„Mąż skutecznie zniechęcał mnie do powrotu do pracy po ciąży. Było mu wygodnie z pełnoetatową służącą i kucharką”

Nienawidzę siebie za to, że zdradziłem żonę fot. Adobe Stock, JustLife
„Janusz patrzył na mnie z pobłażaniem i pytał, czy jestem pewna, że utrzymam firmę. – Policz, ile musisz mieć na ZUS, wynajęcie lokalu – wyliczał, a mnie mina rzedła. Faktycznie, chyba nie dałabym rady. Zaczęłam zastanawiać się nad robieniem biżuterii i sprzedawaniem jej w internecie, ale Januszowi jednak i ten pomysł nie wydał się przekonujący”.
/ 15.05.2023 07:15
Nienawidzę siebie za to, że zdradziłem żonę fot. Adobe Stock, JustLife

Po urodzeniu trzeciego dziecka zaczęłam poważnie myśleć o pracy na swoim. Nie wyobrażałam sobie po prostu, że mogłabym wrócić do biura, a dzieci oddać po opiekę jakiejś niańce. Uważałam, że prowadząc firmę, będę miała ruchomy czas pracy, a co się z tym wiąże – będę mogła spokojnie zająć się dziećmi i domem. Początkowo zastanawiałam się nad otwarciem małego zakładu krawieckiego, bo szycie zawsze było moim hobby. Jednak mąż odradzał mi to, tłumacząc, że taki biznes w dzisiejszych czasach, kiedy byle ciuszek z sieciówki kosztuje grosze, to żaden biznes.

– Ludzie nie mają pieniędzy na szycie sobie ubrań na miarę – przekonywał.

Długo nie dawałam za wygraną, argumentując, że za to pewnie chętnie będą dokonywali przeróbek tego, co mają w swoich szafach.

Zawsze to jakaś oszczędność

– Spódnice trzeba zwęzić albo poszerzyć, nogawki skrócić, wszyć w kurtkę nowy zamek – mówiłam.

Janusz jednak patrzył na mnie z pobłażaniem i pytał, czy jestem pewna, że utrzymam firmę z samych przeróbek.

– Policz, ile musisz mieć na ZUS, wynajęcie lokalu, kupienie dobrej maszyny do szycia – wyliczał, a mnie mina rzedła.

Faktycznie, musiałam przyznać mu rację. Chyba nie dałabym rady. Zaczęłam zastanawiać się nad robieniem biżuterii i sprzedawaniem jej w internecie. Wiedziałam, że sporo dziewczyn, mających na głowie dom i dzieci, zarabia w ten sposób. Januszowi jednak i ten pomysł nie wydał się przekonujący. Im bliżej było powrotu do biura, tym bardziej gorączkowo myślałam o własnej firmie. Nic ciekawego, na czym mogłabym zarobić, nie przychodziło mi jednak do głowy. Janusz nie rozumiał mojego niepokoju. Uważał, że lepiej mieć pewną pracę, a taką jego zdaniem miałam w naszym katowickim magistracie.

– Umrę tam z nudów, a to, co zarobię, oddamy opiekunce – nie ustępowałam.

Janusz jednak nic sobie z tego nie robił. A pewnego dnia, po kolejnej burzliwej dyskusji na temat mojej firmy, odwrócił się do mnie plecami i jak gdyby nigdy nic zajął się przygotowaniem sobie kolacji. Wziął się za robienie czegoś na ciepło, bo po całym dniu pracy nie wyobrażał sobie wieczoru bez talerza gulaszu i wielkiej pajdy chleba. W ciągu dnia jadł byle co i z reguły w biegu, bo pracował jako przedstawiciel handlowy i ciągle był albo u klienta, albo w drodze do niego. Wieczorami nadrabiał zaległości z całego dnia. Bywało, że po sutej kolacji pałaszował jeszcze batoniki i czekoladki. Obydwoje, zwłaszcza ja po ciąży, odżywialiśmy się ostatnio niezdrowo. 

– Powinniśmy przejść na dietę – powiedziałam, widząc, jak zabiera się za krojenie tłustego karczku.

To dało mi do myślenia

Krytycznie spojrzałam na siebie w lustrze wiszącym w przedpokoju. Przecież chcę być mamą jak nadłużej się da, nie chcę, żeby moje dzieci musiały się mną zajmować, gdy wszystko zacznie mi wysiadać na skutek niezdrowego żywienia. 

Musimy coś z tym zrobić i to jak najszybciej. Chcemy przecież żyć jak najdłużej dla dzieci! – powiedziałam zdecydowanie i poprosiłam, żeby ustąpił mi miejsca przy kuchennym blacie.

Szybko przyprawiłam karczek i włożyłam go do piekarnika. Ze znalezionych w lodówce warzyw: marchewki, ogórka, kilku koktajlowych pomidorków i sałaty lodowej przyrządziłam sałatkę, a do garnka z wrzątkiem wrzuciłam woreczek dietetycznego brązowego ryżu.

– Koniec z niezdrowym jedzeniem – zapowiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu i obiecałam, że teraz to ja będę przygotowywała Januszowi kolacje.

Zobowiązałam się też do szykowania mu jedzenia do biura.

– Nie będziesz żywił się w fast-foodach – powiedziałam.

Miałam świadomość, że pozbycie się takich nawyków nie jest sprawą łatwą, bo wymaga nie tylko wyrzeczeń, ale też niemal żelaznej dyscypliny. Zresztą doskonale zdawał sobie sprawę z tego każdy, kto kiedykolwiek próbował takiej walki. Postanowiłam wszystko to, co wyczytałam na temat dietetyki, zastosować w naszym życiu. Zawzięłam się, bo zdrowa dieta była potrzebna nie tylko Januszowi i mnie, dla zdrowia i dobrego samopoczucia, ale i naszym dzieciom, bo przecież i one niebawem mogły mieć podobne do naszych problemy.

Już następnego dnia z pobliskiej biblioteki wypożyczyłam specjalistyczne książki o zbilansowanych dietach, a w księgarni kupiłam kilka książek kucharskich z różnych stron świata. I szybko wzięłam się za opracowanie planu działania na najbliższe tygodnie. Odtąd mój mąż codziennie brał ze sobą do pracy pudełeczka zawierające: chudego grillowanego kurczaka z ciemnym ryżem, risotto z grzybami shiitake, drobiowe pulpety ze szpinakiem czy łososia z jarzynami. Na deser zjadał jogurt naturalny z orzechami, czekoladowe muesli z grejpfrutem albo sałatkę z owoców. Odchudzał się pod moim bacznym okiem.

Na efekty nie trzeba było długo czekać

Janusz nie tylko zrzucił kilka kilogramów, ale mówił też że z dnia na dzień coraz lepiej się czuje. Zniknęły przykre dolegliwości żołądkowe i senność. Miał coraz więcej energii. Ja też czułam się świetnie. Nie tylko bez trudu wskakiwałam w swoje dżinsy sprzed ciąży, ale też miałam zdecydowanie lepszy humor.

– Moi koledzy i koleżanki z firmy podpytują mnie o „cudowną” receptę na takie wspaniałe samopoczucie, bo podobno mam wyraźnie więcej energii – powiedział pewnego dnia mój mąż.

Jego znajomi mówili, że chętnie jedliby posiłki, dzięki którym wróciliby do zdrowego żywienia. I wtedy mnie olśniło! Pomyślałam, że przecież mogłabym… gotować dla innych! Już nie musiałam szukać pomysłu na swój biznes. Pojawił się sam i to zupełnie niespodziewanie. Szybko podzieliłam się nim z mężem.

– Może założę firmę, która oferowałaby całodzienne dietetyczne pożywienie? Każdego dnia dowoziłabym pod wskazany adres zestawy zbilansowanych dań, począwszy od śniadania, skończywszy na kolacji? – radziłam się Janusza.

Czułam, że to strzał w dziesiątkę

Osób, które chcą zdrowo się odżywiać nie brakuje, a większość z nich przecież nie ma czasu na samodzielne przygotowywanie sobie jedzenia. Janusz był podobnego zdania i przyklasnął pomysłowi.

Faktycznie na żywieniu znasz się jak nikt – powiedział i obiecał mi pomóc w uruchomieniu biznesu.

Założenie firmy nie było trudne. Już po kilku tygodniach wszystko było gotowe. Wzięłam niewielki kredyt na start, a w opiece nad dzieciakami mogłam liczyć na pomoc teściowej, która w tym pierwszym najtrudniejszym okresie obiecała się nimi zająć. Początkowo wszystko robiłam zupełnie sama, począwszy od ustalenia menu, zrobienia zakupów, ugotowania posiłków.

Bywało, że nawet rozwoziłam wszystko po mieście. Dzisiaj moja firma się rozwija, mam już kilku pracowników: dietetyczkę, która czuwa nad prawidłową dietą różnych klientów i udziela im porad, kucharkę i kierowców, którzy rozwożą posiłki po całej okolicy. Klienci mówią, że dzięki mnie też zaczynają lepiej się czuć. Kończą się ich problemy z wysokim cukrem i ciśnieniem czy sennością. Ja zajmuję się teraz głównie szukaniem nowych przepisów, dbam też o promocję mojej kilkuosobowej firmy. Poza tym, tak jak chciałam, mam czas na obowiązki domowe i dla swoich dzieci. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA