„Mąż traktował mnie jak śmiecia. Uważał, że jestem głupia i nadaję się tylko do garów. Czerpał siłę z poniżania mnie”

Mąż czerpał siłę z poniżania mnie fot. Adobe Stock, Siam
Wiele razy zastanawiałam się, jakim cudem Michał zwrócił na mnie uwagę, dlaczego wybrał właśnie mnie, skoro wokół tyle jest pięknych dziewcząt. Dziś już wiem, że po prostu wyczuł we mnie słabość, która go kręciła.
/ 01.10.2021 00:26
Mąż czerpał siłę z poniżania mnie fot. Adobe Stock, Siam

Nie jestem atrakcyjną kobietą, dlatego nie mogę oczekiwać zbyt wiele od życia. Tak sobie tłumaczyłam moją uległość wobec losu. Na szczęście coś się we mnie zbuntowało.

Przez tyle lat byłam do niego przywiązana, czy raczej uwiązana, niczym zwierzę na łańcuchu. Nie wyobrażałam sobie, że może być inaczej.

Nie jestem atrakcyjną kobietą

Wiele razy zastanawiałam się, jakim cudem Michał zwrócił na mnie uwagę, dlaczego wybrał właśnie mnie, skoro wokół tyle jest pięknych dziewcząt. Dziś już wiem, że po prostu wyczuł we mnie słabość, która go kręciła.

Tacy jak on uwielbiają otaczać się słabymi jednostkami, bo przy nich czują się silni. Lubią je gnębić, poniżać, by rozkoszować się swoją władzą. Praktycznie od początku był dla mnie podły i to się nigdy nie zmieniło. Zapytacie więc, po co się z nim związałam?

Odpowiem – bo był jedynym mężczyzną, który się mną zainteresował. Który poświęcił mi swój czas i chciał ze mną przebywać, choćby tylko po to, by patrzeć, jak dla niego gotuję. Michał szybko przywłaszczył mnie sobie niczym przedmiot i tak jak przedmiot ustawiał mnie, jak chciał.

Robiliśmy tylko to, na co on miał ochotę, moich sugestii nigdy nie brał pod uwagę. Spotykaliśmy się, kiedy chciał i gdzie chciał. Najczęściej zresztą u niego w mieszkaniu, bo był zmęczony po pracy i nie miał ochoty zabierać mnie na żadne „głupie randki”, jak to określał.

Dzwonił o najdziwniejszych godzinach i rzucał do słuchawki tylko: „Przyjeżdżaj!”

A ja leciałam do niego jak głupia, choćby było wpół do dwunastej w nocy. Mieszkaliśmy niedaleko siebie. Ja w bloku z lat osiemdziesiątych na brzydkim, ponurym osiedlu, on – w eleganckim domu z ogrodem.

Był sporo starszy ode mnie, bo dobre czternaście lat. Wypatrzył mnie któregoś dnia pod warzywniakiem. Później często powtarzał: „banalna kobieta w banalnym miejscu”. Rzeczy, które robiliśmy razem też były banalne. C

hociaż nasz związek trwał prawie dziesięć lat, nigdy nie wyjechaliśmy na żadną wycieczkę, a wypady do kina czy restauracji mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. I nie chodziło o to, że nie miał na nie ochoty. Michał lubił podróże. Chętnie wyjeżdżał, tyle że beze mnie. Ja nigdy nie opuściłam swojego miasta.

– Po co się będziesz szwendać nie wiadomo gdzie? – mówił. – Nie nadajesz się do tego.

Według Michała w ogóle nadawałam się do niewielu rzeczy. Głównie do garów i mopa, czasem do seksu. Nasze wspólne życie kręciło się więc wokół codziennych czynności. Prałam dla niego, gotowałam, sprzątałam jego wielki dom, choć spokojnie byłoby go stać na wynajęcie służącej.

Czasem zresztą czułam się właśnie jak pomoc domowa

Wydawał mi polecenia, jak swojej podwładnej, a ja musiałam wykonać je bez szemrania. Nie było mowy o sprzeciwie.

– Trzeba jeszcze wynieść śmieci i odkurzyć w salonie. Jak skończysz, przyjdź do mnie. Będę czekał w łóżku – słyszałam i niczym robot robiłam, co kazał.

Michał często obrażał mnie, sugerując, że jestem głupia i nic niewarta. Nie bił mnie, ani nie wyzywał. Mówił zawsze spokojnie i z wyrachowaniem. Zupełnie jak ojciec, kiedy byłam mała. On także miał mnie za nic, czego nigdy nie ukrywał. Traktował mnie niczym dopust boży, karę za grzechy.

Może obwiniał mnie za śmierć matki, która nie przeżyła porodu? Zwracając się do mnie, cedził nienawistne słowa, a kiedy mu pyskowałam, zamykał mnie w pokoju na długie godziny.

Tak, jako dziecko potrafiłam się zbuntować. Byłam butna i pełna wigoru. Kilka razy uciekłam nawet z domu, ale za każdym razem przyprowadzała mnie policja. Z mojego więzienia nie było ucieczki. Kiedy dorosłam, ojciec kupił mi kawalerkę i kazał się wyprowadzić.

„Żebym nie musiał cię więcej oglądać” – stwierdził.

Pracowałam wtedy w sklepie, więc nie miałam problemów z utrzymaniem.

Jednak ledwo ojciec puścił mnie wolno, ja pozwoliłam się przygarnąć Michałowi

Nie wiem, co mnie natchnęło do pójścia na studia. Może chęć wyrwania się z domu w samotne weekendy, wypełnione oczekiwaniem na telefon od Michała. O ile bowiem w tygodniu dzwonił wieczorami, abym wpadła, o tyle w dni wolne rzadko się odzywał. Chodził na przyjęcia i spotkania ze znajomymi, na które mnie nigdy nie zabierał.

Tylko byś mi wstydu narobiła, dziewczyno – powiedział mi kiedyś, gdy spytałam, dlaczego nie chce mnie zabrać.

Poszłam na psychologię, jak to zwykle czynią ludzie z problemami. Ja niewątpliwie je miałam, choć nie potrafiłam ich określić. Już pierwszego dnia poznałam Marka, z którym bardzo się zaprzyjaźniliśmy.

Był chyba pierwszym człowiekiem w moim życiu, który okazywał mi życzliwość

Po zajęciach chodziliśmy na kawę i spacery. Rozmawialiśmy. On w przeciwieństwie do Michała wcale nie uważał mnie za głupią! Z niecierpliwością czekałam na nadejście weekendu, przestałam za to czekać na telefony Michała.

Świat nabrał kolorów, a ja nagle poczułam się kimś zupełnie innym. Kimś… silnym i pełnym energii. W jednej z psychologicznych książek, znalazłam historię, która wydała mi się bliska.

Pewnego dnia ludzie przywieźli do cyrku słoniątko. Przywiązali je do drewnianego kołka wbitego w ziemię, aby nie uciekło. Zwierzę ciągnęło za sznur, męczyło się, ale nie mogło się uwolnić, ponieważ było zbyt małe i słabe. Codziennie ponawiało próby ucieczki. Bezskutecznie. Aż w końcu przyszedł dzień, gdy słonik zaakceptował swoją niemoc i zaprzestał walki.

I tak wyrósł na wielkie, silne zwierzę, które gdyby tylko chciało, bez problemu zerwałoby sznur i uciekło. Słoń jednak żył uwarunkowany wspomnieniem tamtego słoniątka sprzed lat, które nie dawało rady, a które już nie istniało. Ta opowiastka dała mi do myślenia. Stwierdziłam, że skoro czuję w sobie taką siłę i radość życia, jakiej nie czułam jeszcze nigdy, to może ta mała Amelia, którą policja raz po raz odprowadzała pod drzwi ojca, także już nie istnieje.

A skoro tak, to nie musi dłużej znosić upokorzeń

Może robić, co chce. Tamtego dnia siedziałam przy stole wraz z Michałem i gapiłam się tępo w talerz. Przez ostatnie dwie godziny przygotowywałam wystawną kolację, bo zażyczył sobie kaczkę z jabłkami w żurawinie. Kiedy nakryłam do stołu i podałam danie, nawet mi nie podziękował.

Nareszcie… myślałem, że się nie doczekam – mruknął tylko.

Uniosłam głowę i patrzyłam jak łapczywie pochłania kolejne kawałki mięsa, w którego przygotowanie włożyłam tyle serca. Gryzie, przeżuwa i połyka, zanim jeszcze zdąży poczuć smak, jakby to była zwykła mortadela. Moja potrawa nie zasługiwała na takie potraktowanie!

Powinien smakować ją powoli, delektować się nią z lubością. Powinien docenić, jaka była smaczna i wspaniała! Może to śmiesznie zabrzmi, ale zwyczajnie się wkurzyłam. Policzki zapłonęły mi gniewem, a z oczu ciskały gromy. Odsunęłam krzesło i wstałam. Podniósł na mnie wzrok.

Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. On ze zdumieniem, ja z wściekłością, ale i… triumfem. Wiedziałam, że dziś po raz ostatni oglądam jego twarz. Odwróciłam się i po prostu wyszłam z jego domu, a z każdym krokiem w moim sercu wzbierała coraz większa radość. To było takie proste!

Czytaj też:
„Gdy urodziłam chorego syna, mąż odszedł do innej. Powiedział, że znalazł taką, która da mu zdrowe dziecko”
„Moich synów wychowywały babcie. Ja nie miałam czasu. Czy nie wystarczy, że ich urodziłam? To i tak bohaterstwo”
„Moja mama uważa, że pijaństwo męża to żaden problem. Jej zdaniem powinnam się cieszyć, że mnie nie bije”

Redakcja poleca

REKLAMA