Zawsze uważałam się za kobietę nowoczesną i samodzielną. Wychowały mnie mama z babcią, i pokazały mi, że bez faceta też można żyć i świetnie sobie radzić. Żadna z nich na pewno nie nazwałaby się feministką, ale same były o wiele bardziej niezależne niż moje zaangażowane koleżanki, którym nie przeszkadza, że na demonstracje jeżdżą samochodami kupionymi im przez mężów.
Od dziecka nie lubiłam, jak ktoś mi mówi, co i jak mam robić. W szkole regularnie lądowałam na dywaniku u dyrektorki, bo w kółko kwestionowałam polecenia nauczycieli. Jak trafiłam do harcerstwa, to od razu zostałam zastępową, ale na obozie okazało się, że nie jestem w stanie znieść musztry i rozkazów, więc harcerką szybko być przestałam. Z tego samego powodu zrezygnowałam z siatkówki. Jak uważałam, że polecenie trenera jest głupie, to go nie wykonywałam. Babcia z mamą niby próbowały mi tłumaczyć, że tak nie można, ale wyczuwałam, że są po mojej stronie.
Wyrosłam więc na wyszczekaną i przemądrzałą pannicę. Ale to co w szkole było wadą, na studiach okazało się zaletą. Wykładowcy na wydziale kulturoznawstwa mnie uwielbiali, bo nie bałam się zabierać głosu i z nimi dyskutować. Po magisterce zostałam na uczelni i pisałam doktorat. A na życie zarabiałam, ucząc angielskiego. Do trzydziestki dociągnęłam jako zdeklarowana singielka. Miałam romanse, nawet kilkumiesięczne, ale nigdy nie zamieszkałam z żadnym facetem. Pozwalałam sobie postawić drinka czy kolację i nic więcej. Za weekendowe wyjazdy czy wakacje zawsze płaciłam sama. Uważałam, że tylko tak zachowam niezależność.
Marka poznałam w pracy. Był moim uczniem. Dostał posadę w amerykańskiej firmie i dowiedział się, że powinien podszlifować język. Spotykaliśmy się u niego w domu. Uczniem był pojętnym, a i od razu się polubiliśmy. Marek uznał, że już się nauczył, czego chciał, po ośmiu miesiącach. Na ostatniej lekcji obdarował mnie kwiatami.
– Anka, skoro już nie jesteś moją nauczycielką, to może dasz się zaprosić na kolację? – zaproponował.
Zgodziłam się. Po tej kolacji było kino, koncert, wycieczka rowerowa…
Pocałowaliśmy się dopiero na piątej randce – Marek odprowadzał mnie do domu z teatru. Była ciepła noc, więc poszliśmy na piechotę. Zatrzymaliśmy się przed moją kamienicą. Podałam mu rękę na pożegnanie, a wtedy lekko mnie do siebie przyciągnął i zaczęliśmy się całować. Podobało mi się, więc zastanawiałam się, czy chcę go zaprosić na górę. Ale doszłam do wniosku, że na to jeszcze za wcześnie. Odsunęłam się, zawołałam „dobranoc, dziękuję za fajny wieczór” i uciekłam jak Kopciuszek z balu.
Trzy dni później Marek zapytał, czy pójdę z nim na „trzydziestkę” kolegi. Dopiero jak się zgodziłam okazało się, że to impreza wyjazdowa – weekend w pensjonacie w Bieszczadach. Trochę już nie wypadało się wycofać, choć od razu zaczęłam się zastanawiać, czy dostaniemy osobne pokoje.
Na miejscu okazało się, że oczywiście nie – na dodatek dostaliśmy pokój z małżeńskim łóżkiem. Marek wydawał się zakłopotany, tłumaczył, że prosił o dwa łóżka (ale o dwa pokoje to już nie – odnotowałam w myślach) i bym się nie martwiła, bo prześpi się na podłodze albo przy ognisku.
– Podejrzewam, że to będzie długi wieczór – zażartował.
Mało brakowało, a spalibyśmy przy ognisku
Rzeczywiście był długi. Nikogo tam nie znałam, więc z nudów szybko się upiłam. Nie bardzo wiem, co robiłam. Zaczęłam trzeźwieć koło drugiej nad ranem. Impreza rozbiła się na małe „podimprezy”. Marka wypatrzyłam w grupie gitarowo-ogniskowej. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że to on gra i śpiewa. I to bardzo dobrze! Przysiadłam się do ogniska, podparłam brodę rękami i słuchałam. Marek skończył śpiewać, spojrzał na mnie, uśmiechnął się i zaczął znowu grać. „Anna Maria, smutną ma twarz” – zaśpiewał i cały czas patrzył mi w oczy. Nie mogłam się się nie uśmiechnąć. „Albo już nie…” – zażartował Marek.
Po godzinie zostaliśmy przy ognisku sami. Zaczęliśmy się całować. I mało brakowało, a oboje spalibyśmy przy ognisku! Ale do pokoju wygonił nas deszcz. Oboje byliśmy już jednak zbyt zmęczeni na igraszki i po prostu zasnęliśmy wtuleni w siebie. Obudziłam się z bólem głowy. Łyknęłam dwie aspiryny, popiłam butelką wody i weszłam pod prysznic. Po długiej kąpieli wreszcie zaczęłam się czuć jak człowiek. Na paluszkach wróciłam do łóżka. Ale Marek już nie spał. Pociągnął mnie pod kołdrę i zaczął całować. Nie zeszliśmy na śniadanie. Gdy w końcu wyszliśmy z pokoju, wielu gości już pojechało do domu.
– O, są nasze zguby. Ominęły was pyszne naleśniki – zawołał na nasz widok solenizant. Jego bagaż stał spakowany w holu. – No tak, gołąbeczki, doba hotelowa skończyła się o 11. Ale jakoś was wytłumaczyłem. Ale teraz szybciutko się spakujcie, dobra?
Wróciliśmy do domu. Marek pomógł mi wnieść mi bagaż na górę i tak jakoś wyszło, że został do rana.
Zaczęliśmy się spotykać. Przez pół roku broniłam się przed wspólnym zamieszkaniem. Bałam się o swoją niezależność.
– Przecież i tak śpisz u mnie przez większość nocy w tygodniu. To fikcja, że mieszkamy osobno. Twoją kawalerkę moglibyśmy wynająć – przekonywał mnie Marek.
Oczywiście przy każdej takiej rozmowie irytowałam się, dlaczego moje mieszkanie, a nie jego. Choć oczywiście akurat w tej sprawie miał rację. Ja miałam uroczą, ale ciasną kawalerkę na czwartym piętrze starej kamienicy. Marek odziedziczył po babci dwupokojowe mieszkanie z wielką kuchnią i własnym niedużym ogródkiem. Zdążyłam już w nim posadzić kwiaty i pomidory.
W końcu się poddałam. Marek nie miał nic przeciwko, żebym mieszkanie urządziła po swojemu. Więc wstawiłam parę swoich mebli, wyrzuciłam na śmietnik okropną kanapę, pomalowałam ściany. A w ogródku postawiłam taką huśtawkę z siedziskiem (zawsze o takiej marzyłam) i posadziłam jeszcze więcej kwiatów. Niby się zadomowiłam, ale cały czas byłam wyczulona na wszystko, co moim zdaniem mogło ograniczyć moją niezależność. Czasem reagowałam przesadnie. Na przykład wtedy, kiedy Marek w tajemnicy przede mną zaplanował nam weekend. Mijała właśnie rocznica od tamtej „trzydziestki” w Bieszczadach (o czym ja nie pamiętałam).
Marek inaczej widzi rolę kobiety w domu
– Wstawaj, wyjeżdżamy! – obudził mnie w sobotę o świcie. – Masz pół godziny na spakowanie się, raczej ubrania w plener. No już! – wesoło pokrzykiwał.
A ja byłam niewyspana, więc zła, i natychmiast się najeżyłam.
– Czy faceci nigdy się nie nauczą, że kobiety mają swój rozum? I nie musicie za nas decydować? Ja mam inne plany na ten weekend i nie obchodzi mnie, że ty chcesz gdzieś wyjechać – warknęłam.
Zaczęłam się ubierać. Chciałam wyjść gdziekolwiek (bo wcale planów nie miałam), byle tylko postawić na swoim.
– Przepraszam, że tak na ciebie napadłem. Ale to miała być niespodzianka, taka romantyczna. Zarezerwowałem pokój w tym pensjonacie, w którym spędziliśmy pierwszą noc. To już rok – zaczął się tłumaczyć Marek, a mi zrobiło się strasznie głupio.
Pojechaliśmy i oczywiście było cudownie. Kilka miesięcy później Marek zaprosił mnie na obiad do rodzinnego domu.
– Poznasz mojego tatę i siostrę. Wreszcie.
Wiedziałam, że mama Marka zmarła, gdy był w liceum. I że jego starsza siostra nie ma rodziny i mieszka z tatą. Właściwe tylko tyle. Marek znał moją mamę i babcię, nawet bardzo się polubili. Więc pewnie najwyższa pora, żebym ja poznała rodzinę Marka. Tata Marka, pan Jacek, był od kilku lat na emeryturze. Kilka przystanków od domu miał działkę, na której spędzał większość czasu. Tak przynajmniej wynikało z jego opowieści. Marta mówiła mało. Podawała do stołu, sprzątała. Chciałam jej pomóc.
– Nie trzeba, ale dziękuję – uśmiechnęła się półgębkiem.
– No, a teraz spróbujcie mojej nalewki, na wiśniach – pan Jacek sięgnął do kredensu. Nalał kieliszek mnie, Markowi i sobie. Spojrzałam odruchowo w stronę Marty.
– Ja nie piję – pokręciła głową.
Po trzecim kieliszku tata Marka zrobił się rozmowny.
– Bez Martusi to my byśmy po śmierci Danusi nie dali sobie rady. Kiedyś to Danusia wszystkim się zajmowała, gotowała, sprzątała, prała. Zginęła na przejściu dla pieszych, pijany kierowca… – pan Jacek otarł łzę i zaczął mówić dalej: – Marta miała już 18 lat. Musiała zastąpić mamę. Dzięki niej Mareczek zdał maturę, poszedł na studia. No i nie umarliśmy z głodu.
W czasie tej przemowy Marta cały czas zmywała, Marek siedział z nosem w komórce, a ja byłam coraz bardziej przerażona. W końcu zebrałam się na odwagę.
– A Marta? Chyba najpierw ona musiała zdać maturę…
– Anka, chyba już pora na nas. Zasiedzieliśmy się. A jutro przecież do pracy… – Marek prawie wypchnął mnie za drzwi.
Byłam wściekła. W taksówce nic nie mówiłam, wybuchnęłam dopiero w domu.
– Marek, przecież nie byłeś już dzieckiem. Nie przeszkadzało ci, że siostra musi rzucić szkołę i poświęcić swoje życie, żeby tobie i tacie podawać obiadki? Ja rozumiem, że mama robiła wszystko za tatę, ale przecież nie był niepełnosprawny. Jak jej zabrakło to nie mógł się nauczyć gotować ziemniaków? Wstawić prania? Tylko zamienił córkę w służącą?! Wiesz, tak sobie myślę, czy ja na pewno jestem dla ciebie właściwą partnerką. Bo o tym nie rozmawialiśmy, ale jak ty sobie wyobrażasz podział ról w związku? Bo jeśli tak, jak w twoim rodzinnym domu…
Niewiele myśląc, zerwałam się, pobiegłam do sypialni, wrzuciłam do torby parę najpotrzebniejszych rzeczy i ruszyłam do drzwi.
– Po resztę wrócę w weekend, mam nadzieję, że cię wtedy nie będzie – wrzasnęłam i wybiegłam.
Moje mieszkanie było wynajęte, więc pojechałam do mamy i babci. W taksówce miałam czas na myślenie. Czy ja mogłam nie zauważyć, jak Marek widzi rolę kobiety w domu? Próbowałam sobie przypomnieć, jak wyglądało nasze codzienne życie. Śniadań oboje w domu nie jedliśmy. W weekendy zdarzało się, że Marek przynosił mi kawę do łóżka. Obiady jadaliśmy zazwyczaj w pracy. Naczynia wkładaliśmy do zmywarki, sprzątała raz w tygodniu pani Luba. Ale jeśli zdecydujemy się na dzieci? Może wtedy się okaże, że mam rzucić pracę i siedzieć w domu? A jak urodzi nam się córka? Czy Marek uzna, że ma się uczyć gotowania, zamiast matematyki?!
Babcia już spała. Mama zapytała tylko:
– Chcesz porozmawiać? Czy przyszykować ci łóżko?
Wybrałam to drugie. Na rozmowy przyszedł czas przy śniadaniu. Opowiedziałam mamie i babci o obiedzie u Marka.
– Poczułam się, jakbym trafiła do Gileadu, wiecie, jak z „Opowieści podręcznej”!
– Coś podobnego! A ten Marek taki się wydawał rozsądny. No ale pozory mylą. Nic się nie martw, możesz przez jakiś czas pomieszkać u nas – oświadczyła mama.
Wiedziałam, że na nią mogę liczyć. Ale babcia miała minę dość niewyraźną.
– Anuś, dziecko, a czy ty w ogóle dałaś Markowi dojść do głosu? Porozmawiałaś z nim?
– Babciu, a o czym tu rozmawiać? Co mi z tego, że mi wygłosi referat o uprawnieniu, skoro ja widziałam, co widziałam.
Babcia westchnęła.
– Ty wiesz, Teresa – spojrzała na mamę – że to nasza wina. Nie mam pojęcia jak, ale udało nam się jej wpoić, że wszyscy mężczyźni to świnie. I może to był twój cel, ale mój nie.
Babcia pokiwała głową i poszła do siebie. Nie wiem skąd, ale Marek jednak wiedział, że najwięcej oleju w głowie ma w mojej rodzinie babcia. Bo to do niej zadzwonił po południu. I to ona, gdy posłuchała, co ma do powiedzenia, kazała mu przyjść na kolację. Oczywiście mnie i mamie o niczym nie wspomniała.
– Ja otworzę – zerwała się, gdy zadzwonił dzwonek. Wyszła do przedpokoju i wróciła z Markiem.
– Wynoś się, nie chcę cię… – zaczęłam, ale babcia nie dała mi dokończyć.
– Anka, bądź cicho, dobrze? Marek ma nam sporo do powiedzenia. I obie usiądziecie na tyłkach i dacie mu mówić,
Znałam ten ton i wiedziałam, że jak babcia go używa, to lepiej się posłuchać. Babcia podsunęła Markowi krzesło.
– No to mów – zaordynowała.
– Anka, bardzo się pospieszyłaś z przyklejaniem mi łatki męskiej szowinistycznej świni – Marek mówił cicho, ale patrzył mi w oczy. – Wiem, jak bardzo cenisz sobie niezależność, i że boisz się zaangażować głównie dlatego, że możesz ją stracić. I dlatego trochę zwlekałem, zanim przedstawiłem cię rodzinie. Bałem się, że zareagujesz tak, jak zareagowałaś. Teraz wiem, powinienem ci to wszystko powiedzieć wcześniej. Ale myślałem, że tata sobie daruje te opowieści. Prosiłem go. Uznałem, że będzie dobrze, jak najpierw ich poznasz i polubisz… Prawdą jest, że moja mama była kurą domową. Ale ona naprawdę była z tym szczęśliwa. A mój tata bardzo ją kochał. On zawsze był niezaradny, więc na mamy głowie były też rachunki, wydatki. To ona musiała podejmować każdą decyzję. Tata przynosił do domu pensję i oddawał jej wszystko, co do grosza. A potem dostawał od niej kieszonkowe, jak nastolatek. Na zakupy chodzili razem. Ona decydowała, co kupić, on targał siatki. A na wywiadówki do szkoły tata się po prostu bał chodzić. Nauczycielki go przerażały. Kiedy mama zginęła, runął cały jego świat. I to dosłownie, bo nawet nie miał pojęcia, w jakim banku było ich wspólne konto.
Marek zamilkł. Widać było, że nie jest mu łatwo o tym wszystkim mówić.
– To nie tak, że po śmierci mamy Marta się dla nas poświęciła. Naprawdę. Moja siostra… ona ma problemy. Od dziecka. Jak miała sześć lat, zgubiła się w domu handlowym. Szukali jej ponad dziesięć godzin. Znaleźli skuloną w śmietniku. Od tamtej pory bała się wychodzić z domu. Do szkoły przez kilka lat tata woził ją samochodem. Ale jej lęki się nasilały. Przez pół roku była w szpitalu. Niewiele jej tam pomogli i mama zabrała ją domu. Załatwiła jej nauczanie prywatne. Dopóki mama żyła, czasem udawało nam się zabrać Martę na spacer albo na zakupy. Myśleliśmy, że może będzie lepiej. Po śmierci mamy Marta przez trzy lata nie mówiła. Tylko gotowała. Zawsze to lubiła. Ale nawet kiedy to robiła, to jakby w letargu. Lekarze mówili, że to szok, i że minie. W końcu zaczęła się odzywać. Ale tylko w sprawach praktycznych. Mówi, co kupić, pyta, co podać na obiad. Cała ta opowieść taty o poświęceniu Marty to próba wytłumaczenia, dlaczego dorosła kobieta mieszka z ojcem. Jemu się wydaje, że to lepsza wersja, niż przyznać, że córka ma kłopoty psychiczne. Marta gotuje i zbiera ze stołu. Sprzątania mieszkania i ogarniania tych wszystkich spraw, które zawsze go przerażały, tata musiał się sam nauczyć. Dużo mu pomagam, ale naprawdę, zrobił duże postępy. Ma konto internetowe, kartę do bankomatu…
Jestem pewna, że tamtej nocy poczęliśmy córkę
Zrobiło mi się bardzo głupio. Spojrzałam na babcię. O tak, miałam to po niej. Lubiła mieć rację. Jej mina mówiła wszystko.
– No to teraz wnusiu musisz Marka przeprosić – oświadczyła z satysfakcją.
Wiedziałam, że nie mam wyjścia. Więc choć nienawidziłam przyznawać się do błędu, wymamrotałam jakieś niezgrabne przeprosiny. Marek podszedł i mnie przytulił.
– To co, możemy już wracać? – zapytał. Skinęłam głową i poszłam po swoje rzeczy.
W samochodzie całą drogę milczeliśmy. Marek odezwał się dopiero, gdy weszliśmy do domu:
– Wiesz, to były chyba najsłabsze przeprosiny w dziejach wszechświata, ale już cię trochę znam i wiem, ile cię kosztowały. No już dobrze, przytulę cię moim silnym męskim ramieniem i wszystko ci wybaczę, bo wiem, że wy, słaba płeć… – Marek zaczął się wygłupiać. Oberwał poduszką, a potem długo godziliśmy się w sypialni.
Jestem pewna, że to właśnie tamtej nocy poczęliśmy naszą córkę. Będzie mieć na imię Julia i przyjdzie na świat za trzy miesiące. Trudno mi powiedzieć, jaką będę mamą, ale jestem pewna, że zapewniłam jej najlepszego tatę na świecie.
Czytaj także:
„Faworyzowałam młodszego syna, a starszego chciałam wydziedziczyć. Teraz zrozumiałam swój błąd, ale nic mi po tym”
„Mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką zaledwie pół roku po swoim ślubie. Szybko uznał, że nie kocha żony”
„Nikogo nie bałam się tak, jak własnego męża. Znęcał się nade mną, wydzielał mi pieniądze i stale mnie poniżał”