Przed ślubem mama mi powtarzała, żebym nie wdawała się z mężem w konflikty, słuchała go i szanowała.
– Pamiętaj, Ewuniu, pokorne cielę dwie matki ssie.
Wzięłam sobie do serca jej rady, bo wiedziałam, że mama chce dla mnie dobrze. Przez pierwsze lata związku żyłam zgodnie z jej sugestiami, ale potem przekonałam się, że małżeństwo to partnerstwo, w którym żona także musi mieć prawo do własnego zdania.
– Ewa, ty nie jeździsz? – zdziwiła się Weronika, moja koleżanka z pracy, widząc, jak mąż codziennie podwozi mnie do biura.
– Jurek od początku małżeństwa mnie rozpieszcza. A ja mu na to pozwalam – wyznałam zadowolona.
– Dziewczyno! Brak prawka to w dzisiejszym świecie kalectwo! Zdobądź prawo jazdy jak najszybciej. Przyda ci się także w naszej firmie. Czasem trzeba pojechać do urzędu coś załatwić na szybko.
Powiedziałam Jerzemu o tym, a on złapał się za głowę
– Kochanie, ty wiesz, jacy wariaci jeżdżą po drogach!? Wystarczy, że ja ryzykuję życie. No ale ja prowadzę od lat, mam spore doświadczenie. A ty?
– Wydaje mi się, że prawo jazdy ułatwi nam życie – broniłam swoich racji.
– Nawet o tym nie myśl! – mąż odrzucił mój plan. – Nadal będę twoim kierowcą!
Nie chciałam się kłócić. Dałam sobie spokój.
Wkrótce przyszły na świat dzieci. Najpierw Irenka, a potem Maciek. Do planów zdobycia prawa jazdy wróciłam, gdy dzieci podrosły. Weronika była zaskoczona, myślała, że już odpuściłam.
– Powiesz mężowi? – zapytała.
– Skąd! Dowie się po fakcie! – uśmiechnęłam się szelmowsko.
– Będę trzymać za ciebie kciuki, dziewczyno!
Przyjaciółce bardzo spodobała się moja postawa i wspierała mnie, jak mogła. Kryła mnie, gdy urywałam się z pracy na jazdy po mieście z instruktorem. Odpowiedzi na pytania testowe miałam doskonale opanowane. Egzamin teoretyczny zdałam idealnie. Na egzamin praktyczny pojechałam z Weroniką. I trochę się bałam.
– Nie napinaj się – poradziła mi koleżanka. – Najwyżej cię obleją i wystartujesz kolejny raz – śmiała się. – Ja zdawałam trzy razy, ale nie bierz ze mnie przykładu.
– Zdam za pierwszym razem – powiedziałam dobitnie. – Bo jestem dobra!
Moje słowa usłyszał mężczyzna po pięćdziesiątce, który stał niedaleko. Okazało się, że to mój egzaminator! Tego dnia oblał już dwie panie. Wszyscy się go bali.
Nagle wyczytał moje nazwisko
– Zapraszam! – otworzył drzwi samochodu. – Niech pani pokaże, co potrafi! – dodał z wyczuwalną ironią.
Usiadłam spokojnie za kierownicą i obiecałam sobie, że nie dam się sprowokować do popełnienia błędu. Egzaminator polecił mi jechać na rondo, a potem na najtrudniejsze w mieście skrzyżowanie. Nie przejęłam się jego krzywym uśmieszkiem. Pojechałam najlepiej, jak potrafiłam! Kręcił głową i nic nie mówił do czasu, gdy kazał mi zatrzymać się na parkingu.
– Nie kłamała pani! – pogratulował mi. – Mąż powinien być z pani dumny! – powiedział, żegnając się ze mną.
– No, nie wiem – westchnęłam i wpadłam w ramiona Weroniki.
– Powiesz teraz Jerzemu? – zapytała. – Powinnaś.
Zdecydowałam się jeszcze poczekać. Zdobyte umiejętności szlifowałam, jeżdżąc po mieście samochodem służbowym naszej firmy. Pech chciał, że pewnego dnia mąż zobaczył mnie, gdy parkowałam przed magistratem, a on akurat wychodził z budynku.
– Proszę, proszę, moja kochana żona prowadzi – cmoknął zaskoczony.
– Nie cieszysz się?
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? Od kiedy masz prawko? Jak ty sobie poradzisz, kochanie? Miałaś już stłuczkę? – zasypał mnie pytaniami.
Wtedy po raz pierwszy od początku naszego małżeństwa, wbrew radom mamy, postawiłam na swoim.
– Prawa jazdy wymagano u mnie w pracy. Musiałam się dostosować.
– Nigdy o tym nie wspominałaś.
– Bo mnie ograniczałeś.
Poczerwieniał.
– Ewa, ja ci nie pozwolę wozić naszych dzieci. Ty wiesz, ile jest wypadków!?
Grzmiał jak na idiotkę, a ludzie przystawali na ulicy i się gapili.
– Myślałam, że jesteś poważniejszy! – ucięłam i weszłam do budynku.
Rozłożył dłonie i obcym ludziom oznajmił:
– Moja żona zwariowała!
Przez kilka kolejnych dni Jerzy boczył się na mnie
Ale ja wiedziałam, że w końcu mu przejdzie.
– Muszę podwieźć mamę do przychodni, proszę, daj mi kluczyki – powiedziałam któregoś dnia.
Chwilę pomilczał, mierząc mnie wzrokiem.
– Lepiej ja pojadę. Ty zajmij się dziećmi – zdecydował.
– Świetnie – skwitowałam.
Czułam, że w końcu mąż odpuści. Musiałam być tylko konsekwentna i cierpliwa, choć nie było to łatwe.
Okazało się, że mamę trzeba było wozić na zabiegi przez dwa tygodnie. Jerzy wytrzymał tydzień. Potem kilka razy pojechał ze mną, a ostatniego dnia pozwolił pojechać samej! „Nareszcie się przełamał!” – pomyślałam.
Ale gdy wróciłam spóźniona o kwadrans, tłumacząc się korkami, powiedział, że przez cały ten czas bardzo się denerwował.
– Nie szarżuję, jeżdżę spokojnie, sam widziałeś.
– Jakoś nie mogę się przekonać.
Objęłam go i szepnęłam:
– Zaufaj mi.
Starał się, ale marnie mu to wychodziło
Nadal chciał być kierowcą naszej rodziny. Niebawem dużym problemem stało się dowożenie dzieci na lekcje angielskiego i na basen. Mąż nie dał mi szansy, ale zgodził się, abyśmy wozili dzieci razem. Po kilku tygodniach poprosiłam, by pozwolił mi samej pojechać.
– Ewuś, nie bądź taka pewna siebie. Prawko masz dopiero od pół roku, a ja prawie od dwudziestu lat. Brakuje ci jeszcze doświadczenia.
Mama mnie podziwiała i chyba modliła się za mnie. Moich bojów z mężem nie pochwalała, ale stała za mną murem. Jerzy uległ dopiero, gdy zachorował na grypę. Siedział w domu przez tydzień, a ja zawoziłam Irenkę i Maćka na zajęcia dodatkowe.
– Mama jeździ bardzo elegancko – broniła mnie córka.
– I nie narzeka, jak tato, na innych kierowców – dodał syn.
Jerzy rozpogodził się i ku mojemu zdumieniu przyznał:
– Zdaje się, że zostałem przegłosowany!
Zgodził się, abym woziła nasze dzieci. Jednak kiedy jechaliśmy gdzieś razem, Jerzy zwykle siadał za kierownicą. Bałam się, że tak mu już zostanie, jednak pewnego sierpniowego dnia mój mąż zmienił swoje postępowanie. Jechaliśmy na wakacje nad morze. W połowie trasy, w szczerym polu, złapaliśmy gumę. Jerzy założył rękawiczki i zabrał się za wymianę koła. Nie zgodził się, abym mu pomogła.
– To nie jest robota dla kobiet – śmiał się. Zachowywał się tak, jakby tylko on potrafił wymienić koło w aucie. – I co wy byście beze mnie zrobili? – pytał niesłychanie z siebie zadowolony.
Ale kiedy skończył, nagle zbladł.
– Och, ale się zasapałem… – mruknął i oparł się o maskę samochodu.
– Co ci jest, kochanie?
– Nic, zaraz mi przejdzie… – trzymał się za serce.
– Maciek, pomóż mi – poprosiłam syna.
Chwyciliśmy Jerzego pod ramiona
Irenka otworzyła drzwi po prawej stronie i pomogła wsiąść ojcu do środka. Ja usiadłam za kierownicą i ostro ruszyłam.
– Mamo, co się dzieje? – pytała córka.
– Zasłabł, nie widzicie?
– Nie szalej, dzwoń po pogotowie – wyszeptał Jerzy.
– I co im powiem? Że gdzie jesteśmy? W szczerym polu?
Maciek przez smartfona sprawdził, gdzie jest najbliższy szpital. Dotarliśmy tam w 20 minut. Lekarz powiedział, że w ostatniej chwili. U Jerzego zdiagnozowano zawał serca. Przeprowadzono koronarografię i udrożniono zatkaną tętnicę.
– Zdaje się, że żona uratowała panu życie – powiedział po zabiegu lekarz.
Jerzy ujął moją dłoń.
– Zachowałaś zimną krew, a to cecha dobrego kierowcy – przyznał.
– Czyżbyś wreszcie uwierzył, że potrafię jeździć? – zapytałam wprost.
– Przepraszam, głupi byłem.
Odtąd Jerzy przestał się bać, gdy siadam za kierownicą. Zaufał mi. Szkoda, że tak późno.
– Lepiej późno niż wcale – spuentowała moja mama.
Czytaj także:
„Dla miłości mojego chciałem dopuścić się podłości. Czy żałuję? Już nie przekonam się, czy była tego warta”
„Przyjaciółka nie chciała przyznać facetowi, że jest w ciąży, więc ją wyręczyłam. Jaki by nie był, on też ma prawo wiedzieć”
„Porzuciłam swoje dzieci, gdy najbardziej mnie potrzebowały. Czy żałuję? Oczywiście. Teraz muszę im wszystko wynagrodzić”