„Mąż zostawił mnie z 2 dzieci, ale zakasałam rękawy i wzięłam się do pracy. Poradziłam sobie, bo kobieta potrafi”

kobieta, którą zostawił mąż fot. iStock by Getty Images, Tinpixels
„Zaczęłam się rozglądać za nową robotą. Przeglądałam ogłoszenia w prasie i w internecie, chodziłam po firmach, podpytywałam znajomych. Jednak na niewiele się to zdało. Pracodawcy szukali albo młodych osób, albo specjalistów w różnych dziedzinach. Nikt nie szukał kogoś takiego jak ja – czterdziestoparolatki po szkole średniej bez żadnych umiejętności”.
/ 10.04.2023 07:15
kobieta, którą zostawił mąż fot. iStock by Getty Images, Tinpixels

Byłam załamana, kiedy okazało się, że hurtownia elektryczna, gdzie pracowałam od kilkunastu lat, ma zostać niebawem zlikwidowana.

– A tak liczyłam, że dotrwam tam do emerytury – żaliłam się córce.

Beata pocieszała mnie, że zwolnienie to jeszcze nie koniec świata, a ja na pewno szybko znajdę dla siebie coś innego.

– Mamuś, przecież ty jesteś silną babką. Zawsze dajesz sobie radę. Doskonale pamiętam, jak świetnie prosperował twój zakład krawiecki. Teraz też coś wymyślisz. A w razie czego, przecież wiesz, że zawsze możesz liczyć na moją i Olki pomoc – przekonywała mnie.

Kiedy wiele lat temu odszedł ode mnie mąż i zostawił mnie z dwójką malutkich dzieci, nikomu nie żaliłam się na swój los, tylko zakasałam rękawy i wzięłam się do pracy. Doskonale wiedziałam, że z pensji sprzedawczyni nie utrzymam dzieci. Dlatego przeprosiłam się ze starą maszyną do szycia i wieczorami, kiedy dziewczynki już spały, zamiast spędzać wolny czas przed telewizorem czy z książką, zajmowałam się szyciem. Chociaż nienawidziłam tego zajęcia, wtedy byłam wdzięczna babci, że nauczyła mnie podstaw krawiectwa.

– Nigdy nie wiadomo, co się człowiekowi przyda w życiu – mówiła, i zamiast bawić się ze mną lalkami, sadzała mnie przy maszynie i uczyła, jak uszyć dla nich ładną spódniczkę, sukienkę czy bluzkę.

Na drzwiach kabiny wisiało ogłoszenie

W swoim małym zakładzie, który prowadziłam po godzinach, szyłam zasłony, obrusy, a nawet damskie futerka. Te kurteczki to był wtedy prawdziwy hit. Szyłam starannie i szybko, dlatego zawsze miałam wiele klientek zadowolonych z kolorowych okryć, które mogły u mnie zamówić za przystępną cenę. Kilka kurtek uszyłam też dla siebie i córek.

Nieraz potem dziękowałam w duchu babci, że nigdy nic sobie nie robiła z moich protestów, tylko uparcie nalegała, żebym usiadła przy maszynie. Przecież gdyby nie umiejętność szycia, byłabym zdana na lichą pensję i niezbyt wysokie alimenty, które dostawałam na dzieci od Mirka. Nie byłoby mnie stać na kolonie dla dzieci, używany, ale całkiem wygodny samochodzik, którym jeździłam z Beatką i Olą na weekendowe wycieczki ani tym bardziej remont mieszkania.

– Może i wtedy jakoś sobie radziłam, ale teraz są inne czasy – westchnęłam i spojrzałam na Beatę smutno.

– Wszędzie aż się roi od sieciówek odzieżowych, a i na bazarach pełno jest tanich, chińskich ciuchów. Nikomu nie jest potrzebna krawcowa. Te, które już są na rynku, ledwo wiążą koniec z końcem, bo taniej kupić nową szmatkę niż ją przerabiać, a zwłaszcza uszyć od zera według jakiegoś projektu…

– Nie przesadzaj, mamo. Ludzie czasem oddają rzeczy do zwężenia na przykład… – mruknęła córka.

– Na przeróbkach, wszywaniu zamków i skracaniu nogawek kokosów nie zrobię – machnęłam ręką. – O szyciu trzeba zapomnieć, bo to nie żaden pomysł. Muszę mieć stałą pracę, inaczej z emerytury nici

Jeszcze zanim dostałam wypowiedzenie, zaczęłam się rozglądać za nową robotą. Przeglądałam ogłoszenia w prasie i w internecie, chodziłam po firmach, podpytywałam znajomych. Jednak na niewiele się to zdało. Nie mogłam znaleźć niczego dla siebie. Pracodawcy szukali albo młodych osób, albo specjalistów w różnych dziedzinach. Nikt nie szukał kogoś takiego jak ja – czterdziestoparolatki po szkole średniej bez żadnych specjalistycznych umiejętności.

Byłam załamana, i pewnie wkrótce wpadłabym w depresję, gdyby nie pewne ogłoszenie. Jechałam akurat tramwajem do córki, gdy na ściance kabiny motorniczego dostrzegłam tamtą kartkę. Okazało się, że szukają chętnych na kurs obsługi tramwajów. Najlepsi kursanci mieli szansę na etat! „To coś dla mnie” – pomyślałam podekscytowana i postanowiłam zadzwonić pod podany numer.

Egzamin zdałam jako jedna z najlepszych!

Lubię prowadzić. Za kierownicą czułam się zawsze jak przysłowiowa ryba w wodzie. A przecież jazda samochodem nie może aż tak bardzo różnić się od jazdy tramwajem…

Ale już po chwili ogarnęły mnie wątpliwości. Czy to się uda? Przecież mimo wszystko nie mam pojęcia o tramwajach… Poza tym jestem kobietą. Chyba taką pracę prędzej dostanie mężczyzna. Zresztą to pewnie praca zmianowa i nieraz musiałabym jeździć późnym wieczorem. Aż mi skóra ścierpła na wspomnienie pijaczków, z którymi musieli czasem użerać się motorniczy. Nie byłam pewna, czy w ogóle się do tego nadaję…

A jednak zadzwoniłam!

– Dzień dobry, zobaczyłam dziś ogłoszenie o naborze na kurs motorniczych… – zaczęłam, i nagle znów straciłam pewność siebie. – Tylko nie wiem, czy jako kobieta powinnam w ogóle rozważać… – zacięłam się.

– A niby czemu? – odpowiedział mi sympatyczny kobiecy głos. – Wiele kobiet w różnym wieku siada za kierownicami autobusów i tramwajów. Płeć nie ma tu nic do rzeczy. Jeśli chce pani spróbować, zapraszam na spotkanie informacyjne, które odbędzie się…

Postanowiłam, że nikomu nie pisnę nawet słowa o kursie, dopóki nie zdam egzaminu. Nawet moim córkom. Różnie przecież mogło być. Mogłam nie odnaleźć się za kierownicą, nie zdać testów, zdać je za słabo i odpaść, albo zwyczajnie zrejterować przed zakończeniem szkolenia.

Od przyszłych motorniczych nie wymagano specjalistycznej wiedzy, liczyła się jedynie odporność na stres, umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach i dobry stan zdrowia. Spełniałam wszystkie warunki! Postanowiłam wziąć byka za rogi, bo nie miałam nic do stracenia. Mogłam albo zdecydować się na ten kurs, albo dalej narzekać na brak pracy.

Podczas szkolenia okazało się, że jestem jedyną kobietą, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo nikt nie dał mi odczuć, że z racji płci się nie nadaję. Wręcz przeciwnie – panowie chętnie służyli mi pomocą, a kiedy trzeba było, udzielali technicznych wskazówek. Zresztą ja również pomagałam im, gdy czegoś nie wiedzieli.

Bo ze mnie silna babka jest...

Skończyłam kurs i zdałam egzamin. Co więcej, miałam drugi wynik w całej kilkunastoosobowej grupie! Oczywiście zaproponowano mi pracę. Byłam z siebie taka dumna! Teraz tylko pozostało mi poinformować o swoim sukcesie córki. Na dźwięk słowa „motorniczy”, dziewczyny najpierw zrobiły wielkie oczy, a potem zaczęły mnie ściskać, śmiać się i gratulować.

– Widzisz, mamuś, mówiłam, że dasz radę, bo z ciebie jest silna babka! – zawołała uradowana Beatka.

Bo kobieta potrafi! – dodała Ola.

Najbardziej jednak cieszył się mój wnuczek, którego zabrałam na jedną z pierwszych przejażdżek. Zamieniłam moje ulubione obcasy na wygodne płaskie buty, a spódnice na służbowe spodnie i… pojechaliśmy.

Babciu, brum, brum! – krzyknął w moją stronę z siedzenia pasażera.

Ludzie uśmiechali się serdecznie, gdy wyjaśniłam im, że ten mały rezolutny chłopczyk to mój wnuczek. Mimo że trochę się obawiałam pracy w charakterze motorniczego, czy raczej motorniczej, to już po kilku dniach pracy musiałam przyznać, że były to bezpodstawne obawy. Świetnie daję sobie radę z prowadzeniem tramwaju, nie mam też kłopotów z pijanymi czy agresywnymi  pasażerami. Co prawda, moi koledzy z pracy, niczym prawdziwi dżentelmeni, biorą za mnie wszystkie późniejsze zmiany. Ale w dzień też jest względny spokój. Kobiety jednak łagodzą obyczaje. Nawet najbardziej nerwowy pasażer, widząc kobietę za kierownicą, spuszcza z tonu.

Czytaj także:
„Mąż zostawił mnie z dwójką dzieci. On zaczyna życie od nowa, a ja nie mam kiedy się w tyłek podrapać”
„Zostałam wdową w wieku 21 lat i już nigdy nie wyszłam za mąż. Mąż zostawił mnie z 3 dzieci i niedokończonym domem”
„Mąż zostawił mnie z dziećmi i założył nową rodzinę. Teraz chce wrócić, w dodatku nie sam. Mam go przyjąć z powrotem?”

Redakcja poleca

REKLAMA