Stałam na gwarne ulicy swojego miasta. Za moimi plecami dostrzegłam szczupłą kobietę. W rękach ściskała sfatygowaną walizkę i parę wypchanych reklamówek. Na jej twarzy gościł ciepły uśmiech, choć cała jej postać zdradzała przygnębienie i smutek. Jej twarz znaczyły worki pod oczami, widać było zmęczenie, cerę miała ziemistą, a ubranie pozostawiało wiele do życzenia...
Nie miała gdzie się podziać
– Umiem robić porządki, przygotuję posiłki, potrafię opiekować się chorymi i w ogóle... – urwała, spuszczając głowę w dół.
Na przystanku taksówek zobaczyłam gościa, który rzucał jej nieprzyjemne spojrzenia. Czekałam już jakieś parę minut pod stacją kolejową. Próbowałam złapać taryfę dzwoniąc do kilku firm, ale wszystkie auta były w trasie – godziny szczytu robiły swoje. Po pewnym czasie podjechała pierwsza taksówka, zaraz za nią druga i właśnie miała przyjść moja kolej, kiedy przepuściłam panią obładowaną sporym bagażem. Sama nie wiem, dlaczego wtedy zagadałam do tej wysokiej kobiety.
– Przepraszam, czy pani gdzieś tu mieszka? – zagadnęłam bez większego namysłu.
– W Warszawie? Skąd, jestem tylko przejazdem... rozglądam się za pracą...
– To znaczy, że nie znalazła pani jeszcze żadnego lokum do spania? – dopytałam dla pewności, na co ona pokręciła przecząco głową.
Od razu rzucało się w oczy jej ubóstwo, mimo że wyglądała schludnie i zadbanie. Zdecydowałam się jej pomóc głównie po to, żeby mogła się porządnie najeść. Widok jej zapadniętych policzków i niezdrowej cery był dla mnie nie do zniesienia. Niestety, akurat nic nie miałam w lodówce.
Spędziłam ostatni tydzień u Marzenki, mojej kuzynki mieszkającej w Lublinie. Pojechałam do niej, bo potrzebowała wsparcia podczas walki ze swoimi dolegliwościami. „No i proszę, wracam do domu, a tu znowu ktoś w potrzebie” – przeszło mi przez myśl, a na twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Pokazałam jej niewielki pokój, który stał pusty, odkąd mój syn Marek się wyprowadził.
– Rozgość się tutaj swobodnie – zerknęłam na jej bagaże, które wciąż trzymała. – W szafie jest mnóstwo miejsca, tylko na samym dole znajdziesz parę moich rzeczy. Możesz się spokojnie rozpakować, a tam jest wejście do łazienki. Tak w ogóle, to jak masz na imię? Ja jestem Zofia – przedstawiłam się, podając jej rękę.
Uścisnęła ją energicznie swoją szczupłą dłonią.
– Rany, przepraszam, całkiem zapomniałam... – pospiesznie sięgnęła do wysłużonej torebki po portfel. – Jestem Ela, właściwie Elżbieta... Proszę, tu jest mój dowód, żeby była pani pewna... – spojrzała na mnie z uśmiechem, w którym kryło się coś więcej. Ten rodzaj pokory i pogodzenia z losem, który często widać u ludzi doświadczonych przez życie.
Była mocno doświadczona przez los
Łzy napłynęły mi do oczu, a w gardle poczułam gulę wzruszenia. Od razu przypadła mi do serca i zrozumiałam jej sytuację. Coś w głębi duszy podpowiadało mi, że mogę jej zaufać. Było w niej coś takiego, przez co bez wahania otworzyłam przed nią drzwi swojego mieszkania. Czułam, że powinnam ją wesprzeć i wyciągnąć z tarapatów. Nie musiałam o nic dopytywać – na pierwszy rzut oka było widać, że ma pod górkę i los jej nie oszczędzał.
Od kiedy pamiętam zawsze wspierałam innych ludzi, ale ta sytuacja była wyjątkowa – nigdy wcześniej nie widziałam kogoś w tak trudnym położeniu. W październiku przyjęłam pod swój dach Elę. Rodzina uważa, że to rodzaj adopcji, ale ja nie patrzę na to w ten sposób. Działam zgodnie z tym, co podpowiada mi serce. Gdy poinformowałam znajomych o nowej współlokatorce, spotkałam się z falą krytyki...
– Kompletnie postradałaś zmysły – skomentowała Agata, która jest moją najbliższą przyjaciółką. – Co ci strzeliło do głowy, żeby przyjmować pod dach kogoś, kogo w ogóle nie znasz?! Skąd wiesz, że nie zmyśla? – próbowała przemówić mi do rozsądku.
Siostra była w szoku, że się na to zdecydowałam. Chociaż przyznała później, że spełniłam swój obowiązek jako osoba wierząca. Moje dziecko radziło mi być ostrożniejszą. Zgadzał się, że należy wyciągnąć pomocną dłoń do kogoś w potrzebie, to jasne. Ale uważał, że dawanie schronienia pod własnym dachem obcej osobie może być ryzykowne i przysporzyć kłopotów.
– Skąd wiesz, że nie ma złych zamiarów? – usłyszałam od Marka.
Rzeczywiście, nie mogłam mieć takiej gwarancji. Tylko jak inaczej mogłabym pomóc człowiekowi, który znalazł się w tak trudnej sytuacji i nie miał gdzie mieszkać? W pierwszym dniu, niedługo po wprowadzeniu się, poszłam na zakupy do pobliskiego sklepu, a Ela została sama w domu. Kiedy wróciłam, zabrałyśmy się za robienie obiadu. Patrząc na to, jak Elżbieta pochłania jedzenie, było widać, że dawno nie jadła porządnego posiłku. Po zjedzeniu, bez chwili zwłoki wzięła się za mycie naczyń.
– Po co to robić ręcznie? Jest przecież zmywarka... No ale skoro już pani zaczęła, to proszę skończyć. A później usiądziemy w salonie i porozmawiamy, dobrze? – zauważyłam jej zdenerwowanie, jednak gdy tylko rozsiadła się na kanapie, od razu się rozgadała.
– Chciałaby pani poznać moją historię, zgadza się? – przytaknęłam ruchem głowy. – W porządku, to opowiem od początku...
Nie chciałam w to wierzyć
Ta historia kryła w sobie dużo bólu. Zdecydowała się przenieść do Warszawy, szukając pracy i miejsca, gdzie mogłaby znaleźć trochę spokoju. Wcześniej dzieliła dom z teściami, wraz ze swoim mężem i trójką dzieci. Rodzice męża wykorzystywali jej siły do roboty w gospodarstwie. Jej mąż, dużo starszy, uważał że jako zdrowa osoba powinna pomagać jego rodzicom w codziennych obowiązkach.
Nie protestowała przeciwko temu. Wychowała się wśród kilkorga rodzeństwa, w biedzie, więc akceptowała swoją sytuację bez narzekań. Była przekonana, że u boku męża wszystko się ułoży, zwłaszcza że stawiał dla nich nowy dom w sąsiedztwie swoich rodziców.
W końcu, po wielu latach odkładania pieniędzy podczas pracy w mleczarni, Ela mogła sobie pozwolić na własne meble. Zainwestowała w porządne łóżko, pojemną szafę i praktyczną meblościankę do pokoju. Własnoręcznie przygotowała zasłony do okien. Nareszcie miała swój kąt, chociaż nadal harowała u teściów w gospodarce niczym najemna robotnica. Ale nie uskarżała się na swój los. Jej dzieciaki – najpierw przyszły na świat dwie córeczki, a zaraz po nich synek – dobrze się chowały i nie sprawiały większych problemów.
Po tym jak dzieci rozpoczęły naukę, życie Eli stało się jeszcze trudniejsze. Romek, jej mąż, który wcześniej ograniczał się do wyzwisk i szturchania, teraz zaczął regularnie stosować przemoc fizyczną. Wracające ze szkoły dzieci niejednokrotnie znajdowały swoją mamę posiniaczoną, skuloną w rogu kuchni albo schowaną w składziku z opałem. Zdarzało się, że obrażenia były na tyle poważne, że wymagały wizyty w szpitalu.
– Postanowiłam uciec w momencie, kiedy zmiażdżył mi szczękę. Trafiłam pod opiekę lekarzy w szpitalu w mieście i gdy tylko doktor stwierdził, że rany się dobrze goją, po prostu stamtąd wyszłam, nie czekając na oficjalny wypis. Miałam w kieszeni dosłownie parę złotych, za które kupiłam bilet do Krakowa, gdzie mieszkała moja ciotka... Właściwie to nie wzięłam ze sobą kompletnie niczego – na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. – Na szczęście był akurat środek lata, więc nie potrzebowałam dużo...
Zaczęła swoją tułaczkę
W Krakowie można było spotkać Elę, która zarabiała na życie sprzątaniem. Klienci chętnie korzystali z jej usług. Wszyscy ją cenili – nie dość, że była solidna i sumienna w tym co robiła, to jeszcze zawsze z uśmiechem na twarzy i za rozsądną cenę... Teoretycznie nic jej nie brakowało. Jednak z czasem coraz bardziej brakowało jej własnych dzieci. Wszystkie już stanęły na nogi – córki Marta i Magda znalazły mężów, a Rafał pracował w tartaku. Ela postanowiła zadzwonić do Magdy i wypytać co u niej...
– Kiedy dzieci dowiedziały się o moim pobycie w Krakowie, Romek od razu pobiegł do cioci... Eh, lepiej nie mówić... – westchnęła Ela, machając ręką.
Po awanturze facet rzucił się na żonę, choć nie aż tak mocno, żeby nie mogła sama dotrzeć do swojego wiejskiego domku. Wkrótce jednak znów doszło do przemocy domowej – zaledwie kilka dni później kobieta musiała szukać pomocy w najbliższej przychodni.
– Nie miałam wyboru, musiałam stamtąd uciekać – wyszeptała, ocierając oczy rękawem i mówiła dalej.
Elżbieta dostała propozycję od jednej ze swoich krewnych, aby zamieszkała w stolicy . Wykorzystując moment, zabrała trochę pieniędzy swojemu mężowi i wyruszyła do Warszawy. Sprawy nie potoczyły się jednak po jej myśli – kuzynka się wycofała, przez co pierwszą noc Ela spędziła na dworcu, a następne dwie w noclegowni dla bezdomnych. Od dnia przyjazdu wędrowała po ulicach miasta, targając ze sobą cały swój dobytek i próbując znaleźć jakąś pracę oraz mieszkanie. Los chciał, że właśnie wtedy, gdy już traciła wiarę i planowała wrócić do męża, natknęła się na mnie.
Poczciwa z niej kobieta
W kolejnym dniu, zupełnie z własnej inicjatywy, posprzątała mi cały dom i ugotowała pyszny posiłek... Kiedy minęły trzy dni, spytała czy mogłaby przedłużyć pobyt o dzień lub dwa, ponieważ wciąż szukała zatrudnienia.
Skontaktowałam ją z moją przełożoną odnośnie sprzątania, a ta przekazała kontakt dalej i sprawy ruszyły do przodu. Nasze kontakty układają się nawet lepiej niż mogłam się spodziewać. Nie wchodzimy sobie w drogę, a dodatkowo wspieramy się nawzajem.
Ela marzy o tym, że pewnego dnia wróci do swojego domu. Szkoda tylko, że nie może liczyć na wsparcie rodziny... Jej dorosłe dzieci kompletnie nie chcą podejmować tematu separacji mamy i taty.
– Obiecywałaś ojcu, że będziesz z nim do końca jego dni – mówi jej syn.
– Tata na pewno się zmieni, a rozwodzić się to grzech ciężki – przekonywały ją dzieci.
Mama też próbuje ją nakłonić do powrotu. Ksiądz z parafii tak radzi...
– A pomyślałaś, że Roman może cię kiedyś zatłuc na śmierć? Słyszałaś o takich przypadkach w wiadomościach? – spytałam, gdy Ela któregoś dnia zwierzyła mi się, że planuje wrócić na święta do domu, bo jej Romek jest już starszy i pewnie nie będzie już tak dotkliwie jej tłukł.
Nie potrafię bezczynnie przyglądać się, jak wraca do tego koszmaru, nawet jeśli nie powinnam wtrącać się w jej życie osobiste. Próbuję jej uświadomić, że nie musi godzić się na takie okrutne traktowanie. Chociaż jestem osobą bardzo religijną, mam pewność, że Pan Bóg nie chciałby, żeby Elżunia cierpiała i znosiła ból zadawany przez tego okrutnika. Ostrożnie zachęcam ją do zebrania wszystkich zaświadczeń ze szpitali, gdzie trafiała po pobiciu, i rozpoczęcia sprawy rozwodowej, w której sąd uzna winę jej męża.
Elżbieta skończyła 48 lat. Niektórzy powiedzieliby, że to zbyt późny moment na nowy start, ale głęboko wierzę, że warto zaryzykować taką zmianę. Gdy ja dobiegałam tego wieku, już dawno zamknęłam rozdział małżeństwa. Latami godziłam się na życie u boku męża-despoty, który wprawdzie nie podnosił na mnie ręki, ale systematycznie zatruwał moją codzienność.
Znosiłam poniżanie, aż w końcu zebrałam się na odwagę i oznajmiłam „dość”. Nie możemy pozwolić, by zasady wynikające z wiary odbierały nam szansę na szczęście i wewnętrzny spokój. Trzymam kciuki, żeby Ela jak najszybciej doszła do podobnych wniosków.
Zofia, 61 lat
Czytaj także:
„Liczę, że w tym roku mąż zaskoczy mnie prezentem na Gwiazdkę. Po ostatnim podarunku prawie wniosłam o rozwód”
„Mój pasierb nie miał szczęścia do rodziców. Ojciec balował, matka kochała pracę. Tylko ode mnie mógł zaznać miłości”
„Laski leciały na mnie jak ćmy do światła. Przestałem skakać z kwiatka na kwiatek, gdy poznałem pewną mężatkę