„Miałam córeczkę przy piersi, bliźniaki w drodze i męża alkoholika. Robert przepijał wszystko, nawet dziecięce łóżeczka”

kobieta, która urodziła bliźniaki fot. Adobe Stock, larysa04dubynska
„Amelka rosła i zaczynała rozrabiać, mój brzuch się powiększał, a mój mąż… coraz częściej wracał do domu po alkoholu. W końcu okazało się, że nie wraca po pracy, bo pracy już nie ma. I tak prysła bańka sielanki”.
/ 21.11.2021 05:38
kobieta, która urodziła bliźniaki fot. Adobe Stock, larysa04dubynska

Kiedy wychodziłam za mąż, myślałam, że będę najszczęśliwszą kobietą na świecie. Od teraz zacznie się nasze wspólne życie pełne radości. Czasem pojawią się problemy, wiadomo, kto ich nie ma, ale przede wszystkim chodziło o tę radość.

Szybko zaszłam w ciążę, a potem w następną, z bliźniakami. Niby to wyzwanie, finansowe i logistyczne, ale cała rodzina obiecała pomagać przy maluchach i cieszyła się, że wkrótce na świecie pojawią się kolejne bobasy do rozpieszczania. Tak miało być. Takiej radości oczekiwałam. Amelka rosła i zaczynała rozrabiać, mój brzuch się powiększał, a mój mąż… coraz częściej wracał do domu po alkoholu. W końcu okazało się, że nie wraca po pracy, bo pracy już nie ma. I tak prysła bańka sielanki.

Byłam przerażona. Bez dochodów, z małym dzieckiem na ręku i w ciąży z dwojgiem kolejnych, z facetem, któremu spodobało się picie na kreskę w naszym lokalnym, wiejskim barze. Wywlekałam go stamtąd, błagałam kelnerkę, żeby nie pozwalała mu pić, bo nie ma z czego zapłacić za wódkę. Wzruszała ramionami. Nie jej sprawa, trzeba swojego chłopa lepiej pilnować.

Patrzyłam na swoje życie i płakałam. Gdzie jest to szczęście, gdzie są te radości? 

Mama co kilka dni przyjeżdżała do szpitala z Amelką

Pamiętam jak dziś, że skurcze złapały mnie w sklepie, gdy liczyłam, na co wystarczy mi pieniędzy, które dostałam z gminy. Moja sąsiadka wezwała karetkę, bo siódmy miesiąc to za wcześnie na takie bóle. Obiecała zająć się Amelką, póki nie wrócę do domu.

– Nie bój się, oddam ją Robertowi, gdybyś musiała zostać tam na noc – uspokajała mnie, a ja myślałam, w jakim stanie Robert może dziś wrócić do domu.

– Lepiej do moich rodziców! – zawołałam, zanim zamknięto drzwi karetki.

Z jednego dnia rutynowych badań zrobiło się kilka tygodni spędzonych na patologii ciąży. Lekarze nie chcieli mnie wypuścić, bojąc się, że mogę urodzić w każdej chwili. A dzieciaki były jeszcze zdecydowanie za małe, żeby bezkarnie zmarnować bodaj minutę, którą mogą spędzić w moim brzuchu.

Mama przyjeżdżała co kilka dni z Amelką, żeby mała mogła się do mnie przytulić. Wdychałam zapach jej włosków, za którym przeraźliwie tęskniłam. Podpytywałam o Roberta, ale mama tylko machała ręką, nie chcąc nawet podejmować tematu. Czyli nie było dobrze, ale co mogłam zrobić, przykuta do łóżka? Mogłam być tylko wdzięczna rodzicom, że zajęli się wnuczką, skoro jej ojciec nie był w stanie tego zrobić.

W końcu poród zaczął się na dobre. Trwał i trwał, ostatecznie zdecydowano się na cesarkę. Już na tym świecie jedno z dzieci głośno płakało, a drugie było ciche.

– Co się dzieje? Wszystko w porządku? – pytałam, przerażona tym brakiem płaczu i poruszeniem wśród personelu.

– Spokojnie. Wszystko będzie dobrze, niech się pani nie martwi. Dzieci zabieramy do badań, niedługo je pani zobaczy.

Czekałam więc, aż pozwolą mi wstać po cesarce, a potem powlokłam się do sali, w której stały inkubatory. Moje maleństwa były tak różne od dużej, donoszonej Amelki… Wszak urodziły się aż sześć tygodni za wcześnie.

– Cześć, skarbeńki. To ja, wasza mama. Obiecuję, że będę was kochać najbardziej na świecie. Jeszcze tylko trochę i będziemy w domu.

Niestety, nie było tak dobrze, jak sądziłam. O ile Lenka rosła i rozwijała się jak większość wcześniaków, którym po prostu potrzeba czasu i dobrej opieki, by wyrównały to, co straciły na starcie, o tyle Kuba miał ciągle problemy z sercem, oddychaniem, przybieraniem na wadze…

– Podczas porodu mogło dojść do niedotlenienia – usłyszałam. – To może być dziecięce porażenie mózgowe. Kuba będzie wymagającym dzieckiem…

Jakbym dostała obuchem w głowę. Jak to? Co to oznacza? Dla Kubusia, dla mnie jako matki, dla całej naszej rodziny? Umierałam ze strachu o naszą przyszłość. I słusznie, bo mało nie zemdlałam, gdy wreszcie, przywieziona przez rodziców, wróciłam z bliźniakami do domu, w którym brakowało połowy mebli i niemal wszystkich sprzętów. Nie było nawet łóżka naszej córki. A Robert leżał na podłodze w kałuży wymiocin, z butelką wódki w objęciach.

– Mamo, zabierz nas stąd, proszę – powiedziałam i pojechałam do domu rodziców.

Mieszkaliśmy we czwórkę w jednym pokoju

Bliźniaki budziły Amelkę w nocy, a ona nie dawała mi żyć w dzień, odreagowując brak snu. A jednak za nic w świecie nie wróciłabym do domu męża, do większej, ale pustej przestrzeni. Przyjechał dwa, trzy razy, niby z przeprosinami, ale gdy nie chciałam go widzieć, przeszedł do obelg. Cały on. Życie, obowiązki głowy rodziny przerosły go totalnie, ale na papiery rozwodowe przyjdzie czas. Niech najpierw skończą się rozpoznawcze wizyty u lekarzy, kolejne badania i propozycje terapii dla Kuby. Bo wiedziałam już, że moje małżeństwo przestało istnieć. Teraz trzeba skupić się na tym, by zapewnić dzieciom jak najlepsze życie, z dala od ojca nieroba i pijaka.

Kiedy po roku kończył mi się urlop macierzyński, postanowiłam poszukać pracy. Rodzice obiecali pomóc przy wnukach, tak żebym mogła zarobić na utrzymanie siebie i dzieci. Rehabilitacja Kuby pochłaniała mnóstwo pieniędzy, bezpłatnych godzin było coraz mniej, a mój syn potrzebował codziennych zajęć, żeby robić postępy.

– Nauczę panią, co można robić samemu w domu. Zaoszczędzi pani trochę – młoda rehabilitantka poklepała mnie po ramieniu. – Będzie dobrze. Widziałam dużo gorsze przypadki, a Kuba świetnie sobie radzi.

Przystosowałam część pokoju do zajęć Kuby i ćwiczyłam z nim w domu. Rzeczywiście zaczął robić większe postępy, choć wiedziałam, że nigdy nie będzie taki jak jego siostry, jak inne dzieciaki.
Wreszcie znalazłam pracę i zaoszczędziłam tyle pieniędzy, by móc wnieść sprawę o rozwód. Zakończyła się bardzo szybko, orzeczeniem o winie Roberta i zasądzeniem na rzecz dzieci alimentów. Nie miałam złudzeń, że zobaczę z nich choćby złotówkę, ale mimo wszystko była to pewna pociecha: wiedzieć, że ktoś stanął po mojej stronie, dostrzegł, że moje dzieci mają potrzeby i prawo do godnego życia.

Jeśli tu zostaniemy, jaka przyszłość czeka Kubę?

Obawiałam się o przedszkole i szkołę dla Kuby. Dziewczyny dadzą sobie radę wszędzie. Ale Kubuś? Jak zorganizować mu opiekę na wsi?

– Mamo… chyba będę musiała wyjechać. Inaczej Kuba utknie tu do końca życia.

Postanowiłam. I wyjechałam. Miałam wrażenie, że znowu zaczynam życie od nowa. W niewielkim, wynajętym mieszkaniu, ale z lepszymi perspektywami. Z przedszkolem integracyjnym tuż za rogiem. Z przychodniami i rehabilitantami na wyciągnięcie ręki. Z rodzicami nieco dalej niż do tej pory, ale chętnymi do pomocy na tyle, na ile będą mogli.

Podwinęłam rękawy i zabrałam się do roboty. Amelka chodziła już do starszaków, Lena i Kuba do młodszej grupy w przedszkolu. A ja wreszcie zyskałam poczucie, że moje nieidealne życie może być jednak pełne radości. Szukałam jej wszędzie. W spacerach po parku całą naszą czwórką. W wyprawie na lody. W rysowaniu przez pół popołudnia kwiatów z Amelką, a samochodów z Kubą, nawet jeśli czasem trzeba mu było przytrzymać kredkę w dłoni. W widoku moich śpiących bezpiecznie dzieci.

W kąpieli w pianie, na co miałam niewiele czasu, ale tym bardziej doceniałam każdą taką chwilę. Gdy myślę o sobie sprzed siedmiu, dziesięciu lat, widzę, jaka naiwna i głupiutka byłam. I jak twarda oraz silna się stałam. Tyle przeszłam, byłam bliska załamania parę razy, ale nigdy się nie poddałam. Chyba nieskromnie mogę o sobie powiedzieć: niezniszczalna.

Dam sobie radę. Cokolwiek by nadeszło. I nie potrzebuję do tego nikogo więcej, zwłaszcza kogoś, kto ciągnąłby mnie w dół. Na kogo nie mogłam liczyć i kto sprawiał, że czułam się gorsza. Jakiś czas temu dotarła do mnie wiadomość, że Robert po pijaku wpadł pod samochód. Nie przeżył. Nie byliśmy na pogrzebie. Uznałam, że nie warto rozdrapywać starych ran, skoro dzieci nawet go nie pamiętały. Nigdy ich nie odwiedził. Był dla nas obcym człowiekiem i tylko on na tym stracił. Moje dzieci mają mnie. Jesteśmy całością. I każdego dnia, choćby był deszczowy i ponury, znajdziemy powód do uśmiechu. 

Czytaj także:
„Nigdy nie kochałem Olgi, a ślub wzięliśmy ze względu na wpadkę. Dopiero nad jej grobem odetchnąłem z ulgą”
„Byłam ambitną, obiecującą prawniczką. Mąż zrobił ze mnie kurę domową i usługiwaczkę, która nie ma swojego zdania”
„Porzuciła swoją córkę i wyjechała za granicę. Zostałem sam z niemowlakiem, ale kocham Maję do szaleństwa”

Redakcja poleca

REKLAMA