„Nie cierpię swojego szefa i strachu przed zwolnieniem. Musiałam w stresie zachodzić w ciążę”

kobieta, która stresuje się zajściem w ciążę fot. Adobe Stock, AntonioDiaz
„Wszystko wyliczyliśmy. Pracodawca nie mógłby mnie już zwolnić. Do porodu byłabym zabezpieczona, a potem miałabym zasiłek macierzyński z ZUS-u. Jedynym problemem było, czy uda mi się zajść w ciążę w odpowiednim terminie...”.
/ 16.10.2021 05:38
kobieta, która stresuje się zajściem w ciążę fot. Adobe Stock, AntonioDiaz

1 Zbliżały się moje urodziny, ale wcale mnie to nie cieszyło. Kończyłam 29 lat. Może nie jest to wiek sędziwy, ale zważywszy na fakt, że jeszcze nie miałam dzieci – czułam, jak przygniatają mnie kolejne lata.

Zegar tykał, a ja odsuwałam myśl o macierzyństwie

Zwyczajnie ze strachu. Przed czym? Ano – przed odpowiedzialnością finansową. Miałam pracę, lecz na umowę na czas określony. Udało mi się załapać na dwuletni kontrakt w znanej firmie projektowej. Pracownia dostała duże zlecenie, częściowo finansowane przez Unię, i tylko dlatego zatrudniła dodatkowe trzy osoby. Mnie i jeszcze dwóch chłopaków.

Od początku wiedziałam, że to nie jest stała praca. Chyba że potem znów trafi im się jakiś projekt, ale tego przecież nie mogłam być pewna. Jednak cieszyłam się z tej roboty. Duże wyzwanie, więc i duża satysfakcja. Robiłam wszystko, żeby pokazać się szefostwu od jak najlepszej strony. Stan błogosławiony był więc ostatnią rzeczą, a jakiej wówczas myślałam.

Po roku zaczęłam zastanawiać się nad sytuacją

Nie zajdę w ciążę teraz, to kiedy? Jestem coraz starsza. Poza tym nigdzie nie jest powiedziane, że kiedy tutaj skończy mi się umowa, to natychmiast znajdę pracę gdzie indziej. A nawet jeśli, to czy na etat. O ten dzisiaj coraz trudniej, a więc znowu będę bała się zdecydować na dziecko… Wszyscy dokoła naciskali na mnie i pytali: „Kiedy pojawi się dzidziuś?”! Pomijam babcie, ciocie i rodziców, bo oni by chcieli, żeby pojawił się zaraz po ślubie. Lecz i mój mąż coraz bardziej się niecierpliwił. Rozmawialiśmy na ten temat praktycznie każdego dnia.

– Może jednak nie zwlekajmy dłużej? – pytał. – Przecież ja pracuję. A ubezpieczona możesz być przy mnie, więc nie ma z tym najmniejszego problemu.

– Nie chodzi o samo ubezpieczenie – odpowiadałam. – Jak sobie wyobrażasz życie tylko z twojej pensji? Już teraz nie mamy kokosów, a jak ja nie będę zarabiać, nie starczy nam nawet na życie! A dziecko kosztuje – lekarstwa, pieluchy, ubranka…

Zgadzał się ze mną, ale zawsze po takiej rozmowie był mocno przygnębiony. Wiedział, że mam sporo racji.

– Wiesz, po prostu martwię się, że potem będzie za późno – wzdychał ciężko. – Bo przecież w ciąży też możesz pracować. Na przykład na zlecenie.

„O ile będę się dobrze czuła” – pomyślałam. A przecież tego się nie przewidzi! Coraz częściej zastanawiałam się, jak to rozwiązać. Obliczałam, co by było, gdybym zaszła w ciążę. Prawie do porodu byłabym na kontrakcie, a co potem? No i wiadomo – nawet jak się będę dobrze czuła, to z brzuchem nikt mnie nie zatrudni. No a gdy maluszek pojawi się na świecie – mam go oddać do żłobka? Przecież macierzyński mi nie przysługuje.

I pewnie nadal bym się nad tym głowiła, gdyby nie przypadek. Kilka miesięcy temu spotkałam się z koleżanką, taką jeszcze z liceum. Umawiałyśmy się już od dawna, ale ciągle której z nas coś wypadało. Wreszcie udało nam się ustalić termin i zaprosiłam ją do siebie na obiad. Kupiłam nawet z tej okazji wino, żeby uczcić nasze wyczekiwane spotkanie.

– Ja dziękuję – powiedziała, widząc, że otwieram butelkę. – Nie piję.
– Nawet kieliszka? – zdziwiłam się.

Sylwia nigdy nie była specjalnie trunkowa, ale lampkę wina od czasu do czasu lubiła wypić. Dobrze o tym wiedziałam.

– Nawet – przytaknęła, a potem uśmiechnęła się jakoś tak tajemniczo. – Wiesz, w moim stanie to niewskazane. Jest w ciąży!

Szczerze jej zazdrościłam. Ale zaraz mi się coś przypomniało.

– A co z pracą? – zapytałam, bo gdy ostatnio się widziałyśmy, Sylwia była w takiej samej sytuacji jak ja – również zatrudniona na czas określony i z tego powodu odwlekała decyzję o zajściu w ciążę. – Dostałaś normalny etat?
– Nie – pokręciła ze smutkiem głową. – Nic z tego, nie udało mi się.

Byłam ciekawa, co zamierza zrobić.

O ile wiedziałam, mąż Sylwii też nie miał stałej pracy

Nawet nie wiem, czy mógłby ją w razie czego ubezpieczyć!

– W związku z tym, że jestem w ciąży, musieli mi przedłużyć umowę – uśmiechnęła się. – Aż do chwili porodu nie muszę się o nic martwić. A potem dostanę zasiłek macierzyński z ZUS-u.
– Jak to? – zainteresowałam się.

Okazało się, że nasze prawo przewidziało takie sytuacje. Otóż jeżeli kobieta zajdzie w ciążę nie później niż trzy miesiące przed zakończeniem umowy o pracę na czas określony, to ta umowa automatycznie zostaje przedłużona aż do czasu porodu! Tak, brzmiało to sensownie.

– Kobieta musi być co najmniej w trzecim miesiącu w dniu, gdy umowa się kończy – wyjaśniła. – No i nie może to być umowa zlecenie czy coś takiego, tylko normalny etat, tylko na czas określony.

Zamyśliłam się. Przecież ja mam taką umowę, mnie też obowiązywałaby ta zasada! Szybko policzyłam, ile zostało mi czasu do jej rozwiązania: ponad pięć miesięcy. To znaczy, że jeżeli zaszłabym teraz, zmieściłabym się w ustawowym czasie! Jeszcze tego samego dnia powiedziałam o tym Radkowi. Bardzo się ucieszył.

– Nie mamy na co czekać – powiedział, przytulając mnie. – Musimy zdążyć!

Teraz wiem, co czują kobiety, gdy usiłują zajść w ciążę, a po miesiącu przychodzi rozczarowanie. Ja strasznie się stresowałam – tym bardziej że jeżeli mój plan miał wypalić, to naprawdę nie miałam dużo czasu! Gdy mijał kolejny miesiąc, z niecierpliwością czekałam, czy się udało. Jeżeli nie, to na przedłużenie umowy nie było już szans. Mama próbowała mnie uspokoić.

– Nie denerwuj się, to tylko wszystko utrudnia – powiedziała. – Rozmawiałam ze swoją kadrową w pracy i ona powiedziała, że tak naprawdę to mogą przedłużyć umowę, nawet jak jesteś w drugim miesiącu. Wszystko zależy od pracodawcy.
– Mogą, ale nie muszą – westchnęłam ponuro. – Skąd mam wiedzieć, co zrobi mój szef? Wydaje się normalnym człowiekiem, ale czy ja wiem? Dla niego to przecież oznacza dodatkowe koszty.
– Tylko przez miesiąc – tłumaczyła mi mama. – Potem i tak wszelkie obciążenia przejmuje ZUS. Dlatego większość pracodawców i tak przedłuża te umowy. A zapis o trzech miesiącach to prawne zabezpieczenie dla kobiety na wypadek, gdyby firma nie chciała jej pójść na rękę.
– No właśnie! – znów się zdenerwowałam. – Więc jak mi się teraz nie uda, to nie ma sensu nawet się nimi procesować!
– Nie zakładaj od razu najgorszego, córeczko – mama była spokojna i trochę tego spokoju udzielało się również mnie, zwłaszcza że i Radek był nastawiony optymistycznie.
– Zobacz, już trzydziesty dzień – w niedzielę pod koniec listopada oderwał się od kalendarza i spojrzał na mnie. – Może po prostu kup test ciążowy, co?
– To jeszcze za wcześnie, wyniki mogą być niewiarygodne – pokręciłam głową. – A poza tym… Boję się, nie chcę zapeszyć. Poczekam jeszcze kilka dni, tydzień.

Z każdym kolejnym dniem Radek coraz bardziej się cieszył, a ja odwlekałam decyzję o pójściu do apteki. W końcu nie wytrzymałam.

Kupiłam trzy testy – na wszelki wypadek

Wiedziałam, że bez względu na wynik będę chciała się upewnić. Rano poszłam do łazienki i stanęłam przed lustrem. Wzięłam kilka wdechów, zamknęłam oczy, policzyłam do dziesięciu. Wreszcie otworzyłam test. Położyłam go na umywalce i wróciłam do sypialni.

– I co? – Radek był bardzo przejęty.
– Trzeba chwilę poczekać – wydusiłam. – Boję się. Nie chcę patrzeć. Ty sprawdź.

Choć nie było go zaledwie przez kilka sekund, wydały mi się wiecznością. Wreszcie wrócił i podał mi ulotkę.

– Przeczytaj, bo może źle zrozumiałem – powiedział. – Ciąża to dwie kreski, tak? Skinęłam głową. – No to… udało się – westchnął z ulgą, jakby mu kamień z serca spadł.

Oboje się popłakaliśmy ze wzruszenia. Mamę powiadomiłam od razu, ale prosiłam, żeby nikomu nie mówiła.

– Ty w pracy też nie mów – uprzedziła mnie. – Rozmawiałam z kadrową i ona powiedziała, że najlepiej będzie, jak powiesz pod koniec trzeciego miesiąca.
– Ale dlaczego? Teraz nikomu nie pisnę słówka, ale za miesiąc to już chyba mogę?
– Byle nie za wcześnie – upomniała mnie. 

Ciekawe, ile jeszcze takich prawnych niespodzianek przede mną… Umowę mam do czasu porodu, a potem co? Pewnie trzeba do ZUS-u złożyć jakieś pismo. Jakie? I kiedy? Ale nic to – teraz nie będę się tym martwić. A zresztą, Sylwia urodzi pierwsza i przetrze szlaki, powie mi co i jak. Grunt, że się udało. Będę mamą! 

Czytaj także:
Moje przyjaciółki gadają tylko o wnukach. Mam tego dość
Zostałam kochanką szefowej. Bez tego nie zrobiłabym kariery
Po trzech rozwodach miałem dość kobiet. Skupiłem się na córce

Redakcja poleca

REKLAMA