„Miałam dość bycia kurą domową i służącą. Mąż musiał zaakceptować mój pomysł na zmiany lub odejść”

Kobieta ma dość bycia kurą domową fot. Adobe Stock
„Przez całe lata zajmowałam się sprawami dzieci, odkurzałam, prałam, prasowałam, ale Adam jakby tego nie widział, jakby w domu wszystko robiło się samo. Dzieci dorosły, mają swoje sprawy, a ja nadal w garach”.
/ 26.04.2021 08:42
Kobieta ma dość bycia kurą domową fot. Adobe Stock

Czasem człowiek dochodzi do ściany – i albo się poddaje, albo chwyta w dłonie młot i… Mnie wystarczył ołówek, a zmieniło się wszystko.

Faceci są jak dzieci! Ja po pracy od razu maszeruję do kuchni, żeby przygotować obiad, a mój małżonek, ledwie wejdzie do domu, ciężko wzdycha i rozkłada się przed telewizorem. Kiedy mówię, żeby mi pomógł, twierdzi, że nie może, bo pada z nóg. Dobre, nie? Zupełnie jakbym ja cały dzień przeleżała na kanapie! Po obiedzie Adam ma swój stały program: ogląda filmiki na YouTubie albo idzie do garażu „naprawiać” motor.

Same ważne zajęcia! Wierzyć mi się nie chciało, że dorosły odpowiedzialny człowiek palcem w domu nie kiwnie, bo ma „ważny” mecz! Przez całe lata zajmowałam się sprawami dzieci, odkurzałam, prałam, prasowałam, ale Adam jakby tego nie widział, jakby w domu wszystko robiło się samo. Dzieci dorosły, mają swoje sprawy, a ja nadal w garach. To takie niesprawiedliwe!

Zapytał, czy jestem profesjonalistką

Czarę goryczy przelała ostatnia awanturka. Adam uznał, że musi sobie kupić nowy laptop. Bo na starym jakiś tam program „ledwo działa”. Zabawne, bo poprzedniego wieczoru oburzony zapytał, jak mogłam wydać 150 złotych na kosmetyczkę. U której – o zgrozo! – spędziłam po pracy dwie godziny, przez co mój pan mąż nie dostał na czas obiadku. No więc kiedy usłyszałam, że wymiana laptopa, który doskonale działa, na bardziej szpanerski, nie jest wymysłem, tylko koniecznością, poczułam, że za moment wybuchnę.

Poszłam do sąsiadki wyżalić się na męża. Zwykle mi pomagało, kiedy spuściłam trochę powietrza, ale nie tym razem. Dość już miałam tej nierówności panującej w naszym domu. Ale przede tego, że Adam widzi we mnie kurę domową, a nie kobietę! Ja też mam prawo do relaksu! Judyta przyznała mi rację.

– Powinnaś znaleźć sobie jakieś hobby! Coś, co będzie tylko twoje, tylko dla ciebie – doradziła mi.

– Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić. Nie wiem, co to mogłoby być… Postanowiłam jednak nad tym pomyśleć. Wróciłam do domu, usiadłam w fotelu i odruchowo sięgnęłam po leżący na stoliku album z malarstwem impresjonistów. To akurat zawsze bardzo lubiłam. Sztuka, malarstwo… W szkole byłam dobra z plastyki, przez chwilę marzyłam nawet o tym, żeby studiować na akademii, ale wiadomo, życie… Nagle mnie oświeciło! To może być to! Będę malować!

Odpaliłam laptopa męża i weszłam do internetu, żeby sprawdzić, czy są gdzieś zajęcia artystyczne dla dorosłych. O dziwo, od razu znalazłam informację o nowym kursie rysunku w centrum kultury, które znajdowało się dwie ulice od nas.

– Wiesz co, Adaśku? – odezwałam się do zagapionego w telewizor męża. – Mam wrażenie, że ja ci tyle marudzę i narzekam, bo sama nie mam co robić. Ale teraz już będzie inaczej. Zapisałam się na kurs, więc będę miała hobby. Adam oczywiście nie był zachwycony, ale ja już postanowiłam. Następnego dnia po pracy poszłam wprost na zajęcia. Młody chłopak z dredami wstał z ławki i podszedł się przywitać. Był najwyżej kilka lat starszy od mojego starszego syna.

– Cześć, jestem Maciek – przedstawił się i podał mi rękę, a ja zdębiałam. Rozumiem, że konwencja zajęć była dość swobodna, ale przechodzenie bez pytania na „ty” z kimś starszym o niemal dwie dekady wydawało mi się przesadą. Po chwili pocieszyłam się, że może po prostu wyglądam tak młodo.

– Grażyna – odpowiedziałam. – Zapraszam. Zaczniemy od szkicu martwej natury. Wejdź do sali i wybierz sobie miejsce przy sztalugach, a ja poczekam na pozostałych. Otworzyłam drzwi pracowni i zastałam tam kilkoro malarzy amatorów. Wszyscy uśmiechnęli się do mnie. Wyglądało na to, że nie tylko ja uważam ten kurs za niezłą zabawę.

Po chwili wszedł Maciek z dwiema ostatnimi uczestniczkami. Przedstawił się jeszcze raz grupie, po czym z konstrukcji stojącej na podwyższeniu ściągnął płachtę. Ku mojemu zdumieniu zamiast bukietu kwiatów lub talerza z owocami zobaczyłam tam czaszkę i leżący obok nóż. Wokół rozlana była czerwona maź przypominająca krew. Na podeście stoi goły facet, a tu drzwi się otwierają…

– Mój Boże… – wyrwało mi się, a po sali zaszemrał nerwowy chichot.

– Postanowiłem podejść do martwej natury dosłownie – oznajmił Maciek. Widać było, że lubi prowokować. Wzięłam do ręki ołówek i zaczęłam szkicować. Inni poszli w moje ślady. Maciek przechodził od jednej sztalugi do drugiej i przekazywał swoje uwagi. Pokazywał, jak mierzyć perspektywę kciukiem, jak grać cieniem i zachowywać proporcje. Podobało mi się jego zaangażowanie. Kiedy podszedł do mnie, zamilkł.

– Jesteś profesjonalistką? – zapytał.

– Skądże! – zaśmiałam się, a on spojrzał na mnie zdumiony.

– Masz talent. Wielki talent…

Ależ to było miłe! Po zajęciach cała grupa debatowała jeszcze długo. Oglądaliśmy swoje obrazy, poznawaliśmy się. Nie ukrywam, że mój obraz wzbudził wielki zachwyt. Kiedy wróciłam, Adam przywitał mnie w przedpokoju.

– Gdzieś ty była tak długo?

– No jak to gdzie? Na kursie. Mówiłam ci przecież. Co na kolację?

Mąż rozłożył ręce. Wiedziałam, że nic nie przygotuje, ale nie zamierzałam mu łatwo odpuścić. Ustaliliśmy, że będzie gotował w dni, w które mam zajęcia. Dwa razy w tygodniu to niby nic, ale dla kogoś, kto zawsze miał podstawiane pod nos gotowe dania, była to prawdziwa rewolucja. Kiedy więc ja czytałam o technikach malarskich, szkicowałam w notatniku i oglądałam albumy, mąż zabrał się za studiowanie książek kulinarnych. Byłam w szoku.

– Mogę podrzucić ci jakieś przepisy – zaproponowałam.

– Obejdzie się – odparował.

Tego dnia zjedliśmy jajecznicę…

Kolejne zajęcia były równie udane. Raz tematem była abstrakcja, raz rysowaliśmy nawzajem swoje portrety, innym razem marzenia senne… Bardzo podobała mi się różnorodność pomysłów naszego nauczyciela. Tymczasem w domu coraz częściej zastawałam posiłki, których nigdy wcześniej nie próbowałam: kurczaka w pomarańczach, kaszotto z grzybami, gęś z wiśniami. Nie mogłam uwierzyć, że wszystko robi Adam.

Podchodził do przepisu jak do instrukcji. Kupował wszystkie składniki i trzymał się wszystkiego co do joty.

– Adaś, rany, jak ty dobrze gotujesz! Nie miałam pojęcia, że drzemie w tobie taki talent! – zachwycałam się, a on obrastał w piórka. Nie wiem, kiedy staliśmy się sobie dużo bliżsi niż jeszcze jakiś czas temu. Nie podejrzewałam, że to będzie jeszcze kiedykolwiek możliwe, ale miałam wrażenie, jakbyśmy stali się na powrót młodzi i zakochani… Może po prostu nasze nowe pasje sprawiły, że staliśmy się dla siebie atrakcyjniejsi. Koleżanki patrzyły na mnie podejrzliwie.

– Grażynka, co tak kwitniesz? – dopytywała Judyta. – Kochanka masz?

– A wiesz, że mam wrażenie, jakbym się zakochała – zaśmiałam się. Pewnego dnia, gdy po pracy poszłam na zajęcia, na podeście, na którym zwykle stały obiekty, które malowaliśmy, stał młody mężczyzna otulony szlafrokiem. Był bosy.

– Chyba nie będziemy…

– Tak… będziemy! – Maciek zareagował entuzjastycznie jak to on. Nie byłam pewna, czy jestem gotowa na coś takiego, ale w końcu uważałam się za profesjonalistkę. Kiedy jednak facet zrzucił szlafrok, poczułam, jak oblewa mnie rumieniec. Po twarzach innych poznałam, że nie jestem jedyną osobą, która czuje się skrępowana. Kiedy jednak zaczęłam rysować, emocje opadły. Przestałam myśleć o modelu, a zaczęłam o pracy. Dwie godziny później wciąż rysowałam jak zahipnotyzowana, gdy uchyliły się drzwi. Odwróciłam głowę i zauważyłam w drzwiach Adama, któremu aż opadła szczęka. Miał w rękach kwiaty. Cholera! Zapomniałam o naszej rocznicy ślubu! – pomyślałam. Zostawiłam rysunek i wyszłam na zewnątrz.

– Dobrze się bawisz? – zapytał, gdy do niego podeszłam.

– Jesteś zazdrosny?

– Trochę – odpowiedział, a ja przytuliłam go mocno.

Miło było wiedzieć, że dwadzieścia lat po ślubie udało się nam odzyskać prawdziwą iskrę. Wróciłam po płaszcz i pożegnałam się z grupą. Poszłam z Adamem do restauracji, gdzie zarezerwował dla nas stolik. Byłam zachwycona. Pyszne jedzenie, wino i zakochany mąż. Czego mogłam chcieć więcej? Dawno już tak dobrze nam się nie gadało. Od lat wałkowaliśmy tylko w kółko temat dzieci i spraw domowych, a teraz? Kuchnia, sztuka, plany na wakacje. Poczułam się lepiej niż zakochany podlotek. A kiedy wróciliśmy do domu, omal nie zemdlałam. W sypialni zastałam coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Adam zrobił na ścianie galerię moich obrazów.

– Przecież nienawidzisz gwoździ w ścianie! – wyrwało mi się.

– To wszystko, co widzisz? Gwoździe? – zaśmiał się Adam.

– Mam jeszcze jeden rysunek… z dzisiaj! – powiedziałam zaczepnie, a on spojrzał na mnie rozbawiony.

– Ten bohomaz? Zapomnij, nigdy w życiu. Nie wpuszczę gołego faceta do naszej sypialni.

Czytaj także:
„Przez dwa lata oszukiwał mnie i zdradzał. A ja niczego nawet nie zauważyłam, bo tak bałam się bycia skrzywdzoną”
„Zakochałem się w Ukraince. Ona kochała przemocowego narzeczonego, który próbował ją zabić, gdy chciała odejść”
„Moje życie zmieniło się w koszmar. Narzeczony mnie zostawił, przyjaciele się odwrócili… Nikt nie chce potwora w peruce”

Redakcja poleca

REKLAMA