Patrząc na nasze ślubne zdjęcie nie mogłam pozbyć się myśli, jacy byliśmy kiedyś szczęśliwi. Doskonale pamiętam dzień naszego ślubu, w którym Daniel przyrzekał mi miłość, wierność i uczciwość małżeńską. "Dzisiaj nic z tego nie pozostało" – pomyślałam rozgoryczona. Potem odstawiłam zdjęcie na szafkę i poszłam do kuchni zrobić sobie kawę.
Miał złą opinię
Swojego przyszłego męża poznałam na studiach. I chociaż wszyscy mówili mi, że to zwykły lowelas, to ja nie chciałam tego słuchać. No cóż, bardzo mi się podobał. I jak później się okazało – nie tylko mi.
– Zastanów się dwa razy, zanim zgodzisz się na ten ślub – ostrzegała mnie przyjaciółka, której pochwaliłam się, że Daniel wręczył mi pierścionek zaręczynowy. – Przecież to żadna tajemnica, że to zwykły podrywacz, kłamca i zdrajca – powiedziała. Jednak ja nie chciałam jej wierzyć.
– Po prostu mi zazdrościsz – zarzuciłam jej.
Byłam zła, że dziewczyna, którą uważałam za swoją przyjaciółkę próbuje mnie pokłócić z największą miłością mojego życia. Marta tylko pokręciła głową i ze smutkiem w oczach powiedziała, że chciałaby się mylić.
– Bo się mylisz! – wykrzyknęłam jeszcze.
Sama nie wiem, czy próbowałam przekonać ją czy siebie. Niestety, z czasem okazało się, że rację miała moja przyjaciółka.
Zdradzał mnie na prawo i lewo
O pierwszej zdradzie Daniela dowiedziałam się niecały rok po ślubie. Pewnego dnia wróciłam wcześniej do domu i zastałam go baraszkującego na naszej kanapie z sąsiadką. Bardzo mnie to zabolało, ale postanowiłam mu wybaczyć.
– To był jednorazowy wyskok, który nie powtórzy się już nigdy więcej – obiecywał mi, gdy rozważałam rozstanie.
A ja głupia mu uwierzyłam. Kochałam go i miałam nadzieję, że faktycznie nie zdradzi mnie już nigdy więcej.
Zmieniliśmy mieszkanie, bo ja naiwnie myślałam, że oddalenie się od seksownej sąsiadki ukróci także zdradzieckie skłonności mojego męża. Nic bardziej mylnego. Tylko tym razem Daniel był po prostu ostrożniejszy i nie zapraszał już swoich kochanek do naszego mieszkania.
O kolejnej zdradzie męża dowiedziałam się przez przypadek. Któregoś popołudnia zobaczyłam Daniela w sklepie jubilerskim, w którym kupował kolczyki. "Przecież ja nie noszę kolczyków" – pomyślałam. I nie trwało długo, zanim dodałam dwa do dwóch. Pojechałam za Danielem i nakryłam go na spotkaniu z rudowłosą pięknością, z którą obściskiwał się w kawiarni oddalonej dosyć daleko od naszego mieszkania. A potem zniknęli w hotelu, co nie pozostawiało wątpliwości, jaki był ciąg dalszy. Tym razem nie powiedziałam Danielowi, że widziałam go z kochanką. Wyżaliłam się jedynie przyjaciółce.
Nie wiedział, że ja wiem
– Miałaś rację – oznajmiłam jej ze łzami w oczach.
A Marta nic nie powiedziała, tylko mocno mnie przytuliła. Byłam jej wdzięczna za to, że nie męczyła mnie tekstami w stylu "a nie mówiłam". A przecież mówiła, tylko ja nie chciałam jej słuchać.
Długo biłam się z myślami, czy powiedzieć Danielowi o tym, że wiem o jego romansie. Jednak w głębi duszy bałam się, że to byłby początek końca naszego małżeństwa. A ja wciąż go kochałam i byłam przekonana, że nie będę potrafiła go zostawić.
– Czy ty mnie jeszcze kochasz? – zapytałam Daniela.
Ten wieczór wyjątkowo spędzaliśmy razem i wydawało się, że jest to odpowiedni moment, aby zawalczyć o nasz związek.
– Oczywiście, że tak – odpowiedział mój mąż. – Zawsze będę cię kochać – dodał, patrząc mi w oczy.
"To dlaczego mnie zdradzasz?" – chciałam go zapytać. Jednak nie odezwałam się ani słowem. Byłam jak typowa zdradzana żona, która wmawia sobie, że jak się nie rozmawia o problemie, to tego problemu po prostu nie ma. Ale on jednak był.
Nie miałam odwagi go zostawić
Przez kolejne miesiące odkryłam dwie kolejne zdrady Daniela. I chociaż było mi ciężko, to coraz bardziej dojrzewałam do myśli, że nie mogę tak dalej żyć.
– Marnujesz sobie z nim życie – usłyszałam od Marty, której jako jedynej zwierzałam się ze swoich problemów małżeńskich.
– Wiem – odpowiadałam jej za każdym razem. Ale mimo to wciąż nie byłam gotowa do wystawienia walizek Daniela za drzwi.
– Ale dalej nic z tym nie robisz – mówiła przyjaciółka.
– Zrobię – obiecywałam jej. – Ale potrzebuję trochę czasu – dodawałam.
Marta tylko wzdychała i wznosiła oczy ku niebu. Jednak wciąż trwała przy mnie, za co byłam jej bardzo wdzięczna.
Świat mi się zawalił
Sytuacja zmieniła się, gdy postanowiłam zrobić badania kontrolne. I chociaż cieszyłam się dobrym zdrowiem, to mojego ginekologa zaniepokoił obraz USG.
– Powinna pani zrobić bardziej szczegółowe badania – powiedział, wypisując odpowiednie skierowania.
– Coś jest nie w porządku? – zapytałam zaniepokojona.
– Tego nie powiedziałem – odpowiedział uspokajająco. – Jednak warto pogłębić diagnostykę – dodał.
A potem okazało się, że to właśnie jego czujność uratowała mi życie.
– Wiadomości, które muszę pani przekazać nie są niestety najlepsze – powiedział onkolog, do którego zgłosiłam się ze skierowaniem od swojego ginekologa.
Kilkanaście dni wcześniej przeszłam mammografię i biopsję, na które zostałam skierowana w trybie pilnym. Spojrzałam na niego z niepokojem i już wiedziałam, co za chwilę usłyszę.
– Rak? – zapytałam. A w głębi duszy pomyślałam, że umieram.
– Niestety, tak – odpowiedział lekarz.
Ale zanim zaczęłam panikować i żegnać się z życiem, to powiedział coś, co dało mi nadzieję.
– To bardzo wczesny etap – usłyszałam.
– Nie umrę? – zapytałam z nadzieją.
– Zrobimy wszystko, aby tak się nie stało – powiedział lekarz z uśmiechem.
Uwierzyłam mu. I postanowiłam walczyć.
Liczyłam na wsparcie męża
Nie wiedziałam, jak powiedzieć mężowi o swojej chorobie. Przez kilka dni zbierałam myśli i słowa, aż któregoś dnia w końcu wyrzuciłam to z siebie.
– Mam raka – powiedziałam bez żadnych wstępów. Daniel, który właśnie jadł kolację, spojrzał na mnie z przerażeniem.
– I co teraz? – zapytał.
Sprawiał wrażenie zagubionego.
– Czeka mnie długie leczenie – powiedziałam. – Jednak lekarze są dobrej myśli i dają mi bardzo dużą szansę na pokonanie tego dziada – dodałam.
Jednocześnie uprzedziłam go, że w tym okresie będę potrzebować pomocy i wsparcia.
– Wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć – odparł mój mąż, a potem mocno mnie przytulił.
A ja w tym momencie poczułam, że jednak bardzo go kocham i nie chcę go zostawiać. "Może to jest właśnie ten moment, w którym uda nam się uratować nasze małżeństwo" – pomyślałam z nadzieją, wdychając znajomy zapach Daniela. Wtedy też podjęłam decyzję o tym, że jednak nie zakończę naszego małżeństwa.
– Robisz błąd – powiedziała mi Marta, gdy podzieliłam się z nią swoją decyzją.
– Myślę, że Daniel zrozumiał swój błąd i się zmieni – odparłam z przekonaniem. – A to jest ten czas, w którym ja bardzo go potrzebuję – dodałam.
I wypowiadając te słowa bardzo w nie wierzyłam. Jednak szybko przekonałam się, że pewni ludzie po prostu się nie zmieniają.
Kochanki były ważniejsze
Kilka dni później rozpoczęłam terapię. To był bardzo trudny czas dla mnie, gdyż leczenie onkologiczne jest bardzo wyczerpujące. Jednak miałam przy sobie Daniela, co dodawało mi sił i wiary w to, że wszystko dobrze się skończy.
– Cieszę się, że jesteś przy mnie – mówiłam Danielowi, który początkowo bardzo mnie wspierał i przychodził do szpitala każdego wieczoru. Z czasem uległo to zmianie.
– Muszę skończyć projekt – tłumaczył się, gdy pytałam o to, czy wpadnie mnie odwiedzić. A gdy już przychodził, to niemal cały czas gapił się w telefon.
Starałam się go tłumaczyć i wmawiałam sobie, że przecież on nie może zrezygnować z normalnego życia. Jednak gdy kolejny raz wymigał się od przyjścia do szpitala, to w mojej głowie zapaliły się czerwone lampki. A gdy po operacji wróciłam do domu, to przez przypadek przeczytałam SMS-a: "Spotkajmy się dziś wieczorem. Bardzo za tobą tęsknię" – pisała jakaś Ania.
Nie potrzebowałam bardziej dobitnego dowodu. Mój mąż jak zwykle nie potrafił trzymać zapiętego rozporka i nawet gdy ja chorowałam, to on uganiał się za spódniczkami. Tego było już dla mnie za wiele. Zrozumiałam, że zbyt długo wierzyłam w to, że Daniel się zmieni i że zbyt wiele czasu straciłam, tkwiąc u boku wiecznego kłamcy i zdrajcy.
Tym razem postanowiłam doprowadzić sprawę do końca. Złożyłam pozew o rozwód, spakowałam rzeczy Daniela i kazałam mu się wynosić. Miałam ważniejsze sprawy na głowie niż zamartwianie się mężem, który zdradzał mnie na prawo i lewo. Postanowiłam, że skupię się na leczeniu i na powrocie do normalnego życia. A z moim mężem nie chcę mieć już nic wspólnego.
Czytaj także: „Całe życie spełniałem oczekiwania rodziców. Gdy się rozwiodłem, wydziedziczyli mnie i nie poznawali na ulicy”
„Po śmierci żony zostałem sam z 5-letnim synem. Z rozpaczy i stuporu wyrwała mnie młoda przedszkolanka”
„Gdy rozwiodłam się z mężem, wreszcie rozwinęłam skrzydła. On chciał mnie widzieć tylko przy garach, pralce i z mopem”