Niedawno przekroczyłam sześćdziesiątkę i jestem bardzo samotna. Mój mąż zmarł kilka lat temu, a dzieci pozakładały rodziny i wyjechały do miasta. Mieszkam w małej popegeerowskiej wsi, gdzie wszyscy się znają. Życie płynie spokojnie, nic się nie zmienia, a jeśli coś się wydarzy, to od razu wszyscy o tym wiedzą.
Moim ulubionym zajęciem są robótki na drutach. Jak jest ciepło, wychodzę z włóczką na ławkę przed domem – stamtąd mogę obserwować podwórko sąsiadów. Szeregowiec, w którym mieszkają, stoi na wprost moich okien. Dzieciaki biegają, bawią się w chowanego, kobiety rozwieszają pranie, a ich mężowie robią coś przy samochodach albo po prostu piją piwo. Zawsze coś tam się dzieje.
Poprosiła, bym zajęła się dziećmi
Któregoś dnia wybuchła prawdziwa sensacja. Jedno z mieszkań od pewnego czasu stało puste. Jego właściciel zmarł, a teraz okazało się, że ma się tam wprowadzić jego wnuczka Natalka. A – jak wieść gminna niosła – Natalka wyszła za mąż za… Araba! I razem z nim miała się tu objawić po remoncie, który trwał miesiąc.
Natalki w pierwszej chwili nie poznałam. Nosiła teraz wielką chustę na głowie, tak ciasno zawiązaną, że ani jeden loczek się nie wymykał (a włosy miała piękne jak aniołek, pamiętałam, jasne i kręcone) i giezło jakieś dziwne do samej ziemi. Jak jaka zakonnica. A po jej mężu rzeczywiście od razu było widać, że to inna rasa – skórę miał ciemną jak torf, a włosy czarne jak smoła.
Zawsze myślałam, że Arabowie to jaśniejsi są, a tu facet jakby prosto z Afryki przyjechał! Za to dzieciaki mieli śliczne, o skórze w tonacji kawy z mlekiem. Chłopiec i dziewczynka, oboje w wieku przedszkolnym, takie ładne, że napatrzeć się nie mogłam. Na wsi wszyscy żywo się interesowali nowymi mieszkańcami, bacznie ich obserwowali i chętnie komentowali ich wygląd, zachowanie, nawet to, jakie meble wnoszą do mieszkania. Ja też.
Natalka zapukała do mnie nazajutrz.
– Dzień dobry, pani Zosiu. Pewnie już pani wie, że się sprowadziłam z rodziną do mieszkania po dziadku. Chciałabym zapytać, czy nie zgodziłaby się pani czasem zostać z moimi dziećmi, kiedy ja będę musiała coś załatwić w mieście? Pamiętam, jak czasem zostawała pani ze mną, kiedy byłam mała…
– Nie ma sprawy, Natalko – zgodziłam się bez wahania. – Powiedz mi tylko, czy one polski znają, bo ja po arabsku ni w ząb.
– Uczą się cały czas, można się dogadać – odparła. – Nawet Barham, mój mąż, trochę mówi.
Jest mi wstyd za sąsiadów
I tym sposobem zyskałam bliższy wgląd w ich życie. A nie ma co ukrywać – żyli inaczej niż my. Natalka w niedziele myła okna, a w piątki świętowali, grillując na podwórku. Kurczaka albo wołowinę, bo wieprzowiny nie jedli. Do kościoła oczywiście nie chodzili, księdza z kolędą też nie przyjęli. Do przedszkola Natalka dawała dzieciom własnoręcznie przygotowane posiłki, żeby przypadkiem nie zjadły czegoś zabronionego przez Koran. I modlili się kilka razy dziennie na dywaniku, który Natalka z rana starannie trzepała. Robiłam przy dzieciach, co akurat trzeba było, ale dziwiłam się, co za czasy nadeszły, że za sąsiadów mam arabską rodzinę.
Natalka zwierzyła mi się kiedyś:
– Myśmy się, pani Zosiu, poznali we Francji, bo ja tam przecież pracowałam, no i tam też wzięliśmy ślub. A teraz chcemy jakiś czas pomieszkać w Polsce. Potem może pojedziemy do Londynu albo i dalej, do Stanów…
U tego jej męża, na którego wszyscy mówili „Ciapaty”, najbardziej podobało mi się to, że w ogóle nie pił alkoholu. W naszej wsi (i nie tylko w naszej) chłopy za kołnierz nie wylewają, a on – ani kieliszeczka. Bo mu religia nie pozwala. Kiedy w sobotni wieczór nasi panowie umawiali się pod sklepem „na piweczko”, Barham spacerował z dziećmi po okolicy albo grał z nimi w piłkę.
Myślałam, że ludzie w końcu się do nich przyzwyczają, przecież nikomu nic złego nie robili, ale natura ludzka widać już taka, że inności nie znosi. Którejś soboty, a był to już późny wieczór i na dworze szarówka, zorientowałam się, że nie mam dość dużo cukru na niedzielny placek, więc poszłam do sklepu. Już prawie do niego dochodziłam, kiedy nagle coś poruszyło się w rowie obok drogi.
Boże, jak ja się wystraszyłam! Patrzę, a to „Ciapaty” – jęczał i próbował się podnieść! Pobity był tak bardzo, że nie dał rady wstać. Wezwałam pogotowie, a jak go zabrali, to już nie kupiłam tego cukru, tylko od razu poszłam do Natalki powiedzieć jej o wszystkim. Płakała, biedaczka, nie rozumiejąc, kto i dlaczego mu to zrobił. Ja też nie rozumiałam.
Jak Barham wyszedł ze szpitala, oboje pięknie mi podziękowali, z kwiatami, jak należy. I powiedzieli, że wracają do Francji. Bo tam nikomu nie przeszkadza ani kolor ich skóry, ani to, że nie chodzą do kościoła. Nie chcą narażać dzieci; prędzej czy później im też ktoś by krzywdę zrobił, kamieniem rzucił albo choćby i złym słowem. A dzieci trzeba chronić.
Jak powiedzieli – tak zrobili. Wyjechali i miesiąc później przyszła od nich kartka z Paryża. A mnie jest przykro i wstyd do tej pory. Za sąsiadów, bo to przecież któryś z nich musiał się tak popisać. Ech, szkoda gadać.
Czytaj także:
„Mąż jak ognia unika prac domowych. Nie przeszkadza mu, że to ja wszystko naprawiam. Ale gdy pomógł mi sąsiad, była afera”
„Sąsiadów zżera zazdrość, bo na mojej ziemi znaleziono skarb. A to moja wina, że przez głupotę kasa przeszła im koło nosa?”
„Moja dziewczyna przygarnęła pod swój dach obcego faceta. To niby tylko kolega, ale jestem pewien, że zamierza ją uwieść”