„W wieku 12 lat ugrzęzłam w pieluchach, kupkach i zupkach, a chciałam być tylko dzieckiem. Efekt? Nie odwiedzam rodziny”

Dziewczyna, którą macocha wykorzystuje fot. Adobe Stock, Syda Productions
„Kiedy tylko wróciłam ze szkoły, miałam zaraz mnóstwo obowiązków. Mama zostawiała mi pod opieką Amelkę, a czasem nawet Antka. Nie miałam czasu na własne życie, bo uwięzili mnie w pieluchach, zupkach i zakatarzonych dzieciakach. Chciałam mieć tylko normalne życie”.
/ 01.02.2022 08:32
Dziewczyna, którą macocha wykorzystuje fot. Adobe Stock, Syda Productions

Gdy ciocia Luiza z wujkiem Włodkiem zabrali mnie od taty, miałam siedem lat, chodziłam do pierwszej klasy, ale byłam o wiele bardziej dojrzała niż przeciętna siedmiolatka. Życie z tatą nauczyło mnie bardzo wielu rzeczy, często musiałam sama sobie radzić.

Mamy nie pamiętam, podobno wyjechała, kiedy byłam jeszcze bardzo mała – po prostu uciekła od nas i nigdy nie wróciła. Nie dziwiłam się, że zwiała od taty,  tylko nie mogłam zrozumieć, dlaczego mnie z nim zostawiła. Chyba mnie nie kochała.

Życie z tatą nie było łatwe, jednak ja nie znałam innego. Bardzo długo myślałam, że tak jest wszędzie. Tata był często pijany i ciągle miał gości. Przychodzili różni wujkowie, czasem też ciocie, i razem pili wódkę.

Tata wtedy o mnie zapominał, więc często szłam spać głodna. Bywało, że zasypiałam pod stołem. Co pewien czas u nas w domu pojawiały się obce panie, które przywoziły różne rzeczy dla mnie, i zawsze krzyczały na tatę. Mówiły, że zabiorą mnie do domu dziecka.

Bardzo się bałam. Nie chciałam, żeby mnie zabierali od taty. Nie wiedziałam, co to jest dom dziecka. Tata po takiej wizycie przez pewien czas nie pił ani nie zapraszał gości. Gotował wtedy obiady, sprzątał i prał moje ubrania. Potem znów wszystko było jak dawniej.

Ciocia Luiza, siostra mamy, mieszkała niedaleko. Często wołała mnie do siebie na obiad i dawała mi nowe rzeczy, rajstopy, spodnie albo buty. Raz nawet dostałam od niej śliczną lalkę. Miała kolorową sukienkę i umiała zamykać oczy.

W pierwszej klasie rzadko chodziłam do szkoły. Tata po gościach spał bardzo długo i wtedy nie miał mnie kto obudzić. Więc nie szłam do szkoły albo szłam wtedy, kiedy wstałam. Po pewnym czasie moja wychowawczyni straciła cierpliwość. Wzięła mnie za rękę, zaprowadziła do dyrektora i powiedziała, że tak dłużej być nie może.

– Szkoła musi coś z tym zrobić, bo stanie się nieszczęście – mówiła.

Niedługo potem przyszła do nas ciocia Luiza i zapytała, czy chciałabym zamieszkać z nią i wujkiem. Tata się zdenerwował i krzyknął, że buntuje mu dziecko, i żeby się odczepiła. Ciocia popatrzyła na niego i powiedziała:

– Jeśli nie zaopiekuję się Krysią, zabiorą ją do domu dziecka. Tyle razy obiecywałeś poprawę, że już nikt nie będzie cię słuchał.

Tata patrzył i milczał, a ciocia po prostu spakowała trochę moich rzeczy i zabrała mnie do siebie. Nie próbował nas zatrzymywać. Dużo później dowiedziałam się, że ciocia z wujkiem zostali moją rodziną zastępczą. Zamieszkałam z nimi. Teraz chodziłam regularnie do szkoły, miałam czyste ubrania i wszystkie potrzebne zeszyty i ołówki. Nigdy też nie byłam już głodna.

Przyzwyczajałam się do nowego życia i podobno, tak powiedziała raz ciocia do wujka, zaczynałam nabierać manier jedynaczki. Nie bardzo wtedy rozumiałam, co to znaczy.

Długo byłam jedynaczką, poczułam się odtrącona

Kiedy miałam dziesięć lat, ciocia Luiza zaszła w ciążę. Oboje moi przybrani rodzice ogromnie się cieszyli. Ja mniej, bo nie chciałam mieć rodzeństwa. Już nie byłam małą dziewczynką i zdawałam sobie sprawę, że wszystko się zmieni, kiedy wujostwo będą mieli swoje dziecko. Usłyszałam nawet przez przypadek, jak jedna sąsiadka mówiła do drugiej:

– No i po co im było brać tę małą? W końcu doczekali się przecież własnego.

Dlatego kiedy mama – już wtedy mówiłam do swoich opiekunów: mamo i tato – zapytała, czy cieszę się, że będę mieć siostrzyczkę lub braciszka, odburknęłam niegrzecznie.

– Nie, wcale nie.

Mama popatrzyła na mnie zdziwiona, a potem poszła do taty i powiedziała, że z Krysią to jeszcze będą kłopoty. Tata Włodek tylko się roześmiał i stwierdził:

– Jest zazdrosna, bo przecież tyle lat była jedynaczką.

Amelka urodziła się latem. Rodzice prawie przestali mnie zauważać, tak się rozczulali nad małą. W sumie była całkiem słodka, powoli przyzwyczajałam się, że jesteśmy we dwie. Jednak, kiedy rok później na świat przyszedł Antoś, sytuacja znowu się zmieniła. Mama zajmowała się tylko Antkiem, a całą opiekę nad Amelką zepchnęła na mnie.

– Jesteś już duża i powinnaś trochę mi pomóc – twierdziła, kiedy się buntowałam.

– Trochę – tak, ale nie cały czas!

Fakt, kiedy tylko wróciłam ze szkoły, miałam zaraz mnóstwo obowiązków. Mama zostawiała mi pod opieką Amelkę, a czasem nawet Antka, chociaż z dwójką nie bardzo dawałam sobie radę. Po południu właściwie nigdzie nie mogłam wyjść, bo brakowało mi czasu. Wiecznie kręciły się koło mnie dzieci, poza tym musiałam jeszcze odrobić lekcje.

Do tego czasu całkiem nieźle się uczyłam. Chciałam iść do liceum do miasta. Planowałam, że będę tam dojeżdżać autobusem. Nie było daleko, a w rodzinnym domu czułam się tak dobrze, że nie wyobrażałam sobie wyprowadzki. Teraz zaczęłam się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby zamieszkać w internacie.

Owszem, kochałam swoje przybrane rodzeństwo, ale przytłaczały mnie te wszystkie domowe obowiązki. Byłam w końcu tylko nastolatką, która powinna spędzać czas z przyjaciółmi, mieć czas na naukę i na zabawę, a nie ciągle śpieszyć się do domu. Często jeszcze nie zdążyłam wyjść ze szkoły, a mama już dzwoniła, żebym szybko wracała, bo ona musi wyjść coś załatwić albo gdzieś pojechać.

– Ale ja się już umówiłam z koleżankami, mamo! – jęczałam.

– Kiedy indziej spotkasz się z koleżankami, kochanie – odpowiadała. – To ci przecież nie ucieknie. Pośpiesz się, bo ja już jestem ubrana do wyjścia, dzieci czekają na ciebie.

Buntowałam się czasem, nie przychodziłam prosto ze szkoły albo kłóciłam się z mamą o każdą godzinę. Wtedy jednak słyszałam, że jestem niewdzięczna, że oni tyle dla mnie zrobili, a ja nawet raz na jakiś czas nie chcę zająć się dziećmi.

Kiedyś tak się zdenerwowałam, że zaczęłam krzyczeć na mamę:

– To wcale nie jest raz na jakiś czas! Wiecznie mam te bachory na głowie! Doprowadzisz do tego, że je znienawidzę! – łzy płynęły mi po twarzy, a mama tylko stała i patrzyła.

Zamilkłam, kiedy rozpłakała się Amelka

Następnego dnia podsłuchałam, jak mama mówiła do taty, że „Krysia robi się dziwnie agresywna”. Tata się w ogóle nie odezwał, za to babcia, która była świadkiem ostatniego zajścia, powiedziała cicho:

– Luiza, może ty ją po prostu za bardzo obciążasz. To w sumie jeszcze dziecko.

– Niech mama nie przesadza. Nic jej się nie stanie, jak czasem zajmie się rodzeństwem.

Po tej wymianie zdań miałam przez pewien czas więcej luzu, jednak po kilku tygodniach znowu było jak dawniej. Skończyłam podstawówkę i dostałam się do liceum. Rodzice bardzo się z tego cieszyli, dostałam nawet w nagrodę złote kolczyki.

Tylko że ja zamiast tych kolczyków zdecydowanie wolałam wyjechać w wakacje na dwutygodniowy obóz sportowy na Mazury. Na to jednak mama się nie zgodziła i nawet wstawiennictwo babci nic nie pomogło.

– Sama wiesz, że jesteś mi potrzebna w domu, kochanie. Latem jest tyle pracy w ogrodzie, maliny do zbierania, a jeszcze dzieci. Są małe i trzeba im zapewnić opiekę.

– Ale to tylko dwa tygodnie, mamo – próbowałam ją przekonać.

– Nie, moja droga – zadecydowała mama stanowczym tonem. – Może w przyszłym roku, jak dzieciaki będą już większe.

Chwilami naprawdę miałam już tego dość. Skąd mogłam wiedzieć, co będzie w przyszłym roku? Dzieci będą większe? No i co z tego, może w zamian mama nasadzi więcej malin? Pełna żalu postanowiłam, że od września zamieszkam w internacie, na pewno będę miała wtedy więcej czasu dla siebie. W domu, choć właściwie miałam wszystko, co było mi potrzebne, czułam się coraz bardziej jak pomoc domowa, a już na pewno jak pomoc do dzieci.

Może i mnie kocha, ale dość dziwnie to okazuje

Niestety, pomysł z internatem nie wypalił.

– Po co ci internat? – zareagowała natychmiast mama. – Codziennie jeździ autobus, przecież to niedaleko, raptem pół godziny, a w domu to zawsze w domu.

Pewnie, że niedaleko, nigdy nie twierdziłam inaczej, ja po prostu chciałam się wyrwać od dzieci! Nic z tego nie wyszło. Dojeżdżałam do szkoły, a popołudniami opiekowałam się rodzeństwem. Teraz już było łatwiej, bo dzieciaki były większe, ale ja z kolei miałam więcej nauki.

W drugiej klasie zapisałam się na kółko matematyczne. Nawet nie dlatego, żebym specjalnie kochała matematykę. Po prostu kółko było dwa razy w tygodniu, dopiero o szesnastej, więc między lekcjami a kółkiem miałam okienko. Mogłam pójść z koleżankami na kawę albo na pizzę. Tym razem wstawił się za mną tata.

– Pozwól jej, matematyka to trudny przedmiot, będzie miała jak znalazł do matury.

– No dobrze – mama w końcu ustąpiła.

Kiedy Amelka poszła do szkoły, zaczęłam mieć na głowie także jej lekcje. Do mnie należało pilnowanie, żeby wszystko miała zawsze odrobione i przygotowane. Dobrze chociaż, że była zdyscyplinowaną uczennicą.

Antoś, mimo że o rok młodszy, też miał swój zeszyt, ołówki i kredki. Siadał po drugiej stronie stołu i w skupieniu smarował po kartkach. Efekt tego był taki, że kiedy poszedł do zerówki, znał już wszystkie literki, umiał je napisać i czytał proste słowa. Mama była zachwycona.

– Ale mam zdolnego synka! – chwaliła się przed sąsiadkami. – Chociaż nie będę ukrywać, że to ogromna zasługa Krysi. To ona tak dba o rodzeństwo.

„Owszem, dbam – przebiegło mi przez głowę – bo nie mam innego wyjścia…”.

Chyba więcej się nimi zajmowałam niż mama. No ale dobrze, że chociaż to zauważyła. Gdy byłam w klasie maturalnej, mama wreszcie zmniejszyła swoje wymagania. Zgodziła się nawet, żebym przez zimę mieszkała w internacie. No cóż, dzieciaki były już większe, nie wymagały takiego dozoru jak dawniej. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale mama widziała wszystko inaczej.

– Wiem, że masz dużo nauki, że musisz się przyłożyć. Chciałabym, żebyś zdała maturę i dostała się na studia. Chciałabym być z ciebie dumna, córeczko…

Słuchałam tej swojej przybranej mamy i zastanawiałam się – może ona jednak trochę mnie kocha? Może nie jestem dla niej tylko opiekunką do dzieci? Przecież kiedy jeszcze byłam sama, kiedy nie było Amelki i Antosia, czułam się jak ukochana córeczka rodziców. Dopiero potem jakoś się wszystko rozlazło, skomplikowało.

Mieszkając w internacie, poczułam nagle smak wolności. Mimo że sporo się uczyłam, nagle miałam czas dla koleżanek, zaczęłam się nawet spotykać z chłopakiem. Po dwóch tygodniach pojechałam do domu, ale tam nic się nie zmieniło. Tyle było rzeczy do zrobienia, że w niedzielę z radością wracałam do internatu. Nie mogłam znieść tego: Krysiu, podaj, Krysiu, przynieś, uprasuj, odgrzej, zamieć, wytłumacz zadanie…

„Dlaczego dzieciaki nie biegają ze swoimi sprawami do mamy albo do taty, tylko zawsze do mnie?” – zastanawiałam się.

Dostałam się na studia, na uniwersytet w Lublinie. Wtedy po raz pierwszy twardo postawiłam się rodzicom – jadę na studencki obóz integracyjny i nie ma o czym gadać. Uparłam się i mimo że mama protestowała, miała jak zwykle mnóstwo argumentów, nie ustąpiłam.

Babcia dołożyła mi po cichu trochę pieniędzy. Po powrocie z obozu natychmiast zatrudniłam się w pobliskim sklepie. Chciałam przez okres wakacji zarobić. W domu oczywiście usłyszałam, że jestem niewdzięczna, bo jest tyle pracy, a ja nic nie chcę pomagać.

Najwyższy czas, abym pomyślała tylko o sobie

– Nie będę dłużej opiekunką dla dzieciaków – zbuntowałam się. – Zresztą są duże, nie potrzebują na stałe niańki.

– No wiesz, Krystyna, nie spodziewałam się tego po tobie! – krzyknęła mama.

– Muszę się trochę usamodzielnić. A maliny mogą w tym roku zbierać Amelka i Antek.

– Przecież to jeszcze dzieci.

– Dzieci? Byłam niewiele starsza od Amelii, kiedy zajmowałam się nimi obojgiem.

Mama była zła, prawie się do siebie nie odzywałyśmy przez dłuższy czas, jednak zawzięłam się, że nie ustąpię. Nie będę dłużej niańką, gospodynią, pomocą. Kiedy wyjeżdżałam na studia, sytuacja między nami nadal była napięta. To mama pierwsza wyciągnęła do mnie rękę. Dostałam od niej trochę pieniędzy.

– Żebyś miała na pierwsze wydatki, córeczko – powiedziała cicho.

– Dziękuję – mruknęłam tylko, ale mama wzięła mnie za rękę i zmusiła, żebym usiadła obok niej na kanapie.

– Przepraszam cię, córcia, jeśli uważasz, że cię wykorzystywałam. Może i trochę tak było, ale zawsze cię kochałam i nadal kocham. Jesteś naszą najstarszą córką, a zaczynasz zachowywać się jak obca.
Milczałam – może tak było, może mnie kochała i uważała za córkę. Ja jednak od wielu lat czułam się w domu tylko jak niańka do opieki nad młodszymi dziećmi.

Od roku mieszkam i studiuję w Lublinie. Do domu jeżdżę nie częściej niż raz w miesiącu, a czasem rzadziej. Moja przybrana mama chyba nigdy się nie zmieni, bo kiedy tylko staję w drzwiach, jej natychmiast włącza się jedno: Krysiu, podaj, Krysiu, przynieś, Krysiu, zrób. Zaraz staję się pomocą do wszystkiego i tak już pewnie zostanie. Ale i tak jestem jej wdzięczna za to, co kiedyś dla mnie zrobiła. 

Czytaj także:
„Moja bezmyślna siostra udostępniła w sieci nagie zdjęcia syna, bo chciała mieć większe zasięgi swojego bloga”
„Syn traktuje mnie jak zatrute powietrze, bo zdradziłem jego matkę. Ona mi wybaczyła, a 15-latek nie potrafi?!”
„Skakaliśmy sobie do gardeł, mimo to ciągle ją kochałem. Dałem jej serce na dłoni, a ona mi papiery rozwodowe”

Redakcja poleca

REKLAMA