W młodości szczęście się do mnie uśmiechnęło – trafiłam dwudziestkę na loterii. Od tamtej pory każdą złotówkę musiałam sama zarobić, więc przestałam wierzyć w przypadkowe szczęście. Dlatego kompletnie nie spodziewałam się tego, co zobaczę jadąc autobusem.
Pod jednym z foteli dostrzegłam błyszczącą aktówkę ze srebrzystego materiału. Prezentowała się naprawdę szykownie. Ciekawość wzięła górę i zajrzałam do środka. Aż mnie zatkało – w środku piętrzyły się pliki banknotów stuzłotowych, każdy starannie przewiązany banderolą z banku. Trudno było mi nawet oszacować ile tam mogło być gotówki.
Dokładnie przeliczyłam banknoty
Trzęsącymi się rękami zasunęłam suwak i schowałam dokumenty między zakupy. Zostało mi raptem kilkadziesiąt metrów do klatki. Przeleciałam w głowie, kto może być teraz w mieszkaniu. Mój małżonek Sławek wyjechał w delegację. Nastoletnia córka na pewno spędza czas ze znajomymi, a mój syn w wieku lat siedemnastu... nawet jak siedzi w domu, to pewnie nie wyjdzie ze swojej nory. Super, przemknęło mi przez myśl, spokojnie przeliczę kasę.
Na początku rzeczywiście zamierzałam przekazać całą kwotę taksówkarzowi. Ale pojawiły się wątpliwości – skąd miałabym mieć gwarancję, że pieniądze rzeczywiście dotrą gdzie trzeba?
W związku z tym postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i osobiście zanieść je do właściwego miejsca następnego dnia. Kiedy znalazłam się w mieszkaniu, poszłam prosto do swojego pokoju, gdzie wyjęłam gotówkę. Dokładnie przeliczyłam banknoty. Siedemdziesiąt pięć tysięcy. Na samą myśl o takiej sumie zrobiło mi się gorąco.
Zatrudniona byłam na stanowisku sekretarki. Do emerytury zostało mi jeszcze sporo, bo miałam dopiero czterdzieści dwa lata. Razem z mężem wychowywaliśmy dwójkę dzieci w bloku na starym osiedlu z lat osiemdziesiątych. Jakoś wiązaliśmy koniec z końcem, ale nic poza tym. Żadnemu z nas nie udało się nigdy zgromadzić poważniejszych oszczędności.
Kiedy patrzyłam na banknoty rozrzucone na pościeli, w głowie pojawiały się różne fantazje. Może by tak spędzić miesiąc w ekskluzywnym hotelu na Majorce? Albo wreszcie odświeżyć nasze mieszkanie? Niedawno w sklepie widziałam przepiękny płaszcz – kosztował blisko dwa tysiące. Był uszyty z delikatnej wielbłądziej wełny. Gdy go przymierzyłam, poczułam się jak prawdziwa dama.
Na samą myśl o tym, jak zareagowałby Sławek, gdybym nagle pokazała mu grubą kasę, robiło mi się dziwnie. Zasugerował przecież, że jedynym sposobem na zarobek byłaby praca na ulicy. Pewnie najpierw by oniemiał z wrażenia, a później... no cóż, znając go, od razu pobiegłby do salonu po nowy samochód. Ale co z tego? Te pieniądze i tak nie należą do mnie, jutro muszę je oddać.
Kolejne dwa dni minęły, a ja wciąż nie zdołałam się tym zająć. Schowałam gotówkę do małej saszetki i wsadziłam do swojej torby, bo wiedziałam, że trzeba będzie je zwrócić. Ciągle jednak pojawiały się jakieś przeszkody. W moim codziennym autobusie nikt nie wywiesił żadnego ogłoszenia o zgubionych pieniądzach ani nie obiecywał nagrody za ich odnalezienie.
Może ta osoba nawet nie wie, gdzie dokładnie je zgubiła? Dziwne, że można mieć przy sobie taką kwotę i nie zorientować się, kiedy znika. A może to ktoś tak zamożny, że nawet nie zauważył ich braku?
Pamiętam jej kpiący wzrok
Ten chłopak na pewno pochodzi z bogatej rodziny i pewnie nie przejmuje się zgubionym portfelem, bo dla niego to nic wielkiego. U nas jest inaczej – mój syn cieszy się z każdej złotówki, a dycha to już prawdziwy skarb. Ten dzieciak pewnie tylko wzruszy ramionami i pomyśli, że przynajmniej ktoś będzie miał z tego pożytek. Ale i tak nie ma wyjścia – znalezione pieniądze trzeba zwrócić właścicielowi.
Po kilku dniach zatrzymałam się pod sklepową witryną, gdzie prezentowali nowe rzeczy z aktualnej kolekcji. Moją uwagę przykuła szczególnie jedna z torebek – w kolorze beżu, ozdobiona delikatnymi kwiatami na miodowych elementach i z eleganckim złotym łańcuszkiem. Koleżanka z biura, Lidka, niedawno się nią zachwycała i mówiła, że jej obecny partner, jakiś tam dyrektor, na pewno zrobi jej taki prezent. Pamiętam jej kpiący wzrok, gdy to mówiła.
Nie przepadała za mną, bo otwarcie mówiłam o tym, jak często zmienia facetów, którzy nie potrafią z nią długo wytrwać. Dlatego przy każdej możliwej sytuacji dogryzała mi, że mam tylko męża i nic poza tym. Nawet nie stać mnie na drogie torebki.
Cena sięgała niemal tysiąca pięciuset złotych. Już widziałam jej zdziwienie, kiedy położyłabym torebkę przed nią i powiedziała, że to świąteczny upominek od mojego męża. Mocno trzymałam torbę, w której schowana była portmonetka. Do moich uszu docierał szept, że trzeba było lepiej pilnować rzeczy.
Kto znalazł, ten ma. Przekroczyłam próg sklepu i zdecydowałam się na zakup torebki. Podczas gdy ekspedientka zajmowała się pakowaniem, sięgnęłam do torby po gotówkę z portmonetki. Okazało się jednak, że torba jest pusta. W tej chwili omal nie zemdlałam. Dlaczego pieniądze zniknęły?! Od tygodnia ich nie ruszałam. Rano wszystko było na miejscu. Godzinę temu widziałam je, kupując kawę w kawiarence na dole... Może gdzieś mi wypadły?
Ruszyłam biegiem do kafejki, lecz ekspedientka tylko machnęła odmownie. Obszukałam wszystkie zakamarki, sprawdziłam przestrzeń pod blatami, przemierzyłam jeszcze raz całe centrum handlowe. Zero rezultatu! Byłam bliska płaczu. Co za ze mnie kretynka! Mogłam się pożegnać z urlopem na Majorce!
Chociaż musiałabym złamać własne zasady i zapomnieć o tym, co wpajałam swoim dzieciom – że najważniejsza w życiu jest prawdomówność. Ponieważ niedługo stracę posadę – wielka korporacja wykupiła naszą kancelarię i planują redukcję etatów, a ja jestem na szczycie listy do zwolnienia – ta gotówka pomogłaby nam jakoś funkcjonować. Może to miał być dla mnie jakiś sygnał od losu, ale jak zwykle wszystko zepsułam.
Chwyciłam ją drżącą ręką
Kompletnie rozbita, siedziałam obok fontanny i roniłam łzy. Miałam wrażenie, że przepadło coś naprawdę ważnego. Po otarciu zapłakanej twarzy zobaczyłam, że ktoś się do mnie zbliża.
— Chyba powinnam to pani oddać — dobiegł mnie czyjś głos.
Podniosłam zaczerwienione od płaczu oczy. Zobaczyłam młodą dziewczynę w wieku podobnym do mojej córki. Przypominała mi nastolatki z filmu Galerianki. W dłoni trzymała moją czarną saszetkę. Niedowierzając, chwyciłam ją drżącą ręką i zerknęłam do środka. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Zasunęłam ją i przeniosłam wzrok na nastolatkę.
– Sprawdziłaś, co jest w środku? – spytałam, a ona odpowiedziała skinieniem i uśmiechem.
– No to czemu... – urwałam w pół zdania, gdy dotarło do mnie, że właśnie posądziłam tę dziewczynę o kradzież.
Przekrzywiła lekko głowę.
– Gromadzę pozytywną energię na później. Każdy dobry uczynek się liczy – mrugnęła do mnie, po czym odwróciła się i rozpłynęła wśród ludzi w centrum handlowym.
Karma. To słowo nie pojawiało się w moim życiu od dawna. Kompletne głupoty. Kiedyś też myślałam, że dobre uczynki wrócą. Żyłam zgodnie z zasadami, sumiennie i fair. Co mi to dało? Nie mogę nawet kupić porządnego płaszcza, moja córka potrzebuje aparatu na zęby, ale nas na to nie stać. Mój mąż musi jeździć rozpadającym się samochodem, bo nie mamy wyboru. A ja niedługo zostanę bezrobotna. Czy warto w ogóle trzymać się zasad?
Zerknęłam na wypchany pieniędzmi portfel i wypuściłam powietrze z płuc. Rozsunęłam go ostrożnie. Kawałek białego papieru rzucał się w oczy już wcześniej, ale starałam się przekonać samą siebie, że to nic ważnego. W końcu jednak pociągnęłam za jego brzeg i z małej przegródki wypadł mały prostokątny kartonik, przypominający wyglądem kartę biznesową. Znajdował się na nim wyłącznie numer do kontaktu. Postanowiłam zadzwonić.
Serce waliło mi jak oszalałe
Po trzydziestu minutach pod galerię podjechał kierowca – gość w eleganckim garniturze i charakterystycznej czapce szoferskiej, dokładnie taki, jakich można zobaczyć w filmach o bogaczach.
Przekazałam mu torebkę, a on dał mi w zamian list.
– Proszę przyjąć za uczciwość – odezwał się.
– Dziękuję, ale nie skorzystam – odparłam.
Zdziwił się wyraźnie.
– Należy się pani nagroda. Spokojnie, dla nich to żaden wydatek, mają fortunę.
– Naprawdę nie chcę. Proszę mi wierzyć, te pieniądze mi się nie należą – nie ustępowałam.
– Dzięki wielkie i cześć – rzucił, gdy nakładał czapkę na głowę. W tym momencie dostrzegłam emblemat umieszczony na górze daszka – identyczny jak ten, który widniał na kartoniku.
– Zaczekaj moment – wyrwało mi się spontanicznie. – To było w miejskim autobusie. Ale czy oni nie są zbyt bogaci na takie środki transportu?
Odpowiedział tylko krótkim wzruszeniem ramion.
– Trudno powiedzieć. Pewnie wiedzą, co robią.
Jak tylko znalazłam się w domu, przedstawiłam całą sytuację Sławkowi. Przez dłuższy moment siedzieliśmy w milczeniu przy kuchennym stole, pogrążeni we własnych przemyśleniach.
– No, ale przynajmniej te znalezione pieniądze mogłaś wziąć dla siebie – odezwał się w końcu mój mąż. – Jakby to była wygrana, kupiłabyś sobie tę torebkę i pokazała Lidce, co o niej myślisz.
– Daj spokój z tym tematem – przerwałam mu. – Ona mnie nie trawi z dwóch powodów – bo jestem w tej sprawie po właściwej stronie i bo jest zazdrosna o ciebie oraz o to, jaką mamy fajną rodzinę.
Po czterech tygodniach rozpoczęła się fala redukcji zatrudnienia. Z bólem serca patrzyłam, jak kolejne pracownice żegnają się z firmą i zabierają swoje bibeloty. Nadszedł moment, gdy wezwano również mnie na rozmowę do szefowej kadr. Na fotelu siedziała dystyngowana pani około pięćdziesiątki, emanująca profesjonalnym chłodem. Gestem wskazała mi krzesło naprzeciwko.
– Dokładnie analizowałam pani dokumenty aplikacyjne – odezwała się z delikatnym uśmiechem. – Te wszystkie szkolenia i certyfikaty robią wrażenie. Szkoda wykorzystywać taki talent na stanowisku asystentki. Może zainteresuje panią praca w dziale personalnym? Oferujemy nową pozycję z atrakcyjniejszą pensją. Szukamy właśnie kogoś z pani kompetencjami.
Serce waliło mi jak oszalałe, a jej słowa z trudem do mnie docierały. Naprawdę nie tracę pracy? A może to jakiś rodzaj promocji? W momencie, gdy już miałam spytać, czy na pewno chcą kogoś takiego jak ja, zauważyłam na jej biurku kawowy kubek. Na jego czarnej powierzchni widniało złote logo – identyczne z tym na wizytówce. Wtedy jakiś wewnętrzny głos podpowiedział mi, żebym wreszcie przestała wątpić i po prostu przyjęła to, co przynosi los. W końcu zasłużyłam na to.
– Naprawdę doceniam tę możliwość – powiedziałam.
Aldona, 34 lata
Czytaj także:
„Byłem dobrym ojcem, dopóki nie okazało się, że oczy córki nie są moje. Rok płaciłem za pampersy obcego dzieciaka”
„Mój facet się wścieka, bo lubi luksus, a u mnie jemy byle co z dyskontu. Nie wie, że płaczę, gdy widzę paragony”
„Kłócę się z synową nawet o ustawienie kubków w szafce. W końcu nadarzyła się okazja do zemsty”