Przyjęcie zaproszenia na czerwcowe wesele dawnej koleżanki to był pierwszy błąd. Mogłam się domyślić, że Regina zaprosi też Maćka! Jak patrzę na to z dystansu – właściwie chyba na to liczyłam, choć moje małżeństwo przecież było całkiem znośne…
Właśnie, znośne, i tyle; może dlatego zapragnęłam widoku chłopaka, który kiedyś budził we mnie tyle uczuć? I nieważne, że oprócz tych wzniosłych – również negatywne.
Życie z Maćkiem było huśtawką emocjonalną: nigdy nie wiedziałam, co przyniesie kolejny dzień. Jednak jaką to miało intensywność! Prawda, że ten romans zakończył się dla mnie krótkim pobytem w psychiatryku, bo tam z reguły trafiają ci, co im życie obrzydło. Prawdą jest też, że dzięki Pawłowi, który dziś jest moim mężem, udało mi się przejść ten trudny okres i nauczyć się cieszyć tym, co miałam.
Przecież wiedział, że tam będzie Maciek
Tylko co ja takiego miałam? Stabilność i bezpieczeństwo – to dewiza mojego męża. Całokształt niby super: dobry chłop, własne mieszkanie i praca, ale jak tylko pojawiła się nadzieja na ponowne spotkanie Maćka, wszystko stało się takie jakieś miałkie. Nie tak od razu, rzecz jasna. To był powolny proces, który zatruwał moją duszę przez miesiąc.
Na początku z prychnięciem wrzuciłam zaproszenie do kosza na śmieci, ale już wieczorem tego samego dnia wyciągnęłam je i po kryjomu schowałam do szafy. Tak na wszelki wypadek. Tydzień przed weselem byłam już gotowa na nie pojechać. Ba, musiałam! Właśnie wtedy powiedziałam o tym swojemu mężowi.
– Jesteś pewna? – spytał, a ja zaraz wynalazłam sto powodów uzasadniających moją decyzję.
Paweł uznał, że to kiepski pomysł, ale w końcu się poddał. Zawsze się poddaje, jeżeli nalegam, choć charakter ma uparciucha, i jak już coś postanowi, to z reguły stawia na swoim. Jak z prawem jazdy… Instruktor bez ogródek powiedział mu, że takiego antytalentu do prowadzenia samochodu nie spotkał w swojej karierze, i radził, żeby Paweł odpuścił, bo się do tego nie nadaje.
– W życiu! – zaparł się mój mąż i przez dwa lata robił to zakichane prawko, aż go przepuścili.
Nie wiem po co, skoro do pracy i tak dojeżdża na rowerze, a do mojego samochodu go nie dopuszczę, bo życie mi jeszcze miłe! W każdym razie ma dokument i pewnie jakąś satysfakcję. Wisienka na torcie, nic więcej.
Chyba wolałam, żeby w sprawie wesela też się uparł, że nie pojedziemy; przecież się domyślał, kto tam będzie. Mógł okazać trochę stanowczości, walnąć pięścią w stół i powiedzieć: „Nie!”. Tyle że on nie potrafi. Takie ciepłe kluchy.
Impreza weselna odbywała się w moim rodzinnym miasteczku, jakieś sto kilometrów od miejsca, w którym obecnie mieszkamy. Dlatego zdecydowaliśmy się pojechać tam samochodem.
Oczywiście zjawił się Maciek. Nie widzieliśmy się dobrych siedem lat, a on wciąż wyglądał jak chłopak! Całe jego wejście ze sporym opóźnieniem było z góry zaplanowane; przecież nie zniósłby tego, żeby panna młoda była ważniejszą postacią niż on!
Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę i wąskie dżinsy, a w ręce trzymał motocyklowy kask. Na parkingu, obok lśniących limuzyn, zaparkował motocykl legendarnej marki Harley Davidson, który na pewno nie był tańszy niż te bryki wokół.
Zapomniałam, jak bardzo kocham taniec
Jeżeli chodzi o samochody, teraz trudno komukolwiek zaimponować marką, a motocykl od razu wzbudził sensację. Kłębili się koło niego wszyscy panowie, a i kilka pań wyszło tylko po to, żeby zerknąć na stalowego rumaka. Typowe „wejście smoka”!
Choć domyślałam się, jak starannie to wszystko wyreżyserował, i tak zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Długie włosy potargane wiatrem, twarz ogorzała od słońca i przenikliwe spojrzenie, którym mnie obdarzył, natychmiast przyspieszyły mi puls.
Łudziłam się przez chwilę, że to tylko złość, lecz znajome uczucie niepokoju w żołądku wskazywało na co innego. Próbowałam ignorować obecność Maćka i zajęłam się rozmową z jakąś starą ciotką siedzącą obok, tyle że nic nie rozumiałam z jej paplaniny.
Paweł, który w takiej chwili powinien być przy mnie, zniknął. Gdyby siedział na swoim miejscu, Maciek pewnie by się nie odważył poprosić mnie do tanga… Mogłam odmówić, lecz przecież w końcu po to przyjechałam na wesele, żeby trochę potańczyć, a trudno o lepszego partnera. Maciek miał za sobą parę zwycięstw w konkursach tańca towarzyskiego, w tym jedno z moim udziałem. To były wspaniałe czasy, pamiętam je do dziś.
– Mmm… Tańczysz jak dawniej – wyszeptał mi do ucha, kiedy już znaleźliśmy się na parkiecie.
– A może nawet lepiej. Jest w tobie tyle namiętności, żaru!
– Uważaj, żebyś się nie poparzył – ostrzegłam.
Boże, jak ja dawno nie tańczyłam – zapomniałam już, jaka to przyjemność! Choćby tylko z tego powodu nie odmówiłam Maćkowi następnego tańca. W końcu raz się żyje i nie wiadomo, kiedy znów trafi mi się dobry partner.
– Nie przypuszczałem, że wyjdziesz za mąż – powiedział, patrząc mi w oczy. – To znaczy, nie z wyrachowania. Zawsze byłaś romantyczna, a tu mąż dentysta. Ba, żeby tylko… Jakiś protetyk!
Wnerwiła mnie ta uwaga. Z drugiej jednak strony to było miłe, że Maciek tyle o mnie wie. Musiał się dopytywać, a to znaczyło, że… Lepiej nie wyobrażać sobie za wiele. Znowu wchodziłam w stare sidła. Jak owca.
– Interesujesz się moim życiem? – spytałam, udając spokój.
– Nigdy nie przestałem – powiedział. – Zawsze byłaś dla mnie kimś specjalnym i to się nie zmieniło. Z czasem utwierdziłem się tylko, że jak raz spróbujesz szampana, woda nie będzie ci już nigdy smakowała. Ty jesteś dla mnie szampanem.
Nawet nie za bardzo wiedziałam, co chciał przez to powiedzieć: że zaliczał inne panienki, ale myślał o mnie?! Wtedy, kiedy byłam w szpitalu, też? Tak rozważała sobie jedna część mnie, za to druga topiła się tymczasem niczym ciepła czekolada.
Jego szept przy moim uchu brzmiał jak muzyka i poczułam, że jeszcze trochę, a uwierzę
w każdą ckliwą brednię Maćka. Jednak jeszcze nie teraz – musieliśmy zatańczyć kolejne dwa kawałki i wypić po dwa drinki, żebym całkiem zgłupiała. Chyba odwykłam od alkoholu, bo poczułam się totalnie wyluzowana i lekka.
Świat miło się kołysał wraz ze mną i moim partnerem. Tańczyliśmy jak dawniej, ciasno przytuleni do siebie i nieświadomi otaczających nas spojrzeń.
Po co mu te historie starych ludzi?
– Wyjdźmy na świeże powietrze – powiedział cicho Maciek, bawiąc się kosmykiem moich włosów. – Wsiądźmy na harleya i poszukajmy dla siebie spokojniejszego miejsca.
Zdrętwiałam. Proponował mi seks, ot tak sobie, mimochodem, jak pierwszej lepszej panience!
I nie chodziło nawet o to, że mnie zgorszył, bo przecież robiliśmy to kiedyś z przyjemnością. I nawet nie o to, że byłam teraz mężatką i taka uwaga powinna mnie obrazić. Uprzytomniłam sobie, że nie miałabym nic przeciwko temu, i to mnie zmroziło!
Wytrzeźwiałam w okamgnieniu, oswobodziłam się z uścisku jego ramion i bez słowa zeszłam
z parkietu. Liczyłam, że przy stoliku zastanę męża, potrzebowałam go jak nigdy przedtem, ale go nie było.
Tak, kiedy jego żonę obłapia obcy facet, on sobie po prostu znika! Przecież mogłam po prostu wyjść z Maćkiem i nawet by nie wiedział, że przyprawiam mu rogi… Strasznie się na niego wnerwiłam!
Cała ta wiejska impreza wydała mi się nagle obciachowa. Jakichś dwóch pijaczków popychało się przy orkiestrze, wygrażając sobie i światu. Przy stoliku obok tleniona blondyna rżała jak klacz
w rui, podczas gdy sąsiad wpychał dłoń do jej stanika.
Boże, co ja tu robię?! Poczułam obrzydzenie do samej siebie; pewnie nie wyglądałam dużo mądrzej, kiedy obściskiwałam się na parkiecie… Gdzie jest Paweł? Gdzie go poniosło? Zniknąć stąd jak najprędzej. Do domu!
Wreszcie odnalazłam męża gdzieś w kącie sali, zatopionego w rozmowie z wiekowym staruszkiem. Cały on: zamiast korzystać z życia, wysłuchuje zwierzeń jakiegoś dziadka! To jedna z jego pasji – wyciąganie od starych ludzi ich historii. Nie wiem, co w tym znajduje interesującego, ale jego ofiary z reguły są bardzo zadowolone, że mają komu ględzić. Podeszłam do Pawła i zażądałam, żeby mnie natychmiast stąd zabrał. Spojrzał na mnie zdziwiony i spytał naiwnie:
– Piłaś?
Tak, piłam, i co z tego? Jestem już dużą dziewczynką, a on nie jest moim ojcem! Wiem, że jest późno, i mam to gdzieś. Chcę wracać do domu. Zdaję sobie sprawę, że nie mogę prowadzić w takim stanie, ale skoro on jest trzeźwy jak świnia i do tego ma prawo jazdy, to chyba raz może się do czegoś przydać, nie? W końcu kto w tym związku nosi spodnie, do cholery?!
Paweł wzruszył ramionami, wziął mnie pod rękę i zaprowadził do auta. Wyciągnęłam kluczyki
z torebki i mu z ulgą wręczyłam. Po słodkich drinkach zbierało mnie na wymioty i pora już była najwyższa zaczerpnąć świeżego powietrza.
Przez chwilę myślałam, że mdłości minęły, ale przy wsiadaniu szarpnęło mną zdradziecko i znienacka puściłam pięknego pawia na trawę, tuż pod nogi męża. Fizycznie poczułam się lepiej, ale psychicznie to mnie dobiło. Czułam się upokorzona i wściekła na samą siebie.
– Szkoda, że nagle nam przerwałaś, staruszek tak barwnie opowiadał – stwierdził Paweł, sadowiąc się za kierownicą.
– Boże, jaki ty jesteś nudny! – wyładowałam na nim swoją złość. – Masz więcej wspólnych tematów z obcym dziadkiem niż z własną żoną. Zostawiłeś mnie tam całkiem samą!
– Nie narzekałaś chyba na brak towarzystwa? – spojrzał na mnie z ukosa. – Z tego, co widziałem, bawiłaś się znakomicie.
– Niczego nie rozumiesz!
Nie idź tam, tam są już tylko trupy!
Zamilkł i skoncentrował się na drodze. Ja też się więcej nie odezwałam, bo po wybuchu złości zrobiło mi się głupio. Na wschodzie jaśniała wąska wstążka brzasku. Zbliżał się świt, a ja byłam okropnie zmęczona. Oczy same mi się zamknęły i odpłynęłam. Obudziło mnie szarpnięcie za ramię i głos Pawła:
– Zbudź się, zbudź, do cholery!
Przed nami leżał na boku samochód. Wokół niego mrugały odbitym światłem tysiące małych gwiazdek z potrzaskanych szyb i reflektorów. W środku widać było leżące ludzkie ciała.
– Bierz komórkę i dzwoń na pogotowie. Niech się pospieszą, bo to poważny wypadek! – zadysponował mąż i pokazał mi na mapie miejsce, w którym aktualnie byliśmy; zresztą całkiem niedaleko od naszego domu…
Siedziałam jak sparaliżowana, nie mogąc oderwać wzroku od ciemnej plamy wyciekającej przez otwarte drzwi zmasakrowanego pojazdu. Krew? Ktoś zabębnił pięścią po dachu naszego samochodu, aż podskoczyłam z przerażenia. To Paweł stał już na zewnątrz i ponaglał mnie do działania.
– Dzwoń, kobieto! – krzyknął na mnie. – Nie ma czasu do stracenia. Dzwoń, słyszysz?!
– Dokąd idziesz? – spytałam, drżącymi rękami szukając telefonu w torebce. – Nie zostawiaj mnie samej! Tam są trupy!
Nawet nie raczył odpowiedzieć. Zobaczyłam, jak wywleka przez otwarte drzwi zakrwawionego mężczyznę i układa go na trawie. Był żywy, bo poruszał głową i coś mówił. Paweł zajrzał do auta i przez wybite okno zaczął wyciągać ciało kilkuletniej dziewczynki.
Znów zrobiło mi się obrzydliwie niedobrze, ale wzięłam głębszy oddech i skoncentrowałam się na wybieraniu numeru. Kiedy rozmawiałam z dyspozytorką, obserwowałam, jak Paweł układa na ziemi drobne ciało. Odchylił głowę małej i zaczął jej robić masaż serca.
Był wtedy taki silny i męski, taki dzielny!
Mężczyzna leżący obok krzyczał z rozpaczy czy z bólu. Drobne ciało dziewczynki podrygiwało w rytm ugniatania klatki piersiowej, a mój mąż był jak w amoku. Jakby nie docierało do niego, że już dawno za późno!
Od czasu do czasu pochylał się nad ustami dziewczynki i wpompowywał powietrze do jej płuc. Klatka piersiowa małej unosiła się wtedy, jakby mała rzeczywiście żyła, jednak to było złudzenie.
Nie wiem, jak długo czekaliśmy na karetkę, ale do jej przyjazdu Paweł nie robił nic innego. Kiedy sanitariusze przejęli jego zadanie, zwalił się jak nieżywy obok zawodzącego mężczyzny i leżał, wpatrując się w blednące niebo.
Obserwowałam go ze wzruszeniem. Był taki dzielny, taki męski! Dziewczynkę wniesiono do karetki, gdzie nadal usiłowano ją reanimować, a lekarz pochylał się nad szlochającym mężczyzną.
– Będzie żyła – powiedział głośno. – Niech pan się uspokoi i podziękuje temu panu obok. Gdyby nie on, nie mielibyśmy co robić.
Ranny zaczął szlochać, tym razem chyba ze szczęścia. Odwrócił się na bok, chwycił dłonie mego męża, przysunął je do swojej zakrwawionej twarzy i zaczął całować. Paweł nawet nie miał sił, aby zareagować, lecz usłyszał słowa lekarza. Jego piersią zaczęły wstrząsać jakieś dziwne dreszcze.
Mój mąż płakał!
Po chwili ranny został wniesiony do karetki, a lekarz pochylił się nad Pawłem, pytając, czy potrzebuje pomocy, a kiedy usłyszał, że nie, wsiadł do karetki i odjechał. Zostaliśmy sami, choć nie na długo, bo od wschodu znów słychać było wycie syreny.
Nadjeżdżała policja albo straż pożarna. Musiałam się śpieszyć, żeby powiedzieć mojemu mężowi to, co powinno być powiedziane na osobności, a co przepełniało mnie bez reszty.
– Kocham cię – powiedziałam. – Jesteś najbardziej niesamowitym mężczyzną, jakiego znam.
Poczułam, że uścisnął mi dłoń.
Czytaj także:
„Chłopak córki to oszust matrymonialny. Naciągnął i mnie, i ją na kasę, wyłudził pieniądze i zaciągnął potężne długi”
„Przez męża dołączyłam do klubu zdradzanych czterdziestek. Nie pozostałam mu dłużna i poszłam w tango z żonatym”
„Jestem trzeźwo myślącą osobą, ale tej tragedii nie da się wyjaśnić racjonalnie. Brały w niej udział siły pozaziemskie”