Kiedy zobaczyłam go na schodach sądu, żołądek podszedł mi do gardła. W tej czarnej todze z zieloną lamówką wyglądał jak posępny kruk, zwiastun nieszczęścia.
– Pani mąż wziął sobie twardego adwokata – powiedziałam do klientki. – Tak wszystko zagmatwa, tak ubierze w słowa, że trudno się będzie dopatrzyć w tym prawdy – dodałam.
– Czy mam się zacząć bać? – zapytała zdenerwowana.
– W żadnym wypadku! – odparłam. – Tylko proszę nie dać się ponieść emocjom na sali.
Od początku traktowałam go jak wroga
Z Adamem, moim przeciwnikiem, miałam do czynienia tylko raz. Prowadził sprawę rozwodową tak, jakby to była co najmniej wojna nuklearna. I na pewno nie był osobą, która by się zawahała przed wciśnięciem czerwonego guzika.
– I kto wygrał tamtą sprawę? – nagle dotarło do mnie kolejne pytanie przejętej klientki.
– Oczywiście ja! – odparłam z mocą, by dodać jej otuchy.
– To dobrze! – pełna wiary wkroczyła do gmachu sądu zakończyć swoje małżeństwo.
Po pierwszych przesłuchaniach było jeden zero dla mnie. Moi świadkowie zeznawali perfekcyjnie, ci strony przeciwnej niepewnie i wzajemnie sobie zaprzeczali. Wyszłam z sali rozpraw radosna jak skowronek. Przed sądem zobaczyłam Adama rozglądającego się za taksówką. „Ciekawe, co się stało z jego samochodem” – pomyślałam, kierując się na parking. Pamiętałam, że miał coś wielkiego i luksusowego. A teraz nagle chodzi piechotą?
Kolejne rozprawy nie przyniosły rozwiązania, ponieważ Adam się na nich nie pojawił, przysyłając zwolnienie lekarskie! „Gra na zwłokę! Liczy na zmęczenie przeciwnika. Na to, że się z moją klientką poddamy! Wcale nie jest chory, widziałam go na korytarzu!” – wściekałam się.
Kiedy zatem następnym razem mignęła mi w sądzie znajoma sylwetka, dogoniłam go i zaatakowałam z miejsca:
– To nieprofesjonalne, panie mecenasie, tak pogrywać! Wygląda pan na okaz zdrowia!
Przystanął zaskoczony.
– Wcale sobie nie pogrywam! Musiałem wziąć zwolnienie, więc je wziąłem. Mam takie prawo!
– Pewnie od znajomego lekarza! – mruknęłam nieprzyjaźnie. – Mam nadzieję, że zaprzestanie pan tanich zagrywek i zakończymy tę sprawę rozwodową!
Kilka dni później wpadły mi w ręce te jego zwolnienia. Przyjrzałam się im uważniej. Faktycznie, to nie on był chory…
– Wykorzystuje okazję! Wziął opiekę nad dzieckiem, jakby nie mogła tego zrobić jego żona! – zwróciłam się do koleżanki pracującej w sądowej kancelarii.
– Żona mecenasa Adama? To ty o niczym nie wiesz?
– Niby o czym?
– Jego żona nie żyje. Kiedy wracała z wakacji z dzieckiem, wpadła czołowo pod TIR-a, który wyjechał z podporządkowanej drogi. Zginęła na miejscu, a syn tylko cudem uszedł z życiem. Teraz przechodzi kolejne operacje, a lekarze się boją, że na zawsze pozostanie niepełnosprawny. Nasz Adaś może i jest twardy, ale w takiej sytuacji… Ja go podziwiam, że ma siłę opiekować się dzieckiem i jeszcze w miarę normalnie prowadzić sprawy, których się podjął przed wakacjami.
Natychmiast zadzwoniłam do wujka…
Ależ ze mnie idiotka! Oskarżając go, że jest symulantem, wyszłam na skończonego potwora. Zimną zołzę bez serca!
– Źle się czujesz? – zapytała zaniepokojona koleżanka.
– Jakoś nieszczególnie. Chyba zaszkodziła mi ta kanapka… – wyszeptałam, zrzucając powód mojej bladości na sandwicha.
Przybita i smutna pojechałam do domu. Miałam siebie dotychczas za taką ludzką i doskonałą, a Adama za kogoś kompletnie bezdusznego. Los zwyczajnie zagrał mi na nosie. „Muszę go jak najszybciej przeprosić” – pomyślałam.
Okazja nadarzyła się niebawem. Znowu zobaczyłam go stojącego pod sądem i czekającego na taksówkę.
– Może podwieźć? – zaproponowałam z uśmiechem.
– A na pewno nie jedzie pani w przeciwnym kierunku? – zapytał z ironią, zdziwiony.
– Nie. I w ogóle bardzo pana przepraszam za moje zachowanie. Nic nie wiedziałam o pańskiej żonie i dziecku, ale to mnie nie usprawiedliwia. Nie powinnam była wygłaszać takich uwag. Przykro mi…
– Przeprosiny przyjęte, ale nie powinienem przyjąć od pani zaproszenia, jeszcze nas ktoś zobaczy. Jestem przecież adwokatem przeciwnej strony.
– Ten jeden raz – machnęłam ręką. – Nie zamierzamy przecież rozmawiać o sprawie.
Wsiadł szybko do mojego auta.
– Jadę do szpitala, jak można… – powiedział.
– Jak się czuje synek? – zapytałam nieśmiało.
– Coraz lepiej, ale ma problemy z nóżkami. Czekamy na konsultację u znanego profesora. Kolejka jest długa, to międzynarodowa sława neurochirurgii. A Kubę już trzeba rehabilitować – głos mu się załamał.
– Jak się nazywa ta sława? – spytałam, skręcając pod szpital, a on podał nazwisko.
Tak właśnie myślałam…
– Aha – mruknęłam, jakby mi to nazwisko nic nie mówiło.
Podwiozłam Adama pod drzwi i pożegnałam się z nim ciepło. A gdy tylko wszedł do środka, wystukałam numer na komórce.
– Wujek? Mam taką sprawę, otóż synek mojego przyjaciela…
Tydzień później Adam zaczepił mnie na korytarzu.
– Nie uwierzy pani! – wykrzyknął radośnie. – Profesor jednak znalazł dla nas czas poza kolejką! Co więcej, osobiście przyjechał do szpitala i zbadał Kubę! Ocenił, że kolejna operacja nie jest potrzebna, ustalił program rehabilitacji i powiedział mi, że jego zdaniem mały za pół roku zacznie chodzić! Na początku oczywiście o kulach, ale jest nadzieja, że potem bez nich. Nie ma pani pojęcia, jaki to wspaniały człowiek, jak mnie podniósł na duchu!
– To cudownie! – uśmiechnęłam się szczerze i z ulgą.
Gdy zostałam wreszcie sama, zadzwoniłam do wujka, aby mu serdecznie podziękować.
– Wystarczy, że upieczesz mi taki sernik, jak kiedyś piekła babcia! – odparł mój wujek, znany profesor neurochirurgii, rodzony brat mojej matki.
W dniu kolejnej rozprawy już się tak bardzo nie bałam starcia z Adamem. Zyskał dla mnie ludzką twarz. Udało się nam poskromić naszych klientów i wypracować porozumienie. Orzeczono rozwód bez orzeczenia o winie. Z jednej strony odetchnęłam jak po każdej pozytywnie zakończonej sprawie, z drugiej jednak zrobiło mi się jakoś żal. Czyżby tego, że nie będę widywała Adama?
Dowiedział się przez przypadek
Stałam pochylona nad dokumentami, gdy poczułam na sobie czyjś uważny wzrok. Obejrzałam się. Za mną stał Adam i wpatrywał się w papiery leżące przede mną. Odruchowo zakryłam je teczką z aktami, a on wtedy jakby obudził się z głębokiego snu.
– Pani matka była z domu K…? – tu padło nazwisko mojego wujka.
Mechanicznie skinęłam głową.
– I to nie jest przypadek, prawda? Ten lekarz dla Kuby?
– Nie – odparłam z wysiłkiem, a wtedy on… wyszedł!
Postałam jeszcze chwilę w kancelarii zdezorientowana. Zaczekałam, żeby ochłonąć, a potem poszłam do domu. Przygotowywałam sobie właśnie kolację, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam. To był Adam z może siedmioletnim chłopcem. Mały wspierał się na kulach, ale dzielnie trzymał w rękach ogromny bukiet.
– Te kwiaty to dla ciebie – oświadczył uroczyście Adam.
– Ojej, nie spodziewałam się, nie mam w domu niczego słodkiego… – wyszeptałam, ledwo kryjąc wzruszenie.
– Szkoda, bo słyszałem o twoim wspaniałym serniku i miałem nadzieję na kawałek – udał zmartwienie Adam.
„Jak jemu się zmienia twarz, kiedy jest taki spokojny, prywatny – pomyślałam zaskoczona. – I… jaki on przystojny!”
– To w takim razie będę musiała zaprosić panów w niedzielę na podwieczorek. Przyjdziecie?
– Tak! – wykrzyknął Kuba, a jego tata tylko skinął głową, obdarzając mnie ciepłym uśmiechem.
Czytaj także:
„Po 20 latach małżeństwa z nudziarzem znalazłam sobie kochanka. Przy Patryku moje motylki w brzuchu brały nadgodziny"
„Zaszłam w ciążę w wieku 19 lat, poroniłam i odwołałam ślub z miłością życia. Spotkaliśmy się przypadkiem po 10 latach”
„Mój mąż chce pojechać na tydzień z kolegami w góry. On ma żonę i dwie córki. Przecież urlop nie jest jego własnością”