„Miałam gdzieś zakazy, czułam się królową świata. Z uśmiechem doprowadzałam matkę do płaczu i w końcu się doigrałam”

wyrodna córka fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk
„Gdy mnie wyprowadzano z sali sądowej, błagałam mamę, by to odkręciła. Rozpłakała się. Już myślałam, że ją mam, że zaraz stanie za mną murem. Ale nie. Spojrzała na mnie i przez łzy wyszeptała, że bardzo mnie kocha, lecz nie potrafi mi już pomóc. Ale kiedyś, gdy się opamiętam, będzie na mnie czekać”.
/ 13.04.2023 08:30
wyrodna córka fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk

To ksiądz Marek zaproponował mi te spotkania z młodzieżą. „Świata nie zbawisz, ale może komuś pomożesz. Tobie uwierzą, do czego prowadzą złe wybory. Wiesz, jak to jest, bo sama to przeszłaś” – powiedział. Rzeczywiście pogubiłam się w życiu i drogo za to zapłaciłam. Ale udało mi się wyjść na prostą.

Jestem dziewczyną z poprawczaka. Nie trafiłam tam przez przypadek. Należało mi się. Kiedyś winiłam za to mamę, dziś wiem, że byłam bardzo niesprawiedliwa. Ciężko harowała, by po odejściu ojca zapewnić mi wygodne i bezpieczne życie. Niestety, nie potrafiłam tego docenić. Nie słuchałam jej, robiłam, co chciałam, śmiałam się z jej strachu i rozpaczy. No i w końcu nie wytrzymała.

Za nic miałam nakazy i zakazy

Kiedy zaczęłam sprawiać kłopoty? Chyba w pierwszej klasie gimnazjum. Wcześniej byłam grzeczną i pilną uczennicą. Ale w nowej szkole to się zmieniło. Ubzdurałam sobie, że jeśli chcę zaistnieć, muszę dołączyć do grupy buntowników. Podobało mi się, że są tacy silni i mają za nic wszelkie nakazy i zakazy.

Kiedy więc padało hasło: „pryskamy z budy”, brałam plecak i biegłam za nimi. Najpierw urywałam się tylko z kilku lekcji, potem w ogóle przestałam chodzić do szkoły. Nie pojawiałam się czasem przez dwa, trzy dni. Szłam ze znajomymi do parku lub naszej dziupli w opuszczonym budynku. Pierwsze piwo, wódkę, pierwszego papierosa i jointa zaliczyłam z nimi. Głupio było nie wypić, nie zapalić, gdy oni to robili. Miałam być gorsza?

Mama początkowo o niczym nie wiedziała. Nowi znajomi nauczyli mnie kłamać. Rano grzecznie pakowałam zeszyty i udawałam, że idę do szkoły. Wychodziłam za róg bloku i… zmieniałam kierunek. Popołudniami równie grzecznie wracałam do domu. Gdy byłam podpita, szłam spać. Tłumaczyłam później mamie, że byłam potwornie zmęczona i bolała mnie głowa. Wierzyła, bo dlaczego miała nie wierzyć? Przecież nigdy wcześniej nie było ze mną problemów. Ze szkoły też nie dochodziły żadne niepokojące wieści. Nauczyłam się podrabiać podpis mamy, więc na wszystkie nieobecności miałam usprawiedliwienie.

Prawda wyszła na jaw w połowie roku szkolnego. Mama poszła na zebranie. Myślałam, że jak zwykle będzie pracować do późna i nie zdąży, ale tym razem jej się udało. Po powrocie próbowała ze mną porozmawiać, ale nie miałam na to najmniejszej ochoty. Rano sporo wypiłam i męczył mnie potworny kac. Wypchnęłam ją więc ze swojego pokoju, wrzeszcząc, żeby zostawiła mnie w spokoju, bo nie zamierzam wysłuchiwać żadnych morałów. Pchnęłam ją tak mocno, że aż uderzyła głową o ścianę. To właśnie wtedy zobaczyłam w jej oczach przerażenie. Poczułam, że jestem górą. Cudowne uczucie…

Potem było już tylko gorzej

Staczałam się coraz bardziej. Imprezy, kluby, zabawy, przypadkowy seks… Mama próbowała mnie jakoś powstrzymać. Zabraniała mi wychodzić, sprawdzała, czy jestem w szkole. Oczywiście nic sobie z tego nie robiłam. Nie bałam się konsekwencji, kar. No bo co mogła mi zrobić? Wyrzucić mnie z domu? No i co z tego? Zawsze znalazł się ktoś, kto mnie przygarnął pod swój dach.

Potem poznałam Patryka. Zakochałam się w nim bez pamięci. Zawsze miał pieniądze, chociaż nigdzie nie pracował. Kupował mi świetne ciuchy i kosmetyki. Życie u jego boku wydawało mi się takie ekscytujące i kolorowe. W nocy balowaliśmy, w dzień spaliśmy do południa. Jak nam przyszła ochota, jechaliśmy nad morze albo w góry. Wydawało mi się, że jestem wolna. Ale tak naprawdę byłam niewolnicą. Patryk traktował mnie jak swoją własność. Kiedyś uderzył mnie tylko za to, że uśmiechnęłam się do innego chłopaka. Ale wtedy myślałam, że jest po prostu zazdrosny i bardzo mnie kocha.

Czar prysł, gdy Patryka zatrzymała policja. Pewnego poranka mundurowi wparowali do jego mieszkania i wyciągnęli nas z łóżka. On trafił do aresztu, a potem do więzienia, ja do izby dziecka i przed sąd dla nieletnich. Mama stanęła za mną murem. Przekonywała, że jestem dobrym dzieckiem, że tylko trochę się pogubiłam. Udawałam skruszoną, obiecywałam poprawę, więc sąd był dla mnie łaskawy. Dostałam tylko kuratora. Mój opiekun ostrzegł mnie jednak, że jeśli nie zacznę chodzić do szkoły i nie zerwę z dotychczasowym życiem, trafię do poprawczaka.

Nic sobie nie robiłam z tych gróźb. Miałam gdzieś nakazy i zakazy… Nadal uciekałam z domu, nie chodziłam do szkoły. Gdy nie miałam pieniędzy, kradłam. Kilka razy zdemolowałam mieszkanie. Mama była przerażona. Bawiło mnie to. Miałam niespełna 16 lat, a ona uciekała przede mną do drugiego pokoju i zamykała się na klucz. Wszyscy sąsiedzi się mnie bali. Czułam się panią świata. Myślałam, że tak już będzie zawsze, że wszystko ujdzie mi na sucho.

Nie uszło. Pewnego dnia mama nie wytrzymała. Gdy po raz kolejny wróciłam do domu kompletnie pijana i zaczęłam rozrabiać, zadzwoniła na policję. Znowu trafiłam do izby dziecka, a potem przed sąd dla nieletnich. Tym razem jednak udawanie skruchy nie pomogło.

Miałam trafić do ośrodka wychowawczego i mieszkać tam do pełnoletności. Miałam być zamknięta! Tak naprawdę tylko to przerażało mnie w tym wyroku. Gdy mnie wyprowadzano z sali sądowej, błagałam mamę, by to odkręciła. Rozpłakała się. Już myślałam, że ją mam, że zaraz stanie za mną murem. Ale nie. Spojrzała na mnie i przez łzy wyszeptała, że bardzo mnie kocha, lecz nie potrafi mi już pomóc. Ale kiedyś, gdy się opamiętam, będzie na mnie czekać…

Kiedy to usłyszałam, byłam tak wściekła, że gdybym mogła, tobym ją chyba zamordowała… Nie potrafiłam zrozumieć, jak mogła mnie opuścić. Przecież była moją matką, powinna mnie chronić!

Wciąż się stawiałam

Mówi się, że poprawczak jest jak więzienie. Człowiek wychodzi stamtąd jeszcze gorszy, niż był, zanim tam trafił. To zależy. Jak ktoś nie chce zawrócić ze złej drogi, to wychowawcy nie poświęcają mu zbyt wiele czasu ani uwagi. Zajmują się tymi, którzy rokują nadzieje. Ja nie rokowałam. Od pierwszego dnia stawiałam się, pyskowałam. Chciałam pokazać, jaka to jestem silna. Zostawili mnie więc samą sobie. I nie wiadomo, jak bym skończyła, gdyby nie ksiądz Marek, duchowy opiekun naszego ośrodka.

Dokładnie pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Siedziałam wtedy w izolatce za bójkę z jedną dziewczyną. On wszedł i usiadł na krześle. Myślałam, że zacznie mnie pouczać, straszyć ogniem piekielnym. Ale nie. Zapytał, skąd we mnie tyle złości. Powiedział,  że chciałby to zrozumieć. Nie miałam ochoty na zwierzenia, więc ostentacyjnie gapiłam się w okno. Wcale go to nie zraziło. Uśmiechnął się i powiedział, że może następnym razem będę bardziej rozmowna. Potem przychodził codziennie. Ciągle milczałam, ale on się nie poddawał. Chyba wiedział, że wreszcie pęknę. No i pękłam. Wyrzuciłam z siebie wszystkie żale, całą złość…

Niczego nie ukrywam, nie kłamię, nie koloryzuję

Potem dużo rozmawialiśmy. Czasem godzinę, czasem trzy. Ksiądz Marek potrafił mnie wysłuchać, zrozumieć. Nie potępiał, nie narzucał swojego zdania. Zamiast tego skłaniał do refleksji. To właśnie w poprawczaku pierwszy raz zastanowiłam się nad swoim życiem, pomyślałam, że droga, którą dotychczas zmierzałam, prowadzi na skraj przepaści. I uświadomiłam sobie, ile bólu przysporzyłam mamie. Już nie czułam do niej nienawiści. Zrozumiałam, że wysyłając mnie wtedy do ośrodka, prawdopodobnie uratowała mi życie. Napisałam wtedy do niej długi list z przeprosinami. Odpowiedziała, że zawsze we mnie wierzyła i że czeka na mój powrót.

W poprawczaku spędziłam dwa długie lata. Mama dotrzymała słowa. Przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Od tamtej pory wiele się w moim życiu zmieniło. Pracuję, chodzę do liceum dla dorosłych. Mam wspaniałego chłopaka i świetlaną przyszłość przed sobą. Mocno w to wierzę. Ale nigdy nie zapomniałam o przeszłości. Przecież tak mało brakowało, bym została na tym życiowym zakręcie na zawsze…

To właśnie dlatego przyjęłam propozycję księdza Marka. Jeżdżę do gimnazjów, liceów, zawodówek. Wszędzie tam, gdzie mnie zaproszą. Nie prawię morałów, nie wymądrzam się, nie pouczam. Wiem, że to tylko wzbudziłoby niechęć. Po prostu staję przed nimi i opowiadam o swoim życiu. Jaka byłam, co robiłam, co czułam.

I dlaczego się zmieniłam. Niczego nie ukrywam, nie kłamię, nie koloryzuję. Mówię o swoich wyborach i ich konsekwencjach. Chcę, żeby uczyli się na moich błędach. Niektórzy się śmieją, kpią, a nawet wychodzą, ale niektórzy słuchają. I mam nadzieję, że zapamiętują…

Czytaj także:
„Miałam żal do mamy, że porzuciła mnie w dzieciństwie. Dziś wiem, że nie miała wyjścia, a mój ojciec był podłą gnidą”
„Michał ożenił się ze mną, bo mój ojciec umożliwił mu zrobienie kariery. Żałuję, że zrozumiałam to dopiero po czasie”
„Przez internet umówiłam się na randkę ze starszym facetem. To był mój ojciec. Szukał utrzymanki, bo zdradza mamę od lat”

Redakcja poleca

REKLAMA