Zdjęłam klapki i weszłam do wody, gdy zadzwonił telefon. Sięgnęłam do kieszeni, ale jej nie było i nic w tym dziwnego – kto normalny ma kieszenie w kostiumie kąpielowym? To nie do mnie, rozgrzeszyłam się i dałam nura w morskie fale, rozkoszując się słońcem grzejącym w plecy. Uwielbiam ten kontrast pomiędzy chłodem wody a gorącym powietrzem na zewnątrz. Człowiek może sobie wyobrazić, co czuje delfin prujący przez oceaniczne przestwory!
Sygnał telefonu dogonił mnie jednak i tutaj
Otworzyłam oczy i zamiast spodziewanych klifów Jarosławca na horyzoncie ujrzałam nagą i drżącą gałąź klonu za szybą pokrytą drobnymi kroplami dżdżu.
– Listopad ante portas – mruknęłam i zerknęłam na wyświetlacz. – I szwagierka, jasna cholera!
– Tylko mi nie mów, że wyciągnęłam cię z łóżka! – zaczęła naszą pierwszą od miesięcy rozmowę.
Niedługo minie dwadzieścia lat od śmierci mojego męża, a ta, jak próbowała mnie wychowywać, tak nic jej nie minęło.
– Nie wyciągnęłaś, Madziu – przeciągnęłam się. – Wciąż leżę.
– Ja od trzech godzin jestem na nogach! – prychnęła z pogardą.
– Przykro mi, że tak ci się życie ułożyło – wymknęło mi się niepotrzebnie.
Zawsze, zawsze zaogniam… I po co? Zrugała mnie za postawienie żółtych chryzantem na grobie Kazika, podczas gdy ona zaplanowała w tym roku biały wystrój, potem próbowała wymóc, żebym zjawiła się na cmentarzu w Zaduszki dokładnie o piętnastej. Gdyby kiedykolwiek poszła na terapię, dowiedziałaby się, że ma problemy z kontrolowaniem innych, ale z pewnością nigdzie się nie wybierze, bo ludzie tacy jak ona zazwyczaj uważają się za chodzące ideały. Kazik zawsze powtarzał: „Potakuj i rób swoje, Agata. To jedyna nerwooszczędna strategia w postępowaniu z moją siostrą”.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – spytała.
– Oczywiście – zapewniłam.
– Z białymi kwiatami na piętnastą. Pamiętaj! – powiedziała i się rozłączyła.
No i proszę, nawet nie miałam czasu na to, by potaknąć! Tak czy inaczej, z pływaniem jak delfin na dziś koniec. Trzeba się wreszcie zwlec i wziąć z życiem za bary. Żeby choć promyczek słońca, modliłam się, stojąc godzinę później w korku. Chociaż jeden malutki… Ale nie. Może przynajmniej w pracy poznam kogoś miłego, pocieszałam się, ale mężczyzna, który wszedł do gabinetu w samo południe, miał wybitnie jesienną facjatę – chmurną i zawziętą.
Nawet zaczęliśmy od pogody.
– I pomyśleć, że miłość mojego życia opala się teraz w Hiszpanii – rzucił tytułem wstępu.
– Późne wakacje? – zapytałam, żeby pociągnąć go za język.
– Nie, praca.
– No to raczej się nie opala – uśmiechnęłam się.
Machnął ręką zniecierpliwiony
– Właściwie to chyba czeka nas rozwód – powiedział po chwili.
– Może powinien pan przyjść na terapię z żoną? – zasugerowałam. – Czasami łatwiej dogadać się w obecności trzeciej osoby.
– Nie chcę się dogadywać – wzruszył ramionami. – Jestem tu tylko po to, by Dagmara nie mogła mi zarzucić, że postępuję egoistycznie. Odkąd na terapii pogodziła się z matką, nabrała szacunku dla fachowców.
Ludzie zjawiają się w gabinecie kierowani dziwnymi pobudkami, pomyślałam. Zazwyczaj chodzi im jednak o to, by z kimś pogadać, upewnić się, że mają rację, czasem – że jej nie mają… Zobaczymy, jak będzie tym razem.
– Dagmara nie przepuści żadnej okazji, by pokazać, że jest niezastąpiona w firmie – powiedział mężczyzna. – „Zbieranie doświadczeń” to słowo klucz. A do tego „powinieneś mnie wspierać, Jakubie, a nie rzucać kłody pod nogi”.
– Wspiera pan?
– Kiedy się poznaliśmy pięć lat temu, Daga robiła w korpo i była bliska depresji. To ja przekonałem ją, że może pozwolić sobie na zmianę. Powtarzałem, że stać ją na więcej, i obiecałem, że rozepnę nad nią parasol ochronny w razie jakichkolwiek kłopotów. Nie był potrzebny – żona ruszyła jak burza. Szkoda tylko, że nie wie, kiedy przestać. Niech mi pani powie jako kobieta: czy powinno się stawiać wyżej sprawy zawodowe niż rodzinę?
– A dla pana jako mężczyzny to dopuszczalna sytuacja? – odwróciłam pytanie. – Gdyby miał pan poważne zlecenie, wiążące się z podróżą, a żona uznałaby, że powinien pan zostać w domu?
– To zależy – odpowiedział po chwili zastanowienia. – Już pomijając fakt, że Daga nie zna się na specyfice mojej pracy, więc nie wiem, co by ją uprawniało do takich wymagań. Gdyby były powody, na przykład choroba dzieci… Ale my nie mamy dzieci, bo żona nie jest na nie gotowa. Nic nie mamy, oprócz obrączek, kredytu i dobrych chęci. Podobno!
Zapytałam zatem, czym się zajmują oboje zawodowo.
– Pracuję na stanowisku kierowniczym w firmie spedycyjnej – wyjaśnił Jakub. – Daga z koleżanką prowadzi biznes kosmetyczny. Jakieś perfumy, kremy, eko-sreko. Teraz ubzdurały sobie, że wejdą na rynek hiszpański.
– Czy ta działalność przynosi konkretne dochody? – zapytałam, spodziewając się, że Jakub rzuci coś o wacikach.
Tak się jednak nie stało: przyznał, że całkiem spore, choć nie byłby sobą, gdyby nie dodał, że nie ma pojęcia, dlaczego ludzie wydają grubą kasę na podobne „pierdy”.
– Najwyraźniej pan też nie zna się na specyfice pracy żony – zasugerowałam delikatnie. – Nie jestem bizneswoman, ale słyszałam, że czasami nie da się prowadzić firmy na pół gwizdka… Raczej panuje zasada: rozwijaj się albo giń.
– Mam czekać, aż podbije cały świat? – zapytał z przekąsem. – A potem pewnie kosmos? Ma już prawie trzydzieści pięć lat i wciąż brakuje jej czasu na macierzyństwo.
– Jeśli się rozwiedziecie, jak pan planuje, to zabraknie też okazji – podsunęłam, na co tylko prychnął, że nie zostawiono mu wyboru.
– Powiedziałem, że jak wyjedzie do tej Hiszpanii, to koniec z nami – wyjaśnił.
– Trochę pana poniosło, prawda?
– I świętego głowa boli od ciężaru aureoli – zacytował Leca. – Nie mam pojęcia, jak ona sobie wyobrażała małżeństwo, ale chyba całkiem inaczej niż ja.
– Nie rozmawialiście o tym przed ślubem? – zapytałam zdziwiona.
Parsknął, o czym było gadać?
Chyba każdy człowiek wie, że związek to rodzina z dziećmi, to oczywiste. Zresztą, byli tacy zakochani… Wydawało się, że rozumieją się w pół słowa, wręcz czytają w swoich myślach. Cały czas kogoś mi przypominał, ale nie mogłam tego skojarzenia uchwycić.
– Była taka słodka – mruknął. – Taka bezradna w tym korporacyjnym smutku.
– A teraz kłótnie?
– Nawet nie – zamyślił się. – Niby mi przytakuje, zgadza się, a potem i tak robi swoje.
– Domyśla się pan, dlaczego tak jest? – zapytałam, ale chyba nie dosłyszał.
Rozglądał się po gabinecie, by w końcu skonstatować, że powinny tu wisieć ryciny związane z psychologią – wykresy albo coś. Na przykład ten obrazek z wiejskim widoczkiem jest zupełnie nieprofesjonalny – co to, koło gospodyń, czy jak? Już wiedziałam – przypominał mi szwagierkę. Najwyraźniej miał na podorędziu koncepcje dotyczące wszystkiego.
– Chce pan o tym porozmawiać? – zapytałam.
– O wystroju wnętrza?
– Co z wami, kobiety, jest, że nie potraficie przyjmować rad? – wybuchnął. – Zawsze wiecie wszystko lepiej!
– Naprawdę możemy to przedyskutować – powiedziałam spokojnie. – Ale może trochę później, dobrze? Wróćmy do tematu – omawialiście z żoną kwestię dzieci? Ale wie pan, tak konkretnie: czy ona w ogóle chce je mieć i ewentualnie kiedy?
– Nigdy nie powiedziała, że nie chce – przewrócił oczami. – Kiedyś nawet wymyślaliśmy im imiona. A w ogóle pewne sprawy są tak oczywiste, że po co o nich gadać? To, do licha, jest małżeństwo, a nie posiedzenie zarządu.
– Podsumujmy zatem dla jasności – zaproponowałam. – Nie ma żadnych skrystalizowanych planów, z których realizacją pana żona się ociąga. Po prostu sam pan uznał, że to już.
– Daga ma trzydzieści pięć lat! Zegar jej bije jak Big Ben, a ona udaje, że to cykady na Cykladach, czy jak tam to leciało. Zaraz, Kubuś, zaraz, jeszcze tylko ruszymy ze sprzedażą w Trójmieście, potem w Szczecinie, a teraz ta Hiszpania. Rozwiodę się z nią i niech do końca życia pluje sobie w brodę, że tak wszystko popsuła.
– I nigdy nie przyszło panu na myśl, żeby po prostu usiąść z żoną i rozważyć wszystko? Zapytać, jak ona to widzi, porównać ze swoimi oczekiwaniami? Pozwolić jej określić, ile czasu potrzebuje na rozwój firmy, ustalić konkretny termin na założenie rodziny i trzymać się go?
Myślałam, że się żachnie
Ale wydawał się autentycznie zbulwersowany, że nie pomyślał o takim rozwiązaniu.
– Będzie mnie zbywać – powiedział.
– Niech pan się nie da – uśmiechnęłam się. – Zresztą, nie tylko jej powinno dotyczyć zobowiązanie, powinien pan przemyśleć swój udział. Życie po dziecku się zmienia.
– No, nie, piersią karmił nie będę – znów prychnął. – Na macierzyński też nie pójdę!
– Może pan iść na tacierzyński – uświadomiłam mu. – Przejąć część obowiązków. Rozważyć zatrudnienie niani, by żona mogła wrócić do pracy. Ale to już państwa sprawy, nie moje. Ja tylko sygnalizuję możliwości.
Siedział i gapił się w okno, za którym wciąż siąpiła drobna mżawka.
– Wciąż nie rozumiem, jak mogła wyjechać, skoro zapowiedziałem, że to będzie koniec. Może mnie i poniosło, ale czy jej w ogóle zależy?
– Jeśli w miłości pojawiają się warunki, człowiek ma chęć sprawdzić, na ile prawdziwe jest to uczucie. Tak mi się wydaje, a panu?
– Coś w tym jest – przyznał. – Ta pogoda mnie dobija. Nie mogłoby być jak na tym pani kiczowatym obrazku?
Sięgnęłam do szuflady, wyjęłam czarno-białe grafiki, które zawsze zdejmuję, gdy przejmuję gabinet Anatola, i położyłam na stole.
– To jest profesjonalny element wystroju tego pomieszczenia – powiedziałam. – Teraz możemy o tym porozmawiać.
Spojrzał na nie i aż się wzdrygnął, po czym przeprosił za swoje zachowanie. I kto by pomyślał, że to będzie jednak dzień cudów? Kiedy już wychodził, zadzwoniła komórka w jego płaszczu.
– Żona – mruknął. – Odkąd wyjechała, dzwoni przynajmniej trzy razy dziennie.
– To może niech pan wreszcie odbierze połączenie? – podsunęłam.
– Tak pani myśli? – stanął w otwartych drzwiach, a potem uśmiechnął się i wyszedł już z telefonem przy uchu.
Chciałabym wierzyć, że życie Dagmary i Jakuba stanie się rajem, sądzę jednak, że przed nimi jeszcze wiele podobnych problemów.
Niełatwo żyć z człowiekiem, który wszystko wie lepiej
A w dodatku nie widzi potrzeby, by swe koncepcje konsultować. A może przy odrobinie szczęścia Jakub nigdy nie stanie się kimś takim jak moja szwagierka? Pewnie Madzia nie byłaby taką zołzą, gdyby jej bliscy już przed laty nie uznali, że najlepiej zgadzać się na wszystko, a potem i tak zrobić po swojemu? Pomyślałam o tym, jak lubię cmentarz późnym wieczorem w Zaduszki. Alejki powoli pustoszeją, nad grobami unosi się łuna od płonących świec. Pachnie wosk i butwiejące liście pod stopami. Światy żywych i tych, którzy odeszli, nie wydają się wtedy tak odległe. Dlaczego mam się tego wyrzekać i stawiać karnie na zbiórkę o piętnastej? Spotykać się z rodziną Kazika, z którą od wyjazdu córki do Francji nic mnie już właściwie nie łączy? Albo i nie stawiać, a potem wymyślać żałosne usprawiedliwienia?
Mówi się przecież, że człowiek uczy się całe życie! Sięgnęłam po telefon i znalazłam numer szwagierki.
– Witaj, Madziu – powiedziałam, gdy odebrała. – Przyniosę białe kwiaty, jak chciałaś, ale później. Nie czekajcie na mnie.
– Miało być o piętnastej!
– Jestem już za stara, by chodzić dwa razy – wyjaśniłam. – A zawsze wolałam wieczory. Proste…
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”