„Zostawiłem żonę tuż przed świętami. Miałem dość furiatki, która bez przerwy gdera, ma pretensje i mnie poniża”

Mężczyzna, który odszedł od żony fot. Adobe Stock, fizkes
„Czuję, jak kręci mi się w głowie. Jakiś ból zbliża się do okolicy mostka. Ostry, piekący. Zupełnie jakbym miał dostać zawału serca. Biorę głęboki wdech. Sekundę później idę do pokoju, wyciągam walizkę, pośpiesznie wrzucam do niej swoje rzeczy. Nie będę dłużej znosił upokorzeń”.
/ 14.11.2021 07:31
Mężczyzna, który odszedł od żony fot. Adobe Stock, fizkes

Kiedyś lubiłem święta, nawet bardzo, jednak od paru lat ich nie znoszę. W moim rodzinnym domu zawsze były pełne ciepła i takiego klimatu, od którego robiło się na duszy lekko i pogodnie. Prezenty dostawaliśmy raczej symboliczne, bo rodzice nie należeli do bogatych. Pod choinką leżały pomarańcze, od których pachniało w całym pokoju. Każdy dostawał czekoladę i jakiś drobiazg – książkę, kosmetyk, coś do ubrania. Przy stole śpiewało się kolędy i chociaż tylko matka chodziła regularnie do kościoła, wszyscy to lubiliśmy.

Wspominam te święta dziś, równo dziesięć lat po ślubie z Agatą. Siedzę w hotelowym pokoju – sam, bez pomysłu na to, co dalej. Ze mną i z nami.

Skąd się w niej wzięła ta złość?

Jeszcze wczoraj pchałem przed sobą koszyk pełen świątecznych zakupów, w ręce trzymając ich nieskończenie długą listę spisaną ręką Agaty. Do 24 grudnia jeszcze sporo czasu, a ja codziennie robiłem zakupy na święta. Dziesiątki kilogramów mąki, cukru, masła i margaryny; palety jajek, chociaż od lat Agata już nie piecze. Ale co roku obiecuje, że tym razem będzie inaczej… Kupowałem też całe palety jogurtów i śmietany, przetworów, dżemów, miodów i kompotów – wszystkiego, co na półkach, bo „się może przydać”. Chwilami miałem wrażenie, że to wojna się zbliża, a nie Boże Narodzenie!

Pamiętam naszą pierwszą wspólnie spędzoną Gwiazdkę. Pierwszą we własnym mieszkaniu. W Wigilię byliśmy u rodziców, a w następne dni cieszyliśmy się sobą. Była pachnąca lasem choineczka i my dwoje. Śniadanie świąteczne składało się z tego, co przynieśliśmy od rodziców z wigilijnego stołu. Na obiad razem ugotowaliśmy rosół. Zupełnie nie miał smaku, jak woda, w której przypadkowo zmoczyła się kura. Ale dodaliśmy przecieru pomidorowego i zupę dało się zjeść. Śmialiśmy się z braku naszych talentów kulinarnych, siedzieliśmy na łóżku, garściami pochłanialiśmy bakalie i oglądaliśmy romantyczne komedie. Może nie było tak tak jak u mnie w domu, ale bardzo przytulnie i sympatycznie.
Potem to się zaczęło zmieniać. Tak jak i nasze życie powszednie. Na początku niezauważalnie.

Z takimi zmianami w związku jest jak z tyciem lub łysieniem. Nie dostrzega się drobnych różnic na co dzień. Przychodzi jednak taki poranek, gdy patrzysz w lustro i widzisz, że te niewielkie przeobrażenia zsumowały się nagle w coś dużego.

„Przecież ja już jestem prawie łysy” – zauważasz ze zgrozą. Albo zastanawiasz się w panice: „Kiedy jak tak przytyłam?!”. Najpierw były między nami drobne nieporozumienia, które obracaliśmy w żart. Potem małe awanturki, które z czasem rosły jak niegrzeczne dzieci do dużych awantur. Wreszcie prawdziwe kłótnie i pyskówki z trzaskaniem drzwiami. Przy czym to nie ja trzaskałem. Nie jestem idiotą, żeby trzaskać drzwiami, a potem godzinami naprawiać framugi. To Agatę ponosił temperament. Złość, której wcześniej w niej nie widziałem.

Zastanawiałem się, na czym polega moja wina. Nie potrafiłem jednak jej znaleźć. W łóżku było między nami w porządku, szczerze mówiąc – tylko tam. Pieniędzy nigdy nie mieliśmy w obfitości, lecz na nic przed końcem miesiąca ich nie brakowało. Mimo to z roku na rok działo się coraz gorzej. Nie było dnia bez utyskiwań żony, gderania, marudzenia bez powodu. Nauczyłem się z tym żyć. Kiedy Agata znajdowała pretekst do awantury, milkłem. Uznałem, że to wina tych „zespołów napięć” u kobiety, przed którymi wszyscy ostrzegają.

Wybuchłem tylko jeden raz, w urodziny Agaty, które przypadają miesiąc przed świętami. Siedzieliśmy w restauracji, rozmawialiśmy o wszystkim i wyjątkowo Agata nie miała o nic pretensji. W pewnym momencie powiedziała, że jej rodzice postanowili wyjechać na święta do jej siostry, w związku z czym Wigilię spędzimy sami.

– Jak to sami? – zdziwiłem się. – A moi rodzice?

– Myślałam, że moglibyśmy trochę zaoszczędzić. Wiesz, prezenty, przygotowania…

– Nie ma mowy! – krzyknąłem. – Nie chcę, żeby siedzieli w domu całkiem sami!

Uległa. Ale to nie była udana Wigilia. Agata siedziała przy stole nadęta, nie wiadomo dlaczego. Barszcz i uszka przyniosła moja mama, karpia usmażył ojciec, resztę miała przygotować Agata. Kupiła parę gotowych dań w hipermarkecie, każdy spróbował i zostawił. Najbardziej było mi żal, że nie ma kompotu z suszu. Moja matka go uwielbia. Święta minęły i wszystko wróciło do normy. Jeśli to, co się działo w naszym domu, można nazwać normą.

Tę operację zrobiłem sobie tylko dla niej

Psuło się między nami nawet tam, gdzie wcześniej nigdy bym nie podejrzewał. Może wyda wam się to śmieszne, ale nigdy nie sądziłem, że przyczyną konfliktu może być chrapanie. Mam krzywą przegrodę nosową, więc chrapałem niemal od dziecka. Kiedyś Agacie to nie przeszkadzało. Pamiętam, jak po pierwszej nocy spędzonej ze mną powiedziała z czułością:

– Słodko chrapiesz! Kobieta wie, że ma mężczyznę u boku.

Wziąłem to wtedy za dobrą monetę, tym bardziej że od tego czasu Agata często powtarzała, że lubi, kiedy chrapię, bo daje to jej poczucie mojej obecności, bliskości, a w rezultacie – bezpieczeństwa. Gdy wyjeżdżałem w delegację, dzwoniła do mnie, żaląc się, że nie może zasnąć, bo boi się ciszy w sypialni.

– Twoje chrapanie odpędza ode mnie wszystkie złe sny, a jak cię nie ma, to nasza sypialnia pełna jest niedobrych duchów.

Lubiłem te jej słowa, bo z czegoś, co mogło być moją wadą, Agata zrobiła zaletę. Przyszedł jednak taki dzień, tuż przed 35. urodzinami mojej żony, gdy obudziła się rano i powiedziała zbolałym głosem:

– Nie wyspałam się dzisiaj, strasznie chrapałeś.

Nazajutrz powtórzyła to samo. I następnego dnia też. Moje chrapanie nie było już czymś, co dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Stało się dolegliwością przynoszącą bezsenność. Wreszcie podjąłem decyzję: pójdę na zabieg prostowania przegrody nosowej. Postanowiłem zrobić żonie niespodziankę. Gdy wyjechała na tygodniowe szkolenie, poszedłem do laryngologa, dostałem skierowanie do szpitala.
Ludzie! Gdybym ja wiedział, jak to będzie boleć, za żadne skarby bym się nie zdecydował! Oszczędzę wam szczegółów i powiem tylko tyle, że nie bez powodu rzecz się nazywa dłutowaniem nosa. Może znieczulenie było za słabe, może lekarz początkujący – nie wiem, ale doprawdy był to koszmar.

Starałem się, a ona miała muchy w nosie!

Po tygodniu nos nadal miałem siny i spuchnięty, a twarz owiniętą bandażem. Agata wróciła z delegacji i na mój widok aż załamała ręce.

– Piotrek, wyglądasz, jakby cię pobili. Musiałeś robić ten zabieg akurat przed moimi urodzinami? Jak się teraz pokażemy w porządnej restauracji?!

Rzeczywiście nie pomyślałem o tym. Mieliśmy przecież iść na uroczystą kolację. Jak zawsze.

– Przepraszam, coś wymyślę, zobaczysz – zapewniłem.

– Akurat ty coś wymyślisz! – parsknęła Agata.

W dniu jej urodzin włożyłem garnitur, do kieszeni wsunąłem  przygotowany dla żony prezent i poprosiłem, żeby przygotowała się jak do wyjścia.

– Zwariowałeś? Przez ciebie wszyscy się będą na nas gapić!

Trochę przesadzała, na nosie miałem już tylko plaster.

– Obiecuję ci, że nikt się nie będzie gapił. Przebierz się.

Poszła do łazienki, a ja szybko skoczyłem do kuchni i wyjąłem przygotowane naczynia, obrus, serwety i świeczki. Przygotowanie stołu w pokoju nie zajęło mi nawet dziecięciu minut. Stanąłem w drzwiach i spojrzałem na swoje dzieło. Super! Biały obrus, na zielono barwione kryształowe kieliszki i lampki do szampana, które kupiłem na tę okazję, biała zastawa, pośrodku kwiaty. Byłem zadowolony. Spojrzałem na zegarek. Dokładnie za piętnaście minut miał przyjechać zamówiony wcześniej katering z najlepszej restauracji w mieście.

– Kochanie, za ile będziesz gotowa? – krzyknąłem w kierunku drzwi łazienki.

– Pięć minut!

„Czyli co najmniej kwadrans. Doskonale!” – zatarłem ręce.

Dwóch eleganckich kelnerów ustawiało na stole dymiące platerowe naczynia, gdy Agata wyszła z łazienki i ze zdumieniem rozejrzała się po pokoju. Na jej widok kelnerzy ukłonili się, a jeden strzelił nawet obcasami, zupełnie jak na jakimś staroświeckich filmie. Świeczki dyskretnie migotały ciepłym światłem, cicho grała muzyka, smakowite zapachy unosiły się znad półmisków.

Jeden z kelnerów podszedł do stołu i odsunął krzesło, wskazując Agacie, by zajęła miejsce. Oszołomiona podeszła bez słowa. Kelner podsunął jej krzesło, ukłonił się i zaczął otwierać szampana. W tym czasie drugi nakładał na talerze wykwintnie przyrządzone perliczki.

Kiedy wyszli kelnerzy, powiedziała, co myśli

Po paru minutach obaj się ukłonili i zniknęli, życząc nam miłego wieczoru. Dopiero wówczas Agata się odezwała.

– Przecież mieliśmy gdzieś wyjść – powiedziała z wyrzutem.

– Ale mówiłaś, że nie chcesz pokazywać się ze mną, bo mam niedostatki w urodzie – próbowałem zażartować, wskazując na plaster i marszcząc nos.

– Kazałeś mi się ubrać do wyjścia… – sapnęła Agata.

– No ale zobacz, jak ładnie to wszystko przygotowałem.

– Jak głupia wystroiłam się w nowe szpilki i pończochy. Zrobiłam makijaż, przykleiłam rzęsy. A teraz siedzę w domu!

Poczułem, że sytuacja zmierza w fatalnym kierunku.

– Zobacz, mamy perliczki, szampana, sos z kurek…

– Nie będę jadła grzybów na noc! – fuknęła.

– To tylko parę kurek…

– Zaszkodzą mi!

– To zjedz samo mięso, kochanie – podsunąłem jej talerz.

Gwałtownie odsunęła się na krześle, wstała, z pasją rzuciła na stół serwetę.

– Zrobiłeś ze mnie idiotkę!

Poszła do łazienki i po paru minutach wróciła w szlafroku. Nałożyła na talerz trochę mięsa, które zdążyło już wystygnąć.

– Sama bym zrobiła, przynajmniej jadłabym ciepłe – warknęła; do drugiej ręki wzięła lampkę z szampanem i poszła do drugiego pokoju oglądać telewizję.

Zostałem przy stole sam. W garniturze, z prezentem w kieszeni. W błyszczących butach. Przy kryształowych kieliszkach, które kupiłem specjalnie na ten wieczór. Przy kolacji, która już dawno wystygła. Podszedłem do barku, wyjąłem butelkę wódki. Nazajutrz obudziłem się z potwornym bólem głowy.

– Całą noc nie mogłam zasnąć! – poskarżyła się Agata.

– Przepraszam, znowu chrapałem? – zdziwiłem się.

– No właśnie nie, właśnie że nie chrapałeś! – odparła z wyrzutem w głosie. – A wiesz, że jak nie chrapiesz, to ja nie czuję się bezpieczna. Mam wtedy wrażenie, że jestem sama. Wiesz, że nie lubię, jak nikogo nie ma w domu. Nie po to wychodziłam za mąż, żeby czuć się samotnie… Tak, teraz przy tobie czuję się, jakbym była w domu sama. Boję się, że nie ma obok mnie nikogo, kto by mnie obronił.

Dość tego zrzędzenia! Zatkałem uszy rękami

Próbowałem się wytłumaczyć. A głowa bolała mnie coraz bardziej. Nie ma nic gorszego niż kac i marudząca żona.

– Przecież jestem…

– Wolałam, jak chrapałeś.

– Żartujesz…

– Mogłeś mnie chociaż zapytać, zanim poszedłeś na ten zabieg. Mogłeś mnie zapytać, a nie zapytałeś. Ty się w ogóle nie liczysz z moim zdaniem! – zaczęła się nakręcać. – Masz mnie za nic. No powiedz szczerze, masz mnie za nic, prawda?!

Przestałem się odzywać, lecz  Agacie to w ogóle nie przeszkadzało. Mówiła dalej. To już nie była mowa, to było gderanie, uciążliwe gderanie zołzy, która zajęła miejsce mojej żony.

– Masz mnie za zero. Totalne zero. Tylko ty się liczysz. Wiesz, że chciałam iść do restauracji i kupiłam sobie nowe szpilki, a mimo to zrobiłeś sobie tę operację i nigdzie nie mogłam się z tobą pokazać. A jak już się pogodziłam z tym, że nie pójdziemy, i buty chciałam oddać do sklepu, to ty mówisz, żebym się szykowała, bo coś wymyślisz. To się wyszykowałam jak na wyjście, bo mówiłeś, żebym się szykowała na wyjście… A tu się okazuje, że całe moje wyjście to tylko wyjście z łazienki, bo mamy siedzieć
w domu, ubrani elegancko nie wiadomo po co! Chyba tylko po to, żeby przed tymi gogusiowatymi kelnerami wstydu nie było!

Złapałem się za głowę, zatkałem uszy. – I nawet mi prezentu żadnego nie zrobiłeś! Na 35. urodziny!
– mimo zatkanych uszu usłyszałem pełen wyrzutu głos.

Rzeczywiście zapomniałem jej dać. Zapomniałem z tego wszystkiego, gdy ona leżała na kanapie przed telewizorem, a ja upijałem się na smutno. Sięgnąłem do marynarki wiszącej na oparciu krzesła.

– Tyle razy prosiłam cię, żebyś nie wieszał marynarki na krześle, bo to nieeleganckie!

Spojrzałem na jej szlafrok leżący na podłodze, na majtki ze stanikiem wiszące na klamce
i nic nie powiedziałem.

– Proszę, jakoś nie było wczoraj okazji, żeby ci to wręczyć – podałem małe pudełeczko.

Otworzyła.

– Kolczyki. Nawet ładne. Pewnie sprzedawczyni ci wybrała?

– Nie, sam wybrałem.

– Cyrkonie?

– Nie, brylanciki.

– No tak, pewnie dlatego takie małe – westchnęła głęboko.

Śniadanie zjedliśmy we względnym spokoju. Natomiast po śniadaniu żona miała uwagę taką, że za dużo nakroiłem wędliny. Poza tym anioł, nie kobieta. Nawet się uśmiechnęła. Potem zaczęła mówić o zbliżających się świętach. Absolutnie nie mogą być tak skromne jak w zeszłym roku, stwierdziła. Przyjedzie do nas jej siostra z mężem i trzeba się pokazać. Przyjadą też rodzice tego jej męża, bo przecież nie będą mogli zostać sami. I oczywiście będą rodzice Agaty. Ale nie ma już więcej miejsca przy stole, więc dobrze by było, gdyby moi rodzice pojechali w tym roku do mojego brata, bo tam jest luźniej.
W sumie, doszła do wniosku Agata, byłoby to sprawiedliwe, skoro w zeszłym roku jej rodzice spędzili święta u siostry. W odróżnieniu od moich rodziców, jej są wymagający i przyzwyczajeni do luksusu, więc naprawdę musimy się postarać.

Zaczęła wymieniać, co powinienem zrobić. Najpierw muszę umyć okna i oddać zasłony do prania. Zawołać tapicera, bo plamy po sosie z perliczki nie chcą się usunąć. Wytrzepać dywany. Kupić nowy telewizor, gdyż jej siostra ma plazmę 56 cali. Kupić nową zastawę, ponieważ w starej brakuje kilku talerzy, a przecież nie będziemy mieszać zastaw na świątecznym stole. Poza tym mam zrobić wszelkie niezbędne zakupy, bo ona nie ma czasu.

Musi iść do solarium, fryzjera, krawcowej i kosmetyczki. Czekają ją też dwie imprezy u koleżanek. Jedna się rozwodzi i trzeba ją podtrzymać na duchu, a druga wychodzi za mąż i też trzeba ją na duchu podtrzymać. Do tych wszystkich obowiązków dochodzi jeszcze to, że Agata musi kupić prezenty swoim rodzicom, siostrze i jej mężowi, i to nie byle jakie prezenty – żeby widzieli, że ją stać i ma gust! Przez to będzie miała tyle latania po sklepach, że dobrze by było, gdybym chociaż trochę jej pomógł i dla siebie sam prezent sobie kupił.

– Dlaczego ja mam sam sobie kupić prezent na święta, skoro wszystkim pozostałym kupujesz? – zapytałem, czując, że coś się we mnie buntuje.

– No przecież mógłbyś mi pomóc, prawda? Wszystko zawsze na mojej głowie!

– Jak to na twojej głowie? Przecież ty idziesz tylko do fryzjera i do koleżanek…

– Może jeszcze z koleżankami zabronisz mi się spotykać?! Czy ty wiesz, że jedna z nich musi się wyprowadzić, i to przed świętami, bo się rozwiodła? Czy ty nie masz serca? Nie masz, od dawna wiem, że nie masz!

Zatkało ją. Pierwszy raz zabrakło jej słów

Patrzę na Agatę z niedowierzaniem. I czuję, że coś się we mnie zaczyna walić. Ta konstrukcja złożona z cierpliwości, miłości i zrozumienia, nadwątlona ostatnimi laty, teraz chwieje się i pęka. Kruszy się i rozpada. Leżą dookoła potłuczone jej kawałki. Ja jestem pusty w środku. Nic we mnie nie ma, z wyjątkiem rozczarowania i chęci ucieczki nie wiadomo dokąd, byle przed siebie – tam, gdzie znajdę trochę wytchnienia i spokoju.

– Więc czy pomożesz mi chociaż raz i zrobisz sobie samodzielnie jakiś prezent na święta?! – krzyczy Agata, pełna niezrozumiałej dla mnie furii.

Czuję, jak kręci mi się w głowie. Jakiś ból zbliża się do okolicy mostka. Ostry, piekący. Zupełnie jakbym miał dostać zawału serca. Biorę głęboki wdech. Nieśmiała myśl przychodzi mi do głowy. Sekundę później ta myśl jest już głębokim postanowieniem. Idę do pokoju, wyciągam walizkę, pośpiesznie wrzucam do niej swoje rzeczy. Agata patrzy z niedowierzaniem.

– A ty gdzie się szykujesz, skoro tyle roboty?

– To jest mój prezent, który właśnie teraz sam sobie sprawiam. Wyprowadzam się. Mój prezent dla mnie polega na tym, że wyprowadzam się na święta.

Oczy Agaty są pełne niedowierzania. Ze zdumienia okrągłe jak dwa spodki od filiżanek. Jej usta się otwierają, ale żadne słowo z nich nie pada. Agata nie znajduje w sobie ani jednego słowa, dzięki któremu mogłaby w to wszystko uwierzyć. Dlatego, gdy idę powoli przez przedpokój, otwieram drzwi i wychodzę na korytarz, towarzyszy mi cisza.

Czytaj także:
„Jestem zazdrosny o własnych synów. Żona namawia mnie na trzecie dziecko, ale ja boję się, że stracę jej miłość”
„Na studiach mieszkałam z... galerianką. Dla odrobiny kasy zgadzała się na naprawdę obrzydliwe rzeczy”
„Jestem biedna i strasznie się tego wstydzę. Na życie zostaje mi 800 zł miesięcznie i muszę na wszystkim oszczędzać”

Redakcja poleca

REKLAMA