„Miałam dość życia pod dyktando. Biuściasta kochanka męża otworzyła mi oczy”

szczęśliwa kobieta hiszpania fot. Adobe Stock, Soloviova Liudmyla
„Muszę przyznać, że byłam mocno skołowana tym wszystkim, co się działo przez ostatnie lata, więc potulnie się na wszystko godziłam. Wyszła ze mnie ta natura, której moja mama nie lubiła, a ojciec pochwalał, czyli ustępowanie silniejszym”.
/ 11.08.2023 19:45
szczęśliwa kobieta hiszpania fot. Adobe Stock, Soloviova Liudmyla

Na moje życie składały się nudna praca, regularne posiłki, oglądanie telewizji, niedzielne obiady u teściów, odkładanie na czarną godzinę, zimny seks, urlopy nad morzem i potworna, nuda. I ona była właśnie najgorsza.

Byłam puzzlem w nudnej układance zwanej życiem. Wiedziałam, że dłużej nie dam rady tak funkcjonować.

Zakręty życiowe na każdym kroku

Na pierwszym poważnym życiowym zakręcie znalazłam się w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym dziewiątym. Cały świat wstrzymywał oddech w obawie przed nieznanym i choć do końca tysiąclecia brakowało okrągłego roku, ludzie robili plany, podejmowali ważne decyzje i zmieniali swoje życie niekiedy o sto osiemdziesiąt stopni.

Przede mną również stanęło takie wyzwanie. Kończyłam szkołę średnią i marzyłam o studiach na Akademii Sztuk Pięknych. W moim powiatowym miasteczku prężnie działał Dom Kultury, a w nim sekcja plastyczna, w której byłam prawdziwą gwiazdą.

Wygrywałam konkursy, w tym również międzynarodowe na rysunki i akwarele, a prowadzący zajęcia twierdzili, że mam talent i nie powinnam go marnować. Było oczywiste, że jeśli zdecyduję się na dalszą naukę, to tylko w szkole artystycznej.

Niestety, te plany pokrzyżował mój ojciec. Rodzice byli rozwiedzeni, ale mama chorowała i głównie była bez pracy, więc podstawę naszej egzystencji stanowiły alimenty – wysokie i regularnie płacone.

Ojciec nie utrzymywał z nami kontaktów osobistych, prawie go nie widywałam, bo albo pracował za granicą, albo był zajęty w kraju, ale dbał o to, abym nie cierpiała biedy. To muszę uczciwie przyznać.

Jakiś czas przed maturą zadzwoniłam do niego i zapytałam, co sądzi o moich projektach. Odpowiedział, że nie ma mowy, nie zgadza się i nie będzie tego finansował. Owszem, studia, które mi dadzą gwarancję utrzymania i znalezienia pracy, tak, na to się zgadza, ale nigdy nie poprze żadnych artystycznych fanaberii.

Według niego powinnam pójść na medycynę albo prawo. Wtedy pod względem materialnym z jego strony nic się nie zmieni. Przestraszyłam się, że bez wsparcia ojca nie dam rady.

Na prawo dostałam się z trudem i to z listy rezerwowej, ale studia skończyłam, choć to były dla mnie koszmarne lata. Ojciec istotnie pomagał, nawet od czasu do czasu dorzucał jakieś gratisy dla córki, która się ugięła i zrobiła to, czego on chciał.

Zawsze taki był, nie uznawał sprzeciwu i dlatego się rozstali z moją mamą, bo z kolei ona, chociaż pozornie słaba i chorowita jako jedyna umiała się mu przeciwstawić.

Podobno opowiadał rodzinie i znajomym, że mama tak samo mnie wychowuje i że on zrobi wszystko, żeby jej w tym przeszkodzić. W sprawie wyboru kierunku studiów mu się udało.

Skończyłam to niepasujące do mnie prawo, ale nie dostałam się na żadną aplikację. Próbowałam ze trzy razy, z góry wiedząc, że nie mam szans. Zostałam z dyplomem, który właściwie średnio się liczył i z przeświadczeniem, że aby pracować w jakimś biurze, wcale nie musiałam kończyć studiów.

Przyszedł i został

Czułam się zmęczona i wypalona, chociaż miałam dopiero dwadzieścia cztery lata. Rok później odeszła moja mama. Ojciec nie przyjechał na jej pogrzeb, był wtedy na drugim końcu świata i rzadko się kontaktowaliśmy, bo miał do mnie pretensje, że nie stałam się wschodzącą gwiazdą palestry i nie może się mną chwalić przed znajomymi i rodziną.

Raz czy dwa nawet powiedział, że szkoda jego pieniędzy na moją naukę i że gdyby wiedział, jak to się skończy, nie dałby mi ani grosza.

Zostałam w czterdziestometrowym M-3 i bardzo szybko zaczęłam się czuć tak strasznie samotna, że wpuściłam do mieszkania faceta, który koniecznie chciał się ze mną ożenić, mieć dzieci i żyć jak wszyscy, bez szaleństw – tak mówił.

Muszę przyznać, że byłam mocno skołowana tym wszystkim, co się działo przez ostatnie lata, więc potulnie się na wszystko godziłam. Wyszła ze mnie ta natura, której moja mama nie lubiła, a ojciec pochwalał, czyli ustępowanie silniejszym.

Oczywiście później żałowałam i chciałam wszystko odwoływać, cofnąć czas i wrócić do punktu wyjścia, ale wystarczyło znowu podnieść na mnie głos, pokazać swoje niezadowolenie i robiłam, co inni chcieli.

Na szczęście miałam trochę instynktu samozachowawczego albo może byłam już ciut pewniejsza siebie, starsza i bardziej doświadczona. Kiedy wszystko było gotowe do ślubu i wesela, wynajęta sala, zaproszeni goście, ustalony termin w USC i nawet wybrana suknia (przyszła teściowa uznała, że nie mam gustu i powinnam wybrać tę, która jej się podoba), pomyślałam, że oto jestem przed kolejnym zakrętem. 

Albo się znowu poddam, albo tupnę nogą i pójdę w swoją stronę. Jak myślicie, co wybrałam?

Przez następne dziesięć lat męczyłam się w okropnym małżeństwie bez miłości, chłodnym i poukładanym jak puzzle. Nowe zakręty się nie zdarzały nawet wtedy, gdy okazało się, że mój mąż ma kochankę, panią ze sklepu spożywczego, w którym robiliśmy zakupy.

Była młodsza ode mnie, pulchna, jak baba drożdżowa i mocno umalowana. Spod niebieskiego fartucha wyglądały jej wielkie piersi, tak obfite, że prawie rozsadzały szafirowy nylon. Kiedyś zauważyłam, że mój mąż patrzy na te cyce z takim rozanieleniem w oczach, jakby oglądał obraz wielkiego mistrza!

Zaczęłam się mu uważniej przyglądać i dosyć szybko się przekonałam, gdzie znika na całe popołudnia i czemu tak dziwacznie pachnie po powrocie do domu. Okazało się, że to jej perfumowana woda tak na mnie działa, że po jego powrocie kicham jak z armaty.

Jak do tego doszłam, skąd wraca? Zwyczajnie. Pewnego poranka poszłam po pieczywo do tego sklepiku i kiedy doszłam do kasy, którą akurat ona obsługiwała, zaczęłam czuć to samo łaskotanie w nosie. Trudno było nie skojarzyć faktów, ale dla pewności po prostu zapytałam, czy ona ma coś wspólnego z moim mężem? Myślicie, że się wypierała?

Romansował z babą z warzywniaka

Powiedziała, że od jakiegoś czasu są razem i jak ona będzie chciała, to mój mąż mnie rzuci w ciągu pięciu minut, ale na razie nie widzi w tym większego sensu, ponieważ szuka kogoś trochę młodszego i o wiele bardziej zamożnego.

– Pani też powinna się rozejrzeć za kimś dla siebie – poradziła mi życzliwie. – Ten paniny chłop nie jest może taki najgorszy, ale i pani niczego sobie, a przy nim pani gaśnie jak świeczka. Co to ja nie widzę?

Kochanka męża postanowiła przedstawić mi swoją wiedzę na mój temat.

–  Znam się na ludziach! Pani kochana, książkę bym mogła napisać o tym, co się wyprawia w tych blokach dookoła. Prawie wszystkich znam i wiem, co który wart i która ma kogoś na boku. To co ja mam sobie żałować? Czemu? Gdyby u was jeszcze dzieciaki były, to inna sprawa, ale tak… Życie się ma tylko jedno!

Możecie mi wierzyć albo nie wierzyć, ale ani nie zachciało mi się płakać, nie poczułam żalu, ani nawet nie byłam zła. To naprawdę dziwne. Mnie się po prostu chciało śmiać, bo sobie wyobraziłam mojego męża nad lub pod tymi ogromnymi piersiami. Mój mąż jest bardzo szczupły, średniego wzrostu, raczej delikatnej budowy i ten wyobrażony widok tak mnie rozbawił, że tylko zapytałam:

– A, gdyby pani znalazła lepszego, młodszego, bogatszego, to co?

Uśmiechnęła się i odpowiedziała

– To w trymiga pogonię tego paninego męża. Zna pani takiego, co by mi pasował? – zapytała. – Niech mi go pani podeśle, a obiecuję, że noga małżonka już tu nie postanie. Słowo honoru!

Nie znałam, ale i tak było mi wszystko jedno. Jedyne, co zrobiłam, to wywaliłam męża z naszego łóżka. Przeniosłam jego pościel na kanapę i zakazałam wstępu do sypialni. Nie pytał dlaczego, dobrze wiedział, ponieważ ta cycatka na bank mu o wszystkim doniosła.

Rządziła mną teściowa

Jak długo to trwało? Nie mam pojęcia, ale po jakimś czasie niedaleko nas wybudowali nowy supermarket, osiedlowy sklepik splajtował, na szybie pojawił się napis „lokal do wynajęcia” i mój mąż zaczął znowu nałogowo oglądać telewizję i przesiadywać murem w domu.

Do sypialni nie wrócił, oboje nie mieliśmy na to ochoty. Wtedy mogłam się zerwać i pójść w swoją stronę. Nikt by mnie nie zatrzymywał, miałam wolną rękę, ale i tak nic nie zrobiłam. Nie miałam odwagi nawet sprawdzić, co za tym zakrętem jest, jakie widoki się tam rozpościerają i czy warto się pomęczyć, żeby tam dotrzeć?

To był taki czas, że nawet najmniejszy wysiłek mnie przerastał. Mówiłam, że byłam oblepiona zastygłą smołą, a tę strasznie trudno zmyć, niektórzy mówią, że najlepiej ją albo zamrozić i potem zeskrobać, albo rozpuścić pod ogniem. Jedno i drugie jest ekstremalne i niebezpieczne.

Pamiętam, że kiedyś zobaczyłam się w jakiejś sklepowej wystawie i przeżyłam prawdziwy szok. Patrzyła na mnie babka w nieokreślonym wieku ze smutno opuszczonymi ramionami, ubrana niby nieźle, ale bez polotu i tak samo uczesana.

To również powinien być dla mnie jakiś zakręt, bo jeśli kobiecie na widok swego odbicia w lustrze robi się słabo, powinna jak najszybciej coś ze sobą zrobić. W przeciwnym wypadku za jakiś czas po prostu siebie nie pozna, a to już będzie katastrofa. Niby o tym wiedziałam, ale tylko teoretycznie, bo w praktyce nie zrobiłam nic. Nadal byłam puzzlem w układance pod tytułem: „jak sobie zmarnować życie na własne życzenie”.

Kto mną wtedy rządził? Nie mąż, ponieważ jemu było raczej wszystko jedno, jaka jestem, byle miał spokój i bylebym nie wtajemniczała jego matki w to, co się u nas dzieje, bo dla niej byliśmy wzorowym małżeństwem przede wszystkim dlatego, że pozwalaliśmy jej u siebie mieć we wszystkim głos decydujący.

Teściowa była kobietą władczą, pewną siebie i tak jak mój ojciec nieznoszącą sprzeciwu, więc wpadłam z deszczu pod rynnę. Zastanawiam się, czy będąc u nas codziennie i właściwie żyjąc naszym życiem, naprawdę o niczym nie miała pojęcia?

Dochodzę do wniosku, że to niemożliwe. Znała prawdę, ale było jej na rękę udawać, że wszystko jest, jak być powinno, więc wszyscy graliśmy w jakiejś drętwej sztuce, która nie mogła się skończyć. Aktorzy i publiczność znudzeni do ostateczności, a kurtyna wciąż nie opadała.

Nie mogłam myśleć o sobie

Kto wie jak długo by to jeszcze trwało, gdyby nie choroba i śmierć mojego ojca. Dostałam wiadomość, że wraca do Polski i że koniecznie chce się ze mną zobaczyć. Nie wiedziałam, czy go poznam, w końcu nie widzieliśmy się tyle lat.

Trudno mi opowiadać, co poczułam, kiedy go zobaczyłam na lotnisku. Na wózku inwalidzkim siedział staruszek, a właściwie szkielet staruszka, który w niczym nie przypominał mi ojca znanego z fotografii i przechowanego w dziecinnej pamięci.

Oprócz mnie czekała na niego pielęgniarka i pracownik prywatnego domu opieki, w którym miał zamieszkać. Wszystko opłaciła i zorganizowała jego ostatnia partnerka.

Jak się potem okazało, nie z dobrego serca, tylko z wygody i chęci pozbycia się balastu, który już zawadzał, bo zrobił swoje i do niczego nie był więcej potrzebny.

Położyła łapę na majątku ojca, więc koszty jego pobytu i utrzymania w Polsce, to była kropla w morzu tego, co jej zostawił. Faktycznie, wybrała miejsce wygodne i zapewniające dobre warunki, ale sama nie miała najmniejszej potrzeby być przy nim.

Powiedziała mi to wyraźnie podczas rozmowy telefonicznej. Mało tego, oświadczyła, że ja, jako jedyna córka mam obowiązek zająć się ojcem i że z tego obowiązku nie zwolni mnie ani sumienie ani żaden sąd.

Od tej pory moje życie podzieliło się na pracę, krótkie pobyty w domu i ośrodek, gdzie kresu dobiegało życie mojego ojca.

W ogóle go nie znałam, on mnie zresztą także mało pamiętał, więc nasze spotkania były bardzo trudne. Nie tylko lata nas dzieliły, nie tylko mój żal o to, że zostawił mamę i mnie, że zdecydował o mojej przyszłości. Odebrał mi marzenia, ale także o to, jaka jestem, bo uważałam, że mój uległy charakter nie wziął się znikąd, tylko że to on mnie zgniótł jak kartkę czystego papieru, a potem wyrzucił do kosza.

Chciałam mu o tym powiedzieć, ale jak mieć pretensje do kogoś, kto jest na silnych lekach, większość czasu przesypia, a w nieczęstych momentach przytomności patrzy na mnie uważnie i nic nie mówi.

Poza tym przekonałam się, że mama miała rację, mówiąc, iż jestem jakbym z ojca ściągnęła skórę, ponieważ nawet tak bardzo wychudzony i słaby by się mnie nie wyparł. Fizyczne podobieństwo było wręcz uderzające!

Żył jeszcze pół roku, ale dłużej rozmawialiśmy tylko raz. Na tydzień przed swoim odejściem powiedział mi, że niepotrzebnie się wtrącał, bo rola ojca nie na tym polega, żeby dyktować dzieciom, co mają robić, tylko na tym, aby je wspierać w tym, co same wybiorą.

Powiedział także, że czeka mnie długa i trudna walka o spadek po nim, ale sama mam zdecydować, czy tego chcę, ponieważ jego partnerka ma do dyspozycji świetne kancelarie prawnicze i będzie chciała mnie roznieść na strzępy, ale jeśli uznam, że warto powalczyć, to jest o co. W odpowiednim czasie zgłosi się do mnie jego adwokat i mi pomoże. To wszystko, co jeszcze może dla mnie zrobić.

Powiedział także, że zostawił mi dom w Hiszpanii. Jestem jego właścicielką, został zapisany na moje nazwisko, więc mogę tam jechać, kiedy tylko chcę i zacząć wszystko od początku. Ten dom znajduje się niedaleko Kordoby i jest podobno piękny.

Powiedział także, że Andaluzja to takie miejsce, gdzie mogłabym wrócić do malowania, że wprawdzie w ten sposób nie naprawi tego, co lekkomyślnie zepsuł, ale ma nadzieję, że przynajmniej otworzy przede mną jakąś szansę powrotu do dawnych planów. Okazało się, że przez całe lata nie dawało mu to spokoju, bał się, że mu nie wybaczę.

Bardzo mnie tym wzruszył, bo przekonałam się, że o mnie myślał i pamiętał. No i właśnie wtedy stanęłam na kolejnym zakręcie swojego życia.

Walczyć czy odpuścić?

Musiałam zdecydować, czy podejmę to wyzwanie, czy po raz kolejny stchórzę i wrócę na znany szlak. Miałam do wyboru nieciekawą wprawdzie, płaską, zwyczajną, ale bezpieczną i znaną drogę i nową, na pewno krętą i wyboistą koleinę wśród cudownych krajobrazów, ale w całkiem obcym świecie ludzi posługujących się nieznanym mi językiem.

Można się zachwycać luksusowymi hotelami i mówić, jak tam jest wytwornie i pięknie, ale w końcu człowiek zatęskni za skromnym, ale własnym łóżkiem. Wiedziałam, że jeśli się zdecyduję na pokonanie tego zakrętu, to nie będzie powrotu, ponieważ na pewno nie zabiorę ze sobą męża, więc do jednego zakrętu emigracji dojdzie drugi – samotności rozwiedzionej kobiety, która na obcym gruncie próbuje odbudować swoje życie.

I stało się coś dla mnie niespodziewanego. To, co wydawało mi się potwornie nieciekawe, męczące i szare, nagle nabrało kolorów, a to nowe – barwne i błyszczące poszarzało i zbladło. Szok!

Ileż razy wyobrażałam sobie, że wszystko rzucam i uciekam w nieznane, a kiedy to się stało realne, zaczęłam się wahać i bać. Miałam wrażenie, że mając lęk przestrzeni, muszę wykonać skok na bungee.

Najgorsze, że nie miałam się komu zwierzyć i poprosić o radę. Z mężem już dawno szczerze nie rozmawiałam, zresztą on był bezpośrednio zainteresowany i byłam pewna, że pomyśli głównie o sobie, namawiając mnie do tego lub tamtego.

Teściowa była jeszcze mniej odpowiednią osobą do zwierzeń, do koleżanek nie miałam zaufania, więc zostałam sama z najtrudniejszą decyzją, którą przyszło mi podjąć.

Do tego dochodziły sprawy finansowe, bo mieszkanie należało do mnie jeszcze przed ślubem, więc czułam, że przyjdzie mi o nie stoczyć wojnę podczas sprawy o podział majątku. Sprawa będzie jeszcze trudniejsza, kiedy mąż się połapie, że mam do dyspozycji piękny dom w Hiszpanii!

Moja mama zawsze powtarzała, że jeśli ktoś ma naturę żaby albo ślimaka, najwygodniej mu w ciepłym, zatęchłym stawie. Czasami dodawała, że nawet żaba niekiedy potrafi wykonać skok i wylądować tam, gdzie by się jej nikt nie spodziewał, na przykład na szosie, ale wtedy często ginie pod kołami samochodów. Nie chciałam być taka żabą, dlatego odwlekałam sprawę jak się tylko dało.

Pomogła mi kochanka męża

Licho wie, jak długo by to jeszcze trwało, gdyby nie przypadkowe spotkanie z moją znajomą z osiedlowego warzywniaka. Najpierw zobaczyłam jej biust tym razem opięty w cienką bawełnę, a potem dopiero ją, wysiadającą z eleganckiego auta. Poznała mnie i pomachała na dzień dobry, a potem podeszła.

– Pani nadal jest z tym dupkiem? – zapytała. – Nic się nie zmieniło?

– A pani już chyba z innym? – odpowiedziałam, ale bez złośliwości.

A pewnie, już z trzecim chyba – roześmiała się. – Trzeba próbować, ponieważ czas leci i niedługo już nie będę miała takiego brania. Tylko głupie nie korzystają, jak im samo idzie w ręce, a ja głupia nie jestem. Co mi tam, przynajmniej będę miała co wspominać!

To mnie przekonało. Mieć co wspominać na starość… To był dobry argument, żeby się zdecydować na coś, co się przyjemnie zapowiada.
Znowu zobaczyłam zakręt, a za nim słońce, morze, niebo, stare oliwkowe drzewa, białe domy z glicyniami obrastającymi kolorowe okiennice.

„Bungee też dla ludzi” – pomyślałam. – „Czego się boisz? Skacz, kobieto!”

Czytaj także:
„Moja szefowa porzuciła rodzinę po 50-tce i wyjechała z kochankiem w świat. Jak tak można?”
„Przyłapałam męża przyjaciółki z kochanką. Błagał, żebym go nie wydała, a ja, jak głupia, uległam”
„Mąż co rusz zaliczał nowe kochanki, a potem wracał z podkulonym ogonem. Chciałam ukarać go za zdradę, ale nie umiałam”

Redakcja poleca

REKLAMA