, żeby do kota najmować opiekunkę, to już świat na głowie staje!
– Pojechałabym – powiedziała Jolka, znaczy się szwagierka – ale na dwa tygodnie, a nie ledwo pięć dni… Do Kołobrzegu szmat drogi, nijak mi się to nie opłaci.
No proszę, do Kołobrzegu
Od razu pomyślałem, że można by wykorzystać sytuację i zabrać się z Jolką.
– Koszty przejazdu dzielimy na dwa – tłumaczyłem. – To spora oszczędność, a koleżanka nie musi przecież wiedzieć, że przyjedziesz z rodziną. Wyniesiemy się przed jej powrotem i poczekamy na ciebie na plaży. Co ty na to?
Oczy jej zabłysły, ale okazało się, że teraz znów moja żona miała skrupuły.
– No nie, tak chyba nie można, Rysiu – zastanawiała się. – Powinniśmy wcześniej uprzedzić tę panią.
– Zwariowałaś – zaprotestowałem. – Po cholerę? Jej zależy na towarzystwie dla kotka, i kotek będzie miał towarzystwo. Doborowe. Jak się baba dowie, że zamiast jednej darmowej opiekunki, zwali jej się na chatę więcej osób, zacznie kręcić nosem i jeszcze zażyczy sobie zapłaty za nocleg. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. My sobie wypoczniemy na plaży, sierściuch będzie zaopiekowany, jego właścicielka spokojna i wszyscy będziemy szczęśliwi. Po co komplikować?
Na koniec dorzuciłem koronny argument, że nasz synek skończył sześć lat i jeszcze nigdy nie był nad Bałtykiem. Żonę to przekonało, a Jolka od początku miała ochotę na wyjazd, tylko szkoda jej było wywalać tyle kasy na paliwo. Zadzwoniła więc do tej znajomej, że przyjmuje ofertę i będzie u niej tego a tego dnia. Z urlopem w swojej firmie nie miałem problemu, bo i tak nie mieliśmy zamówień i szef wypychał każdego chętnego, a czasami i mniej chętnego, na postojowe. Przejrzałem samochód, żona spakowała walizki i już byliśmy gotowi do drogi. Bartuś nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy morze, i z przejęcia nie mógł zasnąć w ostatnią noc przed wyjazdem. Myślałem, że to w sumie dobrze, bo w samochodzie sen go zmorzy i nie będzie tego całego marudzenia, czy daleko jeszcze.
Nie doceniałem młodego
Jeśli przysnął, to na niedługo, bo cały czas za plecami słyszałem jęczenie i płacz. Nic mnie bardziej nie irytuje niż takie histerie bez sensu. Potem, razem z Monią i Bartusiem, ruszyliśmy zobaczyć, czy Bałtyk nie wysechł, a Jolka poszła załatwiać lokal. Miała zadzwonić, jak tylko gospodarze opuszczą chatę. Długo nie dawała znać i ślubna już zaczynała panikować, że nici z planu i teraz pozostanie nam wynajęcie jakiegoś obskurnego pokoju za miliony monet, co zrujnuje naszą kruchą finansową stabilność. No, słowo daję, nie była lepsza niż kilkuletni Bartuś. Dobrze, że miałem nieograniczony dostęp do browarów, choć przyznam, że ceny zwalały z nóg. Wreszcie, pod sam wieczór, odezwał się telefon.
– Pojechali – zakomunikowała Jolka. – Zwlekałam trochę, żeby im dać czas, jakby o czymś zapomnieli, ale wydaje się, że nie ma zagrożenia. Możecie podejść.
Podała adres i rozłączyła się. Czas najwyższy, Bartuś już zasypiał na stojąco! Mieszkanie było pierwsza klasa i jego wysoki standard wynagrodził nam godziny oczekiwania. Kota nawet nie zauważyłem, ale pewnie spłoszył się na nasz widok i zaszył w jakimś ciemnym kącie. Ujawnił się dopiero po dwóch dniach; najwyższy czas, bo Bartuś, znudzony deszczową aurą, zaczął już marudzić, że nie pobawi się z kotkiem, a on tak lubi zwierzątka. Trzeba przyznać, że zapał do zabawy miał taki, że sierściuch znów się gdzieś zadekował. Jak chodziłem do roboty, to słońce prażyło jak w tropikach, a ledwo przyjechaliśmy nad morze, zaczęło się chmurzyć i siąpić.
Nie było co ze sobą zrobić
Szczęście, że mieszkanie było stosunkowo duże i nie gnietliśmy się jak śledzie w puszce. Największy problem był z dzieciakiem – w obcym domu nie było go czym zająć. W końcu zdjąłem z półki samochodziki, o które mnie wytrwale piłował. Nie wiem, po co ktoś trzyma w domu zabawki, skoro nie ma dzieci; najwyraźniej facet, który tam mieszkał, sam nie całkiem jeszcze dorósł. Miał tych samochodzików ze cztery półki, wszystkie równo poukładane i przykryte plastikowymi kloszami. Fajne nawet, zupełnie jak prawdziwe i wykonane z najwyższą starannością o szczegóły. U większości otwierały się drzwi, a nawet maski, pod którymi można było podziwiać miniaturowe silniki. Zdjąłem cztery samochodziki, odkręciłem z postumentów, na których stały, i dałem Bartusiowi do zabawy. Trzeba przyznać, że mieliśmy spokój przez dwa dni. Swoją drogą, tak się zastanawiałem: po co ktoś przykręca samochody do podestów? Przecież po to mają kółka, żeby jeździć, nie? Kiedy zbieraliśmy się do powrotu, zebrałem porozrzucane autka i znów przytwierdziłem je do podstaw. Wszystko poukładałem jak było. Kobitki wysprzątały mieszkanie i byliśmy gotowi. Spakowaliśmy bagaże do samochodu i wyszliśmy w trójkę połazić po mieście. Jolka została, by przywitać koleżankę, ale tym razem nie czekaliśmy długo. Kiedy ruszaliśmy z parkingu, znów ukazało się słońce.
– Biednemu zawsze pod górkę – mruknąłem ze złością.
Dwa dni później wpadła, spłakana jak bóbr, Jolka. Okazało się, że zadzwoniła do niej właścicielka kota.
– Jezu, jeszcze nikt na mnie tak nie wrzeszczał – żaliła się szwagierka. – Podobno kot na ich widok czmychnął pod łóżko i przez cały dzień nie chciał wyjść. A jak już wylazł, to zaraz uciekł. Czy ja odpowiadam za zdrowie psychiczne kotów? Jestem jakąś behawiorystką? Miałam mu tylko dawać jeść i sprzątać kuwetę!
Rozpłakała się znów, a we mnie nerwy zagrały
Co za ludzie, zamiast być wdzięczni za pomoc, jeszcze czepiają się biednej dziewczyny o zwierzęce fanaberie.
– To nie wszystko, Rysiek – Jola przetarła oczy chusteczką. – Do tego żądają tysiąc złotych za samochodziki, które podobno nadają się do śmieci. Że pęknięte czy coś…
– No weź, chyba ich pogięło! – walnąłem pięścią w stół. – Wszystko skleiłem jak się patrzy. Nawet śladu nie ma, a ci żądają odszkodowania, jakbym uszkodził prawdziwego mercedesa na parkingu!
– Bartuś zepsuł jakiś samochodzik? – dopytywała Monia. – Czemu nic nie powiedziałeś?
– Oj tam, od razu zepsuł – machnąłem ręką. – Jak to dzieciak. Przy jednym urwały się drzwiczki, ale skleiłem tak, że mucha nie siada, tyle że się nie otwierają. Drugi coś z reflektorem miał nie tak, ale jak stoi w gablotce i nikt się nim nie bawi, to wszystko się trzyma kupy. Ale heloł, o czym my mówimy? To są zabawki i nikt nie będzie mi wmawiał, że kosztują ileś tam tysięcy.
– Tysiąc – pociągnęła nosem Jolka.
– Jeden pies – zgodziłem się.
– Za tysiąc złotych to cały kosz autek można sobie kupić, ba, normalny samochód by kupił za tę cenę, jakby poszperał wśród ogłoszeń w internecie.
– To podobno są kolekcjonerskie modele, drogie jak nie wiem co – Jolka znów się rozryczała. – Rysiek, Monia, przecież mnie nie stać, żeby wyłożyć tysiaka!
– Nie przejmuj się, Jola – żona pogłaskała ją po włosach. – My wyłożymy te pieniądze. Trudno.
– Po moim trupie! – podniosłem głos. – Nikt o zdrowych zmysłach nie wywali takiej kasy za dwa uszkodzone samochodziki. Nie dam się nabić w butelkę przez naciągaczy, niedoczekanie!
Jolka zaniosła się szlochem, a Monia tylko pokręciła głową, ale miała ten swój wyraz twarzy, który mówił, że nie ustąpi. No to guzik żeśmy zaoszczędzili na tym wyjeździe, niech to jasny szlag!
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”