„Mąż to taka sknera. Uważa, że sam wszystko zrobi taniej. Oczywiście wychodzi drożej i paskudnie, ale muszę go chwalić”

Mój mąż uważa, że wszystko zrobi sam taniej fot. Adobe Stock, amorn
„Niestety, mój mąż należy do tych mężczyzn, którzy kiedy obiecują, że coś zrobią w tym tygodniu, to bardzo się irytują, kiedy im się o tym przypomina co miesiąc. Deski spoczęły zatem na honorowym miejscu, czyli w rogu balkonu służącego nam za podręczną graciarnię, a my codziennie potykaliśmy się o buty wysypujące się z uszkodzonej szafki”.
/ 03.07.2023 22:00
Mój mąż uważa, że wszystko zrobi sam taniej fot. Adobe Stock, amorn

Rozpadła się. Po prostu odpadły jej drzwiczki, a chwilę później o podłogę brzęknął metalowy zawias. Spojrzałam na nią z góry, trąciłam nogą drewniany kołek, który potoczył się aż pod łazienkę i westchnęłam ciężko.

Kochanie, musimy kupić nową szafkę na buty – oznajmiłam mężowi przez telefon. – Ta ze starego mieszkania rodziców właśnie dokonała żywota.

– W sobotę pojedziemy do centrum handlowego – obiecał mi Dawid.

W ciągu tygodnia zdążyłam się zorientować, że całkiem przyzwoitą szafkę można kupić już za sto trzydzieści pięć złotych, chociaż ja celowałam raczej w te większe i droższe.

Uważałam, że należy nam się porządny mebel

Osiem lat wcześniej urządziliśmy mieszkanie niemal wyłącznie za pomocą starych, zużytych sprzętów niepotrzebnych już znajomym i rodzinie. Wtedy mieliśmy do wyboru: byle co albo kompletnie nic, bo grzęźliśmy w długach i kredytach. Teraz jednak oboje zarabialiśmy i nie musieliśmy wydawać wszystkich dochodów na pieluchy i mleko modyfikowane. Kiedy pojechaliśmy do centrum handlowego wielkości małego miasteczka, Dawid wziął za rękę synka i zniknął mi z oczu, kierując się do marketu remontowo-budowlanego pod pretekstem szukania nowej uszczelki do zlewu.

– Hej, gdzie jesteście? – złapałam męża telefonicznie godzinę z hakiem później. – Jestem w salonie meblowym. Jest fajna szafka, chcę, żebyście wybrali ze mną kolor. Przyjdziecie tu?

Nie kupuuuj! – krzyknął Dawid niczym makler giełdowy odwołujący zlecenie na dziesięć milionów dolarów. – Przyjdź tu do nas, stoimy z Antkiem przy kasie.

Chwilę później stałam przy kasach marketu budowlanego, wyciągając szyję, by dojrzeć moich chłopaków. Okazało się jednak, że patrzyłam w złą stronę i mąż z synem znienacka stanęli obok mnie.

– Mama! Patrz, co mamy! – ośmioletni Antek był podekscytowany jak przed gwiazdką. – Tata powiedział, że nie będziemy wyrzucać pieniędzy, skoro możemy sami zbudować szafkę.

Spojrzałam na wózek, w którym prężyło się kilka sosnowych desek, kantówki, mosiężne uchwyty i płyta laminowana. Mąż wyglądał na niezwykle dumnego z siebie. Zademonstrował mi woreczek z kołkami i zawiasami oraz zapytał z troską, czy na pewno chcę szafkę w kolorze „sosna naturalna”, bo on jeszcze może wymienić deski na „dąb sonoma” albo „złocisty buk”, gdyż są one w tej samej promocyjnej cenie. Miałam ochotę powiedzieć mu, że ta, która mi się najbardziej podobała, była w kolorze „arktyczna biel i gorzka czekolada” i stała w sklepie meblowym nieco dalej. Kiedy jednak spojrzałam na rozpromienioną buzię synka cieszącego się na majsterkowanie z tatą, po prostu mruknęłam, że „może być sosna”. 

Niestety, mój mąż należy do tych mężczyzn, którzy kiedy obiecują, że coś zrobią w tym tygodniu, to bardzo się irytują, kiedy im się o tym przypomina co miesiąc. Kiedyś wyniósł z balkonu choinkę bożonarodzeniową w Wielki Czwartek, i to tylko dlatego, że zagroziłam, iż jeśli tego nie zrobi, będzie na Wielkanoc jadł odmrażanego karpia. Deski, płyta i kantówki spoczęły zatem na zaszczytnym honorowym miejscu czyli w rogu balkonu służącego nam za podręczną graciarnię, a my codziennie potykaliśmy się o buty wysypujące się z uszkodzonej szafki.

W końcu straciłam cierpliwość

– Albo w sobotę zbudujesz mi szafkę, albo jadę i kupuję tę, która mi się podobała – postawiłam Dawidowi ultimatum.

O dziwo, już o dziewiątej rano chłopcy objęli w posiadanie terytorium przedpokoju i zaczęli rozkładać deski, szkicować coś na kartkach i mierzyć wszystko metalową miarką. Nim jednak zdążyłam usmażyć jajecznicę, obaj byli już w kurtkach.

Musimy jechać po wyrzynarkę do drewna – poinformował mnie Dawid. – Chodź, młody!

Wrócili dwie godziny później, przywożąc wyrzynarkę z dwunastoma brzeszczotami i wiertarkę, bo przecież jakoś trzeba nawiercić otwory pod kołki – jak mi fachowo wytłumaczył syn. Zapytałam, ile kosztowały te elektronarzędzia, a Dawid prychnął, że bardzo niewiele, bo były w promocji, a zresztą jak skończy pracę, to przecież one się jeszcze nieraz przydadzą. Stłumiłam w sobie chęć wytknięcia mu, że ma już pół życia za sobą i dotąd nie potrzebował wyrzynarki, więc marne są szanse, że jeszcze kiedykolwiek zechce jej użyć. Kiedy ugotowałam zupę i wstawiłam ziemniaki, uznałam, że przyda mi się spacer, bo w domu co i rusz rozlegał się hałas ciętego drewna, Dawid pohukiwał na Antka, żeby „trzymał prosto”, Antek krzyczał, że „przecież trzyma”, i tak w kółko. Pewnie świadczy to o mojej nieznajomości zagadnień stolarskich oraz dużej naiwności, ale sądziłam, że kiedy wrócę z przedłużonego o seans w kinie spaceru, moja szafka będzie gotowa.

Nie zastałam ani szafki, ani rodziny

Włączyłam telefon i odczytałam esemesa: „Pojechaliśmy po klej do drewna i lakier. Jeśli chcesz inny kolor niż bezbarwny, to pisz szybko!”. Machnęłam ręką na ten „bezbarwny kolor”. Odpisałam jedynie, że chcę inne uchwyty niż te mosiężne rodem z peerelowskich meblościanek. „Wybierzcie coś bardziej nowoczesnego” – napisałam. Wrócili z uchwytami ze stali nierdzewnej w kolorze „inox” i formie czegoś pomiędzy łabędzią szyją a stojącą na baczność dżdżownicą. Przywołałam całą swoją miłość do nich obu i pochwaliłam, że to bardzo ładne uchwyty.

– Były najdroższe w całym sklepie, ale tata powiedział, że to dla ciebie, więc kupimy – złożył mi raport z wyprawy syn. – Aha, kupiliśmy jeszcze formatki!

Nie miałam pojęcia, czym są formatki i nawet nie chciałam pytać. Konstruowanie szafki postępowało, ja uciekłam na kawę z koleżanką, kiedy jednak wieczorem Antek musiał iść spać, szafka wciąż była niepolakierowana. Dawid, swoim zwyczajem, wystawił ją na balkon i obiecał, że polakieruje ją „w tym tygodniu”. Podczas lakierowania okazało się, że coś naciekło pod zawiasy i chłopcy musieli jechać po rozpuszczalnik oraz… no tak, po nowy zawias. Ostatecznie szafka stanęła w przedpokoju niemal po trzech miesiącach od naszej pierwszej wyprawy. Mąż i syn pękali z dumy. Musiałam upiec ciastka dla gości zapraszanych specjalnie na oglądanie ich projektu.

– Dziadku, ja sam przykręcałem zawiasy – pochwalił się Antek.

– Śrubokrętem? – zapytał mój teść z nieudawanym zainteresowaniem.

– Nie, wkrętarką… Ojej… Tata mówił, żebym nie wygadał mamie, że kupiliśmy wkrętarkę… – usłyszałam z przedpokoju strapiony głosik synka i stłumiłam chęć jęknięcia na głos. – Ale była na promocji i jeszcze nam się przyda! – dodało dziecko optymistycznie.

Kiedy teściowie poszli, a moja siostra zabrała swoich synów marudzących, że oni też chcą zrobić jakąś szafkę, położyłam się na kanapie, żeby pooglądać serial.

Dawid usiadł obok mnie

– I co? – zapytał.

– Co: co? – dopytałam skonsternowana.

– No, szafka! Jest super, nie? Taką chciałaś? Podobna do tej twojej, co tam sobie upatrzyłaś? Zaoszczędziliśmy kupę forsy! – stwierdził.

Że co? Przez moment milczałam, bo nie bardzo wiedziałam jak mu powiedzieć, że… hm… nie, to co stało w naszym przedpokoju, na pewno było starannie wykonane i funkcjonalne, ale z pewnością nie wyglądało jak elegancki czarno-biały mebel, który chciałam kupić. Mąż chyba wyczuł moje wahanie, bo poklepał mnie po nodze i pocieszył, że nawet jeśli nie mam dokładnie tego, co tam sobie chciałam kupić, to przecież zaoszczędziliśmy kupę forsy!

– Patrz, jak oni zdzierają! Tyle pieniędzy chcą za mebel, jakby był z nie wiadomo czego – rzucił ze znawstwem. – A ja kupiłem parę desek, płytę, zawiasy i proszę: szafka jest. No, byłoby taniej, gdyby nie te twoje wymyślne uchwyty, ale chciałem, żebyś była zadowolona.

W myślach dodałam do materiałów koszty wyrzynarki, brzeszczotów, wiertarki i wkrętarki, kleju, lakieru, rozpuszczalnika… Wyszło mi, że za te pieniądze mogłabym kupić sobie szafkę z renomowanego salonu meblowego i jeszcze by mi starczyło na kilka półek i wieszak. Ale nie powiedziałam tego Dawidowi. Zamiast tego pogłaskałam go po policzku i powiedziałam, że jest wspaniałym stolarzem.

– Naprawdę warto było ją zrobić samodzielnie – kiwnęłam głową z przekonaniem, a on wyglądał jak zadowolony kocur, którego ktoś drapie za uchem.

I w sumie mówiłam to szczerze

Bo mówiąc, że „warto było”, nie miałam na myśli pieniędzy. Jasne, taniej i prościej byłoby kupić mebel, ale przecież nie tylko o to w tym chodziło. Dawid i Antek spędzili kilkanaście godzin na projektowaniu i budowaniu czegoś razem. Syn nauczył się posługiwać wkrętarką i odkrył, jak działają zawiasy. Kiedyś będzie mógł powiedzieć, że nauczył go tego ojciec. Zapamięta też coś jeszcze: że tata i on robili tę szafkę dla mamy. I że kupili najładniejsze uchwyty w całym sklepie, żeby mama była szczęśliwa. Tak, naprawdę uważam, że było warto. Może nawet za jakiś czas napomknę, że marzy mi się skrzynia na balkon. W końcu wszystkie narzędzia już mamy!

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA