Rafał wkurzał mnie od samego początku. Traktował mnie władczo i apodyktycznie. Nie był wprawdzie moim przełożonym, ale wyraźnie czuł się szefem w naszym dwuosobowym zespole. Grało mi to na nerwach, bo niby dlaczego tak się zachowywał? Dlatego, że był facetem? I że dłużej ode mnie pracował w tej firmie? Ani jedno, ani drugie nie dawało mu prawa, aby mnie stale pouczać. Mimo złości postanowiłam to przetrzymać.
– Już ja sobie poczekam – cedziłam do siebie przez zęby za każdym razem, kiedy mnie kontrolował. – Przyjdzie taki dzień, kiedy to ja będę rządziła tobą.
Za nic nie mogliśmy stracić tego zlecenia
Kiedyś w marcu szef wyznaczył nam wspólną pracę, zaznaczając, że sprawa jest poważna.
– Nasz klient zrezygnował z usług jednej z agencji, bo jego zdaniem zawalili sprawę. Po pomoc zwrócił się do nas. Mamy mało czasu. Dlatego muszę wiedzieć, czy sobie z tym poradzicie. Tu nie ma miejsca na wpadki – stwierdził.
Oboje zadeklarowaliśmy pełną gotowość i od razu zabraliśmy się do pracy. Kiedy wszystko było już zapięte na ostatni guzik, Rafał stwierdził nagle, że powinniśmy zmienić jeszcze kilka drobiazgów.
– Mów! – zachęciłam go, popijając kawę na pusty żołądek, bo od rana nie miałam czasu zjeść czegokolwiek, nawet drożdżówki, którą kupiłam w biegu. Rafał przedstawił więc swoje uwagi, a ja mało się nie udławiłam swoją kawą. To nie były żadne „drobiazgi”, tylko kluczowe zmiany! A my mieliśmy zaledwie jeden dzień na dokończenie projektu…
– Mamy dobę, a nie jeden dzień – zaznaczył Rafał, kiedy mu to wytknęłam. Popukałam się w głowę. Miałam zamiar zignorować jego porąbane pomysły. „Jaka doba? – pomyślałam. – Wieczorem to ja spotykam się Bartkiem. Zaprosił mnie do fajnego klubu, jeszcze tam nie byłam. Kto wie, może wreszcie zdecyduje mi się oświadczyć?…”.
Od pewnego czasu mój chłopak wydawał mi się tajemniczo zamyślony, więc zaczęłam podejrzewać, że szykuje niespodziankę. Może nawet zaręczyny? Po trzech latach związku mogłam przecież na to liczyć. Właśnie zaczęłam rozważać, jaki pierścionek najbardziej by mi odpowiadał, kiedy usłyszałam głos szefa:
– Uważam, że spostrzeżenia Rafała są wyjątkowo trafne. Dzięki nim możemy wiele zyskać. Brawo! Zatem bierzecie się do roboty – stwierdził.
Świętego by wyprowadził z równowagi…
A ja byłam pewna, że szef zlekceważy szalone pomysły kolegi… Może nawet go ochrzani, dlaczego nie wpadł na nie wcześniej! Teraz jednak nie pozostało mi nic innego, jak tylko zacisnąć zęby. Mijały godziny, a ja się czułam jak automat z kawą. Pełna energetyzującego napoju i coraz bardziej wkurzona.
Oczywiście, musiałam zadzwonić do Bartka i przeprosić go za wieczór. Omal się nie popłakałam, gdy dał mi do zrozumienia, jak bardzo jest rozczarowany. Nie miałam zamiaru mówić Rafałowi, że cierpię przez jego pomysły. Ale i tak trudno mi było ukryć irytację. Po północy Rafał uznał, że nasz projekt osiągnął absolutną doskonałość.
W milczeniu drukowaliśmy jego ostateczną wersję. Aby było szybciej, robiliśmy to na dwie drukarki – jedna stała w naszym pokoju, druga u szefa, za szybą. Moja drukarka wypluwała już z siebie ostatnie kartki. Widząc to, poczułam radość, ale i zmęczenie. Bolało mnie całe ciało – miałam sztywne ramiona i kark, opuchnięte nogi, a w głowie watę. Marzyłam już tylko o łóżku, kiedy Rafał stwierdził, że czegoś mu brakuje.
– Może dołączymy sumaryczną tabelkę z danymi dla poparcia naszych wniosków? Albo nie, lepiej zrobimy z tych wyników takie kolorowe koło. Wiesz, torcik – oznajmił mi, nadal tryskając energią.
Posłałam mu mordercze spojrzenie, lecz on już rzucił się do komputera. Zaczęłam mu tłumaczyć, że to naprawdę nie jest pora na udoskonalenia.
– O dziewiątej mamy prezentację, musimy się wyspać – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. A on na to rzucił tylko, że dobrze by było, abym jednak się zastanowiła nad swoją mało zaangażowaną postawą… I wtedy w ułamku sekundy trafił mnie szlag. W furii złapałam ciężki dziurkacz stojący na biurku i z całej siły rzuciłam nim w Rafała. On się uchylił, a dziurkacz rąbnął w szybę gabinetu szefa. Choć szyba się nie rozpadła, został na niej brzydki ślad uderzenia, a na podłodze walały się drobinki szkła.
Natychmiast otrzeźwiałam. „No to mam przerąbane” – pomyślałam w panice. Wystarczy, że Rafał opowie szefowi, jak źle reaguję w stresowych sytuacjach, że nie umiem rozwiązywać konfliktów, a ten po prostu mnie zwolni… Choć starałam się nie wybuchnąć płaczem, po sekundzie łzy mi trysnęły jak z fontanny.
Rafał popatrzył na mnie zaniepokojony, po czym stwierdził rzeczowo:
– Gdzieś powinien być odkurzacz…
Stałam jak sparaliżowana, kiedy wrócił z pomieszczenia sprzątaczek, ciągnąc za sobą wielki odkurzacz, włączył go i starannie wyczyścił wykładzinę, zbierając mniejsze i większe drobinki szkła.
– Rano umówię szklarza. Przykro mi, że wyprowadziłem cię z równowagi. Miałaś rację, ta tabelka to było przegięcie. A przede wszystkim nie powinienem podważać twojego zaangażowania.
Słuchałam go z niedowierzaniem, a potem sama się pokajałam. Zdecydowaliśmy, że oboje zapłacimy za nową szybę. Kiedy zjeżdżaliśmy windą, Rafał zapytał, czy mnie nie podwieźć do domu, bo nie chce, abym jechała autobusem po nocy. Z ulgą przyjęłam jego propozycję.
Moja kobieca intuicja kompletnie mnie zawiodła
Prezentacja poszła nam wspaniale, a tabelka dodana w ostatniej chwili przez Rafała okazała się doskonałym jego dopełnieniem.
– Miałeś rację, to był świetny pomysł – pogratulowałam mu.
Popatrzył na mnie przeciągle i stwierdził, że w takim razie jestem mu coś winna, bo zagroziłam jego życiu.
– Przecież mogłaś mnie zabić tym dziurkaczem. W ramach pokuty pójdziesz ze mną na kawę – zadecydował.
A potem sprawy potoczyły się nieoczekiwanym torem. Bo Rafał okazał się… świetnym facetem! A mój Bartek? No cóż, źle oceniłam jego intencje. Wtedy wcale nie miał zamiaru mi się oświadczyć, tylko ze mną zerwać.
– Bo kobieta powinna siedzieć w domu, a nie w pracy – usłyszałam później.
Roześmiałam się tylko na to szowinistyczne wyznanie. I zamiast pogrążyć się w rozpaczy, pomyślałam, że w moim życiu właśnie zamyka się jeden rozdział, aby mógł rozpocząć się następny. Dziś, po roku, jesteśmy z Rafałem całkiem niezłą parą. Faktycznie trochę nim rządzę, choć nie w pracy, a w domu. Bo może zawodowo mój chłopak jest tygrysem, ale prywatnie to raczej miły kociak. I tylko kiedy czasami zaczynam się wściekać, zamiast Magdaleną nazywa mnie Mad Leną, czyli Szaloną Leną (czyniąc aluzję do mojego niegdysiejszego wybuchu i przygody z szybą) – czym mnie natychmiast rozśmiesza do łez.
Zobacz więcej prawdziwych historii:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę