„Mąż spowiadał się teściowej z tego, co robimy w łóżku. To oni zaplanowali, że urodzę dziecko. Nikt nie pytał mnie o zdanie”

Teściowa zwaliła nam na głowę swoją siostrę fot. Adobe Stock, Monkey Business
„W końcu to był jej dom, więc i zasady w nim panujące ustalała ona. Teraz już nie byłam posługaczką. Byłam pracującą posługaczką. Spędzałam w pracy większość dnia, a kiedy wracałam, ona zaprzęgała mnie do różnych robót domowych, tak abym nie mogła zbyt dużo czasu spędzać z synkiem. Uważała go za swojego”.
/ 15.01.2023 09:15
Teściowa zwaliła nam na głowę swoją siostrę fot. Adobe Stock, Monkey Business

Krzysztof i ja jesteśmy małżeństwem od pięciu lat. Jak każda para, miewamy czasem drobne sprzeczki, nie sposób tego uniknąć, kiedy przebywa się pod jednym dachem 24 godziny na dobę. Ogólnie nie jest źle. Mąż nie jest człowiekiem konfliktowym, wręcz przeciwnie – raczej powściągliwy i stara się unikać kłótni. Paradoksalnie, był to jeden z powodów, dla których początki naszej wspólnej drogi były tak trudne. Gdyby potrafił się czasem postawić, nie mielibyśmy tych wszystkich problemów. Pamiętam dzień, w którym poznałam jego rodziców, mieszkali w willi na przedmieściach.

Byliśmy wtedy jeszcze parą nastolatków

– Jak to miło, że wreszcie cię poznałam, Joasiu! Słyszałam o tobie dużo dobrego – jego mama przytuliła mnie na powitanie, jakbyśmy już byli rodziną.

Wydało mi się to bardzo sympatyczne, choć nie wiedziałam jeszcze wtedy, że „dużo dobrego” znaczy tyle, co „wszystko i jeszcze więcej”.

– Chodź no tutaj, moja droga, musisz koniecznie spróbować ciasta. Upiekłam je specjalnie na tę okazję. No i mam jeszcze dla ciebie drobny upominek – z uśmiechem pokazała mi książkę, która okazała się zbiorem przepisów kulinarnych.

Jej nadgorliwość nie wydała mi się dziwna, a prezent przyjęłam z wdzięcznością. Właściwie lubiłam gotować. Moje wizyty w domu przyszłych teściów były dosyć częste i zawsze niezmiernie miłe. Zapraszano mnie na obiady, przyjęcia rodzinne i niemal od początku traktowano jak swoją. Mama Krzysztofa, Barbara, zdecydowanie rządziła w swoim małżeństwie, choć nie wiedzieć czemu, zawsze powtarzała, że to mąż jest głową rodziny i jej główną podporą. Brzmiało to komicznie, zwłaszcza jeśli ktoś widział, jak on kuli się niczym wystraszony zwierzak na dźwięk jej słodkiego, acz stanowczego głosu.

Krzysztof bardzo kochał swoją mamę. Myślę, że nadal tak jest. Zaraz po maturze wzięliśmy ślub. Nie było żadnej ciąży, po prostu kochaliśmy się. Krzysztof miał załatwione stanowisko w firmie znajomych rodziców, ja też zamierzałam poszukać pracy. Wszystko zapowiadało się dobrze. Zapadła decyzja, że na początku, przez pewien czas, zamieszkamy z teściami. Mielibyśmy do dyspozycji całe piętro w ich dużym domu.

– To tylko parę miesięcy, aż uzbieramy trochę oszczędności. Potem coś wynajmiemy, może nawet w centrum miasta – przekonywał mnie mąż. – Mama twierdzi, że tak będzie najlepiej. Zresztą wiesz, nie będziesz się musiała troszczyć o pranie, gotowanie i takie tam. Ona na pewno wszystkim się zajmie – zachwalał.

Nie musiał mnie przekonywać

Lubiłam jego rodziców i chętnie zgodziłam się, aby na jakiś czas z nimi zamieszkać. Jednak mylił się co do tego, że nie będę musiała kłopotać się o prace domowe. Nie to, że liczyłam na błogie leniuchowanie. Jednak już wkrótce przekonałam się, że w moim nowym domu stanę się główną posługaczką gotową na każde skinienie surowej i wymagającej szefowej – Barbary. Jej prośby zamieniły się szybko w polecenia Z początku od niechcenia prosiła mnie o pomoc przy drobnych czynnościach. Z biegiem czasu jej prośby zamieniły się w wyraźne polecenia. Tu pozmywaj, tam pozamiataj, a jeśli zrobiłaś coś niewystarczająco dokładnie, popraw! Zaczęła mnie też uczyć gotować.

– Dzisiaj zrobimy kurczaka po węgiersku. Jako młoda żona musisz wiedzieć, jak przygotowywać takie smakołyki, kochana! – nie była to propozycja, ale stwierdzenie faktu.

Cóż mogłam zrobić? Gotowałam. A także robiłam wiele innych rzeczy, wszystkie pod dyktando teściowej. Nim się obejrzałam, chodziłam jak w zegarku, który nakręcała ona. Pewnego dnia ze zdumieniem odkryłam, jak dużo wie o mnie i o moich prywatnych sprawach małżeńskich.

– Moja droga, ponoć za mało się starasz w tych sprawach… – mrugnęła do mnie porozumiewawczo. – Jeśli chcemy szybciutko powitać na świecie ślicznego bobaska, to musicie próbować codziennie. Nie można się wykręcać – pogroziła mi palcem z uśmiechem.

Osłupiałam. Bobasek? Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Chciałam iść do pracy, nie myślałam na razie o dzieciach. Zresztą na razie były inne sprawy – jak chociażby przeprowadzka do własnego mieszkania. Rozmawialiśmy o tym z mężem już wielokrotnie i za każdym razem słyszałam, że już niedługo…

Zaraz, zaraz...

Skąd ona wie, jak często się kochamy i czy się wykręcam?

– Możesz mi to wytłumaczyć? – zapytałam Krzysztofa, kiedy wieczorem znaleźliśmy się sami w sypialni.

– Cóż… – wydawał się nieco zmieszany. – Mama pytała mnie, kiedy doczeka się wnuków. Uważa, że już czas, abyśmy mieli dziecko.

– A ty musiałeś wyspowiadać się jej z naszego pożycia małżeńskiego? Co jeszcze jej powiedziałeś? Dałeś szczegółowy opis tego, co robimy w łóżku? – starałam się nie podnosić głosu, bo na dole spali teściowie, jednak przychodziło mi to z trudem.

Byłam naprawdę zdenerwowana.

– Daj spokój, nie będziesz chyba robić z tego sprawy. Mama chce dla nas dobrze. Poza tym dziecko to całkiem dobry pomysł, nie sądzisz?

I tak zaczęło się trucie o dziecku. Na okrągło to samo „dzidziuś to”, „dzidziuś tamto”, „kiedy będzie dzidziuś, to…” . Nie miałam odwagi powiedzieć teściowej, że jeszcze nie jestem gotowa na dziecko. Moje wzmianki o pracy teściowa kwitowała tylko machnięciem ręki.

– Daj spokój, nie masz teraz czasu na takie rzeczy. Musisz przygotowywać się do bycia matką.

Szukałam pracy, ale presja, jaką wywierała na mnie matka Krzyśka sprawiła, że tak naprawdę chyba bałam się coś znaleźć. Może to głupio zabrzmi, ale myślę, że to, że wkrótce zaszłam w ciążę tak, jak sobie życzyła, również stało się za sprawą owej presji.

To była naprawdę silna kobieta

I miała na mnie ogromny wpływ. Nie wiem, czy nie większy nawet niż na mojego męża. A on nigdy jej się nie postawił. Zresztą nie miał powodu. Była jego ukochaną, troskliwą mamusią. Urodził nam się zdrowy synek. Nazwaliśmy go Michał, choć teściowa chciała „Wojtuś”, bo tak miał na imię jej nieżyjący brat. Chociaż w tej jednej sprawie zdołałam postawić na swoim! Myślałam, że teraz, kiedy na świat przyszło dziecko, wyprowadzimy się na swoje. Myliłam się jednak.

– Kochana moja, cóż ty za głupoty wygadujesz! – Barbara wydawała się zaskoczona, że sugeruję coś tak nierozsądnego, jak opuszczenie jej domu. – A kto się zajmie tobą i dzieckiem, kiedy Krzyś będzie w pracy? Musisz odpoczywać, a nie myśleć o przeprowadzce!

Jednak mój odpoczynek wcale nie trwał długo. Ledwie skończyłam karmić, teściowa przyszła do mnie z uśmiechem na twarzy. Choć przedtem niecierpliwiła się na każdą wzmiankę o mojej pracy, teraz rzekła z zadowoleniem:

– Załatwiłam ci zatrudnienie Joasiu. Będziesz sekretarką w firmie u mojej znajomej. To przyjemna praca!

Ale… ale co z Michasiem? – zapytałam zbita z tropu.

– Och, o niego się nie martw! Babcia się nim zajmie – uśmiechnęła się jeszcze szerzej i zakończyła dyskusję.

To dziwne, ale zgodziłam się na wszystko. Na to, żeby pracować w zawodzie, który właściwie wcale mnie nie interesował, na to, by być na każde skinienie matki mojego męża, a także na to, by to ona wychowywała moje dziecko. W końcu to był jej dom, więc i zasady w nim panujące ustalała ona. Teraz już nie byłam posługaczką. Byłam pracującą posługaczką. Spędzałam w pracy większość dnia, a kiedy wracałam, ona zaprzęgała mnie do różnych robót domowych, tak abym nie mogła zbyt dużo czasu spędzać z synkiem.  Ocknęłam się dopiero, kiedy Michałek wypowiedział swoje pierwsze słowo. Nie było to słowo „mama”, ale „bacia sia”, czyli babcia Basia. Zagroziłam mężowi, że jeśli natychmiast się nie wyprowadzimy, zrobię to sama. Z dzieckiem oczywiście.

Zdziwił się bardzo i również się przestraszył

– Mama nie będzie zadowolona… – powiedział tylko.

Niezadowolona to mało powiedziane. Kiedy oznajmiliśmy jej naszą decyzję, po prostu się wściekła. Wyzywała nas od niewdzięczników, groziła, że nie wspomoże nas ani groszem, jeśli odbierzemy jej ukochanego wnuczka. Mój mąż był jednak nieugięty, chyba po raz pierwszy w życiu. Zrozumiałam, że choć jest bardzo przywiązany do matki, zależało mu na mnie i dziecku. Perspektywa utraty nas była mimo wszystko gorsza niż zawód sprawiony matce. Wystarczyło być po prostu stanowczym, a postąpił tak, jak chciałam. Bardzo żałowałam, że nie zdobyłam się na to wcześniej.

Wyprowadziliśmy się w ciągu tygodnia. Teściowa przez długi czas była na nas obrażona, ale w końcu zrozumiała, że fochami nic nie wskóra. Teraz nasze stosunki układają się poprawnie. Wpada czasem, przywożąc jakiś drobiazg małemu. Nie wtrąca się już jednak do naszych spraw. Rozumie, że w moim domu panują moje zasady. 

Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”

Redakcja poleca

REKLAMA