„Nigdy nie kochałem Olgi, a ślub wzięliśmy ze względu na ciążę. Dopiero nad jej grobem odetchnąłem z ulgą”

Mężczyzna, który pochował żonę fot. Adobe Stock, auremar
„Przeżyliśmy ze sobą dwadzieścia osiem lat. Wychowaliśmy córkę, którą oboje kochaliśmy. Uśmiechaliśmy się do siebie i graliśmy rolę zgodnego małżeństwa. Może właśnie po to, żeby przekonać siebie nawzajem, że nie zmarnowaliśmy sobie życia”.
/ 16.11.2021 14:38
Mężczyzna, który pochował żonę fot. Adobe Stock, auremar

Przekładałem w dłoniach niewielki wieniec, który kupiłem przed bramą cmentarza. W torbie foliowej miałem cztery świece. Rzuciło mi się w oczy, że ktoś dbał o grób, gdyż jego płyta i trawiaste pobocze były uprzątnięte, a na mogile dopalała się dwunastogodzinna świeca. Dochodziła dziewiąta rano, zatem ktoś był tu poprzedniego dnia przed zamknięciem cmentarza. Położyłem wieniec obok dogasającego znicza. Następnie dostawiłem wokół kolejne cztery lampiony i zapaliłem je dołączonymi do zniczy zapałkami. Przeczytałem, nie wiem po raz który, napis na płycie nagrobnej: „Olga Korczyńska. Zmarła 22 kwietnia 2007 roku. Żyła lat 49”.

Minęło jedenaście lat od śmierci mojej żony, a ja miałem wrażenie, jakby wszystko – całe nasze życie – działo się dopiero wczoraj. Usiadłem na ławce ustawionej na wprost grobu. Słońce odbijało się od lśniącego marmuru kłującymi w oczy blikami. 

Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy? Nawet nie chciało mi się już liczyć, choć jeszcze niedawno czyniłem to ze skrupulatną dokładnością. Od tamtego dnia minęło jednak wystarczająco wiele czasu, żebym wreszcie powiedział sobie prawdę – pod koniec życia Olgi już jej tylko nienawidziłem. Przez wiele lat unikałem odpowiedzi, dlaczego tak się stało. Przypuszczam, że bałem się odkrycia niewygodnej dla mnie prawdy, że sam sobie spieprzyłem życie. Stojąc przy grobie żony, postanowiłem wreszcie przestać uciekać przed odpowiedziami.

Czy rzeczywiście ją kochałem? W jesieni życia miałem już świadomość, że potrafię sobie wmówić coś tak skutecznie, że z czasem zaczynałem wierzyć, że jest to absolutną prawdą. Byłem takim małym oszustem, który tworzy serie kłamstw na własny użytek. A może nie było aż tak źle, może po prostu chodziło o to, żeby mniej bolało mnie serce? Czy tak właśnie było z moim uczuciem do żony? Z tą głupią, zaborczą i pokręconą miłością, pełną oszukańczego przekonywania samego siebie, że jest tą największą, jaka tylko mogła mi się przytrafić…

Była wiosna 1978 roku. Siedziałem z kumplami w jednej z kawiarni przy Nowym Świecie w Warszawie, stoliki wystawiono na chodnik. Gadaliśmy o byle czym, śmialiśmy się z byle czego i czuliśmy, że świat do nas należy. Któryś z chłopaków dostrzegł nadchodzącą chodnikiem dziewczynę z naszego wydziału, tylko z młodszego roku. Była przebojowa i wyróżniała się oryginalną urodą. Kumpel trącił mnie w ramię.

– Co o niej myślisz?

Akurat spoglądałem w innym kierunku, zastanawiając się, czy wystarczy mi kasy od ojca na wakacje z dziewczyną, z którą chodziłem wówczas od dwóch miesięcy.

Ten jej piękny Sławek to był straszny pies na baby

– Piotrek, pytałem o coś – kumpel mocniej walnął mnie łokciem w bok. – Chciałbyś mieć taką szprychę za dziewczynę? 

Wzruszyłem ramionami. W przeciwieństwie do otaczających mnie gawędziarzy, miałem już dziewczynę, która chętnie godziła się nie tylko na spacery przy księżycu.

– Gapienie się na panienki nie ma sensu – rzuciłem. – Jeśli jakąś chcę, to ją biorę.

– Jesteś tak dobry? – syknął drugi kumpel.

– Może lepszy, niż myślisz – mruknąłem.

– Więc ją poderwij. Daję ci fory. Masz na to siedem miesięcy.

W oczach kolegi zobaczyłem drwinę. Pozostali przy stoliku spojrzeli na mnie, ciekawi, czy podejmę wariackie wyzwanie. Powinienem był odmówić. Olga nie była w moim typie, wolałem dziewczyny o bardziej zaokrąglonych kształtach. Ale byłem dzieciakiem, któremu ktoś nadepnął na honor.

– Zakład stoi!

– Jaka stawka? – ktoś rzucił z boku.

– Kiedy ja pójdę z nią do łóżka – rzuciłem pogardliwie – ty postawisz chłopakom pięćdziesiąt piw. Jeśli mi się nie uda, postawię im sto.

Okrzyk uznania zwrócił uwagę przechodzącej obok Olgi. Wtedy po raz pierwszy spotkały się nasze spojrzenia. Puściłem do dziewczyny oko, ale ona nawet nie dała po sobie poznać, że to zauważyła.
Nie sądziłem, że poderwanie Olgi zabierze mi dużo czasu. W końcu byłem i całkiem przystojny, i rozgarnięty, i z doświadczenia wiedziałem, że jest we mnie coś, co się dziewczynom podoba. Myślałem, że wystarczy mi kilka dni, by zawrócić jej w głowie, ale wtedy w jej życiu pojawił się Sławek. 

Przegrywałem z nim w każdej konkurencji, gdyż gość miał kieszenie pełne szmalu. Minął miesiąc, potem drugi i nic nie wskazywało na to, żebym miał jakąkolwiek szansę odbić mu Olgę. Zacząłem więc zbierać o Sławku informacje z różnych uczelnianych źródeł. Sporo dowiedziałem się od dziewczyn, które starszy ode mnie o dwa lata chłopak wymieniał niczym rękawiczki.

– Sądziłam, że on mnie kocha – w oczach jednej ze zwierzających się zobaczyłem łzy, gdy wypiła już tyle wina, że cały żal wreszcie musiał się ulać.

– Ale wiesz, co mi powiedział na pożegnanie ten drań? Że jest zaprogramowany na zaliczanie! Dużo bym dała, żeby zobaczyć, jak dostaje za swoje! – przyznała się.

W trakcie wysłuchiwania zwierzeń kolejnej wykorzystanej dziewczyny dostrzegłem szansę zwycięstwa. Musiałem być blisko Olgi, kiedy przyjdzie moment, gdy kochanek się od niej odwróci. Byłem pewien, że tak się stanie, gdyż Sławek nigdy nie przepuszczał żadnej ładnej dziewczynie. Dlatego na jedną z prywatek zaprosiłem śliczną modelkę. Kosztowało mnie to dwa tysiące złotych za półgodzinne pokazanie się z nią wśród rozbawionego towarzystwa.

Nie przeliczyłem się. Sławek na jej widok dostał ślinotoku i z sekundy na sekundę zapomniał o Oldze. Tak, była nieszczęśliwa, tak, to ja ją zraniłem, ale bardzo chciałem wygrać ten cholerny zakład. Wszyscy sądzili, że celowo zawaliłem drugi semestr, żeby być blisko ukochanej, która uczyła się rok niżej. Prawda była taka, że za dużo balowałem. Kiedy wiedziałem już, że będę powtarzał rok, od razu zacząłem zabiegać o zmianę grupy, żeby chodzić razem z Olgą na te same zajęcia. Wytrwałość się opłaciła. Byłem obok niej, gdy Sławek zostawił ją dla modelki. 

I kiedy tamtego dnia przed uczelnianą bramą Sławek nie czekał w samochodzie na Olgę, zaproponowałem, że odprowadzę ją do domu. Spojrzała wówczas na mnie tak, jak patrzy się na gorszy sort towaru, a potem dostrzegłem w jej oczach chęć zemsty. Tego właśnie oczekiwałem i na to liczyłem.
Wygrałem zakład tydzień przed upływem terminu. Jakiś czas później Olga zwierzyła mi się, że zapamiętała pewnego chłopaka, który siedział przy kawiarnianym stoliku i gdy przechodziła Nowym Światem, puścił do niej oko. Potem spojrzała na mnie.

– Myślisz, że warto było dla mnie zawalić rok? – zapytała jeszcze.

Nic jej wówczas nie odpowiedziałem, robiąc cierpiętniczą minę. Kilka tygodni później Olga rzuciła mnie i wróciła do Sławka. Mogłem się wtedy od niej uwolnić i nie zawracać już sobie nią głowy. Ale wtedy odezwała się we mnie urażona duma skrzywdzonego właściciela. Już tym razem dla własnej satysfakcji postanowiłem odzyskać dziewczynę.

Druga przygoda ze Sławkiem trwała dokładnie dwa miesiące. Już nie musiałem podsuwać mu bardziej atrakcyjnej dziewczyny, po prostu przyszło zwykłe znudzenie.

Udawaliśmy, czy jednak kochaliśmy się naprawdę?

Pół roku później, w 1979, Olga zgodziła się wyjść za mnie za mąż. To była zemsta na Sławku. Chciała wzbudzić w tamtym poczucie straty. Było jednak w tej grze coś o wiele ważniejszego – Olga była wówczas w siódmym miesiącu ciąży. Czy wtedy właśnie wmówiłem sobie, że ją kocham? Na pewno zdawałem sobie sprawę z tego, że traktuje mnie jedynie jako kogoś, kto zapewni jej i dziecku utrzymanie.
Nocny seks i dzienny szczebiot w stylu „kochanie” połączony z obojętnym spojrzeniem, czy „najmilszy” z drwiącym skrzywieniem ust, były tego dowodem. To był handel wymienny, nic więcej.

– A może to właśnie była miłość – powiedziałem, patrząc na grób Olgi. – Nasza własna miłość, gdyż innej nie potrafiliśmy sobie dać? Przeżyliśmy ze sobą dwadzieścia osiem lat. Wychowaliśmy córkę, którą oboje kochaliśmy. Uśmiechaliśmy się do siebie i graliśmy rolę zgodnego małżeństwa. Może właśnie po to, żeby przekonać siebie nawzajem, że nie zmarnowaliśmy sobie życia.

Kolejne oszustwo, w które nawet już nie chciałem wierzyć. Mówiąc prawdę, przez długie lata byłem raczej nieświadomy, co rzeczywiście znaczy słowo „miłość”. Co człowiek czuje, kiedy kocha prawdziwe, tak, że aż boli z tej słodyczy, a zarazem gorzkości. Jak to jest, gdy skręca cię z pożądania i niespełnienia? Dosyć.

Przeszłość została zamknięta. Olga odeszła i tylko ja nadal mocuję się z pytaniami, na które nie znajduję satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. Nie ważne, w końcu mogę odetchnąć z ulgą. Tęsknię za nią, ale przynajmniej teraz nie będę musiał sam siebie okłamywać. 

Czytaj także:
„Syn bez skrupułów mnie okradał, by przypodobać się nowym znajomym. Wystraszył się, gdy wspomniałam o policji”
„Mąż wyjechał, a ja zdradziłam go z jego najlepszym przyjacielem. Kocham go, więc zabiorę moją tajemnicę do grobu”
„Mąż mnie zdradził i stwierdził, że >>każdy facet tak robi<<. Nie mogę na niego patrzeć, ale muszę pamiętać o dzieciach”

Redakcja poleca

REKLAMA