Za oknem całe połacie pól zmieniały się w pasy lasów i łąk. Gdzieniegdzie w oddali majaczyły niewielkie skupiska sadów i zabudowań. Starsza kobieta z przedziału próbowała do mnie zagadywać. Odpowiadałam jedynie półsłówkami i patrzyłam w okno, ale ją to w ogóle nie zniechęcało.
– Gdzie pani jedzie? Do rodziny czy na wypoczynek? Bo ja proszę pani do sanatorium. Niemal 2 lata czekałam na turnus z NFZ. Już córka chciała mi dołożyć, żebym sama opłaciła pobyt. Ale po co? Czy po to człowiek całe życie pracował, płacił składki, żeby teraz nie móc doczekać się nie tylko rehabilitacji, ale i nawet zwykłej wizyty u lekarza. Wie pani, ile się czeka do specjalisty? – babcia była nadzwyczaj dziarska i rozmowna.
Jedynie pokiwałam głową, a ona uznała to za przyzwolenie i kontynuowała swój monolog.
– W wielu miejscach pracowałam, łatwo nie było, ale miałam szczęśliwe życie. Może było szaro wokół, brakowało towaru w sklepach i nie było tylu udogodnień, co teraz, ale dawaliśmy sobie radę. Razem z mężem wychowałam trójkę dzieci. Rysiek zmarł 3 lata temu. Ale moje dziewczyny nie zapomniały o matce. Wpadają całymi rodzinami – mówiła spragniona słuchacza.
– To dobrze, dobrze – odpowiedziałam nieuważnie.
– Tak, dobre dzieci wychowałam. Pomocne i życzliwe. Bardzo zapracowane, ale zawsze znajdą dla mnie czas. A pani? Ma pani dzieci? – dopytywała.
– Tak, mam córkę – przytaknęłam i zatopiłam się we własnych myślach.
Zaszłam w ciąże i zrezygnowałam ze studiów
Tomasza poznałam na pierwszym roku studiów. Oboje byliśmy na medycynie, ale tylko jemu udało się ją skończyć. Ja miałam 21 lat, gdy zaszłam w ciążę, urodziłam Karolinę i już nie wróciłam na uczelnię. Nie miał, kto zająć się dzieckiem, bo rodzice i teściowie mieszkali daleko, jeszcze byli w miarę młodzi, pracowali i mieli własne zajęcia.
Teraz myślę, że źle zrobiłam, ale wtedy byłam dumna, że poświęcam się dla męża. Skupiłam się na dbaniu o dom i na opiece nad córką. Dzięki temu on mógł dokończyć naukę i spełnić swoje marzenie o zostaniu lekarzem. Znalazłam nawet pracę na nocki w drukarni, bo głupio było nam żyć jedynie na koszt rodziców, a stypendium naukowe męża nie wystarczało nawet na podstawowe potrzeby.
Całe siły skupiłam na karierze męża
Potem był staż, specjalizacja z pediatrii i pięcie się po szczeblach lekarskiej kariery. Teraz mój mąż jest zastępcą ordynatora niewielkiego szpitala dziecięcego, prowadzi także prywatny gabinet. W międzyczasie zrobił doktorat i wykłada jeden przedmiot na uczelni medycznej. Jest znany w naszym niewielkim mieście, powszechnie szanowany i wprost ubóstwiany przez małych pacjentów.
– Ten nasz pan doktor jest już po czterdziestce, a wygląda niczym dwudziestolatek. Prawdziwy przystojniak. Ta K. to rzeczywiście ma szczęście. Złapała Pana Boga za nogi, a wiecznie taka skwaszona – często słyszałam mimochodem podobne słowa matek dzieci, które Tomasz leczył.
Czy tak było w rzeczywistości? Nigdy nigdzie nic nie wygląda dokładnie tak, jak to wydaje się na zewnątrz. Mój sympatyczny, życzliwy i wciąż uśmiechnięty mąż z osiągnięciami w medycynie i nauce tak naprawdę był znerwicowanym, apodyktycznym człowiekiem, któremu zawsze coś nie pasowało.
Nawet córka, jego rozpieszczana na każdym kroku ulubienica, szybko zauważyła, że Tomasz w ogóle mnie nie szanuje.
– A w naszym domu to o wszystkim decyduje tatuś, prawda? Tak jest wszędzie? – dopytywała, gdy była jeszcze dzieckiem.
– Nie, dziecino. Tatuś ciężko pracuje i musimy mu pomagać. Ale decydujemy o wszystkim wspólnie – próbowałam jej tłumaczyć, bo nie chciałam, żeby wyrosła na niepewną siebie kobietę.
Ona jednak doskonale widziała, co się dzieje i szybko poszła w ślady ojca. To z nim uzgadniała wszystkie ważne decyzje, jego prosiła o pieniądze na wyjazdy czy kółka zainteresowań. Doskonale wiedziała, że w naszym domu ostatnie słowo i tak należy do niego.
Ja pozostawałam w cieniu. Nieodzowna, potrzebna na co dzień, a jednak niemal niewidoczna. Prowadziłam dom, sprzątałam, zajmowałam się naszym ogrodem, dbałam o męża, gotowałam i starałam się, żeby miał spokój potrzebny do odpoczynku po ciężkich dyżurach.
Tomasz nie chciał, bym poszła do pracy
W międzyczasie udało mi się skończyć dwuletnią szkołę i zdobyć tytuł technika farmacji. Chciałam rozpocząć pracę w aptece, jednak moja kariera zakończyła się na praktykach.
– Po co masz stać za ladą w aptece? Jako lekarz cenię ten zawód, ale wolę, żebyś pozostała w domu. Nie jest ci potrzebna praca. Ja wystarczająco dużo zarabiam, ty skup się na domu i dziecku – powtarzał Tomasz, a ja nie chciałam się z nim kłócić, dlatego ustąpiłam.
Później zaczęłam tego żałować, bo nie miałam żadnych swoich pieniędzy. Musiałam rozliczać się dosłownie z każdej złotówki. Owszem, mąż płacił za eleganckie ubrania potrzebne, gdy wychodziliśmy gdzieś wspólnie, fryzjera czy kosmetyki. Ale nie były to moje własne pieniądze i czułam, że muszę się prosić o każdy drobiazg.
– Moja żona musi dobrze wyglądać na spotkaniach ze znajomymi czy rodzinnych imprezach. W końcu jesteś moją wizytówką, a siedząc w domu strasznie się zapuściłaś – mówił ze złością.
Czy tak było faktycznie? Nie do końca. Zajęta rodziną i nadskakująca wiecznie zmęczonemu panu doktorowi po prostu nie miałam czasu, aby biegać po kosmetyczkach czy zapisać się na siłownię. Zresztą Tomek z jednej strony wyrzucał mi, że nie dbam o siebie i nie jestem obyta w dzisiejszym świecie, z drugiej zaś żałował pieniędzy na moje wydatki i nie pozwalał mi nic zmienić.
Z czasem przydzielił mi zadanie. Miałam umawiać telefonicznie wizyty jego pacjentów. Zajęcie to bardzo mnie ucieszyło, ale szybko okazało się, że nie daje żadnej niezależności. Mąż oczywiście nic mi nie płacił. To prowadzenie kalendarza nie wiązało się także z wyjściami do ludzi, dlatego szybko stało się kolejnym nużącym obowiązkiem, a nie szansą na rozwój zawodowy.
Mąż zaczął mnie zdradzać
Gdy Malwina poszła do liceum, zaczęłam podejrzewać, że mąż mnie zdradza. Zawsze miał nienormowany czas pracy, dlatego późne powroty, noce spędzane poza domem czy nawet weekendowe wyjazdy na sympozja lub wykłady nie były dla mnie niczym dziwnym.
Po jednym z takich powrotów, gdy Tomasz twierdził, że miał w niedzielę seminarium ze studentami, wyczułam od niego wyraźny zapach dobrych perfum. Drogich i eleganckich. Doskonale wiem, bo kiedyś marzyła mi się ta marka, ale mąż twierdził, że to za duży wydatek.
– Nie po to ciężko pracuję w szpitalu, żebyś ty wydawała wszystko na głupoty. Muszę inwestować, odkładać oszczędności na przyszłość córki – krzyczał. – Zresztą ty i tak teraz niewiele wychodzisz, to nie potrzebujesz takich kosmetyków. Na kim niby chciałabyś zrobić wrażenie? – zaczął ze mnie jawnie kpić.
Rzeczywiście. Dawne znajomości jakoś się rozluźniły. Czasami spotykaliśmy się z kolegami męża z pracy i jego żonami, ale to nie były moje koleżanki. Pracowały jako lekarki, prowadziły butiki czy własne firmy. Ja dla nich byłam zwyczajnie nieciekawa.
– Ta Agnieszka to zachowuje się jak bluszcz uczepiony na mężu. Żadnej kariery, życia zawodowego, nic. I w imię czego? Nawet dziećmi się nie opiekuje, bo mają tylko jedna córkę i do tego już całkiem dużą – kiedyś podsłuchałam.
No cóż. Z boku tak właśnie to wyglądało. Dla osób z zawodowego środowiska męża byłam zwyczajną kurą domową, która nie pasuje do wykształconego pana doktora. Nikt nie wiedział, że też studiowałam medycynę, ale jej nie skończyłam, bo opiekowałam się dzieckiem, wspierałam męża w rozwoju i pracowałam na dom, żeby on mógł ukończyć studia, rozpocząć staż i zrobić specjalizację.
Później Tomek zwyczajnie nie dał mi wrócić do pracy. Teraz doskonale wiem, że zrobił to z premedytacją. Dzięki temu mógł mnie całkowicie uzależnić od siebie. Zachwiać moim poczuciem wartości i wmówić mi, że jestem nic niewarta.
W końcu w ogóle przestał się kryć z tym, że ma kolejne kochanki. Koleżanki lekarki, pielęgniarki, wykładowczyni z uczelni, jakaś prawniczka, którą poznał chyba w szpitalu. Przestałam w ogóle to śledzić i słuchać plotek. A plotkowało o nas całe miasteczko. W oczach ludzi to chyba jednak ja byłam winna, bo kurczowo trzymałam się męża i nie miałam żadnych własnych ambicji.
Tomasz jawnie ze mnie drwił
Gdy córka wyjechała na studia, zostałam w domu całkowicie sama. Skazana na łaskę i niełaskę męża, który jawnie się ze mnie śmiał
– I gdzie ty niby chcesz odejść? Przecież niczego nie masz. Wyjdziesz stąd z jedną walizką i co niby zrobisz? – powtarzał z szyderczą miną. – Lepiej zajmij się domem, bo już niczego nie potrafisz. Wszędzie syf, ja nie wiem, gdzie miałem oczy, gdy się z tobą żeniłem. Ale złapałaś mnie na ciążę –jego słowa były okrutne, ale na tyle straciłam pewność siebie, że w ogóle nie potrafiłam się mu sprzeciwić.
Córka trzymała stronę ojca. Mój tata nie żył, a mama miała swoje lata i teraz to ja powinnam być dla niej wsparciem, a nie ona dla mnie. Jedyny brat wyjechał o Anglii. Tam założył rodzinę i został na stałe. Naprawdę nie miałam do kogo zwrócić się o pomoc.
Dlaczego więc się przełamałam? Impulsem była sprzedawczyni w niewielkim warzywniaku, gdzie zawsze kupowałam pomidory, ogórki, sałatę i świeżą włoszczyznę. Pewnego dnia, jak zwykle, wybrałam się na zakupy. W sklepie tego dnia był niewielki ruch, a pani Krysia wyraźnie czekała aż wszyscy inni klienci wyjdą.
– Pani Agnieszko, wiem, że to nie moja sprawa. Ale to się nigdy nie zmieni. Jak raz podniósł na panią rękę, to tak będzie już zawsze. Nawet jakby obiecywał na kolanach, że to jest ostatni raz. Wiem, co mówię, bo przed laty przeszłam dokładnie to samo – mówiła.
– Co też pani? – próbowałam zaprotestować.
– Niech pani nie zaprzecza. Myśli pani, że ludzie nie widzą, co się dzieje? Że nieskazitelna twarz pana doktora to tylko poza na pokaz? Ludzie plotkują, a ja doskonale widzę, że coraz częściej nakłada pani grubą warstwę pudru, rozpuszcza włosy i nosi bluzki z długim rękawem nawet w ciepłe dni, żeby ukryć siniaki – kontynuowała. – Ale one i tak są widoczne.
– To co ja mam zrobić? Nie mam dokąd pójść. Jestem od niego całkowicie uzależniona finansowo. Praktycznie nie mam nic swojego – nie wiem, czemu tak odtworzyłam się przed tą obcą kobietą, z którą dotychczas ledwie zamieniałam kilka zdań o pogodzie, smaku pomidorów czy rosnących cenach warzyw.
Ucieczkę zaplanowałam ze szczegółami
– Musi pani znaleźć siłę. Trzeba odejść, naprawdę. Nawet, gdyby pani miała zacząć wszystko od zera. Nie warto być workiem treningowym dla męża. Mówię to pani z doświadczenia – nagle przerwała, bo weszła stała klientka, dyrektorka pobliskiej szkoły.
Słowa pani Krystyny naprawdę dały mi do myślenia. Chyba pierwszy raz uświadomiłam sobie, że już nie mam siły dalej tak żyć. I że ludzie, wbrew pozorom, wiedzą. Dotychczas wydawało mi się, że całe otoczenie jest ślepe i zapatrzone w mojego nieskazitelnego męża niczym w obrazek. Teraz okazało się, że niekoniecznie tak jest. To dało mi siłę.
Swoją ucieczkę długo planowałam. Odkładałam niewielkie kwoty z pieniędzy, które otrzymywałam na dom. Tomasz był akurat zajęty kolejnym romansem z jakąś młodą dziewczyną, dlatego nie miał ani czasu, ani ochoty dokładnie analizować wszystkich rachunków. Dzięki temu zgromadziłam pierwsze kilka tysięcy. To naprawdę niewiele, ale pomyślałam, że na początek wystarczy.
W Internecie znalazłam dla siebie ofertę pracy. Niewielkie schronisko w górach poszukiwało kogoś do pomocy. Zadzwoniłam. Chodziło o pomoc w kuchni, sprzątanie sali, wydawanie posiłków. To akurat potrafię robić.
Pensja była niewielka, dlatego pracodawca chyba nie miał wielu chętnych i nie przeszkadzał mu mój brak doświadczenia czy wiek. Dla mnie najważniejsze było, że praca jest z zakwaterowaniem. Miałam otrzymać na stałe pokój w schronisku. Teraz pozostało jedynie wprowadzić męża w błąd, bo nigdy nie pozwoliłby mi tak po prostu odejść.
Powiedziałam, że jadę do chorej matki
Ratunkiem okazała się moja mama. Sąsiadka, która nieco jej pomagała na co dzień, zadzwoniła i powiedziała, że mama trafiła do szpitala z nadciśnieniem. To była dla mnie jedyna okazja.
– Mama coraz gorzej sobie radzi. Za kilka dni wyjdzie ze szpitala i przydałaby się jej pomoc na chociaż 2-3 tygodnie. Pani Maria wprawdzie ją odwiedza codziennie, ale ma też swoje własne obowiązki. Opiekuje się wnukami i nie może poświęcać zbyt dużo czasu koleżance – przekonywałam męża, a ten kiwał głową ze zrozumieniem.
– Wiem. Dzwoniłem do szpitala w J. do tamtejszego ordynatora. To mój znajomy jeszcze ze studiów. Teściowa potrzebuje odrobiny odpoczynku i ma zmienione leki. Musi je tylko brać regularnie – tłumaczył dumny ze swoich lekarskich znajomości.
– To może pojadę chociaż na 2 tygodnie? – dopytywałam.
– Tak, jedź na trochę. Matka to w końcu matka. Tylko nie będę cię mógł zawieźć. Wiesz, że teraz w szpitalu mam straszny młyn – mówił.
Ten młyn polegał na randkach z nową kochanką. Ale dla mnie nie miało to już najmniejszego znaczenia.
– Pewnie, nie ma sensu, żebyś zostawiał pacjentów. Twoja praca jest najważniejsza. Ja pojadę pociągiem – starałam się zachować neutralny ton głosu, ale niemal skakałam z radości.
Następnego dnia spakowałam walizkę. Wzięłam jedynie najbardziej potrzebne rzeczy. Dokumenty, trochę ubrań, swój laptop, kilka rodzinnych pamiątek. Pieniądze wypłaciłam z konta, a kartę przecięłam i wyrzuciłam do kosza. Podobnie zrobiłam ze swoim telefonem. W lombardzie kupiłam tani aparat, a w kiosku kartę SIM z nowym numerem, którą od razu zarejestrowałam.
Zaczynam nowe życie
Bilet do S. kupiłam na dworcu. Nie chciałam niczego zamawiać przez Internet. Teraz siedzę w pociągu i czuję, że całe powietrze ze mnie uchodzi. Jeszcze tylko około godzina, potem przesiadam się w busa i jadę do schroniska, gdzie na mnie czekają.
Z serca spadł mi ogromny kamień. Tomasz nigdy mnie nie znajdzie. Wreszcie jestem wolna. Co z tego, że w wieku 45 lat zaczynam wszystko od nowa? Po ponad 20 latach czuję się lekka jak piórko.
Czytaj także:
„Fryzjerka plotkowała o romansie klientki z żonatym facetem. Przycisnęłam ją i okazało się, że lowelasem jest mój mąż”
„Żadna kobieta nie chce być moją żoną. Uciekają, bo w pracy maluję zmarłych. A przecież to zawód jak każdy inny”
„Syna odwiedzamy w więzieniu, a wnuczkę nam odebrano. Wychowaliśmy damskiego boksera, który osierocił własne dziecko”