Ogródek, a w zasadzie maleńki skrawek ziemi, był niewielkim prostokątem tuż przy ogrodzeniu. Pośrodku rósł samotny akacjowy krzew, a cała reszta tonęła w plątaninie chwastów sięgających kolan.
Poprzednia właścicielka od dłuższego czasu zmagała się z chorobą i brakowało jej sił, by zajmować się swoim niegdyś urokliwym zakątkiem. Kiedyś to miejsce było piękne i starannie pielęgnowane, jednak z biegiem lat zupełnie zdziczało, przypominając bardziej wysypisko śmieci niż oazę relaksu i wytchnienia.
Staruszka wystawiła działkę za bezcen
O tym, że działka jest wystawiona na sprzedaż, usłyszałam od ekspedientki w pobliskim markecie. Czasem trochę rozmawiałyśmy, gdy akurat nie było klientów, i wtedy właśnie wspomniała mi, że jej sąsiadka pragnie pozbyć się tego problemu...
– Niech pani posłucha – mówiła – sąsiedzi z okolicznych ogródków narzekają, że zaniedbana działka psuje wizerunek okolicy, że chwasty rozprzestrzeniają się na ich rabatki, dlatego w końcu staruszka zdecydowała się sprzedać swój skrawek ziemi. Za bezcen, więc gorąco zachęcam… Sama bym się skusiła, ale nie mam kiedy bawić się w kopanie w ziemi!
Odkąd pamiętam, chciałam mieć swój mały ogródek. Wprost przepadam za roślinami – to dla mnie czysta przyjemność je wysiewać, sadzić i doglądać, a potem obserwować, jak cudownie się rozwijają.
Decyzja była prosta. W mgnieniu oka podpisałyśmy umowę i po paru tygodniach działka o powierzchni dwudziestu metrów kwadratowych stała się moją własnością! Każdego dnia, tuż po zakończeniu pracy, pędziłam do tego swojego zielonego zakątka.
Na początku po prostu delektowałam się krystalicznie czystym powietrzem, soczystą zielenią i błogą ciszą. Chociaż ogródek znajdował się w samym sercu miasta, to różnorodna roślinność – drzewka, krzaczki, kwiatki i grządki warzywne – sprawiały wrażenie, jakby człowiek przeniósł się na wieś... Co mi niezwykle przypadło do gustu. W kolejnych dniach skupiłam się na obmyślaniu, co i gdzie zasadzić, a następnie zabrałam się za przekopywanie ziemi, wyrywanie chwastów i organizowanie rabat.
Byłam zachwycona
Moja mama i tata wywodzą się z terenów wiejskich. To właśnie tam, u babci i dziadka, spędzałam niegdyś każde wakacje. Pomagałam im wtedy w pracach polowych i w sadzie. Nauczyłam się rozpoznawać, co jest chwastem, a co wartościową rośliną. Wiem, jak pielęgnować kwiaty, a zwłaszcza róże, które były wielką pasją mojego dziadka i które hodował z ogromnym zamiłowaniem.
Żeby zdobyć sadzonki tych pięknych kwiatów, pojechałam aż za miasto, do zaprzyjaźnionego ogrodnika, który pamiętał mnie jeszcze z lat dziecinnych. Otrzymałam od niego wspaniałe egzemplarze, a najbardziej przypadły mi do gustu cudownie pachnąca, morelowa 'Clara' i purpurowa 'Kleopatra'.
Obydwie te odmiany szybko się rozrastały, dzięki czemu mogłam nimi obsadzić grządki i altany. Były wytrzymałe i stosunkowo proste w uprawie. Byłam też absolutnie oczarowana różą Pompon w odcieniu łososia. Jej woń była subtelna, a kielich wprost bajeczny – złożony z ogromnej liczby płatków, które im głębiej, tym bardziej ciemniały.
Wyglądała tak cudownie, że bez chwili namysłu umieściłam ją w sercu ogródka. Tym bardziej, że akurat ten gatunek róży wprost uwielbiał słońce i najwspanialej rozwijał się w jego blasku.
Bawiąc się w ogrodzie, czułam się jak najszczęśliwsza kobieta pod słońcem! Nie mogłam się doczekać, aż pojawią się pierwsze kwiatki i w końcu nadeszła ta chwila… Róże rozkwitły, a moja działka przemieniła się w istny raj na ziemi!
Byłam wprost oszołomiona z radości, więc wyobraźcie sobie moje zdziwienie i przygnębienie, gdy pewnego dnia przyjechałam na swoją działeczkę, a tam... ani śladu kwiatów! Ktoś ściął dosłownie wszystkie róże, nawet te, które dopiero co zaczynały puszczać pąki.
Nie zostawił ani jednego kwiatka
Ryczałam w poduszkę. No jasne, że zgłosiłam sprawę na policję, przyjechali, ale od razu czułam, że raczej mało prawdopodobne jest znalezienie tego, kto to zrobił.
– Niska szkodliwość czynu – dotarło do moich uszu. – Naturalnie wyrażamy głębokie współczucie, przykro nam z powodu roślin i pani wysiłku, ale cóż… One zapewne są obecnie gdzieś na targu, prawdopodobnie w innej miejscowości – zasugerował przemiły funkcjonariusz.
Siedziałam na taborecie, a łzy spływały mi po policzkach. Działka w jednej chwili wydała się taka ponura i wcale nie sprawiała mi już radości. Włożyłam w nią tyle wysiłku, tyle serca... A pewien typ przylazł tutaj jak gdyby nigdy nic, pozabierał wszystko i nie zostawił choćby jednego kwiatuszka. Co za łajdak!
Wieść o mojej szkodzie szybko rozeszła się po okolicy. Ludzie z sąsiedztwa zaglądali do mnie, kręcili głowami ze zrozumieniem, okazywali wyrazy współczucia. Paru nawet usiłowało zgadywać, komu mogło wpaść do łba zrobienie czegoś tak podłego. Padały różne podejrzenia, ale bez konkretów, dlatego po tygodniu temat przycichł i wszystkim spowszedniał. No cóż, takie rzeczy się zdarzają…
Każdy, kto hoduje piękne kwiaty, musi być gotowy na to, że spotka go coś takiego. W minionym tygodniu omijałam szerokim łukiem moją działkę. Widok tego, co tam zaszło, był dla mnie zbyt przytłaczający.
Jednak w końcu przyszła refleksja – przecież moje ukochane róże wciąż tam rosną. Niebawem rozpoczną okres wegetacji, wypuszczając świeże pędy. Będą potrzebowały troski i zabiegów pielęgnacyjnych. Nie mogę ich tak po prostu porzucić – w końcu niczemu nie zawiniły.
Przyłapałam go na gorącym uczynku
Piątek przywitał mnie deszczową aurą, dlatego dopiero w sobotni poranek, bladym świtem, zdecydowałam się wyruszyć na działkę. W przyjemny, upalny dzień, kiedy krople deszczu nadal osadzały się na listowiu drzew i źdźbłach trawy, odbijając promienie słońca niczym w mikroskopijnych lustereczkach, wszystko wokół pachniało świeżością.
Świat sprawiał wrażenie piękniejszego, obmytego z pyłu i zanieczyszczeń; jego blask raził w oczy tak mocno, że nie od razu zauważyłam, iż ktoś plącze się po mojej działce. „To złodziej!”– przebiegło mi przez myśl, mimo że nie zostało już nic wartego kradzieży. Jednakże pod wpływem niedawnego wydarzenia tylko taka konkluzja nasunęła mi się do głowy.
Sięgnęłam nawet po telefon, żeby zadzwonić pod numer alarmowy, ale coś podpowiadało mi, żebym się wstrzymała i poobserwowała staruszka, który był elegancko ubrany, z białym, staromodnym kapeluszem na głowie. Okazało się, że ten mężczyzna najwyraźniej porządkował moją działkę!
Grządki były wypielone, pędy róż przycięte, ziemia przywieziona i wyrównana grabiami – jednym słowem, miałam pomocnika! Podkradłam się na paluszkach i zagadnęłam:
– Co pan tutaj wyrabia?!
Chciał wszystko naprawić
Facet niemal poderwał się z zaskoczenia, jednak nie dał drapaka, ani nie zaczął plątać się w zeznaniach. Spojrzał mi prosto w oczy i odparł:
– To ja... Pewnie pani się domyśla, że to ja jestem tym złodziejem, który zepsuł pani ogródek. Chcę to odkręcić, ale chyba mi nie wyjdzie. Niech pani wzywa policję. I tak ze wstydu nie mogę zmrużyć oka po nocach. Gorzej już być nie może! – podsumował.
Robił niezłe wrażenie i w sumie wydawał się porządnym gościem, dlatego postanowiłam trochę podrążyć temat:
– Momencik, chwila… Z policją jeszcze zdążę. Na początek gadaj pan, o co w tym wszystkim chodzi. Czy pan je ukradł, żeby potem je sprzedać?
Westchnął z niedowierzaniem i oburzeniem.
Wszystko mi opowiedział
– Ależ skąd! Nie posunąłbym się do takich wybryków. To zupełnie inne, istotne powody...
– Słucham zatem! Niech pan zdradzi mi wszystko, jakby spowiadał się pan w konfesjonale! – zmrużyłam oczy, przybierając surowy wyraz twarzy.
– Sporo czasu minęło od mojej ostatniej spowiedzi, więc mogłem nieco wyjść z wprawy, ale postaram się... Jestem pani winien szczere wyznanie moich przewinień!
Jak się okazuje, ten mężczyzna również posiada ogródek działkowy, tyle że w sporej odległości od mojego. Na jego grządkach znajdują się wyłącznie jarzyny oraz kilka drzew owocowych.
– Niestety nie mam tam przestrzeni na kwiaty, bo widzi pani, te moje warzywa – marchewkę, trochę ziemniaków, włoszczyzny i co tam jeszcze wyrośnie, uprawiam z myślą o bliskich – wytłumaczył. – Mam trójkę wnucząt... To znaczy miałem troje, ale najmłodsza wnusia nas opuściła. Całkiem niedawno. Była poważnie chora i nic nie mogliśmy poradzić...
Wzruszył mnie
Domyślałam się, co zaraz padnie z jego ust.
– Czyli te róże były przeznaczone dla niej? – spytałam. – Czemu pan nie przyszedł i nie powiedział wprost?
Popatrzył na mnie trochę zmieszany.
– Droga pani, każdy z nas jest inny i nie pochodzę z biednej rodziny... Cały mój dobytek przeznaczyłem na jej leczenie! – wyjaśniał. – Moja córka po rozwodzie ledwo wiąże koniec z końcem, staram się ją wspierać, ale sama pani wie, jak to jest z dziećmi! Moja małżonka odeszła już dawno temu, więc wszystkie obowiązki spoczywają na mnie.
Proszę wybaczyć moje nieprzemyślane działanie. Gosia była moim oczkiem w głowie, najdroższą córeczką, księżniczką, dlatego chciałem ją pożegnać z honorami, na jakie zasługuje. A te pani cudne róże na pewno przypadłyby do gustu mojej kochanej Gosi...
Stworzyliśmy swój własny eden
Po tych słowach nastała cisza. Przez moment oboje milczeliśmy, a on odwrócił wzrok. Kilka chwil później ponownie się odezwał:
– Dam z siebie wszystko, żeby to pani wynagrodzić. Zajmę się tym, znam się trochę na pielęgnacji ogrodów. Zobaczy pani, zamienię ten kawałek ziemi w istny eden! Odrobię to z nawiązką, rzecz jasna pod warunkiem, że wyrazi pani na to zgodę... Może pani być spokojna, ja się wszystkim zajmę. No to jak będzie? Dojdziemy do porozumienia? – przerwał i popatrzył na mnie z nadzieją w oczach.
– Mam sporo wolnego czasu, bo jestem już na emeryturze, więc gdy tylko skończę gotować i posprzątam mieszkanie mojej córki, która pracuje na dwóch etatach i potrzebuje wsparcia, to od razu mogę się tu pojawić – zadeklarował. – Nie mam zamiaru przyprowadzać wnuczek, proszę się nie martwić, mimo że to naprawdę dobrze wychowane i pracowite dziewczynki, ale rozumiem, że może pani nie przepadać za dziećmi, więc proszę być o to spokojnym…
– Przepadam za maluchami – wtrąciłam. – Naprawdę je uwielbiam. Niech tu zaglądają, z przyjemnością je poznam. Wsparcie akceptuję, ale pod warunkiem że uzgodnimy kwestię wynagrodzenia. W pełni to rozumiem, kto wie, czy będąc na pana miejscu nie postąpiłabym analogicznie.
I proszę już dać sobie spokój z tymi usprawiedliwieniami, bo czuję się okropnie niezręcznie… Rośliny odrosną, taka ich natura. A jeśli chodzi o raj, to znajduje się on tam, gdzie są zadowoleni ludzie, więc niech dzieciaki tu zaglądają i się bawią. W ogóle, to pan do tej pory się nie przedstawił!
Mężczyzna ściągnął z głowy jasny kapelusz, uśmiechnął się i rzekł:
– Na imię mam Adam. Po prostu musi tak być!
– Zgadza się, inaczej być nie może, ponieważ mnie nazywają Ewą… Cóż za niesamowity przypadek!
Oboje parsknęliśmy śmiechem, gdyż w jednej chwili uświadomiliśmy sobie, iż rzeczywiście znaleźliśmy się w naszym prywatnym, niewielkim edenie, ukrytym gdzieś pośród rozległej metropolii. I że to będzie nasze własne, wspólne miejsce na ziemi!
Ewa, 62 lata
Czytaj także:
„Wieniec na grobie mamy jeszcze nie usechł, a ojciec już chce się żenić. Nową macochę znalazł w portalu randkowym”
„Zakochałam się w życiu na wsi, ale nie w pracy na polu. Mąż założył mi chomąto i gnał do roboty”
„Po śmierci żony dostałem dziwny list. Okazało się, że wcale nie znałem kobiety, z którą żyłem 20 lat pod jednym dachem”