Babcia, poruszona moimi słowami, od razu zastrzegła, że Marcelina, nasza krewniaczka wcale sobie na to nie zasłużyła. I płynnie przeszła do szczegółów tej historii.
– Trzeba ci wiedzieć, moje dziecko, że popołudniowa herbata w Ożarowie była zawsze przygotowywana z wielkim staraniem, bo Tymoteusz lubił o tej porze zrobić sobie przerwę w pracy nad genealogią rodu. W dniu, w którym przypieczętował się los Marceliny nie spodziewano się gości, więc nikt nie protestował, kiedy przysiadła z talerzykiem na nagrzanych słońcem kamiennych schodach, dzieląc się ciastem ze spanielem tatki.
– Trzeba pomyśleć o sprzedaży opasów, pan mówił, że już czas – dobiegła ją uwaga matki podającej mężowi filiżankę z herbatą.
Tekla wiedziała, że nie lubił rozmów o gospodarstwie, ale prawda była taka, że Ożarów podupadł. Tym bardziej Tekla marzyła o dobrej partii dla Marceliny. Helena, siostra, przyrzekła pomóc w tej sprawie, ale wątpliwe było, czy znajdzie czas, bo nie lubiła wsi. Szczęśliwie owdowiawszy, przepuszczała mężowski majątek, wiodąc światowe życie i często wyjeżdżając na Riwierę. Kiedyś jednak obiecała, że wykorzysta rozliczne znajomości, żeby doprowadzić do korzystnego mariażu.
Marcelina miała 17 lat
Właśnie ukończyła szkołę dla dziewcząt, po czym wróciła do domu jako panna na wydaniu. Po gwarze warszawskich ulic, szczęśliwych chwilach spędzonych z koleżankami na omawianiu panieńskich sekretów, sielski spokój Ożarowa nie wydawał jej się darem z niebios. Ucieszyłaby się nawet z towarzystwa Zbyszka, chociaż to smarkacz. Bo Marcelina miała wielbiciela, tyle że o kilka lat młodszego. Poznała go w czasie lekcji tańca, które wyjątkowo były koedukacyjne, żeby młodzież oswajała się z płcią przeciwną. Z początku zżymała się, kiedy przyszło jej tańczyć z tym chłopcem.
Był niższy, niezgrabny i stremowany. Nieopierzony sztubak przeżywał męki nieśmiałości, deptał jej po palcach i prawie nie dotykał w obawie przed staniem się grubiańskim. Po kilku lekcjach oswoił się na tyle, że zaczęli rozmawiać i okazało się, że Zbyszko zyskuje przy bliższym poznaniu. Zamiast przykładnie walcować rozśmieszał Marcelinę do łez, aż nauczycielka zerkała na nich z naganą. Kilka razy udało mu się przeskoczyć przez mur pensji, zapukać w okno i wręczyć Marcelinie bukiecik kwiatów.
– Żebyś zapomniała o zdeptanych pantoflach – szeptał, rozglądając się wkoło w obawie przed stróżem.
Koleżanki żartowały z wielbiciela Marceliny, ale w końcu przyzwyczaiły się do jego tajemnych odwiedzin na pensji. A potem dziewczyna musiała wyjechać do domu. Nawet nie zdążyła się z nim pożegnać.
– Ktoś do nas jedzie.
– To ciocia! – Marcelina żywo podskoczyła, żeby powitać wysiadającą z bryczki krewniaczkę.
– Droga Heleno, trzeba było zawiadomić, wysłałabym konie na stację – dziedzic Ożarowa witał szwagierkę z wielkim szacunkiem.
– Ach, nie chciałam robić kłopotu – zaśmiała się perliście ciotka i wyciągnęła rękę do chudego jegomościa, który powoli opuszczał pojazd. – Byłam pod opieką hrabiego, który zgodził się mi towarzyszyć, za co jestem mu wdzięczna.
– Witamy w niskich progach – pospieszył pan, składając przepisowy ukłon.
Hrabia usiadł na tarasie, zapewnił panią domu, że będzie mu tu wygodnie i zamilkł, taksując wzrokiem otoczenie. Marcelina odruchowo poprawiła podwiniętą suknię, miała bowiem wrażenie, że wzrok tego człowieka przylepił się do jej talii. Tymczasem pięćdziesięcioletni starzec przybył do Ożarowa specjalnie po to, by ją sobie obejrzeć. Nie ufał entuzjastycznej ocenie Heleny, która zachwalała pozbawioną posagu siostrzenicę. Helena wiedziała, że hrabia poszukuje żony, a raczej przyszłej matki dziedzica rodu. Dobił pięćdziesiątki, hulając po europejskich stolicach, jednak z wiekiem nabrał rozumu i postanowił się ożenić.
Miał zbyt zszarganą reputację i nadwerężony majątek, by starać się o bogatą i dobrze skoligaconą pannę, toteż po kilku zawodach, zaczął rozglądać się wśród córek ziemian. Dla Marceliny hrabia był doskonałą partią, mimo lat starań coś mu jednak zostało w banku, a jego rodowy majątek nie tylko cieszył oko, ale przynosił pokaźny dochód. Do pełni szczęścia brakowało hrabiemu tylko dziedzica i tego właśnie oczekiwał od żony. I to jak najszybciej, nie był już taki młody.
Mariaż z hrabią mógł uratować majątek
Marcelina mu się spodobała, toteż nie zwlekając, poprosił o pozwolenie częstego bywania w ożarowskim domu, co oznaczało konkury.
– Nasza Marcelina musiała wpaść mu w oko, skoro nie zważając na konwenanse, przeszedł tak szybko do rzeczy – mówił wieczorem do żony.
Był naiwny jak dziecko. Tekla wytłumaczyła mu, że arystokracja nie przywiązuje wagi do sztywnych konwenansów i zbagatelizowała sprawę. Była szczęśliwa, że córka zyskała tak znamienitego starającego. I majętnego. Cóż by było dziwnego, gdyby w przyszłości zechciał poratować teściów, myślała. Hrabia nie zamierzał zwlekać, wizyty w Ożarowie nudziły go niemiłosiernie, toteż już przy trzeciej przeszedł do rzeczy. Zachował się elegancko, zawierzając swe uczucie do Marceliny panu i oczekując jego decyzji.
– Córka jest panu przychylna, jak mniemam? – nasz krewniak był porządnym człowiekiem i zależało mu na szczęściu dziecka.
– Nie rozmawiałem z nią– hrabia zmrużył cynicznie oczy, ale widząc minę gospodarza, czym prędzej się poprawił – chciałem najpierw uzyskać pańską zgodę.
– Jestem zaszczycony propozycją – uścisnął mu rękę. – Córka będzie uszczęśliwiona.
Podobno Marcelina zareagowała na oświadczyny ucieczką. Wybiegła z salonu, zostawiając biedaka matce, która pośpieszyła tłumaczyć córkę i koić zranione uczucia hrabiego. Była zdecydowana doprowadzić do ślubu po woli lub niewoli Marceliny.
– Co poczniemy, jak nas zlicytują? Chyba o kiju żebraczym przyjdzie nam pójść. Tego dla nas chcesz? – rąbała twardo, zdybawszy córkę w sadzie. – Twoim obowiązkiem jest myśleć o przyszłości rodziny – dokończyła ciszej, widząc zapłakaną twarz dziewczyny.
Tekla nie była potworem (tak tłumaczyła ją babcia). Przygniatała ją odpowiedzialność za pozostałe dzieci i męża-niezgułę, nieżyciowo zagłębionego w badaniach nad genealogią rodu. Zresztą w owych czasach powinnością panny było zamążpójście, a miłość, jak wiadomo, przychodzi po ślubie. Słyszało się, że dziewczęta w stolicy wyzwalają się z konwenansu i uległości wobec starszych, ale na szczęście ta zaraza nie dotarła na polską wieś. Tekla mogła być pewna, że Marcelina podda się woli rodziców. Dziewczyna napisała kilka rozpaczliwych listów do przyjaciółek z pensji i na tym się skończyło. Nie miała dokąd uciec, czekała ją małżeńska przygoda.
Ślub odbył się w Ożarowie
Podobno nalegał na to hrabia, rozwodząc się nad urokami wsi. Naprawdę, pragnął uniknąć rozgłosu i kpiących spojrzeń dobrze urodzonych znajomych. Niezbyt mu się to udało, bo uroczystość przerwało pewne wydarzenie.
Towarzyski gwar wchodzących do kościoła zakłócił głośny tętent konia. Na dziedziniec wpadł młody jeździec na spienionym gniadoszu i krzyknął rozdzierająco:
– Marcelino!
Goście odwrócili się zaciekawieni.
– Nie możesz za niego wyjść! – chłopak miał prawdziwą rozpacz w oczach.
– Zbyszko! – szepnęła Marcelina i wyswobodziwszy rękę podbiegła do przyjaciela. – Skąd się tu wziąłeś?
– Twoje przyjaciółki mi powiedziały. Lino! Skoro chcesz wyjść za mąż, to za mnie. Jestem do dyspozycji.
– Oświadczył jej się? – spytałam w tym miejscu opowieści – Przecież był za młody do żeniaczki.
– Toteż Marcelina nie mogła przyjąć ofiarowanej przez przyjaciela pomocy – uśmiechnęła się babcia.
Zbyszko miał 15 lat, prawie tyle co ona, i uważał się za mężczyznę. Marcelina uwięziona w żelaznym uchwycie przez matkę została odciągnięta od przyjaciela. Tekla była przerażona tym, co zaszło i miała wiele do powiedzenia córce.
– Chcesz wszystko zepsuć? – syczała – Cóż to za znajomości?
Przerwała jej rozemocjonowana Helena, która nadpłynęła eleganckim krokiem, kryjąc Marcelinę przed wzrokiem gości.
– Gdzie poznałaś młodego arystokratę? – spytała.
– Kogo? Przecież to Zbyszko – zdziwiła się skołowana dziewczyna, nie wiedziała o czym ciotka mówi.
– Oczywiście. Zbigniew, młodszy syn księcia – przyświadczyła Helena. – Przed chwilą ci się oświadczył, mam nadzieję, że wszyscy słyszeli. Co za początek! Czeka cię wielka popularność! Będziesz błyszczeć na salonach moja droga. A teraz – do kościoła. Hrabia czeka.
Przepowiednia ciotki Heleny nie sprawdziła się, bo mąż przewidująco wywiózł Marcelinę na wieś, do swego majątku. Nudził się tam jak mops i nawet młoda żona nie była w stanie go powstrzymać przed kolejną podróżą do słonecznej Italii. W interesach, jak twierdził.
– Będziesz się tam nudziła moja droga, zresztą w twoim stanie nie należy opuszczać domu – tłumaczył pokrętnie.
Marcelina nie była w żadnym „stanie”, jak nieustannie miał nadzieję hrabia. Ucieszyła się jednak, że mąż zamiast starać się o potomka, zniknie jej z oczu. Nie umiała wykrzesać dla niego cieplejszych uczuć, a on jej tego nie ułatwiał, dla niego małżeństwo było tylko kontraktem. Marcelina miała nadzieję jeszcze zobaczyć Zbyszka, ale ciotka Helena powiadomiła ją, że ojciec wysłał go do Paryża. Dziewczyna czuła się bardzo samotnie. Pozbawiona rodziny i przyjaciół, niewprowadzona na salony, pokutowała w wiejskiej samotni za nie swoje winy. Hrabia zostawił ją jak zbędny tobołek, wracając do dawnych przyzwyczajeń. Minęło kilka lat, a on jakoś nie mógł doczekać się upragnionego potomka. Za bardzo się o to nie starał, ale i tak codziennie dawał żonie do zrozumienia, jak bardzo go zawiodła. Uczynił jej zaszczyt, dając tytuł hrabiowski, a doczekał wyłącznie niewdzięczności.
Czuła się winna
W dodatku ciotka Helena powiadomiła ją w liście, że w towarzystwie mówi się o prawdopodobnych zaręczynach Zbyszka z dobrze urodzoną panną.
– Pojedziesz do rodziców, a ja wystąpię o rozwód kościelny – oświadczył pewnego dnia. – Nie mogę dłużej czekać, aż zechcesz dać mi syna. Zawiodłem się na tobie.
Odsyłał ją, jak niepotrzebną rzecz! Marcelina nie kochała męża, ale to, co chciał zrobić, czyniło z niej towarzyskiego wyrzutka. Ni panna, ni mężatka, bez nadziei na ułożenie sobie życia. Taki miał być jej los. Proces rozwodowy ciągnął się długo, przysparzając siwych włosów rodzicom Marceliny. Martwili się o córkę, która z dnia na dzień stawała się coraz bledsza i milcząca. W końcu ciotka Helena zabrała ją do Warszawy. Wywiozła siostrzenicę do stolicy w nadziei, że zmiana otoczenia jej pomoże. Rzeczywiście, w Warszawie Marcelina trochę odżyła.
Dużo spacerowała po Saskim Ogrodzie, a wieczorami siadywała przy oknie, czytając lub haftując. Nie potrzebowała niczego więcej. Pewnego wieczora, gdy siedziała samotnie w pokoju, spokój jej zakłócił dźwięk kamyka uderzającego o szybę. Chciała zawołać służącą, ale po chwili namysłu zbliżyła się ciekawa do okna. Wyjrzała zza portiery. Drugi kamyk poleciał w jej kierunku. Mężczyzna był wysoki i dobrze ubrany, tyle zdołała zauważyć. Znikł w ciemności, zanim mu się lepiej przyjrzała. Potem usłyszała głosy w hallu. Ktoś przyszedł z wizytą, pomyślała niechętnie, że będzie musiała przyjąć gościa pod nieobecność ciotki. Ruszyła na dół i zatrzymała się w połowie schodów. Mężczyzna stał bez ruchu. Wyglądał znajomo, chyba widziała go przed chwilą na ulicy...
– Przyniosłem ci bukiecik, jak kiedyś, pamiętasz? – powiedział.
– Zbyszko! – dziewczyna zbiegła ze schodów i zatrzymała się niepewnie.
Jej dawny przyjaciel bardzo wydoroślał, nie był już chłopcem, którego znała. Marcelina i Zbyszko wzięli cichy ślub za granicą, tego wymagała sytuacja dziewczyny. Nie miała ona szczęścia do hucznych uroczystości. Rok później na świecie pojawił się kolejny następca książęcego rodu, co wcale nie ucieszyło hrabiego. Jego kolejna żona jakoś nie mogła doczekać się potomstwa...
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”