„Mąż ubzdurał sobie, że zostanie rockmanem. Otaczał go wianuszek panienek, przy których czułam się fatalnie”

zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, denis_vermenko
„Tak jak przypuszczałam, Jolka była wszechobecna. Komentowała każdą wiadomość, każde zdjęcie na stronie. Zachwyty, buziaczki, serduszka, pozdrowienia… Czy Bogdan nie dostrzegał tych prostackich gierek? Mężczyźni to jednak straszne jełopy”.
/ 12.01.2023 09:15
zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, denis_vermenko

Bogdan nigdy nie był zwolennikiem nowoczesności, więc zanim zdecydował się założyć profil na Facebooku, zdążył przekroczyć sześćdziesiątkę. I w zasadzie od początku żałowałam, że go do tego namówiłam.

– O rany, Ela – ekscytował się swoją działalnością w sieci. – Nie przypuszczałem nigdy, że mam tylu znajomych!

Wielkie mecyje, u mnie na stronie widniała blisko setka nazwisk i nawet nie wiem, skąd się tyle wzięło. Niektórych w ogóle nie kojarzyłam, ale głupio było tak usuwać… Co sobie o mnie pomyślą?

– Sporo osób będzie chciało, żebyś ich dołączył do grona znajomych – mądrzejsza o własne błędy tłumaczyłam Bogdanowi mentorskim tonem. – Ale pamiętaj, niektórych możesz w ogóle nie znać. Tak to już jest na Facebooku.

– Aha – kiwał głową i biegł z powrotem przed monitor komputera.

– Ale numer! – usłyszałam niedawno z jego gabinetu. – Andrzej mnie odnalazł… No nie, chcą reaktywować zespół, dasz wiarę, Eluniu?

Już dawno nie widziałam męża tak ożywionego. Dobrze – pomyślałam sobie – niech się chłopina cieszy, co mu będę żałować. Reaktywację rockowej kapeli taktownie pominęłam milczeniem. Nawet nie pamiętałam nazwy zespołu, w którym Bogdan kiedyś grał; ba, nie dałabym głowy, że on ją pamięta! Ledwie dwóch z grupy było pełnoletnich w tamtych mitycznych czasach, więc musiały to być zamierzchłe dzieje.

Cała Polska grała wtedy rocka. Każdemu małolatowi, który znał parę chwytów na gitarę, wydawało się, że jest jak Hendrix, i moment, w którym wielkie wytwórnie płytowe będą się biły o jego nagrania, jest tuż-tuż.

– Nie wiesz czasem, Eluniu, gdzie jest moja gitara? – spytał Bogdan, kiedy układaliśmy się do spania.

– Gitarę podarowałeś Mariuszowi – powiedziałam, gasząc światło.

– Aha – mruknął Bogdan, zagarniając jak największą połać przykrycia.

Szarpnęłam za kołdrę i odzyskaną część przygniotłam nogą, żeby mi się nie wymknęła. Chwilę jeszcze się mocowaliśmy i osiągnąwszy jako taki kompromis mogliśmy się wreszcie zrelaksować.

– Ela, nie złość się – usłyszałam szept męża. – Ale kim jest Mariusz?

– Byłym chłopakiem twojej córki, palancie – powiedziałam zniecierpliwiona.

Też sobie porę znalazł na pogadanki!

– Byłym? – zdziwił się Bogdan. – To już chyba nie odzyskam gitary, co?

Pomyślałam, że pewnie chce sobie pobrzdąkać na starym pudle. W sumie chętnie bym posłuchała… Cóż, gitary już nie było, a gdyby nawet, to mąż pewnie zapomniał tych paru akordów, którymi operował, więc nie było o co kruszyć kopii. Bogdan nie poddał się jednak łatwo. Wieczorem następnego dnia zadzwoniła córka i spytała, o co chodzi ojcu z gitarą.

– Chciał adres Mariusza, żeby odkupić instrument. Powiedziałam, że zerwałam z nim kontakt, ale wiesz… Jak tacie bardzo zależy, to mogę spytać.

– Daj sobie spokój – poradziłam. – Ojcu bardziej się przyda wizyta u gastrologa, którą odkłada w nieskończoność. Niech sobie kupi instrument. Stać go.

Rozłączyłam się i poszłam zrobić mężowi awanturę o angażowanie córki w poronione pomysły. Zupełnie mu odbiło: żądać od dziewczyny nawiązania kontaktów z gościem, który ją rzucił?!
Bogdan przyjął na klatę zarzuty i przyznał mi rację we wszystkim. Niby powinnam się uspokoić, ale wcale mu nie wierzyłam. Konfrontacja nigdy nie była jego mocną stroną, za to matactwa jak najbardziej. No i przeczucie mnie nie myliło. Parę dni później przyjechała Natalia ze starą gitarą ojca.

– Mariusz i tak nie umiał na niej grać – powiedziała, wręczając instrument tacie. – A ty musisz ćwiczyć przed koncertem.

– Halo, tu Ziemia – wtrąciłam się. – Jakim znów koncertem? Co on ci naopowiadał?

No i wtedy się wydało, że mój sześćdziesięcioletni mąż wybiera się do swojego rodzinnego miasteczka na imprezę z okazji sześćsetlecia praw miejskich. Gdzie, zupełnie przypadkiem, jedną z atrakcji ma być koncert zespołu, w którym grał za młodych lat.

– Przecież wy nie macie po sześćset lat – zauważyłam. – Przynajmniej na razie.

– Byliśmy chlubą naszego miasta – Bogdan wypiął dumnie pierś, jakby to była prawda, he, he. – Jedyna kapela w historii, która się zakwalifikowała na festiwal do Jarocina, wiesz?

– Graliście w Jarocinie, tato? – Natka otworzyła oczy ze zdumienia.

Uśmiechnęłam się ironicznie, patrząc mężowi w oczy.

– Prawie… – zacukał się Bogdan. – Mieliśmy pecha, najlepszy gitarzysta złamał rękę. Zrezygnowaliśmy, a szkoda, bo dawaliśmy ostro i była szansa na sukces.

Najważniejsze, że jesteś szczęśliwy

Ja pamiętałam, że to mój Bogdan pobił się z wokalistą i złamał rękę na szczęce tamtego. Oficjalnie mówiło się, że pokłócili się, kto jest faktycznym liderem, ale krążyły słuchy, że poszło o dziewczynę. Tak właśnie tworzy się mit: można ściemniać, ile wlezie, bo i tak nikt nie pamięta, jak było naprawdę. Na tej zasadzie, Bogdan najwidoczniej uwierzył, że jest zapomnianą gwiazdą estrady. Nie zamierzałam utwierdzać go w tym przekonaniu.

– Jak chcecie ćwiczyć? – spytałam. – Chyba nie zamierzasz dojeżdżać na próby pięćset kilometrów?

Zamierzał, a jakże. Do koncertu było jeszcze dwa miesiące, więc wyszło im, że to mnóstwo czasu – spokojnie zdążą się zgrać podczas czterech, pięciu spotkań! Szczerze w to wątpiłam.
Nie widziałam Bogdana z gitarą w rękach od trzydziestu paru lat, więc jakim cudem mógł zachować, powiedzmy sobie szczerze, zawsze dość marne umiejętności?

– Powinnaś się cieszyć – wytknęła mi córka – że tata ma jakąś pasję. Patrz, ubyło mu z dziesięć lat.

Miała rację, powinnam się cieszyć. Tylko że ja miałam złe przeczucia. Bogdan z zapałem zaczął ćwiczyć. Krzywił się z bólu, bo opuszki palców miał zbyt delikatne, ale nie odpuszczał. Potem wyjechał na weekend do rodzinnego miasteczka na próbę. O dziwo, nikogo nie zabrakło, nawet perkusista Kazik przyjechał z Niemiec. Najwyraźniej mężczyźni, przynajmniej pod koniec aktywności życiowej, są skorzy do dużych poświęceń.

Tylko w imię czego?

Czyżby wierzyli, że odniosą oszałamiający sukces i zyskają sławę?

– Czepiasz się, mamuś – podsumowała Natka.

Zawstydziłam się trochę, rzeczywiście wyglądało na to, że się czepiam. Bogdan był szczęśliwy, nudnawą egzystencję zamienił w przygodę. Może mu po prostu zazdrościłam, kto wie? Po powrocie pokazywał zdjęcia reaktywującego się zespołu. Oglądałam je z mieszanymi uczuciami: kiedy my wszyscy zrobiliśmy się tacy starzy? Żadnego z członków grupy nie poznałabym na ulicy. Łysi, brzuchaci, zmarszczeni i obwiśli… A kiedyś to byli tacy przystojniacy! Dziewczyny za nimi szalały.

– A właśnie – spytałam Bogdana. – Co to za kobieta na tym i na paru poprzednich zdjęciach? Czyjaś żona?

– Nie poznałaś? – zdziwił się Bogdan. – To przecież Jolka, nasza najwierniejsza fanka. Przyjechała aż ze Świnoujścia, żeby poczuć dawne wibracje.

Aha, wiem, o jakie wibracje jej mogło chodzić. Nigdy nie była zbyt pruderyjna i doskonale pamiętam, jak próbowała odbić mi Bogdana. Niby stare dzieje, ale…

– Wyszła za mąż? – spytałam.

– I to trzy razy! – roześmiał się mąż. – Aktualnie jest wolna, wiesz, jaka była zawsze niezależna.

Chłopy to są naiwni przez całe życie!

Byłam zaniepokojona i miałam ku temu powody: Jolka wyglądała świetnie. Jak czterdziestka, i to zadbana czterdziestka. To niesprawiedliwe, że jedni się starzeją, a po innych zupełnie tego nie widać. Cholernie niesprawiedliwe.

– Cieszę się, że mogliście się spotkać, pogadać i pograć – powiedziałam – ale nie uważasz, że takie przejazdy, dwa, trzy razy w miesiącu, są dla ciebie zbyt wyczerpujące? W końcu wciąż pracujesz, w weekend powinieneś trochę odpocząć.

– Odpoczywam na próbie – Bogdan machnął lekceważąco ręką. – Poza tym nie jestem jeszcze taki stary! Ba, wydaje mi się, że wspólne granie, spotkania ze znajomymi, rozmowy, znakomicie na mnie działają. Czuję się pełen energii.

Cholera, nie mogłam mu przecież zakazać wyjazdów. Nie był dzieckiem, a ja nie byłam jego matką. Byłam za to poważnie zaniepokojoną żoną.

– Jolki pewnie nie będzie na następnej próbie? – spytałam niby obojętnie. – W końcu ona też nie jest młoda i ma do przejechania spory kawałek drogi.

– Znasz ją – powiedział Boguś, naciągając nową strunę w gitarze. – Nie odpuściła nigdy żadnej próby. Teraz też zapowiedziała się na wszystkich, oczywiście na koncert też przyjedzie.

Zżerała mnie zazdrość i byłam wściekła na tę zołzę, która miała się za bóg wie co. Muza się znalazła od siedmiu boleści! Tydzień później, pod nieobecność męża, zajrzałam na jego Facebooka. Trudne to nie było, zawsze jako hasło Bogdan ustawia imię psa, którego pochowaliśmy dobre trzydzieści lat temu.

Jedź z tatą, będziesz przyzwoitką

Tak jak przypuszczałam, Jolka była wszechobecna. Komentowała każdą wiadomość, każde zdjęcie na stronie. Zachwyty, buziaczki, serduszka, pozdrowienia… Czy Bogdan nie dostrzegał tych prostackich gierek? Mężczyźni to jednak straszne jełopy.

Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy nie towarzyszyć Bogdanowi w wyjazdach, ale konfrontacja z Jolką byłaby ryzykownym posunięciem: wyglądałabym przy niej jak matka. Czasami, mimo fatalnych przeczuć, po prostu nie da się wpłynąć na bieg zdarzeń i najwyraźniej to był właśnie ten przypadek.

Zrezygnowałam z działania, ale cały czas obserwowałam profil Bogdana na FB. Z tego nie mogłam zrezygnować, choć krew mnie zalewała, kiedy czytałam wpisy tej infantylnej kretynki. Termin koncertu zbliżał się nieubłaganie. Mimo zaledwie trzech prób, członkowie zespołu uznali, że dadzą czadu.

– Muszę to zobaczyć – powiedziała córka. – Nie przepuszczę takiej okazji. Jedziesz z nami, mamuś?

Wymówiłam się nawałem pracy, ale z całego serca zachęcałam Natalię do towarzyszenia ojcu.

– Cały czas jesteś na nie – zauważyła, bacznie mi się przyglądając. – Jakbyś miała za złe, że tata się dobrze bawi.

Tak czy siak postanowiła jechać z ojcem, a mnie kamień spadł z serca, bo trudno byłoby znaleźć lepszą przyzwoitkę. W przeddzień wyjazdu Bogdan zrobił się milczący i nerwowy. Widziałam, że zżerała go trema, ale uparcie twierdził, że wszystko jest w porządku. Obiecałam trzymać kciuki za udany występ. Naprawdę chciałam, by im się powiodło. Niestety, los miał inne plany. W sobotę zadzwoniła Natalia.

– Tylko się nie przejmuj – powiedziała – wszystko pod kontrolą. Koncertu nie było, tata dostał zawału przed wejściem na scenę. Nie płacz. Przecież mówię, że już dobrze. Tata leży w szpitalu, a lekarze twierdzą, że nie ma powodu do niepokoju. Zawał nie był rozległy. Zostanę tu parę dni i odwiozę ojca bezpiecznie do domu, kiedy tylko lekarze dadzą zielone światło na podróże. Miałaś chyba rację, jak nie chciałaś, by występował, mamo. Szkoda w sumie, że nie zabraniałaś bardziej stanowczo... Pa, odezwę się jutro.

Ja mu zabraniałam występu?! Tak to wyglądało?

Ja tylko martwiłam się o męża, niepokoiłam o nasz związek, ale, na Boga, niczego nie zabraniałam, nie jestem jakąś herod-babą! Całe szczęście, że Natalia zdecydowała się jechać razem z nim. Teraz, kiedy zagrożenie minęło i Bogdan jest pod opieką lekarzy, wszystko powinno iść w dobrym kierunku, pomyślałam i wtedy ponownie zadzwonił telefon. Znowu Natalia? Co jest? Miałam najgorsze przeczucia i chętnie w ogóle nie odebrałabym połączenia, ale przecież musiałam zmierzyć się z rzeczywistością. Zanim to zrobiłam, usiadłam na krześle, bo nogi zrobiły mi się dziwnie miękkie.

– Zapomniałam zapytać – usłyszałam głos córki.

– Co to za Jola? Znasz tę kobietę, mamo? Taka napompowana botoksem jak balon powietrzem. Śpiewa w zespole, jest jakąś menedżerką czy jak? Normalnie, stuknięta jakaś! Wiesz, że zrobiła awanturę kolegom taty z zespołu? Wrzeszczała, że ojciec kolejny raz spieprzył koncert i nie powinni byli go zapraszać, bo zawsze przynosi pecha. Miałam ochotę zjechać babę z góry na dół, ale kumple ojca ją spacyfikowali. Kojarzysz ją, mamo?

– To nikt ważny, kochanie – powiedziałam. – Nie przejmuj się. Myślę, że nie pojawi się więcej w naszym życiu. Dbaj o siebie i tatę, i dzwoń o każdej porze. Kocham was oboje.

No cóż, byłam prawie pewna, że piękną Jolę mam z głowy. Teraz najważniejsze było zdrowie męża.

Musiało być dobrze, bo przecież nikogo w życiu tak nie kochałam, jak tego głupca, któremu na starość zamarzyła się kariera w show-biznesie. 

Czytaj także:
„Ja i mój mąż byliśmy jak para wygodnych kapci. Wszystko się zmieniło, gdy Szczepcio znalazł sobie tę wstrętną kochankę”
„Mój mąż utrzymuje kontakt tylko z wpływowymi i bogatymi znajomymi. Twierdzi, że przyjaźnie muszą mu się opłacać”
„Mój mąż nie może się opędzić od byłej żony. Chcę postawić mu ultimatum: albo ona, albo ja. Co będzie, jeśli wybierze ją?"

Redakcja poleca

REKLAMA