Przez dziewięć lat byłam wyłącznie żoną i matką. Coraz bardziej brakowało mi kontaktów z ludźmi, rozmów na tematy niezwiązane z domem, zajęć innych niż sprzątanie i gotowanie. Kiedy mój najmłodszy syn poszedł do przedszkola, zaczęłam przebąkiwać mężowi, że pora, abym zaczęła rozglądać się za jakąś pracą.
Nie spodobał mu się ten pomysł
– Dzieci potrzebują matki! Wolisz, żeby po powrocie z przedszkola i szkoły zjadły pizzę albo mrożone pierogi czy jednak domowy obiad? – pytał retorycznie.
Zdaniem Jarka rodzina, w której kobieta, zamiast podtrzymywać ciepło domowego ogniska pracuje zawodowo, nie może być szczęśliwa. Wiedziałam o tym, wychodząc za niego. Ba, wtedy sama tak uważałam. Ale teraz nie marzyłam o niczym innym, jak o wyrwaniu się z domu choćby na parę godzin dziennie.
Spojrzałam na zegarek. Na drugą byłam umówiona z moją siostrą. Jola pracowała w kadrach dużej firmy i wiedziałam, że jeśli tylko będzie mogła, na pewno znajdzie dla mnie jakieś zajęcie. Kwadrans przed drugą wysiadłam z autobusu na dużym placu w reprezentacyjnej części miasta. Omiotłam wzrokiem pobliskie kamienice. W jednej z nich znajdowała się knajpka, gdzie miałam spotkać się z Jolą. Wprawdzie zapomniałam jej nazwy, ale nietrudno było ją zlokalizować – nad wejściem błyskał wielki, rzucający się w oczy, kolorowy neon. W drzwiach przywitała mnie hostessa. W seksownej, mocno opiętej lawendowej sukience przypominała gwiazdę filmową. W dodatku uśmiechała się tak radośnie, jakby od rana nie marzyła o niczym innym, tylko o spotkaniu ze mną.
– Zapraszam, zapraszam... Czy mogę prosić, aby zostawiła pani swoją wizytówkę? – spytała, podtykając mi pod nos niewielką szklaną kulę, wypełnioną białymi kartonikami.
„Co za dziwny zwyczaj” – pomyślałam.
Nigdy wcześniej nie byłam w lokalu, w którym zostawiało się wizytówki. Już miałam powiedzieć, że nie mam, ale przypomniałam sobie o ortodoncie, do którego rano zapisywałam najstarszego syna. Wyjęłam z torebki wizytówkę gabinetu ortodontycznego i wrzuciłam do szklanej kuli. „Co tam, niech się cieszą!”. – Bardzo dziękuję! – hostessa musiała dostawać premię za uśmiech, bo jej radość była mocno przesadzona.
– Zapraszam do środka – wskazała mi schody prowadzące na dół.
Po chwili znalazłam się w niewielkim holu, który zdobiła osobliwa dekoracja: wycięta z kartonu kobieca postać trzymająca w jednej ręce czarodziejską różdżkę, a w drugiej butelkę z detergentem. Z holu przeszłam do sali przypominającej kinową. Na jednej ze ścian wisiał ekran, zaś przed nim stały poustawiane w rzędy krzesła. Część z nich była zajęta, głównie przez kobiety. Upewniwszy się, że żadna nie jest moją siostrą, odwróciłam się na pięcie, zamierzając wrócić na górę. Zwyczaje panujące w tej restauracji były jak dla mnie zbyt dziwaczne. Wolałabym bardziej przytulny lokal, w którym można spokojnie porozmawiać, siedząc przy stoliku. Zanim jednak doszłam do schodów, jak spod ziemi wyrosła przy mnie kolejna hostessa. Podobnie jak poprzednia śliczna, superzgrabna i uśmiechnięta od ucha do ucha.
– Bardzo się cieszę, że mogę panią gościć – zaćwierkała. – Pani pozwoli, że wskażę miejsce? Byłam tak zaskoczona, że nie protestowałam, gdy prowadziła mnie z powrotem na salę.
Posłusznie usiadłam na krześle, zastanawiając się, czy przypadkiem, nie wzięto mnie za kogoś innego.
A może to ukryta kamera?
„Poczekam tu na Jolkę i razem się wymkniemy” – postanowiłam.
Dyskretnie rozejrzałam się wokół. W sali było sporo kobiet i tylko dwóch mężczyzn. Wszyscy ubrani elegancko, niektóre panie wręcz wytwornie. Odruchowo obciągnęłam swój raczej mało gustowny sweterek. Nagle kobieta, którą wcześniej wzięłam za hostessę, przemówiła:
– Witam państwa serdecznie na spotkaniu prasowym, którego tematem będzie... – zawiesiła głos.
Spotkanie prasowe? Odruchowo skuliłam się na krześle, jakby to mogło sprawić, że stanę się niewidzialna.
–... czystość naszych muszli klozetowych – oznajmiła prowadząca z powagą.
Zaczęła się prelekcja. Słynna specjalistka od mikrobów obrazowo opowiadała o żyjących na ściankach sedesów bakteriach. Najchętniej natychmiast bym stamtąd wyszła, ale siedziałam w takim miejscu, że cały rząd słuchaczek musiałby wstać i mnie przepuścić. Nie chciałam robić zamieszania. Dyskretnie wyjęłam z torebki komórkę, zamierzając wysłać do Jolki SMS-a, w piwnicy nie było jednak zasięgu. Chcąc nie chcąc, musiałam czekać na jakąś przerwę. Po wykładzie o robactwie prowadząca postanowiła przeprowadzić mały test. Wskazywała mikrofonem osobę, która miała odpowiedzieć na pytanie, czym myje sedes? Wszystkie odpowiedzi były podobne, widać gwiazdy mediów wierzą w reklamę i stosują produkty, które znają z telewizji. Zamarłam, kiedy mikrofon zatrzymał się przed moim nosem.
– Używam mieszanki sody oczyszczonej z octem – wykrztusiłam.
Wyraźnie zaskoczona prelegentka spojrzała na mnie wzrokiem kobry. Poczułam, że się czerwienię. Serce waliło, jakby miało wyskoczyć z piersi. Byłam pewna, że te wszystkie elegantki śmieją się teraz ze mnie, uważając za jakiegoś dziwoląga. Dlaczego nie skłamałam, że też uwielbiam środki chemiczne i czyszczę nimi cały dom od podłóg aż po dach?! Zawstydzona siedziałam z opuszczoną głową i modliłam się, aby to się wreszcie skończyło. W końcu usłyszałam szuranie krzeseł. Podniosłam głowę.
Kobiety powoli wstawały i wychodziły
Poderwałam się, chwyciłam torebkę i na drżących nogach ruszyłam w stronę wyjścia.
– Halo, halo, proszę zaczekać! – zawołał ktoś za mną.
Zanim zdążyłam się wymknąć, otoczył mnie wianuszek pań.
– Zna pani inne ekologiczne sposoby na czysty dom? – spytała mnie jedna z nich.
– Może coś na brzydki zapach z lodówki? – podrzuciła inna.
Wiedziałam już, że tak łatwo nie ucieknę. Przełknęłam nerwowo ślinę.
– Wstawiam do lodówki patelnię, na której wcześniej prażę ziarnistą kawę.
– W mojej garderobie czuć stęchlizną. Może jest i na to sposób?
– Proszę wstawić do niej miskę z rozcieńczoną waniliową esencją do ciasta. Panie wyjęły notesiki i skrupulatnie notowały moje słowa.
Kątem oka dostrzegłam dwie „hostessy”, które szeptały między sobą. Po chwili podeszły do naszej gromadki i jedna z nich spytała:
– Jakie pismo pani reprezentuje?
– Ja... – zająknęłam się, nie wiedząc, jak wybrnąć z tej sytuacji – Jestem...
– To „Jestem” jeszcze wychodzi? – spytała dziennikarka od śmierdzącej lodówki. – Miałam koleżankę w „Jestem”. Jak ona się nazywała... – zastanawiała się posiadaczka zawilgotniałej garderoby.
Czułam, że muszę działać natychmiast.
– Przepraszam, gdzie jest toaleta? – spytałam i, nie czekając na odpowiedź, galopem puściłam się w stronę schodów.
Jolka była wściekła. Czekała na mnie godzinę, w zupełnie innej knajpce.
– Tak mi przykro – przepraszałam ją. – Nie wiem, jak to się stało, ale trafiłam na jakieś dziwne spotkanie dla dziennikarzy.
– Nie mów, że znalazłaś pracę w gazecie! – zakpiła.
– Daj spokój – westchnęłam. – W życiu bym się na to nie zgodziła. Nie masz pojęcia, jakich głupot muszą wysłuchiwać te redaktorki.
– A w recepcji chciałabyś siedzieć? – spytała Jolka łagodniejszym tonem.
– Pewnie, że bym chciała!
– To zaczynasz od pierwszego.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”