– Naprawdę chcesz wyjechać? – zapytał ojciec, wbijając we mnie zmęczony i pełen pretensji wzrok.
Nie wzruszyły mnie jednak jego spracowane dłonie ani widok znoszonego podkoszulka oblepiającego spoconą, zapadniętą klatkę piersiową. Owszem, zrobiło mi się go żal, kochałam ojca całym sercem, lecz nie mogłam się poddać. Dotąd wielokrotnie ulegałam wyrzutom sumienia i rezygnowałam ze swoich marzeń, ale dość.
– Tak, tato, wyjeżdżam – starałam się wypowiedzieć to zdanie z czułością.
Z dwóch kierunków, na które dostałam się, wybrałam stosunki międzynarodowe, choć wiedziałam, że ojciec załamie się, słysząc, że jego jedyne dziecko, wszystko, co mu pozostało po śmierci żony i rodziców, wybiera naukę niezwiązaną z rolnictwem. Nie był głupi ani głuchy na moje potrzeby, wiedział, że złożyłam papiery do Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w stolicy tylko ze względu na niego. Jako dziecko nigdy nie wyjechałam na kolonie, nie wiedziałam, czym są wakacje, ferie czy dni wolne od nauki.
Pracowałam od świtu do nocy
Przed wyjściem do szkoły i po powrocie z niej. Nawet w Wigilię musiałam wymieniać krowom i świniom siano, aby w pierwszy dzień świąt obudziły się w pachnącej oborze. Ze względu na gospodarstwo wypisałam się z sekcji siatkówki i zrezygnowałam z korepetycji przed maturą. Lubiłam swoją wieś, ale byłam wyczerpana ciężką pracą i dusiłam się w tym miejscu, podobnie jak mama, którą pokonała choroba. Wszystkie potrzebne rzeczy spakowałam do jednej walizki. Będę szczęśliwa w Warszawie, świat stanie przede mną otworem – postanowiłam sobie, wsiadając do pociągu.
– Widziałaś tę dziewczynę? Wygląda jak dinozaur… Te ciuchy z minionej epoki, włosy… Najlepiej niech uczesze się w kłosa i na dożynki jedzie! Ej, przecież ona jest ze wsi… O rany, co za relikt. Czy ona w ogóle ma lustro? Widzi różnicę między nami a sobą?
Każdego dnia na uczelni wysłuchiwałam podobnych tekstów. Zauważałam różnicę między sobą a dziewczynami z miasta, pożerałam wzrokiem modelki w czasopismach i manekiny na wystawach sklepowych ubrane w kolorowe, fajne ciuchy, ale nie było mnie na nie stać. Nie mogłam sobie pozwolić nawet na zwyczajny top z przeceny. Zdarzały się dni, zwłaszcza pod koniec miesiąca, że musiałam wybierać między śniadaniem a kolacją, ponieważ trzy posiłki dziennie przerastały moje możliwości finansowe. Dlatego od drugiego miesiąca studiów dorabiałam w barach, knajpkach, sklepach, w sekretariatach na zastępstwo, sprzątając mieszkania. Czasami pracowałam w trzech miejscach jednocześnie, uczęszczając na studia dzienne. Po pierwszym semestrze mdlałam z wyczerpania, podczas drugiego zaczęłam wzmacniać się energetykami, na drugim roku ktoś podrzucił mi narkotyki.
Doznałam olśnienia
Nagle byłam w stanie uczyć się nieprzerwanie przez kilka nocy i zdać najtrudniejsze egzaminy.
– Potem będzie już z górki, w końcu to nie prawo czy medycyna – żartowali chłopaki z akademika.
Najpierw brałam, żeby móc uczyć się i zarabiać, ale wreszcie byłam na topie. Alternatywna w poszarpanych, markowych dżinsach albo kusych miniówkach ze znanym logo, z mrocznym makijażem, tlenionymi włosami i figurą wychudzonej lalki z kreskówki.
– Ależ się Ivonne wylaszczyła – rzucały warszawianki, dla których wreszcie przestałam być Iwonką z Podkarpacia.
Długo udawałam przed samą sobą i światem, że narkotyki nie niszczą mi życia. Na uczelni przymykano oko na moją pogarszającą się frekwencję i „ekscentryczne” zachowanie, bo miałam wysokie wyniki w nauce i kilka dobrze ocenionych staży. Dzięki temu bez problemu udzielono mi urlopu dziekańskiego, o czym nie powiadomiłam ojca. W ogóle zapominałam informować go o wielu sprawach, jak choćby o tej, że po prawie czterech latach w stolicy nie byłam w stanie już pracować. Nie potrafiłam utrzymać żadnej posady, nawet sprzątania, bo prawdziwe życie to nie uczelnia, gdzie możesz zgrywać latami kogoś, kim nie jesteś. Z ostatniego domu wyrzucono mnie, gdy naćpałam się pod nieobecność właścicieli i zasnęłam na 20 godzin w ich atłasowej pościeli. Wrócili z Aspen i wyrzucili mnie z łóżka.
– Masz problem – zauważył właściciel, wręczając mi marne sto złotych. – Powinnaś się leczyć, najlepiej zrobisz, jeśli wyjedziesz do rodziny, wyrwiesz się z tego miasta – powtarzał, gdy zbierałam swoje rzeczy przy wtórze krzyków jego żony.
Zignorowałam go, podobnie jak kolejny telefon od ojca. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, gdy zapytał, dlaczego tyle czasu się nie odzywam, więc wolałam milczeć…
– Nie mam na czynsz – wydukałam współlokatorom.
– To idź pod latarnię – zdenerwował się jeden z chłopaków. – I tak jesteś bliska dna. Nie widzisz tego? Tak barwnie opowiadałaś o swoich planach na przyszłość, chciałaś pracować w dyplomacji – machnął ręką.
Popłakałam się
Czułam się jak śmieć. Co on zasugerował? Przecież nie jestem taka. Nie szaleję w klubach, nie piję i nie palę. Chciałam jedynie zrealizować moje marzenia. Czy on w ogóle wie, jak to jest nie mieć za co żyć w połowie miesiąca? Odstawać na każdym kroku od tych fajnych, ładnych, obytych ludzi? – szlochałam w swoim pokoju. Nigdy wcześniej nie miałam okazji rozmawiać z Przemkiem (tak miał na imię chłopak, który zwrócił mi uwagę). Od początku traktował mnie z wyższością. Dla niego też byłam zahukaną dziewuchą ze wsi. Gdy straciłam prawo do akademika, zgodził się, żebym zamieszkała z nimi tylko ze względu na Anię, z którą polubiłyśmy się od pierwszych zajęć… Na wyświetlaczu telefonu znowu zobaczyłam zmęczoną twarz ojca.
– Ty też chcesz powiedzieć mi coś ważnego? – rzuciłam po naciśnięciu ikonki słuchawki.
– Córuś, jestem w szpitalu, to nic poważnego, ale chciałem, żebyś wiedziała… – usłyszałam słaby głos.
W jednej chwili oprzytomniałam. Podobno wychodzenie z nałogu przypomina żmudny, pełen potknięć proces, ale jak się okazało, odziedziczyłam po ojcu silny, chłopski organizm, więc wystarczyło jedno zdanie, żebym oprzytomniała. Zostanę sierotą! – przez całą drogę do domu nie mogłam opędzić się od czarnych myśli.
– Tatuś! – dopadłam jego łóżka po jedenastu godzinach podróży.
Zmęczona, brudna, przerażona głaskałam jego spracowane dłonie i twarz o dwadzieścia lat starszą od ostatniego naszego spotkania.
– To był tylko sygnał ostrzegawczy – tłumaczył lekarz prowadzący tatę. – Pani też nie wygląda najlepiej. Nie schudła pani ostatnio zbyt szybko? – zainteresował się życzliwie.
Zbyłam go i dwa dni później zabrałam ojca do domu
Ruina – w zasadzie tak powinnam nazwać to miejsce, więc nasze nowe, wspólne życie zaczęłam od gruntownego sprzątania. Najchętniej zrobiłabym gruntowny remont, ale nie mieliśmy na to pieniędzy. W zasadzie w ogóle nie mieliśmy za co żyć. Gdyby nie sąsiedzi i dalsza rodzina, musielibyśmy przejść na odżywianie światłem, jak żartował mój tata. Mimo osłabienia dobry humor go nie opuszczał. Widząc moje zaangażowanie w domu, sam zajął się pracami w obejściu. Widziałam, że przy mnie jego życie znowu nabiera sensu, ale co miałam zrobić ze swoim? On też szukał szczęścia nie tam, gdzie ono czekało Postanowiłam zacząć od telefonu do Ani i wyjaśnienia powodu mojego zniknięcia. Obiecałam uregulować zaległości, poradziłam, żeby poszukała kogoś na moje miejsce.
– Nie poddawaj się! Musisz wrócić i dokończyć to, co zaczęłaś – rzuciła.
Od początku życia w stolicy uważałam, że jestem zdana wyłącznie na siebie, zapracowana nie miałam czasu na przyjaźnie, więc nie sądziłam, że dla Ani nasza znajomość znaczy coś więcej. Zdziwiło mnie, kiedy tydzień później zobaczyłam ją i Przemka na moim podwórku. Zawstydzili mnie swoją nagłą obecnością, bo zdawałam sobie sprawę, jak wygląda nasze obejście – rdzewiejące maszyny, farba odchodząca ze ścian domu i obory, skromne, stare meble w domu. Oto cała ja, możesz ze mnie drwić do woli – pomyślałam, patrząc na Przemka, ale jego reakcja całkowicie mnie zaskoczyła. Przy obiedzie z zainteresowaniem wypytywał ojca o gospodarstwo, a po posiłku zaproponował, że pomoże mu naprawić sieczkarnię.
Ania przystąpiła do ataku
– Nie możesz tutaj zostać. Rozumiem, że żal ci taty, ale chcesz wegetować jak on? Znajdź mu opiekunkę i wracaj. Dasz radę, zobaczysz, obronisz magisterkę, znajdziesz dobrą pracę, wybijesz się, zapomnisz o tym – popatrzyła z obrzydzeniem na wnętrze mojego rodzinnego domu.
Dziwne, jeszcze niedawno rzuciłabym się jej na szyję, uznając ją za jedyną osobę, która mnie rozumie, ale teraz byłam w innym miejscu swojego życia. Miałam dość wyścigu szczurów, walki, samotności i szukania pocieszenia w używkach. Może wyrwałabym się stąd, tylko za jaką cenę?
– Uznaliśmy z twoim tatą, że jutro zajmiemy się ścianami w twoim pokoju. Zeskrobiemy je, wyrównamy i pomalujemy – przerwał nam Przemek, wchodząc do kuchni.
Spocony, zmęczony wyglądał na całkiem zadowolonego, bo udało mu się uruchomić maszynę bez wzywania mechanika.
– Jutro? Jutro wyjeżdżamy – Ania nie kryła wściekłości.
– Coś ty! Sama mówiłaś, że Iwona nas potrzebuje – zdziwił się, ale ja wiedziałam, o jaką pomoc chodziło Ani.
– Nie mogę, nie zostawię taty samego i chyba… Przynajmniej na razie… Nie chcę wracać do Warszawy – odważyłam się wyznać.
Ania wyjechała i nigdy więcej nie odezwała się do mnie. Jakoś poradziłam sobie z tym faktem. Przyszło mi to tym łatwiej, ponieważ miałam u swego boku Przemka… Nie zakochaliśmy się w sobie od razu. Najpierw byliśmy po prostu przyjaciółmi. Przemek przyjeżdżał nam pomagać w czasie wolnym, zmotywował mnie do dokończenia nauki na studiach wieczorowych, a potem do wykorzystania zdobytej tam wiedzy przy pozyskiwaniu dotacji na gospodarstwo i grantów na działalność pozarolniczą. Wkrótce, także za jego namową, założyliśmy z tatą gospodarstwo agroturystyczne. Po dwóch latach znajomości i próbie odnalezienia się w korporacji Przemek przyjechał do nas i oświadczył mi się.
– Od dawna chciałem być z tobą, ale musiało minąć trochę czasu, zanim zrozumiałem, że szukam szczęścia nie tam, gdzie mogę je znaleźć – wyznał.
Wiedziałam, o czym mówi, ja też potrzebowałam czasu, żeby odnaleźć właściwą drogę.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”