Nie wyszłam za Bogdana z wielkiej miłości, pod wpływem impulsu, zauroczenia. Pobraliśmy się po długim okresie narzeczeństwa, więc zdążyłam go dobrze poznać. Wiedziałam, że jest stanowczy, apodyktyczny, pewny siebie. I to właśnie mi się w nim podobało. Sama jestem raczej cicha, nieśmiała, chwilami nawet nieporadna, więc marzyłam o mężczyźnie, na którym będę mogła oprzeć się jak na skale, który zapewni mi byt i bezpieczeństwo. I moje marzenie się spełniło.
Bogdan pracował, świetnie zarabiał, rozwiązywał nasze problemy, podejmował decyzje. Ja zajmowałam się się domem i wykonywałam jego polecenia. Czy mi to odpowiadało? Tak. Jak już wspomniałam, nie jestem typem kobiety, która musi postawić na swoim. Poza tym decyzje Bogdana zwykle były przemyślane, więc nie miałam powodu, by się z nimi nie zgadzać. Nie miałam, bo teraz mam. I to bardzo, bardzo poważny. Chodzi o nasze dziecko.
Nasz syn nie nadaje się na supermena
Gdy siedem lat temu urodziłam Jacka, mąż wprost oszalał ze szczęścia. Zawsze chciał mieć syna, dziedzica i właśnie jego marzenie się spełniło.
– Zrobię z niego prawdziwego mężczyznę. Silnego, zdecydowanego, twardego. Będzie moją dumą – powiedział, gdy po raz pierwszy wziął go na ręce.
Niestety im synek robił się starszy, tym radość męża przeradzała się w coraz większe rozczarowanie. Okazało się bowiem, że Jacek nie nadaje się na supermana.
Kiedy synek był mały, Bogdan nie poświęcał mu zbyt wiele czasu. Uważał, że maluchami zajmują się matki. Kiedy jednak trochę podrósł, mąż zaczął wprowadzać swój plan w życie. Zabierał go na plac zabaw, na rower, na boisko. Chciał, żeby Jacek nabrał siły, sprytu, pewności siebie. Niestety, te ich wspólne wyprawy kończyły się zwykle porażką.
– Wstyd z nim się gdzieś pokazać, bo tylko płakać umie. Inni chłopcy biegają, poszturchują się, wspinają się po drabinkach, próbują wchodzić na drzewa. A on? Wystarczy, że się przewróci, ktoś go popchnie, w ryk – denerwował się Bogdan.
– Spokojnie, okrzepnie, jest jeszcze mały – próbowałam tłumaczyć synka, choć w duchu czułam, że nie będzie tak pięknie.
Spędzałam z dzieckiem całe dnie i wiedziałam, że nie lubi takich „męskich” zabaw. Łudziłam się jednak, że to się zmieni i synek zdoła sprostać wymaganiom ojca. Niestety, im był starszy, tym ta nadzieja stawała się coraz słabsza. Dziś Jacek ma dziesięć lat i w niczym nie przypomina Bogdana. Jest raczej podobny do mnie: drobny, niewysoki, nieśmiały, a nawet strachliwy. Mnie to nie przeszkadza, ale mężowi tak. Uparł się, że jednak zrobi z niego supermana. A synek cierpi.
Na początku wydawało mi się, że Bogdan odpuści. Ponarzeka trochę, ponarzeka i zaakceptuje syna takim, jakim jest. Ba, będzie z niego dumny, bo powodów ku temu nie brakuje. Jacek jest najlepszym uczniem w szkole, dużo czyta, interesuje się przyrodą, pięknie rysuje. Nie rusza się z domu bez bloku i kredek.
Na początku tego roku szkolnego jego wychowawczyni powiedziała mi, że syn ma wrażliwą duszę, zdolności artystyczne i powinien w przyszłości uczyć się w liceum plastycznym, a potem może nawet studiować na Akademii Sztuk Pięknych. Przed snem napomknęłam o tym mężowi. Miałam nadzieję, że się ucieszy, ale on...
– Wrażliwa dusza? A co to za bzdury?! Jacek ma być prawdziwym mężczyzną, a nie mięczakiem! – krzyknął.
– Jedno nie wyklucza drugiego. Nie każdy prawdziwy mężczyzna ma stalowe mięśnie – próbowałam protestować.
– Nie mam ochoty ani czasu na żarty. Mój kumpel prowadzi szkołę sztuk walki dla dzieci. Jutro zapiszę Jacka na zajęcia MMA. Mieszanina judo, boksu i akrobatyki. To idealne zajęcia dla niego. Nie dość, że nabierze krzepy i zwinności, to jeszcze będzie umiał się obronić – odparł.
Chodził na te zajęcia jak na ścięcie
Już miałam poprosić, żeby najpierw porozmawiał z synem, zapytał, czy chce uczestniczyć w takich zajęciach, ale zrezygnowałam. Z miny męża i tonu głosu wynikało, że o ewentualnym sprzeciwie, czy jakichś wątpliwościach nie będzie mowy. I że rozmowa skończy już po pierwszy zdaniu.
Bogdan zrobił tak, jak zapowiedział. Następnego dnia zapisał syna na zajęcia MMA. Jacek je znienawidził już po pierwszym treningu. Gdy mąż zapytał go o wrażenia, zaczął się skarżyć.
– Tato, to nie dla mnie. Nie lubię się bić… I wszystko mnie boli – zajęczał, ale mąż szybko mu przerwał.
– Dość tego biadolenia! Dość narzekania. Nie chcę więcej słyszeć żadnych skarg! Widzieć żadnych łez! Mężczyzna nie okazuje słabości, tylko walczy do końca! Zrozumiałeś? – spiorunował syna wzrokiem. Jacek skulił się w sobie.
– Tak – wykrztusił.
– To świetnie. Pamiętaj, że szkołę prowadzi mój dobry kolega. Chcę od niego usłyszeć, że się starasz i robisz postępy – uciął i zamknął się w swoim gabinecie.
Spojrzałam na syna. Był przerażony.
– Zobaczysz, kochanie, wszystko będzie dobrze. Te wszystkie ćwiczenia tylko na początku wydają się takie straszne – starałam się go pocieszyć.
– Naprawdę?
– Naprawdę! Jak nabierzesz wprawy, to je polubisz. A trener będzie cię wychwalał pod niebiosa – uśmiechnęłam się, choć znowu w duchu czułam, że będzie inaczej.
Miałam rację. Syn chodził na zajęcia jak na ścięcie. I nie robił prawie żadnych postępów. Bogdana doprowadzało to do białej gorączki. Krzyczał, że ma się bardziej postarać, że czeka na wyniki. Synek bardzo to przeżywał. Po każdej takiej awanturze wypłakiwał się w moich ramionach, prosząc o pomoc. Uspokajałam go, pocieszałam, przytulałam, przekonywałam, że sobie poradzi, ale nic to nie pomagało.
Syn cierpiał i męczył się coraz bardziej. Gdy to widziałam, serce mi krwawiło. Jak już wspomniałam na początku, o niemal wszystkim w naszym domu decydował mąż. A ja mu się nie sprzeciwiałam. To dzięki temu w naszym małżeństwie nie było burz z piorunami. Postanowiłam złamać tę zasadę i porozmawiać z mężem.
Bałam się, ale nie miałam innego wyjścia. Zrozumiałam, że nie mogę się dłużej na to godzić, że muszę zareagować, przekonać go, że krzywdzi nasze dziecko. przed rozmową przygotowałam nawet jego ulubione gołąbki, żeby go zmiękczyć. Gdy zjadł cztery sztuki i z błogim wyrazem twarzy rozsiadł się w fotelu, zebrałam się na odwagę.
– Słuchaj, ja wiem, że ty chcesz dobrze. Ale nie można zmuszać dziecka do robienia czegoś, do czego nie ma serca ani zdolności. Może więc wypiszesz Jacka z tych zajęć. On tam się naprawdę męczy – zaczęłam, ale mąż natychmiast mi przerwał.
Będzie tak jak on chce i koniec kropka
Krzyczał, że nie chce o tym słyszeć, że jestem przewrażliwiona, że nie pozwoli trzymać syna pod kloszem.
– Niestety, moja droga. Chcesz czy nie, ale świat jest okrutny, nie ma w nim miejsca dla słabeuszy i wrażliwców. Tacy idą na dno. A ty chyba nie chcesz, żeby nasz syn tam wylądował, prawda? – zapytał.
– Oczywiście, że nie chcę.
– Nie rozumiem więc zupełnie, po co ta rozmowa! Ojciec też mnie trzymał krótko, był surowy i wymagający, i zobacz sama, na dobre mi to wyszło! Nie marudzę, nie użalam się nad sobą, tylko, gdy trzeba, biorę się z życiem za bary.
– I za to cię kocham, ale Jacek jest inny. Nie ma twojej siły…
– Wiem i to mi spać nie daje. Dlatego zaplanowałam dla niego w czasie wakacji coś jeszcze… Coś konkretnego!
– Co takiego?
– Wyjazd w Bieszczady, na obóz przetrwania. Będzie chodził po górach, spał w szałasie z gałęzi, mył się w strumieniu… – zaczął wyliczać.
Ciarki przeszły mi po plecach.
– Zwariowałeś? Jaki obóz przetrwania? Przecież to jeszcze dziecko! Nigdy na to nie pozwolę! Jacek jest za delikatny na taką wyprawę. Nie poradzi sobie! – krzyknęłam zrozpaczona.
Spojrzał na mnie złym wzrokiem, jak na wroga.
– Nie masz nic do gadania! Czasy są teraz niepewne, nie wiadomo, co się wydarzy. Musi nauczyć się radzić sobie w ekstremalnych sytuacjach. Inaczej nie przetrwa.
– Ale…
– Żadnego ale! Będzie tak, jak ja chcę. I kropka. Nie masz nic do gadania.
A potem włączył telewizor i wlepił wzrok w ekran. To był znak, że dyskusję uważa za zakończoną. Wiedziałam, że choćbym błagała na kolanach, to i tak nie zmieni zdania. Ba, wkurzy się, że w ogóle wracam do tematu.
Z ciężkim sercem poszłam do pokoju Jacka. Musiałam mu przecież przekazać, jaką to niezwykłą wakacyjną „atrakcję” szykuje mu ojciec. Starałam się to zrobić delikatnie, ale i tak, gdy skończyłam, miał w oczach łzy.
– Mamo, nie pojadę na ten obóz. Za nic w świecie! Już prędzej sobie coś zrobię. Błagam cię, wymyśl coś! – zaszlochał. Spojrzałam na niego i coś we mnie pękło…
– Nie pojedziesz, skarbie, nie pojedziesz, obiecuję ci to – przytuliłam go.
Byłam wściekła na męża. Uznałam, że tym razem przeholował.
Moja przyjaciółka nie kryła oburzenia
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przez cały czas zastanawiałam się, co tu zrobić, by uchronić syna przed tym wyjazdem. Wiedziałam, że nie przetrwa zbyt długo na tym obozie przetrwania. Załamie się, ucieknie, albo naprawdę zrobi sobie jakąś krzywdę. Nie mogłam na to pozwolić. Ale choć wytężałam umysł, nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.
Koniec końców postanowiłam, że następnego dnia pojadę do swojej przyjaciółki Agnieszki. Zawsze wspierała mnie w trudnych chwilach i miała świetne pomysły na to, jak wybrnąć z trudnych sytuacji. Miałam nadzieję, że tym razem będzie podobnie.
Aga wysłuchała mnie z uwagą. Gdy skończyłam, na jej twarzy malowało się zdumienie pomieszane z oburzeniem.
– Co z ciebie za matka? Jak mogłaś pozwolić, żeby Jacek tak cierpiał! Sumienia nie masz, czy co? – pokręciła głową.
– Możesz przestać? Naprawdę nie wiem, co zrobić. Próbowałam rozmawiać z Bogdanem, ale nie trafiają do niego żadne argumenty. Jak sobie coś wymyśli, to tak musi być – westchnęłam.
– Nie wiem, jak możesz żyć z takim despotą.
– Jakoś daję radę. Ale nie o mnie tu chodzi, tylko o Jacka. Błagam cię, wymyśl coś. On naprawdę nie może jechać na ten obóz – spojrzałam na nią błagalnie.
Zastanawiała się przez kilka minut. Widać, że bardzo intensywnie myśli. W końcu na jej twarzy pojawił się uśmiech.
– Chyba mam pewien pomysł, ale nie wiem, czy się zgodzisz, bo to trochę ryzykowne – odezwała się w końcu.
– Dobrze wiesz, że zgodzę się na wszystko, byle tylko moje dziecko nie cierpiało – zapewniłam gorąco.
– W takim razie nie przerywaj, tylko mnie posłuchaj – usiadła przy mnie.
Wyrzuty sumienia? Sam jest sobie winien...
Przez następny kwadrans Agnieszka wtajemniczała mnie w szczegóły swojego planu. Okazało się, że chce poprosić swojego brata, lekarza kardiologa, o wystawienie zaświadczenia, że Jacek może być chory na serce. I do postawienia ostatecznej diagnozy, musi unikać wszelkiego większego wysiłku i stresu.
– To nie będzie nic wielkiego ani groźnego. Niewielkie szmery w sercu czy coś… Już tam ten mój braciszek coś wymyśli… Jak twój Bogdan zobaczy taki dokument, to powinien odpuścić. Nie będzie chyba ryzykował zdrowia syna tylko po to, by zrobić z niego supermana. Chłopak będzie miał z głowy nie tylko obóz, ale i te zajęcia w szkole sztuk walki. Upieczmy dwie pieczenie na jednym ogniu – uśmiechnęła się.
– Pomysł jest na pierwszy rzut oka świetny, bo Bogdan bardzo się liczy z opiniami lekarzy. Tylko czy to się nie wyda? Będę musiała wtajemniczyć Jacka, poprosić, żeby oszukiwał ojca. A to mi się, szczerza mówiąc, nie podoba. Nie chcę go uczyć kłamstwa. Poza tym, może się przypadkiem wygadać – miałam wątpliwości.
– Nie mów mu ani słowa. Przyprowadzisz go normalnie na wizytę, brat go osłucha. Da zaświadczenie i skierowanie na badania. Nie ma żadnego ryzyka. No, chyba że twój mąż wpadnie w taką panikę, że pobiegnie z synem do innego specjalisty.
– Raczej tego nie zrobi. Bogdan szanuje lekarzy, ale nie lubi do nich chodzić. Takie sprawy załatwiam ja.
– To świetnie. Będziesz mu mówić, że robicie kolejne badania, że trzeba czekać w kolejce. Służba zdrowia, nawet ta prywatna, nie działa najlepiej, więc wiadomo, że to wszystko trwa. Przez następne kilka miesięcy będziecie mieć spokój.
– No… Kilka miesięcy. A co potem?
– Potem? Potem wymyślimy coś innego. To jak – wchodzisz w to czy nie?
– Wchodzę! – zakrzyknęłam.
Przyznam, że byłam przerażona, ale chęć pomocy synkowi była silniejsza.
Od spotkania z Agnieszką minęły dwa tygodnie. Jutro zaczynam wprowadzać jej plan w życie. Najpierw wizyta z Jackiem u brata przyjaciółki, a potem zaświadczenie i rozmowa z mężem.
Czasami miewam trochę wyrzuty sumienia, bo Bogdan kocha syna i pewnie się zmartwi tymi podejrzeniami o chorobę serca, ale staram się je tłumić. Tłumaczę sobie, że sam sobie jest winien, że mam prawo go oszukać. Gdyby mnie posłuchał, uszanował wolę Jacka, posłuchał, czego on chce, a nie upierał się przy swoim, nie musiałabym kłamać…
Czytaj także:
„Mąż chce zrobić z syna mężczyznę. Uczy go grać w nogę i zmusza do majsterkowania. Mały boi się przyznać, że woli… tańczyć”
„Zrobiłam z mojego dziecka maminsynka. To moja wina, że na myśl o szkole wpadał w histerię i chciał uciekać z dom
„Synowa wychowuje Jasia na boidudka i ciamajdę. Boję się, że wyrośnie na zniewieściałego faceta lub pantofla”