- Dlaczego mi nigdy nie opowiadałaś o tacie? – zapytał Tomek pogodnym głosem, a mnie ziemia usunęła się spod nóg. – No chyba musiałem mieć tatę, każdy ma... – dodał z uśmiechem, jakby chciał mnie delikatnie sprowokować do zwierzeń.
Właściwie powinnam była przewidzieć, że któregoś dnia o to zapyta, lecz jakoś tak oddalałam tę myśl. No i oto właśnie nadszedł czas. Tomek stał przede mną z figlarnie przekrzywioną głową i przypatrywał mi się spod przymrużonych powiek. A ja nie mogłam wykrztusić z siebie słowa.
– Przecież rozwód to nic takiego, u mnie w klasie tylko Szymon, Antek i Klaudia mają pełne rodziny...
Ta dygresja dała mi moment na pozbieranie myśli. Akurat tyle, żeby zdecydować, że opowiem mu wszystko. Tu i teraz. Bez żadnych tajemnic.
– Jeśli naprawdę chcesz się dowiedzieć, to siadaj i słuchaj – powiedziałam spokojnie. Albo tylko mi się wydawało, że trzymam nerwy na wodzy, bo dostrzegłam, jak Tomkowi rzednie mina. Był naprawdę zaciekawiony. I chyba nieco przerażony... Musiało coś być w mojej twarzy, coś takiego, że zmroziło mu krew.
A w moim sercu szalały żywioły. Wróciły najbardziej bolesne wspomnienia. Tłumione przez tyle lat, odżyły i wiedziałam, że znów muszę się z nimi zmierzyć. Może tym razem je pokonam. Może uda mi się w końcu pogodzić z losem.
Piotra znałam od zawsze. Razem chodziliśmy do podstawówki, potem do liceum. Zakochałam się w nim w szóstej klasie. To była pierwsza dziewczęca miłość – czysta, niewinna, nie oczekująca wzajemności. On był jeszcze niedojrzałym dzieciakiem, wspinającym się na drzewa, grającym w piłkę i biegającym po podwórku z plastikowym karabinem. I oczywiście nie zwracał na mnie uwagi. A i ja nie miałam śmiałości, żeby się do niego zbliżyć. Tylko wzdychałam po nocach i pisałam listy miłosne, których nigdy nie wysyłałam. Rysowałam nas w ślubnych strojach, bo wierzyłam, że kiedyś naprawdę będziemy małżeństwem. Trwało to 2 lata, do końca szkoły. I pewnie by się na tym skończyło, gdybyśmy nie trafili do tej samej klasy w liceum.
Spotkaliśmy się po wakacjach i na jego widok po prostu zwariowałam. W ciągu dwóch miesięcy zmienił się nie do poznania – nie był już tamtym urwisem z wiecznie poobijanymi kolanami i brudnymi paznokciami. Stał się młodzieńcem o ślicznej twarzy, cudownych czarnych włosach i smukłych dłoniach. Mogłam patrzeć na niego godzinami. Zresztą nie tylko ja. Dziewczyny rozmawiały właściwie tylko o nim. Każda marzyła, by zostać jego sympatią, chodzić z nim do kina, trzymać się za ręce, całować. Ale żadna nie miała odwagi, by choćby spróbować go poderwać. Mnie to nawet odpowiadało, bo byłam o niego strasznie zazdrosna, ale rzeczywiście Piotr był raczej wyniosły i sprawiał wrażenie niedostępnego. Mógł mieć każdą, a nie zabiegał o żadną, i to czyniło go jeszcze atrakcyjniejszym.
Ja starałam się ukrywać swoje uczucia. Trochę ze strachu przed odrzuceniem, ale bardziej z przekonania, że co ma być, to będzie. Po prostu wierzyłam głęboko i niewzruszenie, że Piotr i tak zostanie moim mężem, że to kwestia czasu i nie trzeba poganiać losu. Po prostu czekałam na odpowiedni moment.
W duchu śmiałam się z koleżanek, które aż popiskiwały, gdy sobie o nim opowiadały. Jedna widziała go na basenie („Jezu, jak on jest zbudowany!”), inna na boisku („Ale on ma kopnięcie, i jak się cudnie kiwa!”). Kolekcjonowały te opowieści i licytowały się przed sobą, która ma ich więcej, że niby daje to większe prawo do Piotra.
On nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy, a w każdym razie nie dawał po sobie poznać, że go to jakoś mocno obchodzi. Miał wielu kolegów, właściwie wszyscy go lubili, ale był jednak samotnikiem i poza szkołą prawie w ogóle nie udzielał się towarzysko. Nie chodził na dyskoteki, ani na koncerty, rzadko bywał na prywatkach, a już nigdy nie zostawał na noc. Nie pił alkoholu, nie palił papierosów. W końcu dziewczyny przestały się nim interesować. W kolejnych latach dochodziły nowe roczniki, pojawiło się mnóstwo chłopaków z młodszych klas, którzy okazali się bardziej towarzyscy i przystępniejsi. Piotr przestał być numerem jeden i nareszcie miałam go wyłącznie dla siebie.
Jednak platoniczna miłość już mi nie wystarczała. W szkole jeszcze jakoś wytrzymywałam, ale w domu ogarniał mnie taki smutek, że całe godziny potrafiłam przepłakać w poduszkę. Myślałam tylko o nim, pragnęłam jego miłości, jego ciała, wyobrażałam sobie nas razem nago, czułam jego dłonie delikatnie muskające moją szyję, piersi, uda. Szalałam z pożądania.
Najgorzej było w weekendy. Wpadałam w prawdziwy obłęd i żeby nie zrobić sobie czegoś złego, spotykałam się z ludźmi z klasy. Chodziliśmy razem do kina, na dyskotekę. Szybko jednak okazało się, że to jeszcze gorsze, bo nagle zaczęli się mną interesować chłopcy z naszej klasy. Zaczepiali mnie, proponowali randki, niektórzy nawet starali się mnie obmacywać. Wszystkich ich zbywałam, czasem bardzo ostro i nie przebierając w słowach, bo przecież ja miałam już swojego chłopaka i to jemu chciałam oddać swe dziewictwo. Ale oni nie rozumieli. No i w końcu przestałam gdziekolwiek wychodzić. Chłopcy stracili dla mnie serce. Na koniec nazwali jeszcze zarozumiałą lesbą i wreszcie dali spokój. A ja stałam się takim samym odludkiem, jak Piotr.
„Jakże wiele nas łączy” – myślałam. „Dlaczego więc tak trudno jest nam się ze sobą spotkać? Czy on nie widzi, co się ze mną dzieje? Przecież jest taki mądry, taki dobry, taki piękny. Co muszę zrobić, żeby mnie dostrzegł?”. To były takie romantyczne dyrdymały, typowe dla nastolatki marzenia o mężnym rycerzu, który ją zdobędzie i uwiezie do zamku na szklanej górze, gdzie z dala od zgiełku tego świata będą w cudownej harmonii pielęgnować swą miłość po wsze czasy.
To we śnie, na jawie zaś wiedziałam, że na aktywność ze strony mojego „rycerza” nie mam co liczyć. To ja musiałam go zdobyć i to jak najszybciej, bo byliśmy już w czwartej klasie i zostało tylko kilka miesięcy do matury, po której nasze drogi mogły się rozejść na zawsze.
Łatwo mówić. Ile się nadenerwowałam, zanim odważyłam się zaproponować mu, abyśmy razem zatańczyli Poloneza na studniówce. Okazało się, że wcale niepotrzebnie, bo Piotr od razu się zgodził.
– Pewnie – powiedział krótko, patrząc mi z uśmiechem w oczy, a zabrzmiało to tak, jakby dla niego było jasne od zawsze, że ten taniec zatańczymy wspólnie.
Ze szczęścia rzuciłam mu się na szyję. Moja egzaltacja chyba wytrąciła go z równowagi, bo się nieco spłoszył i spoglądał na mnie dosyć przerażonym wzrokiem. Potraktowałam to jako ostrzeżenie przed zbytnim pośpiechem. Jeśli nie miałam go stracić, nie mogłam narzucać zbyt dużego tempa.
Na studniówce tylko razem tańczyliśmy i dużo gadaliśmy; a potem on mnie odprowadził do domu. Wykonałam pierwszy, najtrudniejszy krok – zwróciłam na siebie jego uwagę, nareszcie przestałam być tylko koleżanką z klasy.
Od tamtej pory nasz związek się zacieśniał. Rozmawialiśmy ze sobą coraz swobodniej i dużo się o nim dowiedziałam. Był bardzo wierzący i praktykujący. Chodził na mszę w każdą niedzielę i spowiadał się co miesiąc. To mi naprawdę zaimponowało, bo przecież młodzi ludzie raczej nie chodzą do kościoła, a jeśli już chodzą, to się tym nie chwalą. A Piotr mówił o kwestiach wiary z największą powagą. Zrozumiałam wreszcie przyczynę jego dystansu do spraw związanych z seksem. I zdałam sobie sprawę, że pierwszej kobiecie, z którą pójdzie do łóżka, pozostanie wierny na całe życie.
To się stało po balu maturalnym. Piotr mimo straceńczych prób, nie wymigał się od wypicia kilku kieliszków szampana, które wprawiły go w nieznany mu dotąd stan upojenia alkoholowego. Był zaskoczony, ale mu się podobało. Wszystko mu się tej nocy podobało. Spacer przez miasto do mojego domu, w którym byłam sama, bo rodzice wyjechali do rodziny. Krótka szamotanina w przedpokoju, kiedy próbując zdjąć spodnie przewrócił się na stojak na parasole i dotkliwie poranił sobie brzuch. Potem moje usta całujące go po całym ciele i wreszcie to jedyne w swoim rodzaju cudowne doświadczenie, kiedy dwoje ludzi staje się jednością.
Nie było to w gruncie rzeczy nic oszałamiającego, ale i tak czułam się spełniona. Piotr zasnął od razu, a ja jeszcze długo leżałam obok niego i cicho płakałam. Wtedy byłam najszczęśliwszą osobą pod słońcem.
Przez następne tygodnie prawie nie wychodziliśmy z łóżka. Piotr chciał się kochać niemal bez przerwy. Było w tej jego popędliwości coś niezdrowego, jak gdyby za wszelką cenę chciał mi udowodnić, że jest wspaniałym kochankiem. A nie był, choć się starał. Tak bardzo, że o mało co byśmy nie zawalili egzaminów na studia. No ale się udało – ja zdałam na germanistykę, on wybrał informatykę na politechnice.
Tyle że w październiku, tuż po rozpoczęciu roku akademickiego, okazało się, że jestem w ciąży. Piotr oczywiście zaproponował mi małżeństwo, ale kiedy mi się oświadczał, wyczułam w jego głosie strach. A wtedy i ja straciłam nieco pewności siebie. Nie na tyle jednak, by zrezygnować. Ślub odbył się pod koniec grudnia, a od nowego roku mieszkaliśmy już razem w wynajętym mieszkaniu, za które płacili wspólnie nasi rodzice.
To był najstraszniejszy okres w moim życiu. Piotr męczył się od samego początku. Było jasne, że życie małżeńskie mu nie odpowiada. Coraz mniej rozmawialiśmy, coraz rzadziej się kochaliśmy. Zaczął mnie unikać, pod byle pretekstem wychodził z domu. Podejrzewałam, że się z kimś spotyka, bo często gdy wracał, przez krótką chwilę jego oczy lśniły radością i szczęściem. Zaraz jednak wszystko wracało do normy, pojawiał się znany mi chłód i obojętność. Aż któregoś dnia, kiedy byłam już mocno spuchnięta, powiedział wprost, że się mną brzydzi, że nienawidzi widoku mojego ciała. To był koniec.
Tyle mniej więcej opowiedziałam Tomkowi tamtego wieczora. Złagodziłam nieco fragmenty dotyczące seksu i w ogóle intymnych spraw damsko-męskich, których 15-letni chłopiec nie powinien słyszeć od swojej matki.
– No, a w kwietniu ty przyszedłeś na świat – zakończyłam i spojrzałam na syna, który słuchał mojej opowieści w milczeniu. – I dokładnie tego samego dnia twój ojciec odszedł. Zostawił tylko ten list.
Wyjęłam złożoną na cztery pożółkłą kartkę kratkowanego papieru i podałam Tomkowi, który wziął list drżącymi rękami. Kiedy czytał, krew odpłynęła mu z twarzy, w pewnym momencie zakrył dłonią usta, jakby chciał zdusić jęk. Nagle, nie kończąc lektury, zerwał się z fotela. W oczach miał łzy.
– Mój ojciec jest gejem?! – ryknął i zaczął jak oszalały biegać po pokoju. Wywrócił krzesło, strącił ze stołu gazety. – To niemożliwe!!! Boże! To niemożliwe!!!
Płakał i wył, a ja siedziałam nieruchomo, starając się nie okazywać żadnych emocji. W gruncie rzeczy nie było to trudne. Już nie. Ból, przerażenie, rozpacz – wszystko to przeżyłam dokładnie 15 lat wcześniej, kiedy mój mąż zostawił mnie dla mężczyzny.
Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@polki.pl.
Więcej listów do redakcji:
„Teściowa to hetera, która ciągle mnie krytykuje i poucza. W uszach mam tylko jej ciągły jazgot”
„Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją drobne nieporozumienia. Mąż odszedł bez wyjaśnienia”
„Mąż zdradził mnie z moją przyjaciółką, a ja postanowiłam, że już zawsze będę sama. Życie zdecydowało inaczej...”