Pogoda była coraz lepsza. Więcej dni ze słońcem niż tych pochmurnych. Tylko co z tego? Czy w związku z tym żyło mi się łatwiej, a problemy same się rozwiązywały? Niestety, jedno z drugim nie miało nic wspólnego. Minął już prawie rok, odkąd po rozwodzie zaryzykowałam wszystko i założyłam własną firmę. Przez ten cholerny biznes nie mogłam nawet wyżyć się na niewiernym mężu!
Potrzebowałam jego wsparcia finansowego, i to niemałego. Fakt, przez cały ten czas płacił moje rachunki, ale dzisiaj już nie byłam taka pewna, czy cena za to – ta emocjonalna – nie okazała się zbyt wygórowana.
Były mąż zostawił mnie nagle
Po dwudziestu dwóch latach wspólnego, całkiem udanego życia. Czy się tego spodziewałam? Coś przeczuwałam? Podejrzewałam? Nic. Kompletnie nic! Byłam totalnie ślepa, jak kret wywleczony na światło dzienne, i zupełnie przegapiłam moment, kiedy w jego życiu ktoś się pojawił. A dokładniej mówiąc, przespałam okres, kiedy zaradna trzydziestolatka zawróciła mu w głowie. Potem poszło szybko. Nie chciałam awantur, poniżających scen, łez… No nie, łzy, i owszem, były, ale tylko późną nocą albo na parkingu jakiegoś wielkiego centrum handlowego, wśród dużych samochodów szczęśliwych rodzin – tak to wówczas widziałam, nie chciałam pokazywać swojej słabości.
Byłam silna, kulturalna i tak, miałam klasę. O, jakże się tym upajałam i dowartościowywałam, tą moją cholerną postawą damy! I wszyscy na tym korzystali. Mąż, kochanka, nasza córka. Czy z perspektywy czasu postąpiłaby tak samo? Otóż nie. Na pewno nie! To jest najgłupsza rzecz, jaką wmawia się kobietom. Bądźcie ponad to, nie upodlajcie się, nie poniżajcie samych siebie, nie proście o uczucie. No okej, może z tym ostatnim się zgodzę – miłość, o którą trzeba żebrać, nie jest miłością – ale tak zwany „kulturalny rozwód”? Komu to, do jasnej cholery, służy?! Bo z pewnością nie osobie, która jest porzucana. Nie dość, że jej życie wali się gruzy, to jeszcze ma udawać, że nic takiego się nie dzieje?!
Coraz bardziej doskwiera mi fakt, że jestem sama
Otóż dzieje się. I trzeba to z siebie wyrzucić, trzeba to wykrzyczeć, bo inaczej inni uwierzą, że wcale nie jest tak źle. A przecież to nieprawda. Jest bardzo źle. Jest koszmarnie! Jeżeli o mnie chodzi, mój rozwód z klasą przypłaciłam stanami lękowymi i nadciśnieniem. W jednym pomógł terapeuta, na drugie biorę tabletki. A w codziennym życiu uciekłam w pracę, wykorzystując brak rozwodowych afer oraz wyrzuty sumienia mojego byłego.
Postanowiłam zrealizować swój pomysł na biznes, ale dzisiaj mam pełno wątpliwości. W rzeczywistości sprawy nie okazały się bowiem takie proste jak w biznesplanie. Wprowadzenie nowego produktu na rynek jest niebywale trudne i wymaga olbrzymiej determinacji oraz cierpliwości. Mnie powoli zaczyna brakować jednego i drugiego.
I coraz bardziej doskwiera mi fakt, że jestem sama. Niby spokój, niby wolność, niby luz, a jednak brakuje mi drugiej szczoteczki do zębów w kubku na umywalce. Z ponurych rozmyślań wyrwał mnie dźwięk telefonu.
– Cześć, Karola – usłyszałam i uśmiechnęłam się odruchowo. Przyjaciółka zawsze wiedziała, kiedy zadzwonić, jakby miała jakiś wewnętrzny radar.
– Cześć, co tam w wielkim świecie?
Z Magda przyjaźniłam się od czasów liceum. Właściwie nie zanotowałyśmy w naszej znajomości żadnej większej przerwy. Nie zawsze się zgadzałyśmy, ale w krytycznych momentach potrafiłyśmy wznieść się ponad przyziemne problemy i dogadać. Magdalena pracowała w korpo (zawsze bawił mnie ten skrót) i zdarzało jej się zachowywać jak zaprogramowany trybik większej całości. Czasami mnie to wkurzało, a czasami wykorzystywałam to do własnych celów.
– Nawet nie chcę myśleć o robocie, a co dopiero gadać – westchnęła przeciągle. – Znowu jakieś zmiany, nowe kierownictwo czy coś, i wszystko wywracają do góry nogami!
– Ale że niby znowu będą zwalniać? Czy może zatrudniać tym razem? – uśmiechnęłam się pod nosem.
– Zwalniać z pewnością nie, bo może nie wiesz, ale brakuje takich mróweczek jak ja.
– Jasne, jasne, w to akurat nie wątpię ani trochę, takich jak ty z pewnością brakuje.
– Oj, nie nabijaj się, bo cię walnę przez łącza! A tak w ogóle dzwonię w konkretnej sprawie.
– Już się boję… – mruknęłam.
– Przestań marudzić i uprzedzać się na zapas. Słyszałaś już o tym spotkaniu ze starymi znajomymi z liceum?
– Jak z liceum, to na pewno starymi…
– Karola! Nie utrudniaj, jak rany.
– No już dobrze. Co z tym spotkaniem?
– Nie dostałaś maila?
– Coś tam może dostałam, ale jakoś nie zwróciłam uwagi.
– A wiesz, że to już w tę sobotę?
– No i…?
– Potwierdziłam nasz udział.
– Co zrobiłaś? Bez konsultacji ze mną?!
– No ja nie mogę! Niby co miałam z tobą konsultować? Wspólne wypicie kawy? Błagam cię, przecież to nie operacja kardiologiczna! – Magda próbowała rzecz całą zbagatelizować i strywializować.
– No to skoro potwierdziłaś, moja droga, to sobie tam pójdziesz. Sama.
– Przestań, proszę cię, nie rób cyrków jak przedszkolak. To tylko kawa ze starymi znajomymi. No, zgódź się, nie bądź prosiakiem.
Rafał wziął mój numer i obiecał, że zadzwoni…
Właściwie zamierzałam się poopierać dłużej, bo w danej chwili nie miałam najmniejszej ochoty na takie wspominkowe spotkanie, ale wbrew sobie postanowiłam się zgodzić. Na robienie afery rozwodowej też nie miałam ochoty, a potem żałowałam.
– Dobra, co mi tam, ale pod warunkiem, że ty prowadzisz, więc ty pijesz kawę, a ja wino.
– Super, umowa stoi! Buziaki.
– Pa, do zobaczenia.
Skończyłam rozmowę i poczułam mrowienie w brzuchu. Ale takie świadczące o ekscytacji, lekkiej tremie, a nie o strachu czy autentycznej niechęci. Może to rzeczywiście dobry pomysł?
Sobota przyszła niepostrzeżenie. Magda przyjechała na czas i punktualnie stawiłyśmy się na spotkaniu. Było naprawdę przyjemnie, choć nie widziałam tych ludzi ponad dwadzieścia lat i mogło być różnie. Niektórzy zupełnie się nie zmienili, innych z trudem rozpoznawałam. Co ciekawe, zjawili się prawie wszyscy. Nawet Anka z Michałem, którzy w liceum byli parą, pobrali się na studiach, a po kilkunastu latach rozwiedli. Nie wiem, jaki mieli rozwód, bo się nim nie chwalili, ale sądząc po ich więcej niż poprawnych stosunkach, obstawiałabym, że kulturalny. Gdzie te wredne baby robiące afery, chciałoby się zapytać…
Mniejsza z tym. Na spotkanie przybył także Rafał. Strasznie się w nim kochałam w klasie maturalnej. Może dziś nie wydawał się tak atrakcyjny jak kiedyś, ale jakaś mięta pozostała. Był kawalerem. Całe szczęście nie takim prawdziwym, zatwardziałym – dziesięć lat był w niesformalizowanym związku i miał dorosłego syna. Większą część wieczoru spędziłam na rozmowie właśnie z Rafałem. Dobrze nam się gadało, lepiej niż za czasów liceum, kiedy głównie wzdychałam, gapiąc się na niego, gdy grał na boisku w kosza. Teraz było na tyle przyjemnie, że nie chciało mi się wracać do domu. Magda niestety nalegała. Jutro musiała iść do swojej korpo-roboty.
Rafał chciał, żebym została, proponował, że mnie odwiezie, ale… ostatecznie się nie zdecydowałam. Czułam, że nie jestem gotowa. Choć właściwie sama nie widziałam, na co miałabym się gotować. Na randkę, związek, uczuciowe zawirowania, nadzieje, które skończą się rozczarowaniem, cudze i własne oczekiwania…? Może zwyczajnie się bałam jakichkolwiek komplikacji? W kółko się zastanawiałam, czy jeszcze go spotkam. I czy takie spotkanie w ogóle miałoby sens. Niby wziął mój numer i powiedział, że zadzwoni, ale… czy ja tego naprawdę chciałam?
Magda od razu zauważyła moją rodzącą się fascynację i oczywiście poleciła mi iść na całość. Ach, te korporacyjne naleciałości. Korpo-szczurki gnają do przodu, gdy tylko wyczują ser. A nawet bez sera, tylko dla samej idei, też zasuwają. Ale ja, choć sporo myślałam o Rafale i o tym, co mogłoby być między nami, nie chciałam się za bardzo nakręcać. Przecież takie rzeczy w szarej codzienności raczej się nie zdarzają. Spotkanie po latach i ni z tego, ni z owego – romantyczna miłość?
Z drugiej strony wcale nie wypatrywałam jakiegoś romantycznego uczucia! Chciałam po prostu normalnego faceta. Właśnie, tylko tyle i aż tyle… Zadzwonił dokładnie we wtorek, o godzinie dziewiętnastej dwadzieścia siedem. Dobrze zapamiętałam czas i każde wypowiedziane przez niego słowo. Nie było tego dużo. Chciał się ze mną umówić. Czy się zgodziłam? A czemu nie? Bo co miałam do stracenia?
Przestałam się zastanawiać i roztrząsać, i powiedziałam tak. Byłam wolna i wreszcie zamierzałam z tej wolności korzystać. Nie miałam żadnych oczekiwań, ale jednego byłam pewna: będę się dobrze bawić. A praca? Kiedy złapię trochę optymizmu, i nowa energia się pojawi.
Czytaj także:
„Zostawiłem żonę tuż przed świętami. Miałem dość furiatki, która bez przerwy gdera, ma pretensje i mnie poniża”
„Mało co i dałabym się uwieść Casanovie. Opłakiwał śmierć żony, a ona... przyjechała do sanatorium i sprała mu głowę”
„Baśka mnie zdradzała i w końcu wpadła. Teraz oczekuje zadośćuczynienia za >>zmarnowane życie<<. Chce 250 tys. zł”