„Miałam mroczną tajemnicę, lecz wciąż grałam dobrą matkę. Kłamałam, że mam kochanka, by prawda nie wyszła na jaw”

kobieta, która jest uzależniona od hazardu fot. Adobe Stock, Ursula Page
„Myślałam więc nad jakąś dobrą wymówką, ale marnie mi szło. Kasia miała prawdziwy talent do dzwonienia do mnie akurat wtedy, kiedy nie chciałam odbierać. Przez całe swoje życie nie nakłamałam się tyle, co przez ostatnie miesiące, kiedy wyraźnie coś wywęszyła”.
/ 10.03.2023 11:30
kobieta, która jest uzależniona od hazardu fot. Adobe Stock, Ursula Page

Chowałam właśnie portfel do torebki, kiedy poczułam wibracje telefonu w kieszeni. Błyskawicznie podeszłam do drzwi, a stamtąd wyszłam na cichą uliczkę.

– Cześć, mamo, jestem u ciebie. Myślałam, że cię zastanę… – to była moja najstarsza córka. – Gdzie jesteś?

– Byłam na cmentarzu – odpowiedziałam. – Już wracam.

– O tej porze? To nie zamykają go na noc?

Zaklęłam w duchu, ale odpowiedziałam coś wymijająco. Cholera, nie wiedziałam, że jest tak późno! Wyszłam z domu tuż po szesnastej, wydawało mi się, że minęły ze dwie godziny. Że też nie spojrzałam, która jest godzina, odbierając telefon. Była dwudziesta trzecia dwadzieścia sześć. Kasia podjechała do mnie, wracając od swojej teściowej. Wiedziałam, że będę musiała jakoś uśpić jej czujność.

Pozostała dwójka moich dzieci niezbyt interesowała się moim życiem, ale Kasia od dziecka była ogromnie dociekliwa. Nim doszłam do domu, przygotowałam bajeczkę o otwartej furtce na cmentarz i przemożnej chęci pójścia na grób Józia. Nie lubiłam grać „kartą wdowy”, jak to nazywała Irenka, która sama mnie tej sztuczki nauczyła, ale czasami musiałam. Kiedy ze smutkiem wypowiadałam imię zmarłego męża, wszyscy czuli się winni, że mnie wypytują, i zmieniali temat.

– Głupio mi wykorzystywać tak jego pamięć – wyznałam kiedyś Irence.

– A mnie nie – odparła ze śmiechem. – Dobrze wiem, że gdybym to ja pierwsza kopnęła w kalendarz, mój Eryk robiłby dokładnie to samo. Ale jak się czujesz z tym nieswojo, to wymyśl coś innego. Znałam kiedyś jedną babkę, już tu nie przychodzi, ale bywała trzy, cztery razy w tygodniu. Jej córka coś podejrzewała, więc Janka wcisnęła jej, że ma romans, i ta córka potem przestała się wtrącać. Pewnie się bała, że rodzice się rozwiodą, jak puści parę z ust.

Myślałam więc nad jakąś dobrą wymówką, ale marnie mi szło. Kasia miała prawdziwy talent do dzwonienia do mnie akurat wtedy, kiedy nie chciałam odbierać. Przez całe swoje życie nie nakłamałam się tyle, co przez ostatnie miesiące, kiedy wyraźnie coś wywęszyła. Przyszłam do domu, gdzie moja czterdziestodwuletnia córka siedziała na krześle z miną pod tytułem: „Proszę, patrzcie państwo, kto wrócił po północy do domu”.

– Mamo, powiesz mi, co się dzieje? – zapytała. – Jeśli się z kimś spotykasz, to po prostu mi powiedz. Tata umarł cztery lata temu, masz prawo być szczęśliwa.

Pomyślałam, jakie to banalne, że z jednej cudzej wymówki przerzucam się na drugą i nawet nie umiem wymyślić nic własnego. Nie powiedziałam jej wprost, że jest jakiś mężczyzna, ale dałam to do zrozumienia. I poprosiłam, żeby nie drążyła tematu.

– Nie chcesz chyba powiedzieć… – aż zakryła dłonią usta – że on jest żonaty?! To stąd te tajemnice, mamo? Poważnie?

– Po prostu daj mi mieć własne życie – burknęłam i wiedziałam, że na jakiś czas będę mieć spokój.

Od zawsze kombinuję, jak znaleźć czas na hobby…

W nocy nie mogłam spać. Miałam sporo do przemyślenia. Na przykład to, jak wyjaśnić dzieciom, że po mojej śmierci nie odziedziczą mieszkania. Może wcale im nie mówić? Po prostu kiedy umrę, wszystko się wyda. Wtedy już nie będą mogły być na mnie złe. Myślałam też o lekach, które miałam wykupić w nadchodzącym tygodniu. Ciśnienie mi skakało, więc nie mogłam odstawić tych tabletek. Ani tych na tarczycę. Ale serce chyba ma się dobrze? – kombinowałam i w myślach chwaliłam samą siebie, jaka to jestem odpowiedzialna, bo zdrowo się odżywiam i dużo spaceruję. Akurat to się Kasi podobało.

Cieszyła się, że codziennie robię sobie spacery wzdłuż morza. Zdziwiła się tylko, że jakoś wcześniej jej o tym nie wspomniałam i dopiero jak przypadkiem spotkałam wnuczkę, dowiedziała się o moim nowym zwyczaju. A niby co jej miałam powiedzieć? Że kiedyś jeździłam taksówkami, ale teraz mnie nie stać? Fakt, „kiedyś” to był raz, góra dwa razy w tygodniu, a nie codziennie, to i koszty były inne. Potem jeździłam kolejką i kawałek szłam, aż w końcu uznałam, że szkoda mi nawet tych kilkunastu złotych na bilet, a te sześć kilometrów to świetny dystans na codzienny spacerek. Józio wiedział o mojej tajemnicy.

To znaczy wiedział, dokąd wychodziłam, ale nie miał pojęcia o skali problemu. Chociaż wtedy nie nazywałam tego problemem. Raczej hobby, rozrywką. Zaczęłam, kiedy byłam w trzeciej ciąży. Oczywiście w tajemnicy przed Józiem. Zabrała mnie koleżanka, pokazała, co i jak. Poczułam adrenalinę i taką ekscytację jak nigdy wcześniej.

Nagle zrozumiałam, jak mogę na godzinę, dwie wyrwać się z rzeczywistości, nie myśleć o tym, że mąż jest mną znudzony i bardziej interesuje się naszą inteligentną, oczytaną sąsiadką. Ani o tym, że wcale nie chciałam trzeciego dziecka, ale Józio tak. I o tym, że kiedy wrócę do domu, będzie czekać na mnie góra naczyń do pozmywania, prania do rozwieszenia i cała lista żądań, próśb oraz roszczeń ze strony męża i dzieci.

Po narodzinach Emila miałam przerwę pół roku

I o mało nie zwariowałam. Pamiętam dzień, kiedy starsze dzieci były w szkole i przedszkolu, a ja zawiozłam małego do teściowej i wcisnęłam jej, że idę na kontrolę do ginekologa. Kiedy zgłosiłam się po synka trzy godziny później, byłam rozdrażniona i przybita, aż teściowa zapytała ze strachem, co mi powiedział lekarz. Nie pamiętam nawet, jak z tego wybrnęłam. Moje życie kręciło się wtedy tylko wokół tego, jak zorganizować czas, żeby wyrwać się choć na trochę. Dobrze, że udało mi się dostać pracę w smażalni, a Emila przyjęli do żłobka.

Józio nie potrafił połapać się, kiedy mam zmianę i przez ile czasu, więc udawało mi się raz, dwa razy w tygodniu wykroić po kilka godzin. Miałam wtedy kryzys psychiczny. Uważałam, że jestem złą osobą, przecież kłamałam mężowi i wszystkim dookoła. Robiłam coś, czego nikt nie pochwalał, chociaż było to zupełnie legalne i nikogo nie krzywdziłam. Ale wiedziałam, że nikt by mnie nie zrozumiał. Próbowaliby mi „pomóc”. Miałam już wtedy nowych znajomych i wiedziałam, jak to się kończy, gdy rodzina się dowie o naszym hobby.

– Oboje z Erykiem to ukrywaliśmy – opowiadała mi Irenka.

Była ode mnie o dziesięć lat starsza, wtedy jeszcze nie chodziła o lasce i nie trzęsły jej się ręce i głowa.

– Długo nam się udawało. Dzieci, teściowie, rodzina, nikt nie miał pojęcia. Ale w końcu jego siostra się zorientowała. Rozliczała nasze podatki, wiedziała, że Eryk sporo zarabiał w stoczni, a w domu ledwie był chleb i dżem. Raz zapytała, dlaczego nie wymienimy kuchenki, bo stara była już niebezpieczna, a Eryk jak ten durny odpowiedział jej, że nie mamy pieniędzy. Domyśliła się.

– Czyli ona wie? – upewniłam się.

– Już nie. Dostała zawału w tym samym roku i zmarła. Nie powiedziała nikomu. Ale inni mieli gorzej. Przez tych trzydzieści pięć lat widziałam kilkanaście dramatycznych scen, kiedy jakaś żona, matka, syn czy ktoś inny z rodziny wpadał do kasyna i próbował odciągnąć gracza od stołu czy maszyny, płacząc, błagając go albo szantażując.

Tak, moja tajemnica to kasyno

Mieszkam w Trójmieście, sporo tu mamy kasyn. Znam je wszystkie, chociaż najbardziej lubię to, do którego mogę dojść piechotą. Bo nieraz nie mam na bilet. Czy kiedyś wygrałam większą sumę? Jasne. Trzy razy, zawsze na automatach. Może gdybym nie wygrała, to bym się znudziła, ale każdy gracz czasami wygrywa. To po to tam chodzimy. Chcę zebrać na normalne życie. To nic złego!

Ostatnio nie jest dobrze. Od śmierci Józia nie wygrałam nic większego. Ot, tyle, żeby starczyło na kolejną grę i makaron. Wzięłam dużą pożyczkę. Nie w żadnym parabanku, mam swój rozum. W prawdziwym banku. Zastawiłam mieszkanie. Spłacę ją, kiedy się odegram. Długo nie wygrywałam, więc na pewno niedługo coś większego mi wpadnie. Niedawno jeden facet wygrał na maszynie obok sto tysięcy. To mogłam być ja! Gdybym tylko usiadła pół metra w lewo!

Byłam wściekła jak wtedy, kiedy przegrałam pieniądze z chrzcin Emila, i teściowa po mojej minie zorientowała się, że coś się stało. Może nawet bardziej, bo wtedy straciłam tyle, co był wart remont pokoju dziecięcego, a ten facet obok zgarnął moje sto tysięcy. Ale właśnie o to chodzi: że wygrał. A kasyno musiało mu wypłacić pieniądze. I co najlepsze: też był emerytem. Właściwie to połowa bywalców wszystkich kasyn, jakie odwiedziłam, to seniorzy.

Większość gra od kilkudziesięciu lat jak ja. Większość trzyma to w tajemnicy. Wiem, bo czasami rozmawiamy, kiedy ktoś się kompletnie spłucze, a ktoś, kto właśnie wygrał, z poczucia solidarności postawi mu coś do picia. Gadamy wtedy o systemach gry, o tym, gdzie są najlepsze kasyna i ile kto już wygrał i na czym. Ale najczęściej jednak o tym, co zrobimy z wielką wygraną. Każdy z nas jest pewien, że w końcu ją zgarnie. I wtedy skończą się wszystkie problemy finansowe, które większość z nas ma. Moje na pewno – spłacę pożyczkę, dam trochę dzieciom i pojadę na wycieczkę. Ale nie do Las Vegas. Wtedy już skończę z hazardem i będę normalnie żyć, więc tak po prostu wyjadę, żeby odpocząć. Właśnie po to gram: by zebrać pieniądze na normalne życie. 

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA