„Usłyszałam od szefa, że jestem pasożytem. Dlaczego? Bo ośmieliłam się zajść w ciąże i urodzić dziecko"

Mama przytulająca syna fot. Adobe Stock, Mariia
„Moja kariera kwitła, ale zaszłam w ciążę z kolegą, z którym spotykałam się na seks. Po powrocie z urlopu macierzyńskiego szef chciał się mnie jak najszybciej pozbyć. Podobno nie spełniałam już standardów firmy. Czyżby ciąża i bycie mamą odebrały mi rozum?".
/ 14.07.2021 09:54
Mama przytulająca syna fot. Adobe Stock, Mariia

Nie planowałam tej ciąży. Naprawdę. Kiedy dostałam wymarzoną pracę w korporacji, postanowiłam, że całkowicie poświęcę się karierze. Harówka czasem po kilkanaście godzin dziennie, częste wyjazdy, służbowe telefony o północy – tak wyglądało moje życie przez ostatnich dziesięć lat. Nawet lubiłam tę kołomyję.

Nie miałam rodziny, z Markiem spotykałam się tylko na seks, więc mogłam oddać firmie i serce, i duszę. W zamian dostawałam wysoką pensję, eleganckie biuro i miejsce na parkingu. Byłam lubiana, doceniana…

Podświadomie chciałam, żeby los zdecydował za mnie

Powoli, ale konsekwentnie, pięłam się po szczeblach kariery, wierząc, że kiedyś dojdę na szczyt. Zwłaszcza że prezes nieraz powtarzał, że wiąże ze mną duże nadzieje. I nagle szok!

– Gratuluję, będzie pani mamą – usłyszałam od ginekologa. Ja, w ciąży? To niemożliwe! Przecież regularnie brałam tabletki antykoncepcyjne.

– Tak się czasem zdarza, żaden środek nie daje stuprocentowej pewności – tłumaczył lekarz. Nie ukrywam, że w pierwszej chwili chciałam się nawet pozbyć tego dziecka. Pojechać za granicę, poddać się aborcji… Ale minął dzień, potem drugi, trzeci..., a ja ciągle odkładałam decyzję na później. Myślę, że podświadomie chciałam, żeby los zdecydował za mnie. Po dwunastu tygodniach nie było już wyboru. Wiedziałam, że teraz muszę już urodzić. A właściwie nie muszę, tylko chcę…

Jeśli chce pani donosić dziecko, musi się pani oszczędzać

Nie chwaliłam się w pracy, że będę miała dziecko. Postanowiłam, że zrobię to, gdy ciąża będzie już widoczna. Nie, nie bałam się szykan, dyskryminacji. Byłam pewna, że pracuję w porządnej, szanującej prawo korporacji. Po prostu nie chciałam, żeby traktowano mnie ulgowo. Czułam się świetnie i nie zamierzałam zmieniać stylu pracy. Zwłaszcza że prezes coraz częściej wspominał o kolejnym awansie…

Otrzeźwienie przyszło pod koniec czwartego miesiąca ciąży. Przez cały dzień przygotowywałam sprawozdanie na zebranie zarządu. Pracowałam pod silną presją. Biegałam po piętrach jak szalona, zbierając dane z różnych działów. Nagle poczułam bardzo silny ból w podbrzuszu, jakby coś rozrywało mnie od środka. Upadłam, nie wiem, może straciłam nawet na chwilę przytomność.

– Agata, co ci jest? Ocknij się – krzyczała koleżanka, która na szczęście weszła do mojego pokoju.

– Jestem w ciąży, boję się, że poronię – wykrztusiłam, wijąc się z bólu. Karetka zabrała mnie do szpitala.

– Tym razem się udało. Ale jeśli chce pani donosić dziecko, musi się pani oszczędzać. Ciąża jest zagrożona – powiedział lekarz, wypisując mi zwolnienie i receptę na leki.

Zrozumiałam, że nie mogę już żyć tak jak dotychczas, że muszę zwolnić tempo. W pracy wszyscy już oczywiście wiedzieli, że spodziewam się dziecka. Koleżanka się o to postarała. Gdy po kilku dniach zwolnienia lekarskiego przekroczyłam próg swojego biura, zadzwonił telefon.

– Myślałem, że masz większe ambicje niż siedzenie w domu i pranie zapaskudzonych pieluch

– Przyjdź do mnie – usłyszałam głos szefa. Przyjął mnie bardzo chłodno.

– Myślałem, że masz większe ambicje niż siedzenie w domu i pranie zapaskudzonych pieluch – wypalił bez ogródek. – To głupie tak niszczyć sobie karierę. Zamarłam. Niszczyć sobie karierę? O czym on w ogóle mówi? Przecież tysiące kobiet zachodzi w ciążę, rodzi dzieci, a potem wraca do pracy. Kiedy próbowałam mu to wytłumaczyć, spojrzał na mnie z politowaniem.

– Daj spokój, jutro podeślę ci kogoś, kto zacznie przejmować twoje obowiązki. Przecież na ciebie, przynajmniej przez jakiś czas, nie będziemy mogli liczyć – uciął dyskusję.

Z dnia na dzień wszystko się zmieniło. Stałam się czarną owcą w firmie. Koledzy zaczęli mnie ignorować. Szybko zorientowali się, że nie jestem już na topie i uznali, że znajomość ze mną po prostu się nie opłaca. Tak to już jest w korporacjach: jeżeli pniesz się w górę, masz wielu przyjaciół. Gdy spadasz, wszyscy od ciebie uciekają. Jakby się bali, że pociągniesz ich za sobą. Szef odsunął mnie od wszystkich istotnych projektów.

Kiedy próbowałam się dowiedzieć dlaczego, zawsze słyszałam to samo. „Musimy szanować prawo, jesteś w ciąży, nie można cię wysyłać w delegację” albo „No przecież nie możesz zostawać po godzinach”. Najgorsze było to, że mówił to z pretensją w głosie. Tak, jakbym zrobiła coś złego…

„To nic, po porodzie wszystko wróci do normy” – łudziłam się...

Zwłaszcza że szef zapewniał, że moje stanowisko mimo wszystko będzie na mnie czekało. Dwa lata temu szczęśliwie urodziłam synka, Michałka. Najpierw wykorzystałam urlop macierzyński, potem zaległy wypoczynkowy. Gdy już miałam wrócić do pracy, a synka oddać pod opiekę mojej mamie, mały zaczął chorować. Zdecydowałam się więc na kilkumiesięczny urlop wychowawczy. Koniec końców w firmie pojawiłam się po półtorarocznej przerwie. Nie zdążyłam się nawet dobrze rozejrzeć, gdy wezwał mnie szef.

– Długo cię nie było, więc nie wiesz… Twoje stanowisko pracy zostało zlikwidowane. Musimy się pożegnać – oświadczył bez ogródek. Wiedziałam, że kłamie. Dziewczyna, którą kiedyś podesłał, by przejęła czasowo moje obowiązki, pracowała nadal. To była pierwsza rzecz, którą sprawdziłam po powrocie do firmy.

– Nie zlikwidowane, tylko zajęte. Wskaż mi w takim razie inne, równorzędne stanowisko. Gdy byłam w ciąży, twierdziłeś, że musisz szanować prawo. Szanuj je w takim razie i teraz – powiedziałam.

– Nie wiem, czy coś dla ciebie znajdę… Po tak długiej przerwie nie spełniasz już naszych standardów, wypadłaś z obiegu – mruknął. Wkurzyłam się nie na żarty.

– Jak to nie spełniam? Czyżby ciąża i macierzyństwo odebrały mi rozum? A może figurę mam nieodpowiednią? Zapewniam cię, że wróciłam do dawnej wagi – wypaliłam. Szef tylko groźnie na mnie spojrzał. Z jego miny jednoznacznie wynikało, że chce się mnie pozbyć. Kilka dni później usłyszałam nieoficjalnie, że firma zamierza mi zaproponować rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron. I wypłacić trzymiesięczną odprawę.

Z niej nic już nie będzie. A nie stać nas na utrzymywanie pasożytów

Byłam gotowa się nawet na to zgodzić. Zdawałam sobie sprawę z tego, że już nie jestem częścią zespołu, nie mam szans wrócić na szczyt. Pomyślałam, że z moim doświadczeniem bez problemu znajdę pracę gdzie indziej, zacznę wszystko od nowa. I wtedy usłyszałam przypadkowo, jak szef rozmawia o mnie z panią z działu kadr.

– Trzeba przygotować papiery dla Agaty Markowskiej. Z niej nic już nie będzie. A nie stać nas na utrzymywanie pasożytów – dotarło do mnie. Aż się zagotowałam. Ja pasożyt? Oddałam firmie dziesięć lat swojego życia, wypruwałam sobie żyły. A teraz jestem pasożytem? Tylko dlatego, że ośmieliłam się zajść w ciążę i urodzić dziecko? Postanowiłam, że tak łatwo im ze mną nie pójdzie. Że jednak będę walczyć o swoje prawa.

Następnego dnia rzeczywiście zaproponowano mi rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Nie zgodziłam się. Z uporem maniaka powtarzałam, że nie chcę odejść z firmy, że obowiązuje mnie okres ochronny i proszę o wskazanie mi stanowiska pracy. Szef był wściekły, krzyczał że jestem skończona, ale ja trwałam przy swoim. Czy wygrałam? Tak, ale tylko połowicznie. Pracuję. Dostaję jednak mało znaczące zadania, bo szef ciągle nie wierzy, że samotna matka może być dobrym pracownikiem.

Zabrano mi eleganckie biuro, miejsce parkingowe. Ale pensja została. Mam więc przynajmniej z czego żyć. Zdaję sobie sprawę z tego, że gdy tylko minie okres ochronny, wywalą mnie z hukiem. Dlatego po cichu szukam pracy. Nie jest tak pięknie, jak myślałam. Moje doświadczenie, wiedza, nie mają znaczenia. Byłam już na pięciu rozmowach kwalifikacyjnych. W czasie każdej z nich padało pytanie o sytuację rodzinną. Kiedy mówiłam prawdę, na twarzach rozmówców pojawiało się rozczarowanie pomieszane z dezaprobatą. Dziękowali za rozmowę i więcej się nie odzywali.

Może więc zacznę mówić, że nie mam dziecka? I nigdy nie zamierzam go mieć? Jeśli mój syn ma być zdrowy, muszę zwolnić tempo...

Czytaj także:
„Bawiłem się w swatkę i wypatrywałem przyszłej synowej na placu zabaw. Marzyłem, żeby od razu mieć wnuka w pakiecie”
„Teść kpi z artystycznych uzdolnień wnuka i namawia go do bójek. Uważa, że to dobre dla 7-latka”
„Mąż zostawił mnie jak zepsute krzesło, bo po 30 latach. Znudziło mu się życie z kurą domową bez zainteresowań”

Redakcja poleca

REKLAMA