„Miałam dość życia z upierdliwym mężem. Marzyłam, żeby pojawił się książę z bajki i wyrwał mnie w z nudnej codzienności”

Kobieta nieszczęśliwa w swoim małżeństwie fot. Adobe Stock, dusanpetkovic1
Marzyłam o kimś, kto wyrwie mnie z mojego życia i wywiezie daleko od garów, lekcji, sprzeczek i szarej codzienności.
/ 12.05.2021 11:56
Kobieta nieszczęśliwa w swoim małżeństwie fot. Adobe Stock, dusanpetkovic1

Marcin oczywiście nie był wolny. Wiedziałam to od początku. Wysportowani faceci koło czterdziestki nigdy nie są wolni. Ja zresztą też kogoś miałam. Musiał zauważyć na moim serdecznym palcu złotą obrączkę, a obok niej pierścionek zaręczynowy z drobnymi, lśniącymi szafirkami.

Poznaliśmy się w bardzo nieromantycznym miejscu. Wszedł o kulach do dużej sali rehabilitacyjnej, a ja akurat masowałam panią po wylewie. Widziałam, jak z lekką obawą przygląda się boksom, w których wisieli pacjenci. Niektórzy bokiem, niektórzy z pupami i nogami w górze. Przyjrzał się też pacjentom na krzesełkach ze stopami uwięzionymi w żelaznych kamaszach, tak zwanych koziołkach. No i jeszcze grupie biedaków na materacach. Chociaż wydawali się najsprawniejsi, ich ruchy były niepełne, okupione wysiłkiem, które empatyczną osobę doprowadzały na skraj rozpaczy.

Oprócz mnie pracowało w tym miejscu jeszcze kilku fizjoterapeutów. Każdy wyróżniał się eleganckim strojem i wysportowaną sylwetką. Do Marcina podszedł kierownik i zauważyłam, że wskazuje mu mnie. Byłam specjalistką od kolan, więc pewnie miał coś z łąkotką albo więzadłami.
– Skierowanie poproszę – powiedziałam, gdy się przywitaliśmy, a on spojrzał na mnie oczami pełnymi bólu. Na skierowaniu było napisane, że przeszedł trzy operacje kolana i nie może w pełni prostować ani zginać nogi. Niestety to dość typowa przypadłość po rekonstrukcji więzadeł.
– Minęło już sporo czasu od operacji. Powinien pan chodzić bez kul. Noga musi się przyzwyczajać do nowych więzadeł – upomniałam go.
– Ale ciągle mnie boli…

Widziałam, że głupio mu się przyznawać do słabości. Uciekł wzrokiem.
– Proszę się położyć. Wdrapał się na wysoki stół do masażu. Jego prawe kolano całe było pokryte bliznami. Dotknęłam jednej z nich. Lekko syknął. Musiałam go jednak trochę pomęczyć, nie było innego wyjścia. Gdy skończyłam, ledwo wstał. Burknął pod nosem „Do widzenia” i poszedł. Byłam pewna, że chociaż miał przepisane dziesięć dni ćwiczeń, to już się nie pojawi.

Te tabelki to idiotyczna, biurokratyczna robota

Tymczasem nazajutrz przyszedł bez kuli. Poprosiłam go, żeby przed masażem trochę się porozciągał, bo lepiej to zniesie. Pokuśtykał do drabinek. Nie każdy facet w krótkich spodenkach wygląda dobrze. Marcin, mimo niesprawnej nogi, był w całkiem dobrej formie. Jego ciało zdradzało, że prowadził aktywny tryb życia. Nie miałoby to dla mnie żadnego znaczenia, gdyby nie pewne wydarzenie. Kiedy go masowałam, do sali wparowała moja czepialska kierowniczka.
– Pani Magdo, dlaczego nie wypełniła pani tabelek z zeszłego tygodnia? – zaczęła nieprzyjemnym tonem. – Proszę mi to natychmiast wyjaśnić!

Cóż, prawda była taka, że nie cierpiałam tych tabelek i ich wypełniania. Frekwencja pacjentów w procentach i tym podobne; trochę takie obliczanie, ile jest cukru w cukrze, czyli coś zupełnie niepotrzebnego. Co gorsza, trzeba to było robić w godzinach pracy, czyli kosztem pacjentów. Mówiłam nieraz, że mi się to nie podoba, i zostawiałam te tabelki na ostatnią chwilę. Teraz najwyraźniej miarka się przebrała. Baba się wkurzyła.

Ruszyłam ku niej, nie licząc na ratunek.
– Chwileczkę, dokąd to?! – usłyszałam za swoimi plecami. Marcin uniósł się na łokciach i spojrzał na moją szefową zimnym wzrokiem. – Przepraszam, ale teraz pani Magda zajmuje się mną – oznajmił jej stanowczo. – Bardzo proszę, żeby sprawy administracyjne tej placówki nie kolidowały z moją rehabilitacją. W końcu to prywatna klinika i mam pewne prawa!

Szefowa zastygła z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia na twarzy. Nigdy nie widziałam jej tak osłupiałej. To ona wydawała w tym miejscu rozkazy i polecenia, nikt wcześniej zwracał się do niej takim tonem. Ale cóż mogła zrobić? „Pacjent płaci, pacjent wymaga” – tak brzmiała nasza dewiza. Wreszcie zamrugała oczami, bąknęła „Przepraszam” i wyszła. Pacjenci, którzy mieli wolne ręce, zaczęli bić brawo.

Tego dnia spojrzałam do karty Marcina. Miał 41 lat, czyli był ode mnie o sześć lat starszy. Kontuzji doznał na nartach. Przeszedł dwie nieudane operacje kolana. Musiał ostatnio dużo wycierpieć, ale trzecia operacja najwyraźniej poszła dobrze. Dużo zależało teraz od rehabilitacji, przede wszystkim od ćwiczeń. Pokazałam mu kilka najważniejszych. Patrzył uważnie.
Ma pani piękne ciało… Znaczy, mięśnie – wyrwało mu się któregoś razu, ale szybko zdał sobie sprawę, że się zagalopował. – Och, przepraszam, nie chciałem, żeby to zabrzmiało…
– Spokojnie, wcale się nie gniewam – odparłam z uśmiechem.

Cały wieczór myślałam o komplemencie, którym mnie obdarzył.

Rano awantura, czyli mąż znowu ma kłopoty w pracy

– Dzień dobry panie Marcinie – przywitałam go kolejnego dnia. Naprawdę ucieszyłam się, że go widzę, ale mój głos zabrzmiał cieniutko. Rano znów pokłóciłam się z mężem. Wstał lewą nogą i zrobił awanturę, że w domu brudno. Nie było brudno. Znów miał ten swój humor, gdy bez powodu o wszystko się czepiał. Odreagowywał w ten sposób kłopoty w pracy. Jak wywołał kłótnię w domu, od razu było mu lepiej. Tylko dlaczego robił to kosztem moim i Emilki? Kiedyś się buntowałam, teraz nie miałam już siły.

Udawałam, że mnie zranił, choć tak naprawdę byłam wściekła. I to działało. Przychodził, przepraszał. A potem znów to samo… Dziś przegiął i mieliśmy bezsensowna pyskówkę przy dziecku. Powiedziałam, że jak mu za brudno w czystym domu, to niech wreszcie sam zacznie sprzątać. W pierwszej kolejności po sobie. On na to, żebym poszła na kurs bycia dobrą żoną zamiast na te swoje durne szkolenia (miewałam takie w firmie). Ja, że nie szanuje mojej pracy. On, że daję zły przykład dziecku. Tu się wściekłam i trzasnęłam filiżanką o podłogę. Kawa prysnęła na stół i ściany. Jarek nazwał mnie wariatką. Emilka się rozpłakała.

Nic już nie mówiłam, odwiozłam ją do szkoły. Podczas masażu zauważyłam, że Marcin trochę się napina.
– Za mocno? – spytałam zdumiona, bo starałam się być bardzo delikatna.
– Nie. W sam raz – odparł, nie patrząc na mnie.
Najpierw nie wiedziałam, co się stało. Potem zorientowałam się, że mu się podobam. Rehabilitantki często podobają się pacjentom. Jesteśmy idealnym obiektem do fantazji przed zaśnięciem. Na ogół kończą się one wraz z końcem terapii. „Nigdy nie chciałam zdradzić Jarka – pomyślałam. – Przez te dziesięć lat a byłam na każde jego zawołanie, a on tylko krytykuje…”.
– Auuć – jęknął Marcin.

Za mocno dotknęłam jego obolałego kolana… „Nie mogę myśleć o Jarku, gdy masuję jakiegoś biedaka!”. Tak mijały kolejne dni, aż w końcu terapia Marcina dobiegła końca. Było mi trochę smutno.
– Pani Magdo – powiedział tuż przed wyjściem – czy to byłoby bardzo duże przekroczenie zasad, gdybyśmy chwilę porozmawiali? Tu niedaleko jest kawiarnia, dają bardzo dobrą kawę.
Nie. To znaczy tak, to byłoby przekroczenie zasad. Nie umawiam się z pacjentami – odparłam machinalnie.
– Rozumiem, ale żeby było jasne… Tu nie chodzi o żaden flirt. Po prostu przyglądałem się pani przez te wszystkie dni i czuję, że powinniśmy porozmawiać. Możemy nie pić kawy, jeśli pani nie chce, tylko usiąść, pogadać. Miał w oczach coś takiego, że przystałam na jego propozycję.
– Kończę pracę o piętnastej, ale nie będę miała więcej niż pół godziny.
– Będę czekał przed kawiarnią.

Gdy zobaczyłam go parę godzin później, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Spojrzał zaciekawiony.
– Pierwszy raz widzę pana w długich spodniach – wyjaśniłam. Był ubrany w luźnie lniane spodnie, trochę wbrew panującej modzie. Otworzył drzwi i weszliśmy do środka. Panował tam miły chłód. Przy kilku okrągłych stolikach nikt nie siedział. Z zaplecza wyszła starsza pani. Uśmiechnęła się do Marcina.
– Dla pana espresso, a dla pani?
– Miałam nie pić kawy, ale dobrze, niech będzie cappuccino.

Usiedliśmy przy oknie całym w żółtych kwiatach. Pachniały pięknie.
– Często tu pan przychodzi – bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
– Każdego dnia po rehabilitacji. Na ogół jest mało ludzi. Kawa znakomita.
– Ekwadorska – dobiegło z zaplecza.
– Właścicielka dyskretna i zajęta swoimi sprawami! – odkrzyknął Marcin i pochylił się ku mnie: – Za każdym razem miałem nadzieję, że pewnego dnia zaproszę tutaj panią. Poczułam napływającą falę ciepła. – Tak, nie będę oszukiwał, bardzo mi się pani podoba – wyznał. Paliły mnie policzki.
– Panie Marcinie… Jestem mężatką.
– Wiem. Dlatego nic nie mogę pani zaproponować. Chciałem tylko pani powiedzieć, że jest pani cudowną kobietą. Obserwowałem panią przez te dziesięć dni. Jak pani pracuje, odnosi się do pacjentów… i w ogóle. Trochę się uspokoiłam. – Tylko że ja widzę w pani nie tylko fizjoterapeutkę… I czuję się trochę bezradny. Nie będę pani przecież namawiać, żeby rzuciła męża, tylko dlatego, że mi się pani podoba. Za krótko się znamy… Prawda?
– Tak naprawdę w ogóle się nie znamy – trochę się zdenerwowałam. Bo co on sobie myśli? Pojawił się i czaruje, czaruś jeden!
– Sam też mam pewne zobowiązania – ciągnął niezrażony, po czym zamilkł na chwilę. – Nie mogłem jednak skończyć terapii i o pani zapomnieć – dodał w końcu i znów się ku mnie nachylił.
– Zaraz usłyszymy głos z zaplecza, żebym nie zawracał pani gitary…

Chwilę czekaliśmy, jednak nikt się nie odezwał. Albo właścicielka udawała, że nie podsłuchuje, albo naprawdę zajęła się swoimi sprawami.
– Wypijemy kawę i rozejdziemy się do swoich domów – pokiwał głową. Milczał przez chwilę, jakby miał nadzieję, że jednak zaprotestuję. – Przepraszam, jeśli uraziłem panią swoją szczerością – dorzucił. Odchrząknęłam.
– Nie bardzo wiem, co powiedzieć – odparłam i mówiłam prawdę. Popatrzyłam w jego piwne oczy, na lekkie zmarszczki wokół nich, na gładkie czoło. Twarz nigdy nie kłamie… To był facet bez problemów. Nie przywalały go domowe obowiązki; mógł sobie fruwać, podrywać panienki.
– Widzę, że jednak uraziłem.

Z zaplecza wyszła szefowa kawiarenki z tacą, na której stał mosiężny tygielek i dwie filiżanki. Nie było to ani espresso, ani cappuccino. Postawiła wszystko na stole i spojrzała na Marcina z wyrzutem. Udał, że nie widzi.
Chciałbym panią porwać. Nad morze – powiedział, gdy odeszła. – Sam się dziwię, że mówię takie rzeczy. Wyjdę na taniego podrywacza.
– Mógłby pan? – spojrzałam znacząco na tygielek, a on ujął go w dłoń. Rozlał gęstą, czarną kawę do małych filiżanek, które można byłoby spokojnie połknąć. Zapachniało kardamonem i wanilią. Rzeczywiście kawa była świetna. Poczułam, jak rozpala gardło.
– Dziękuję i do widzenia. Wstałam. 
Próbował dotknąć mojej dłoni, ale byłam szybsza. Umknęłam mu.

Moje życie jest jasne i czyste. Takie mi się podoba

Tak naprawdę chciałam, żeby Marcin albo ktoś inny porwał mnie z mojego życia. Nieraz przed zaśnięciem marzyłam, że zjawia się przystojny mężczyzna i zabiera mnie w nieznane, z dala od garów, lekcji, sprzątania, sprzeczek i codzienności… I zjawił się on. Może nie tak przystojny jak w moich wyobrażeniach, ale do przyjęcia. A ja się nie ucieszyłam, byłam nawet trochę zażenowana…

Przeszło mi dopiero w domu. Zrobiłam obiad. Jarek wrócił z pracy; po drodze odebrał Emilkę, która miała dziś dużo zajęć. Usiedliśmy na tarasie i zjedliśmy razem obiad. Emilka cały czas trajkotała, co tam w szkole i po szkole, my się śmialiśmy. Pomyślałam, że moje życie jest jasne i czyste, kompletnie inne niż wizje, które malował przede mną obcy facet w kawiarni. I chyba… takie mi się podoba.
– Ja pozmywam – powiedział Jarek, gdy już skończyliśmy jeść.

Mój mąż zmywał raz na ruski rok, czyli chciał w ten sposób mnie przeprosić. Chyba czuł, że przegiął, bo wyszorował też dokładnie zlew i blat. Zerkałam na niego, myśląc, że nawet nie wie, jak blisko dziś było, żebym go zdradziła. A może wiedział? 

Czytaj także:
Po śmierci babci okazało się, że miała nieślubnego syna
Przyznaję - jestem alkoholikiem. Ja wypiję, to jestem zaczepny
Z żoną dzieliliśmy się obowiązkami po połowie. Moja mama była załamana

Redakcja poleca

REKLAMA