Niektórzy uważają, że wesele to przeżytek. Ba, są i tacy, dla których sakrament ślubu nic nie znaczy; twierdzą, że to średniowiecze i ciemnogród. Ale to nie ja. I, dzięki Bogu, córkę też udało mi się wychować właściwie. Bolałam tylko nad jednym – przez łajdactwo mojego męża nie było mnie stać na to, aby wyprawić Agusi taką uroczystość, na jaką zasługuje.
– Nic się, mamuś, nie martw – stwierdziła jednak córa półtora roku temu. – Wyjedziemy z Bartkiem za granicę, trochę popracujemy i zarobimy na takie wesele, że będą je ludzie latami wspominać.
– Czy to wypada? U obcych jak niewolnik. Może ja kredyt wezmę? – zastanawiałam się.
Aga tylko machnęła ręką, że nie ma sensu. Dla nich to będzie przygoda: poznają kawałek świata, podszlifują język… Będzie super.
Trochę się martwiłam, żeby ich ten świat nie zmarnował, nie skusił. Wiadomo, jakie teraz wszędzie zepsucie. I nie bardzo mi się podobało, że oni tak razem mieszkali – diabeł nie śpi. Jeszcze potomka jakiegoś na świat sprowadzą i będzie wstyd, że się dziewczyna nie pilnowała. Ale cóż było robić, skoro manna sama nie chciała z nieba lecieć?
Na szczęście na głupich i nieodpowiedzialnych nie trafiło: młodzi znaleźli pracę w Irlandii, mieszkali z innymi Polakami, żeby było taniej i po roku zaczęli przebąkiwać o powrocie. Agunia suknię piękną kupiła (zdjęcia widziałam jeszcze w sklepie robione), Bartek garnitur elegancki. Trochę się dziwiłam, po co rzeczy stamtąd targać, ale córa powiedziała, że taniej i bardziej się opłaca wysłać, niż u nas zamawiać. No i poza tym fason będzie niepowtarzalny, a dla niej to ważne.
– Ty, mamuś, jak paczki przyjdą, wszystko tylko rozpakuj i zabezpiecz, żeby mi mole kreacji nie zeżarły – zadysponowała. – A wiesz, że ojciec się do mnie przez Skype'a odezwał? Obiecał, że się dołoży, wyobraź sobie.
Nawet tego nie skomentowałam, bo od razu mnie serce zaczęło boleć, jak zawsze, gdy o tym draniu mowa. To ci dobry pan i łaskawy – dołoży się do wesela własnego dziecka. Klękajcie narody przed tą wspaniałomyślnością. Już bym wolała, żeby umarł – przynajmniej by leżał spokojnie na cmentarzu i nie mógł mi więcej nerwów szarpać. I wolna bym była wreszcie, a tak to ni to, ni sio.
No ciekawe, ile tatulek pieniędzy wyłoży…
Dla tego drania to żaden problem. Jemu się wydaje, że jak urzędnik w sądzie powie, że udziela rozwodu, to szast-prast – przeszłość zostaje wymazana, jakby jej nigdy nie było. Ja jednak przysięgałam przed Bogiem i nikt mnie z tego nie zwolni – Heniek będzie dla mnie mężem do końca życia, mojego lub jego.
Ciekawe, ile dołoży do ślubu córki… I czy ta jego nowa na to pozwoli? Wypindrzone to takie zawsze, opalone w solarium – musi to sporo kosztować. Oj, żeby się w ostatniej chwili nie okazało, że za duża dziura budżetowa powstanie.
Na razie na wszystko wystarcza, salę już zamówiłam, catering też, ale na razie – to same zaliczki.
– Ty, córuś, nie szastaj pieniędzmi – ostrzegałam ją. – Łaska ojca na pstrym koniu jeździ i dopóki nie masz tej kasy w garści, to nie szarżuj.
– Nie martw się, mamo, wszystko pod kontrolą – uspokajała mnie. – A wiesz, jaki super zespół załatwiła nam mama Bartka? Świetny!
Cieszyłam się szczęściem młodych, bo i co człowiekowi na starość zostaje? Dzieci pożenić i wnuków wyczekiwać. Martwiłam się tylko, że tak długo na Wyspach siedzą, przecież wszystkiego przez internet nie pozałatwiają. W końcu jednak wrócili i od razu się zgrzyty zaczęły, bo się smarkaterii w głowie poprzewracało.
Ledwo pracę w Polsce znaleźli, już się Aguni przestało podobać mieszkanie z matką i powiedziała, że czas poszukać swojego kąta.
– Możesz sobie szukać, a nawet znaleźć – zapowiedziałam jej – ale na wspólne pójdziesz dopiero po ślubie.
– Przecież w Irlandii i tak mieszkałam z Bartkiem – naskoczyła na mnie. – Chyba nie zamierzasz teraz mojej cnoty pilnować.
Jak ja bym tak mojej matce odszczeknęła, to ho, ho… Twardą mamusia miała rękę, ale sprawiedliwą, ja już z gorszego sortu jestem.
– Po moim trupie. – zapowiedziałam więc tylko. – Nie będą mnie ludzie na językach przez ciebie nosić. A i ty się szanuj, jak chcesz u męża mieć poważanie.
Zaraz się zaczęło przewracanie oczami i mruczenie po kątach, ale już do tematu nie wracała. I dobrze, umiar trzeba znać. Przejdzie pod opiekę męża, to on się będzie z nią użerał. Na razie to mój obowiązek i nie zamierzam odpuścić.
Ślub i wesele coraz bliżej, powoli dopinają się sprawy i aż lęk mnie ogarnia, że tak się wszystko bezproblemowo układa. Żeby tylko coś nie wyskoczyło w ostatniej chwili.
Zaproszenia piękne młodzi wyszykowali, z własnym wspólnym zdjęciem, wszystko cudnie wydrukowane złotą czcionką w kwietnym wieńcu. Gdy sobie przypomnę, jak obrzydliwie przaśne były podobne drobiazgi za moich młodych lat, to aż żal zbiera – od początku do końca dziadostwo, to i co się dziwić, że nic z tego nie wyszło? Ja nawet nie pamiętam swojej radości z przygotowań, gdzie tam. Tylko nieustające zmęczenie załatwianiem wszystkiego, bo kupić nic nie szło. Raz to się nawet popłakałam, tak bardzo już chciałam mieć tę całą uroczystość za sobą.
Dobrze, że teraz jest inaczej. Dzieci powinny w końcu mieć lepiej niż rodzice. W przeciwnym razie jaki by to wszystko miało sens?
Pod jednym dachem z tą lampucerą? A w życiu!
Ludzi na weselu ma być koło dwóch setek, mniej więcej po połowie z każdej rodziny. Zapytałam Agę, czy jej pomóc nie trzeba przy planowaniu, gdzie kto ma usiąść. To przecież szalenie istotne, żeby nie posadzić obok siebie skłóconych lub wcale nieznających się osób. Od tego zależy, czy cała impreza będzie udana. Wiem to z doświadczenia.
– Spoko, mamuś, ogarniamy to z Bartkiem – zbyła mnie Agnieszka. – Mamy swoją koncepcję. Zobaczysz, po weselu wszyscy będą jak jedna wielka rodzina.
– Tylko żebyś mnie, Boże broń, nie usadziła w okolicy swojego ojca – ostrzegłam ją. – Wolałabym myśleć, że go tam wcale nie ma.
– A nie – spojrzała znad teczki z jakimiś papierami. – Oni prawdopodobnie przyjdą tylko na kościelny, a potem pojadą do domu.
– „Oni”? Jak to „oni”? Rozumiem, że musiałaś zaprosić ojca, ale tę lampucerę?!
– Są małżeństwem – stwierdziła moja rodzona córka. – Nie wypada zaprosić tylko taty.
– Nie wypada? A rozbijać rodzinę i zabierać ojca dziecku to tej pani wypadało?! Po moim trupie będziesz się w grzeczności bawić z tą…
– To mój ślub, mamo. Nie psuj mi najważniejszego dnia w życiu.
– A pewnie, że nie będę ci psuła. Zostanę po prostu w domu, bo pod jednym dachem z tą kreaturą nie usiądę. I to w kościele.
Więcej prawdziwych historii: „Za miesiąc mój ślub, ale ja kocham innego. Żeby uprawiać seks z narzeczonym, muszę wcześniej się napić wina”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”„Wychowuję nie swoje dziecko. Żona mnie zdradziła i zaszła w ciążę z... moim bratem”