„Miałam Piotra za dupka, ale okazał się najwspanialszym facetem pod słońcem. Dzięki niemu odnalazłam miłość i cel w życiu”

zakochana para fot. Adobe Stock, goodluz
„– Od kilku miesięcy mieszka w tym miejscu, ponieważ tylko tu mogą się nim fachowo zająć. W domu dziecka nie są w stanie poświęcić mu tak wiele czasu. Mówię ci, jaki to miły chłopczyk, mimo wszystkiego, co go spotkało. A jaki jest inteligentny! – opowiadał Piotrek z zapałem”.
/ 13.03.2023 15:15
zakochana para fot. Adobe Stock, goodluz

Po weekendzie trudno rozpocząć pracę, nic więc dziwnego, że w poniedziałek poranne życie w naszej firmie koncentruje się w kuchni, gdzie każdy robi sobie kawę. W oczekiwaniu na latte z podwójnym mlekiem wymieniałam się z koleżankami najświeższymi ploteczkami.

– Kurczę, muszę kupić nowego laptopa, bo stary kompletnie odmówił posłuszeństwa – pożaliłam się. – Z miesiąc temu nagle zgasł ekran i już nie dał się włączyć. Oddałam do naprawy, facet trzymał go i trzymał, sprowadził jakieś części, ale w końcu powiedział, że wszystko na nic i komputera nie da rady naprawić.

– A próbowałaś w innym serwisie? Wiesz jak to jest, czasami tym partaczom zwyczajnie się nie chce dobrze czegoś zrobić – zapytała Monika.

– Próbowałam w dwóch innych i w każdym powiedzieli mi to samo. Ekran jest nie do naprawienia, kompa można wywalić na złom i tyle. Ewentualnie sprzedać na części, ale przecież ja się nie będę tym zajmowała. Kupię nowego, tyle promocji jest w marketach. Nawet nie poczuję miesięcznej raty – pocieszałam się.

– Słyszałam, że Piotrek z IT skupuje złom komputerowy. Może mu się przyda twój – rzuciła Ewelina.

Piotrek informatyk? Słabo kojarzyłam gościa. Technicy w naszej firmie trzymali się razem i rzadko zadawali się z innymi. Siedzieli w niewielkim pokoiku przy serwerowni i mało kto ich widywał. Zresztą, prawdę mówiąc, za bardzo nie było na co popatrzeć, bo ubierali się beznadziejne. Byłoby mi wstyd pokazać się na mieście z takim facetem. No ale w sumie przecież nie miałam umawiać się z nim na randkę, tylko sprzedać stary sprzęt. Te kilkaset złotych zawsze się przyda.

Patrzył na mnie z obojętną miną

Przemogłam się i po południu poszłam do Piotrka. Miał na sobie jakąś bluzę z beznadziejnym napisem po angielsku i znoszone adidasy. Kiedy powiedziałam „cześć”, nawet nie podniósł wzroku znad klawiatury, co już na wstępie mnie lekko wykurzyło. Nie jestem przyzwyczajona do tego, że faceci mnie olewają. Przeważnie aż się palą, żeby ze mną porozmawiać albo przynajmniej popatrzeć na moje długie zgrabne nogi.

Stałam w progu dłuższą chwilę. W końcu zaczęłam chrząkać i wtedy raczył się odwrócić, ale z tak obojętną miną, że zapomniałam języka w gębie.

– Coś się stało? – zapytał wreszcie, na moment nie przestając stukać w klawiaturę. Szybko piszę na komputerze, ale nie widziałam jeszcze, by ktoś zasuwał po klawiaturze z taką prędkością.

– Podobno skupujesz stare laptopy?

– Owszem, ale zależy od modelu – odparł spokojnie.

– Nie pamiętam – przyznałam. – Pamiętam markę.

– Nie szkodzi. Przynieś, zobaczę.

Na drugi dzień pojawiłam się u Piotrka ze sprzętem.

– Co mu jest? – zapytał.

– Ekran padł.

– Nie szkodzi. Przyda się. Dam ci za niego dwie stówy – usłyszałam.

Nie miałam pojęcia, czy to mało, czy dużo, zważywszy na to, że laptop w tym stanie był mi zupełnie nieprzydatny. Nie targowałam się więc, tylko zabrałam pieniądze i poszłam. Cały ten Piotrek, wręczając mi pieniądze, spojrzał na mnie przelotnie, więc nadal czułam się dziwnie. Jak intruz.

Kilka dni później miałam już nowego laptopa, a te dwie stówy wydałam na kawę w modnej sieciówce i jakieś kosmetyki. Siedziałam w pracy, gdy nagle ten facet zmaterializował się przy mnie z płytą cd w rękach.

– Słuchaj, na twardym dysku tego laptopa, który od ciebie kupiłem, były jakieś dokumenty i zdjęcia. Zgrałem ci wszystko. Proszę – wręczył mi płytę.

Poczułam, że się czerwienię. Kiedy oddawałam laptopa do naprawy, serwisant dał mi płytę, dlatego myślałam, że usunął z dysku całą zawartość, a nie tylko zrobił kopię.

– Dzięki – powiedziałam niewyraźnie, zastanawiając się, czy przy okazji sprzątania mojego laptopa Piotrek obejrzał sobie wszystkie moje zdjęcia. Niektóre były niezwykle intymne. Robił mi je mój były chłopak, który okazał się strasznym dupkiem, więc z nim zerwałam. Pewnie obejrzał je sobie i miał przy tym niezły ubaw. No i co z tego? Tyle jego, co sobie popatrzył! – pomyślałam.

– Dzięki – powtórzyłam nieco pewniejszym głosem.

– Nie ma za co. Zawsze do usług. Jakbyś miała jakieś problemy z kompem, to wal jak w dym! – uśmiechnął się.

Niedoczekanie twoje! – pomyślałam. Nie sądziłam, że będę musiała jeszcze kiedyś skorzystać z propozycji Piotrka. Miałam zupełnie nowego laptopa, a takie przecież się nie psują. Tylko że mój nagle zaczął wariować i zupełnie nie wiedziałam dlaczego. Pokornie pojawiłam się więc znowu w pokoiku przy serwerowni.

Stary laptop dla małego Stasia

– Słuchaj, tak ogólnie to trudno mi stwierdzić, co się dzieje, musiałabyś mi go pokazać – usłyszałam. – Przynieś go jutro do pracy, to po robocie się nim zajmę.

– Dobra – zgodziłam się zaniepokojona, czy nie trafił mi się jakiś feralny egzemplarz. Ale następnego dnia Piotrek szybko uporał się z moim kompem. Zadzwonił w godzinę po pracy, że już zdiagnozował przyczynę.

– To nic takiego, trzeba było tylko przeinstalować system – powiedział.

– To co? Przyniesiesz mi go jutro do firmy? – zapytałam szczęśliwa.

– Jutro mam urlop – usłyszałam i bardzo mnie to zmartwiło. Następnego dnia był piątek, a to oznaczało, że cały weekend będę pozbawiona laptopa i oglądania filmów.

– A może byśmy mogli spotkać się na mieście? – usłyszałam nagle i nieco mnie zmroziło. Jeśli to była zawoalowana propozycja randki, to nie byłam zainteresowana.

– Jutro po południu będę w szpitalu przy Radomskiej, a ty akurat niedaleko mieszkasz, prawda? – usłyszałam.

W szpitalu?! No to na pewno nie było zaproszenie na randkę. Co to za pomysł, żeby umawiać się w szpitalu? A poza tym skąd on wiedział, gdzie mieszkam?

– Nakleiłaś na laptopa naklejkę z adresem i numerem telefonu – Piotrek w tym momencie odpowiedział na moje pytanie, jakby je usłyszał.

Faktycznie, zrobiłam tak. Gdy zostawiłam laptopa w kawiarni – sama nie wiem, jak mogłam być tak zakręcona – kolega poradził mi, abym na obudowie umieściła naklejkę z numerem telefonu.

– Jeśli znajdzie go obsługa, to do ciebie zadzwoni – powiedział. Na wszelki wypadek dorzuciłam adres, bo doskonale zapamiętałam to uczucie paniki, które towarzyszyło mi, gdy sobie uświadomiłam, że nie mam ze sobą laptopa. W pierwszej chwili nawet nie byłam sobie w stanie przypomnieć, gdzie go zostawiłam, więc teraz wolałam być ubezpieczona na wszystkie możliwe  sposoby.

– Dobra, podjadę do tego szpitala – zgodziłam się, w końcu rzeczywiście to były tylko dwa przystanki od mojego domu, a zależało mi na laptopie.

Choć przez moment przebiegło mi przez głowę, że nie cierpię szpitali i Piotrek mógłby w sumie podjechać do mnie do domu, to odrzuciłam szybko ten pomysł. Pewnie by mi się go udało namówić, ale czy ja go chciałam widzieć u siebie? Może by chciał się wprosić na herbatę, a ja nie umiałabym go potem wyrzucić, kto to wie. Bezpieczniej było podjechać do tego szpitala.

Gdy tam weszłam, zwalczając odruch panicznego lęku, jaki mnie ogarniał przed chorobami, Piotrek już na mnie czekał w holu. Starałam się nie rozglądać. Widok ubranych w piżamy pacjentów, snujących się po korytarzach, zawsze mnie dołował.

– Proszę, twój laptop. Działa już bez zarzutu – powiedział na mój widok informatyk, podając mi komputer. Zauważyłam że pod drugą pachą ściskał mojego starego laptopa. Podchwycił moje nieco zdziwione spojrzenie i szybko zaczął się tłumaczyć.

– Udało mi się go naprawić. Miałem części z innego laptopa. Zamieniłem ekrany i działa jak ta lala. Przywiozłem go dla Stasia – wyjaśnił szybko.

– A kto to jest Staś? – zapytałam, zanim przebiegło mi przez głowę, że w zasadzie guzik mnie to obchodzi.

– To mój syn... – odparł Piotrek jeszcze bardziej zmieszany.

To on ma syna?! – bardzo mnie to zdziwiło, bo wydawało mi się, że Piotrek nie jest żonaty. Nie nosił obrączki na palcu. Ale w naszych czasach to o niczym nie świadczy. Wiele osób nie nosi obrączek po ślubie.

To nie była miła historia...

– Nie wiedziałam, że masz syna. Bardzo mi przykro, że jest chory… – wymamrotałam.

– W zasadzie to nie mam. To znaczy… – zaczął się plątać Piotrek.

Ma w końcu to dziecko czy nie? A zresztą – co mnie to obchodzi?! To jakiś skończony dupek… – przemknęło mi przez myśl i już chciałam odejść z laptopem, kiedy nagle Piotrek złapał mnie za rękę.

– Słuchaj, a może byś jednak poszła do Stasia ze mną?

No to już chyba gruba przesada! Dlaczego miałabym iść z nim odwiedzić jego chore dziecko? Piotrek chyba zobaczył moją minę.

– Przepraszam, głupio to zabrzmiało. Winien ci jestem wyjaśnienie. Staś nie jest moim synem, jestem jego przyszywanym tatą, takim szpitalnym. Chodzi o to, że on jest bardzo chory, a nie ma rodziców, więc nikt go w zasadzie nie odwiedza. Jest strasznie samotny. Ma tylko cztery lata i od urodzenia mieszka głównie w szpitalu.

Powoli przyswajałam, co mówi do mnie Piotrek. W co on mnie wrabia? Chce, żebym weszła z nim do szpitala i zajmowała się jakimś obcym, ciężko chorym dzieckiem? Na samą myśl zrobiło mi się słabo.

– Nie dam rady... – wyszeptałam.

– Tak. Masz rację. Przepraszam – Piotrek się wyprostował. – Możesz już iść, twój laptop jest w porządku.

Zrobiłam dwa kroki w stronę wyjścia, gdy jednak mnie zatrzymał.

– Słuchaj, tylko proszę cię, nie mów nic w pracy o mnie i o Stasiu, i o tym szpitalu, dobra? Niepotrzebne mi głupie plotki i domysły.

– Dobra – kiwnęłam głową zaczerwieniona. Wiadomo, jacy są ludzie, Czy ja też od razu nie pomyślałam sobie o tym, że Piotrek ma nieślubnego potomka?

Pojechałam do domu, ale nie mogłam się skupić na niczym, wałęsałam się z kąta w kąt. Weekend minął i znowu trzeba było wrócić do pracy. Kiedy poszłam zrobić sobie kawę, spotkałam w kuchni Piotrka.

Jak tam laptop? Okej? – zapytał mnie z uśmiechem.

– Tak – odparłam. – A jak tam Staś? – zapytałam mimowolnie.

– Czuł się w miarę dobrze. Dzięki. Strasznie go ucieszył ten twój stary laptop, który mu zaniosłem. Oglądał na nim kreskówki, grał w gry. Jest strasznie dumny, że go ma.

– To dobrze – nagle zrobiło mi się głupio, że wzięłam od Piotrka dwie stówy za ten złom i wydałam je na głupoty. – Opowiesz mi coś więcej o tym Stasiu? – poprosiłam.

– A chcesz posłuchać? Bo to nie jest miła historia – zastrzegł.

Kiwnęłam głową.

– Staś przyszedł na świat w rodzinie patologicznej. Jego matka piła, gdy była w ciąży, i dziecko urodziło się niepełnosprawne. Staś był bardzo słaby, miał kłopoty ze zwykłymi niemowlęcymi odruchami. Kiedy lekarze powiedzieli to rodzicom, ci zdecydowali, że nie biorą go ze sobą, tylko od razu oddadzą do adopcji. I tak Staś trafił do domu małego dziecka, ale przez dwa lata nie znalazł się nikt, kto by chciał się nim zaopiekować. W końcu to kłopot. A jeszcze okazało się, że Staś ma raka.

– Ma raka? – zabrakło mi oddechu.

– Tak. Guza mózgu. Nieoperowalnego. Od kilku miesięcy przebywa w szpitalu, ponieważ tylko tam mogą się nim fachowo zająć. W domu dziecka nie są w stanie poświęcić mu tak wiele czasu. Mówię ci, jaki to miły chłopczyk, mimo tego całego gówna, które go spotkało. A jaki jest inteligentny! – Piotrek się zapalił.

Jak mogłam myśleć, że jest dupkiem?!

Widać było, że uwielbia tego chłopca.

– Jak na niego trafiłeś? – zapytałam, czując, że wzruszenie zaczyna mnie drapać mnie w gardle.

– Moja dziewczyna, to znaczy była dziewczyna, działała w organizacji charytatywnej. W ramach jej działań znani ludzie odwiedzają chore dzieci przebrani za klaunów, czytają im książki, wygłupiają się, rozbawiają je. Śmiech jest najlepszym lekarstwem. Przyłączyłem się do tej akcji, zostałem wolontariuszem. Tam jest potrzebny każdy, kto umili czas tym dzieciakom, bo nie wszystkie mają to szczęście, że przychodzą do nich rodzice. Po jakimś czasie rozstaliśmy się z Iwoną, ale pomyślałem, że warto robić to, co robię. Staś jest kolejnym dzieckiem, dla którego zostałem przyszywanym tatą – uśmiechnął się smutno.

Rety! Jak mogłam myśleć, że ten facet jest dupkiem!

Kiedy wróciłam do biurka, nie mogłam przestać myśleć o małym Stasiu. Miał dopiero cztery lata… Mam siedmioletniego bratanka, kocham go nieskończenie. Chybabym się zapłakała na amen, gdyby się okazało, że jest chory. I to nieuleczalnie!

Po pracy pojechałam do brata zapytać go, czy nie ma jakichś zabawek, z których Kuba już wyrósł.

– A książeczki też mogą być? – zapytała bratowa.

– Pewnie! – ucieszyłam się. Zebrałam całą torbę różności i idąc do domu, zadzwoniłam do Piotrka.

– Mam trochę zabawek dla Stasia. Odbierzesz je ode mnie? – zapytałam.

– A może sama mu je dasz? – zaproponował nieśmiało. Przełknęłam ślinę. W sumie dlaczego nie?

Pół godziny później spotkaliśmy się w holu szpitala. Kiedy jechałam windą na szóste piętro, czułam, jak rośnie mi gula w gardle, ale się opanowałam.

Szpitalny korytarz był zaskakująco kolorowy. Ściany pomalowano w rozmaite wzory. Kiedy weszłam na salę razem z Piotrkiem, drobniutki chłopczyk natychmiast poderwał się z krzesełka, na którym siedział, i rzucił mu się na szyję.

– Mój tata przyszedł! – obwieścił całemu światu. Piotr czule go przytulił.

– Przyprowadziłem ci nową koleżankę – powiedział.

– Cześć – rzuciłam przez ściśnięte gardło. – Przyniosłam ci zabawki.

Torba z kolorowymi różnościami zainteresowała malucha, ale widać było, że najbardziej jest złakniony naszego towarzystwa. Chciał, żebyśmy czytali mu książeczki, więc robiliśmy to na zmianę.

Znalazłam cel w życiu i fajnego faceta

Rozglądałam się po pokoju. Skromnie tu było. Przy ścianie stało łóżeczko, a obok niego stojak z kroplówką i dwie nieduże szafki. Piotr powiedział mi potem, że mieści się w nich cały dobytek dziecka. Jego dokumenty, ubranka i zabawki – jakiś plastikowy robot, puzzle, kolorowe klocki, kilka maskotek, w tym ukochany misio w lotniczej kurtce.

Jak dorosnę, też zostanę lotnikiem – oznajmił Staś słabym głosem.

Wymieniliśmy z Piotrem smutne spojrzenia. Staś był chętny do zabawy, ale też nie miał na nią za bardzo siły. Szybko się zmęczył się i zaczął kaszleć. Przybiegła pielęgniarka i podłączyła mu kroplówkę.

– Kochani rodzice, koniec odwiedzin! – oznajmiła ze sztucznym ożywieniem. – Synek musi odpocząć.

Kiedy wychodziliśmy, Staś zawołał jeszcze za mną:

– Czy będziesz teraz moją mamą?

Co miałam odpowiedzieć? Kiwnęłam tylko głową.

– Jesteś pewna, że dasz radę tutaj przychodzić? Bo wiesz, to duże obciążenie – powiedział Piotr, gdy wyszliśmy ze szpitala.

Dam radę – odparłam.

I faktycznie starałam się bywać u małego Stasia prawie codziennie. Jak on na mnie czekał! Był cały szczęśliwy, kiedy się pojawiałam. Malowaliśmy razem, czytałam mu lub oglądaliśmy telewizję. Mały opowiadał mi o wszystkim, co się działo w szpitalu. Znał każde chore dziecko na oddziale, ale zdecydowanie najwięcej opowiadał mi o Kasi, z którą kiedyś mieszkał w jednym pokoju.

Ona była strasznie fajna! Bawiliśmy się razem. Ale zniknęła – powiedział ze smutkiem.

Kiedy zbliżały się piąte urodziny Stasia pomyślałam sobie, że spróbuję odnaleźć rodzinę Kasi i namówić jej rodziców na to, by odwiedzili z córką naszego podopiecznego. Poszłam do pokoju pielęgniarek, by z nimi porozmawiać. Popatrzyły na mnie dziwnie, w końcu jedna z nich się odezwała.

– Pani Olu, Kasia zniknęła, bo…

– Umarła! – dotarła do mnie nagle straszna prawda. Przecież to był oddział dla poważnie chorych dzieci. Nie wszystkim było dane wyjść stąd o własnych siłach.

Przełknęłam ślinę. Trzeba będzie wymyślić inny prezent dla Stasia – pomyślałam dzielnie. Po raz pierwszy tak mocno mnie uderzyło, że dla tego małego chłopca także nie ma ratunku.

Na urodziny kupiliśmy Stasiowi wielki pęk kolorowych balonów z postaciami z jego ulubionych kreskówek i ogromnego pluszowego misia. Tortu nie było, bo chłopiec miał tak mało sił, że mógł jeść tylko przez kroplówkę. Staś przez cały wieczór leżał przytulony do pluszaka, patrzył na balony i słuchał bajek, które czytaliśmy mu na zmianę z Piotrem. Wciąż trzymał nas za ręce…

Kilka dni później Staś odszedł. Kiedy sprzątano jego rzeczy z szafki, zabrałam ze sobą balony. Niby takie nietrwałe, a przeżyły to biedne dziecko – pomyślałam, a łzy same napłynęły mi do oczu.

Ciężko odchorowałam odejście Stasia. Byłam przekonana, że będzie pierwszym i ostatnim moim podopiecznym. Po kilku tygodniach zaczepiłam Piotra.

– Nadal chcę być wolontariuszką – oznajmiłam.

Dzielna dziewczyna! – uśmiechnął się, biorąc mnie za rękę.

A ja pomyślałam, że znalazłam nie tylko cel w życiu, ale i najfajniejszego faceta na świecie.

Czytaj także:
„Przez 11 i pół tygodnia udawałam mamę obcego chłopca. To był najpiękniejszy prezent, jaki mogłam mu ofiarować”
„Matka przykleiła mi łatkę wiecznego kawalera, bo nie widziałem świata poza książkami. To dzięki nim odnalazłem miłość”
„Przyjaciółka bez mojej zgody, umówiła mnie na randkę w ciemno. Miałam jej nawrzucać, ale dzięki niej odnalazłam miłość życia”

Redakcja poleca

REKLAMA