Jak długo trwa okres dojrzewania? Mam wrażenie, że moja córka chyba nigdy z niego nie wyjdzie. Ma 17 lat i naprawdę nie mogę się już doczekać, aż minie jej ten „głupi wiek”.
– Dziecko, jak długo jeszcze będziesz okupować łazienkę? My z ojcem też wychodzimy do pracy i musimy chociaż się umyć! – dobijam się do drzwi.
– Oj, zaraz, mamo. Pięć minut! – wykrzykuje zła.
– Ja ci dam pięć minut! W tej chwili wychodź! – do codziennej dyskusji włączył się mąż.
– O Boże, co za ludzie… – wychodzi z łazienki nasze dziecko.
– Co ty masz na twarzy? – pyta retorycznie mąż.
– Makijaż. Nie widać? – konkretyzuje Majka.
– Natychmiast to zmyj! Tak do szkoły nie pójdziesz! Wyglądasz jak ladacznica! – małżonek przestaje być kulturalny.
No i tak wygląda każdy poranek
Majka protestuje, mąż się upiera. Córka zaczyna krzyczeć, Marek chce być od niej głośniejszy. Nasze dziecko zaczyna płakać, tatusiowi robi się głupio, machnie ręką, a wieczorem dyskutuje ze mną na temat nieprawidłowego wychowywania naszej córki. Oczywiście ja jestem winna temu, że Majka pyskuje, że wyzywająco się ubiera i maluje, niechętnie pomaga w domu i za mało się uczy… Majka jest jedynaczką. Obiektywnie stwierdzam, że starałam się ją mądrze wychowywać. Dużo z nią rozmawiałam, interesowałam się jej problemami, uczyłam odpowiedzialności i również wymagałam. I wszystko było dobrze, aż weszła w okres dojrzewania….
Wtedy w domu zamieszkał młodociany potwór! Moja córka przestała ze mną rozmawiać: „Daj mi spokój, i tak tego nie zrozumiesz”, i pomagać mi: „Nie mam czasu, muszę iść do Kingi”. I spędzać z nami czas: „ Z rodzicami do kina? Ale obciach!”… Nie mogę się odnaleźć w tej nowej sytuacji, Robert też nie, bo z jego słodkiej córeczki niewiele już zostało. Czuje, że się od niego oddala, a to wzbudza w nim duży niepokój. Któregoś dnia po prostu się wściekł.
– Majka ma zakaz wychodzenia z domu! – oznajmił od progu mąż.
– A co się stało?! – byłam zaskoczona.
– Widziałem, jak prowadzała się po parku z jakimś pryszczatym wyrostkiem! – był zbulwersowany.
– O, to Majka ma chłopaka? Dlatego tak dba o siebie… – pokiwałam głową ze zrozumieniem.
– Jak to ma chłopaka?! Ty wiesz, co z tego może wyniknąć? Same kłopoty! – pieklił się Robert.
Wiedziałam, że z tego zakazu nic dobrego nie wyniknie. Maja to wykapany tatuś, jak coś sobie postanowi, to choćby po trupach, dotrze do celu.
No i wykrakałam
Na drugi dzień wróciła po 20. do domu. Była awantura, podczas której dowiedzieliśmy się, że nasze dziecko kocha niejakiego Piotra i nic nie jest w stanie stanąć na drodze ich szczęścia. A jeśli nadal będziemy jej zakazywać się z nim widywać, to wyprowadzi się do niego i więcej jej nie zobaczymy. Osobiście uważałam, że to mocno przesadzony scenariusz, ale Robert się przejął.
– Skoro tak. To niech ten… Piotr przychodzi do ciebie i może zostawać najwyżej do dwudziestej! Ale uprzedzam, masz nie myśleć o głupotach – krzyknął, po czym uciekł z pokoju.
Ukochany naszej córki odwiedzał ją codziennie. Polubiłam go, zawsze był miły i uczynny a w dodatku zauważyłam, że ma dobry wpływ na Majkę. Stała się spokojniejsza i poważniejsza. Mąż był jednak innego zdania. Nie wytrzymał i wszedł do pokoju córki bez pukania. Nakrył ich na pocałunku. Wybuchła awantura. Majka nam wykrzyczała, że nie mamy za grosz do niej zaufania i ośmieszamy ją przed Piotrkiem. A poza tym, to ona doskonale wie, skąd się biorą dzieci i jest na pewno bardziej odpowiedzialna od nas, bo wyliczyła, że sama urodziła się pięć miesięcy po naszym ślubie…. No i klops. Kiedyś chciałam porozmawiać z Majką na temat „tych spraw”, ale zbyła mnie:
– Ja wszystko wiem, mamo, i nie ma o czym mówić.
Mąż naburmuszony, córka omijała go szerokim łukiem, a ja między młotem a kowadłem…
Źle się z tym czułam
Psychicznie i ogólnie coś było nie tak ze mną. Miałam zawroty głowy, czułam się osłabiona i stale senna.
– Idź do lekarza – stwierdził Robert, kiedy kolejny raz miałam mdłości.
– Proszę zrobić test ciążowy, bo objawy są dosyć wyraźne – zalecił lekarz.
– Co? Ale ja mam 37 lat! – wystraszyłam się.
Zrobiłam test i nie mogłam uwierzyć – jestem w drugim miesiącu ciąży! Kiedy wróciłam do domu, połykając łzy, trafiłam w centrum tajfunu. Mąż z córką zawzięcie się kłócili.
– Mówię ci, że to nie moje. Ile razy można ci powtarzać?
– A czyje? Moje?! – wydzierał się Robert – koniec z randkami! Ostrzegałem cię!
– O co chodzi tym razem? – wkroczyłam w epicentrum wydarzeń.
– A o to! – mąż zamachał mi opakowaniem po teście ciążowym, który robiłam rano.
– To mój. Będziemy mieli dziecko.
– Co?! – zbladł.
– Ty, mamo? Ale odjazd! – zaśmiała się Maja.
– W tym wieku? Co my teraz zrobimy? Myślałem, że to już za nami. Zupki, kupki, pieluchy… – złapał się za głowę.
– Tato, nie wierzę… To ty nie wiesz, skąd się biorą dzieci? – córka pokładała się ze śmiechu. – Mamuś , bardzo się cieszę. Będę miała braciszka!
– Albo siostrzyczkę…. – jeszcze w szoku dodał mąż.
– No, tato, jest takie przysłowie „Uczył Marcin Marcina…” – Maja była ubawiona całą tą sytuacją.
– Dosyć! – wykrzyknął Robert mocno zmieszany.
I w domu zrobił się spokój...
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”