Jacek wrócił do domu lekko podminowany, nie powiedział, o co chodzi, więc od razu zaczęłam się martwić, że ma kłopoty. Niedawno zmienił pracę na lepszą, z początku był zachwycony, opowiadał o szefie, z którym od razu się zaprzyjaźnił, cieszył się, że ma większą swobodę podejmowania decyzji. Słuchałam tego jak bajki o żelaznym wilku i modliłam się, by nic się nie popsuło.
Jacek zarabiał na naszą pięcioosobową rodzinę, ja nie pracowałam zawodowo, zajmowałam się trojgiem dzieci i naprawdę nie wiedziałam, jak mogę pomóc mężowi.
Mateusz mówi, że to jej największa pasja
Skończyłam technikum, wyszłam za mąż i jak większość kobiet w naszej okolicy zajęłam się domem, widząc w tym naturalną kolej rzeczy, jednak czasem nachodziły mnie lęki co będzie, jeśli Jacek straci pracę. W naszej gminie nie tak łatwo o dobre zajęcie.
– Mateusz zaprosił nas do siebie na cały dzień – powiedział, grzebiąc w talerzu.
– I to cię tak martwi? – o mało się nie roześmiałam. – Kamień spadł mi z serca, myślałam, że zwolnił cię z pracy.
– To ma być rodzinna wizyta, Mateusz wyraźnie powiedział, że zaproszenie obejmuje też dzieci – zaznaczył Jacek.
– Fajny facet z twojego szefa – powiedziałam z uznaniem.
– Mateusz jest równym gościem, ale nie znasz jego żony. Raz z nią rozmawiałem, zrobiła na mnie wrażenie, że ho, ho! Mówię ci, prawdziwa dama, ą, ę, bułkę przez bibułkę. Ma wypielęgnowany ogród, z którego jest bardzo dumna, zaprojektował go architekt zieleni, ale ona osobiście dogląda każdej roślinki. Całkiem zwariowała, Mateusz mówi, że to jej największa pasja.
– O kurczę – wreszcie zrozumiałam, co gnębiło Jacka. Jak nasze trzy huncwoty wpadną między rabatki, dama może mieć powody do niezadowolenia – W takim razie zawieziemy dzieci do babci, nie będziemy ryzykować twojej kariery.
– Tak właśnie powiedziałem, ale szef nalegał. Twierdzi, że z żoną uwielbiają dzieciaki, może dlatego, że sami ich nie mają.
– Nie wie, co mówi – mruknęłam, wyglądając przez okno. Na podwórku chłopcy grali w piłkę, wrzeszcząc wniebogłosy. Mieli gdzie się bawić bez obawy, że stratują wygracowane ścieżki, miejsca było dużo, a trawie ich harce nie szkodziły.
Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik
W dniu ważnej wizyty dopilnowałam, by nasza rodzina prezentowała się idealnie. Piotrek, Marek i najmłodszy Leszek w czystych spodnich i koszulach wyglądali uroczo i niewinnie, za to ja byłam coraz bardziej zdenerwowana.
– Macie zachowywać się grzecznie, niczego nie ruszać i nie odzywać bez pytania. Nie kłócić się i nie wrzeszczeć. Nie popychać. Nie biegać. Nie mówić z pełną buzią – instruowałam ich bez końca przed wyjazdem z domu.
– Jak to? I tak przez cały dzień? – spytał z niedowierzaniem dziesięcioletni Piotrek, a jego bracia zamilkli i wlepili we mnie oczy.
Jacek parsknął śmiechem, więc mnie przypadła rola złego rodzica. Starałam się wyjaśnić chłopcom, że wizyta u szefa taty jest bardzo ważna. Wolę tłumaczyć dzieciom, niż rozkazywać, jednak w tym przypadku nie odniosłam całkowitego sukcesu. Zastanawiałam się, jak zdołam utrzymać chłopców w ryzach przez wiele godzin.
Nie doceniłam ich. Poza kilkoma drobnymi wpadkami przy stole byli tak spokojni jak wtedy, gdy zaczynają chorować. Kusiło mnie nawet, żeby sprawdzić, czy najmłodszy nie ma rozpalonego czoła.
Żona szefa miała na imię Natalia i była doskonałą gospodynią.
Dom wprost lśnił czystością, a ogród wyglądał jak z pocztówki. Nawet moich trzech budrysów onieśmieliły te wspaniałości.
Aż wstyd mówić o moim ogrodzie…
– U nas tak nie ma – zauważył trafnie Marek, ostrożnie stąpając po równo przystrzyżonym trawniku.
– I dobrze, głupolu, za to możemy biegać i grać w nogę – zgasił go Piotrek.
– Chłopcy! – syknęłam ostrzegawczo, gotowa zapobiec wywlekaniu na światło dzienne domowych niedostatków.
Natalia zaśmiała się wesoło i potargała małemu Leszkowi włosy.
– Duży macie ogródek? – spytała.
– Ponad pół hektara, teren po dziadku, mieszkał obok – odparł rzeczowo Piotrek, który najwyraźniej rósł na gospodarza.
Natalia spojrzała na mnie zdziwiona, więc czym prędzej przytaknęłam, żeby zakończyć temat. Przydomowy ogródek pełen kwiatów to chluba każdej gospodyni, a ja nigdy nie miałam czasu ani ochoty, by się tym zająć. Hodowałam trochę warzyw za domem i to wszystko.
– Na tak dużym areale można wyczarować cudeńka – powiedziała zachęcająco żona szefa, nie wspominając, że sama korzystała z usług architekta zieleni i firmy ogrodniczej.
Zgrzytnęłam zębami. Jakby musiała zabrudzić ręce ziemią, wiedziałaby, jak boli w krzyżu po kilku godzinach pracy. Pochodzę ze wsi, o robocie na roli wiem wszystko i wcale nie miałam ochoty na taki wysiłek.
Natalia była twardsza, niż na to wyglądała
To znaczy do tej pory, bo jak usłyszałam jeszcze kilka uwag na temat potencjału mojego przydomowego terenu i propozycję fachowej pomocy Natalii, pomyślałam, że jej pokażę. Nie będzie mnie uczyć, jak sadzić i siać. Gospodarska córka jestem, tato by mnie wyklął, gdybym pozwoliła sobą dyrygować na własnym podwórku.
Po powrocie do domu zapał mi przeszedł, ale dwa dni później niespodziewanie przyjechała do nas Natalia i przywiozła cały bagażnik sadzonek, twierdząc, że uwielbia zakładać ogrody.
– Zaraz zmienisz zdanie – pomyślałam złośliwie, idąc do składziku po łopaty.
Poddała się dopiero, gdy skopałyśmy kawał ogrodu. Posadziłyśmy rośliny i zaprosiłam ją na herbatę.
– W przyszłym roku będzie tu pięknie – powiedziała, masując nieznacznie plecy. – Ziemia jest znacznie lepsza niż u mnie, można by było pomyśleć o bardziej wymagających roślinach.
– Albo o szkółce ogrodniczej – rzuciłam dowcipem, żeby dać jej znać, że za bardzo się rozpędziła.
– To świetny pomysł – zapaliła się. – Pomogłabym ci, a nawet mogłabym wejść do spółki.
– Nie wiesz, jak to jest przy trojgu dzieciach? Dnia nie starcza, żeby wszystko ogarnąć, a ty mi każesz myśleć o dużym przedsięwzięciu.
A może ta szkółka to dobry pomysł?
Natalia natychmiast przygasła i nawet wybąkała jakieś przeprosiny. Zrobiło mi się głupio. Mateusz i ona nie mieli dzieci, a ja nietaktownie wykłułam jej oczy moją udaną hultajską trójką, za którą dałabym się pokroić.
– Pomyślę o twojej propozycji – obiecałam, żeby zapomniała o gafie.
Natalia wcale nie była sztywniarą, jak sądził Jacek. Pracowała ze mną ramię w ramię i nie bała się o manikiur. Okazała się całkiem sympatyczna, więc zaprosiłam ją, żeby wpadała, kiedy tylko chce.
Pod koniec lata byłyśmy już bardzo zaprzyjaźnione, a mały Leszek nie odstępował cioci Natalii na krok, z wysiłkiem nosząc za nią łopatę i nie pozwalając odebrać sobie tego przywileju. Dzięki zapałowi Natalii, którym w końcu mnie zaraziła, ogród wciąż się powiększał, najpierw bez ładu i składu, potem według rysunków, które wciąż udoskonalałyśmy, świetnie się przy tym bawiąc.
Jeździłam do gminnej biblioteki po książki ogrodnicze, dopóki Nata nie pokazała mi, jak szukać odpowiednich stron w internecie. Wieczorami okupowałam domowy komputer, doprowadzając do rozpaczy męża i synów. Z przyjemnością uczyłam się ogrodnictwa, czując się jak odkrywca nieznanych lądów.
Jacek patrzył na skopaną ziemię, z której wystawały, jak twierdził, smętne chabazie, i śmiał się, że nasze starania są większe niż efekty, ale kazałyśmy mu poczekać z wydawaniem opinii do przyszłego roku.
Czego chcieć więcej?
– W ogrodnictwie nie można się śpieszyć – mówiła Natalia, siedząc z Leszkiem na kolanach przed telewizorem i cierpliwie oglądając bajkę. – Ale można planować. Myślałaś o naszej szkółce?
– To duża inwestycja i mnóstwo pracy, muszę wszystko dobrze przemyśleć – powiedziałam ostrożnie.
Nie chciałam podjąć pochopnej decyzji, ale coraz bardziej kusił mnie ten pomysł. To było pięć lat temu. Ogród, który założyłyśmy z Natalią, rozkwitł a rośliny rozrosły się, budząc podziw i pożądanie u sąsiadów. Chętnie rozdawałam cebule i sadzonki, aż w końcu poszłam po rozum do głowy i wróciłam do pomysłu ze szkółką.
Nasze małe, rodzinno-przyjacielskie przedsiębiorstwo dopiero raczkuje, ale sprawia mi wielką frajdę. Założyłyśmy z Natalią spółkę, nasi mężowie nam pomagają, chociaż pewnie woleliby służyć radą i kibicować.
Jestem szczęściarą, mam pracę, którą lubię, niezawodną przyjaciółkę, wspaniałych, prawie grzecznych synków i kochającego męża. Czy trzeba czegoś więcej? Tak! Życzcie nam dużo słońca, umiarkowanych opadów i łagodnej zimy, bo wtedy rośliny czują się najlepiej.
Czytaj także:
„Odkryłam, że zięć ma kochankę. Myślałam, że jak córka się dowie, wywali go na zbity pysk. Usłyszałam, że... to taki układ”
„Moja uczennica została sama z problemem, który przerósłby dorosłego. By ratować mamę, postanowiła sprzedać... siebie”
„Przyjaciółka przez 7 lat nigdzie nie wyszła bez dzieci. Chciała być idealną mamą, chociaż ze zmęczenia wpadała w obłęd”