„Nie wytrzymałam presji i poszłam do łóżka z byłym. Wyrzuty sumienia przyszły razem z pozytywnym testem ciążowym”

Kobieta, która wpadła fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Rano wstałam ogromnie zawstydzona i załamana swoją chwilą słabości. Było miło i namiętnie, nie przeczę, ale nie zamierzałam odbudowywać tej relacji. Zbyt mocno mnie zranił. Co się rozbiło, nigdy już nie będzie całe. Co najwyżej poklejone, ale nigdy takie jak kiedyś”.
/ 29.06.2022 14:15
Kobieta, która wpadła fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Zamknęłam za sobą drzwi łazienki i ciężko opadłam na podłogę. Odkręciłam wodę, żeby choć przez chwilę nie słyszeć monotonnego zawodzenia mojej młodszej córki. Czasami miałam wrażenie, że to wycie wwierca mi się w mózg.

Spojrzałam na zegarek. Jeszcze trzy godziny do powrotu Maćka. Kiedy dziesięć lat temu poznałam Macieja, nic nie zwiastowało tego, jak żałosny czeka nas los.

Ujął mnie swoim ciepłem, poczuciem humoru, serdecznością. Szybko zakochałam się po uszy. Już po dwóch latach stanęliśmy na ślubnym kobiercu, a kilka miesięcy później okazało się, że jestem w ciąży. Cieszyliśmy się oboje.

Prawda była bardziej bolesna

Czas ciąży był jednym z najpiękniejszych w moim życiu. Niestety, wraz z narodzinami Oli zaczęło się psuć między nami. Czułam się źle: psychicznie i fizycznie. Nie potrafiłam jednak przyznać, że potrzebuję pomocy. Zamiast tego o wszystko obwiniałam Maćka.

W pewnym momencie nie byliśmy już w stanie prowadzić normalnej rozmowy – zawsze kończyło się kłótnią. Nic dziwnego, że uciekał w pracę.

Kilka dni po drugich urodzinach Oli otrzymałam maila od współpracownika Maćka. Kojarzyłam imię i nazwisko, niemniej zdziwiłam się, że do mnie napisał. Wiadomość zawierała jedynie zdjęcie mojego męża z ponętną blondynką.

Dziewczyna siedziała mu na kolanach i całowała go w szyję. Poczułam się okropnie. Owszem, nie było między nami najlepiej, ale przecież nadal go kochałam. Świat, który brałam za pewnik, rozpadł się w zaledwie kilka sekund.

Maciej nie zaprzeczał. Tak, spotyka się z koleżanką z pracy. Tak, mają romans. Przykro mu, ale nie potrafił się oprzeć. Dusi się w związku ze mną. Każde słowo raniło jak nóż.

– Zabieraj swoje rzeczy i wynocha – powiedziałam.

– I tak chciałem to zrobić. Przepraszam, nie mogę tak dłużej.

Ich romans szybko się skończył

Gdy zamknął za sobą drzwi, miałam wrażenie, że umieram, że moje życie właśnie się skończyło, ale… toczyło się dalej. Rzuciłam się w wir pracy i opieki nad córką. Okropne zmęczenie, które było dotychczas moim największym przekleństwem, stało się wybawieniem. Dzięki niemu mogłam zasnąć.

Rozstaliśmy się w niemiłej atmosferze. Co gorsza, moja rodzina uważała, że powinnam o męża zawalczyć. Wybaczyć mu to, co zrobił, i zacząć pracować nad sobą. Doprowadzało mnie to do szału, podobnie jak fakt, że Maciek wcale nie usunął się z mojego życia.

Po rozstaniu wyprowadził się do kochanki, jednak nie minął nawet miesiąc, a z ich płomiennego romansu zostały tylko popioły. Przypomniał sobie wówczas, że ma córkę, a ja nie chciałam ograniczać mu kontaktu z dzieckiem.

Podczas wizyt u Oli niejednokrotnie prawił mi komplementy, próbował się pogodzić, przeprosić, wytłumaczyć. Byłam nieugięta. Człowiek, który tak mnie skrzywdził, nie może na powrót wkroczyć do mojego życia.

Nawet silna wola mnie zawiodła

Tego wieczoru Maciej odwiózł naszą córkę do swoich rodziców. Dziadkowie chcieli spotkać się z wnuczką, ja zaś następnego dnia wyjeżdżałam na szkolenie.

Zdziwiłam się, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Maciek. W pierwszej chwili pomyślałam, że zapomniałam czegoś spakować dla małej. Bukiet kwiatów i duża butelka wina szybko wyprowadziły mnie z błędu.

– Mogę wejść? – zapytał nieśmiało.

– Mogłeś nigdy nie wychodzić – odparłam najchłodniejszym tonem, na jaki było mnie stać.

Powinnam zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, nie wpuszczać za próg, ale jakieś przekorne licho kazało mi sprawdzić, co będzie dalej. No i stało się. Szczera rozmowa, wspólne łzy, wypite dwie butelki wina…

Wszystko to sprawiło, że kochaliśmy się długo i namiętnie, jak za dawnych lat. Maciej był czuły, przysięgał, że nigdy więcej nie popełni takiego błędu, błagał o kolejną szansę, jedną, jedyną… ostatnią…

Rano wstałam ogromnie zawstydzona i załamana swoją chwilą słabości. Nie chciałam, żeby wracał i znowu mieszał w moim życiu. Powoli układałam sobie wszystko od nowa i ani trochę nie tęskniłam do codziennych kłótni.

Było miło i namiętnie, nie przeczę, ale nie zamierzałam odbudowywać tej relacji. Zbyt mocno mnie zranił. Co się rozbiło, nigdy już nie będzie całe. Co najwyżej poklejone, ale nigdy takie jak kiedyś.

Było już za późno...

Wymknęłam się z domu, zostawiając liścik z grzeczną prośbą, żeby dokładnie zamknął mieszkanie i zostawił klucze u swoich rodziców. Maciej próbował się ze mną kontaktować. Tamtego poranka, następnego, po kilku dniach, tygodniu, dwóch, trzech… Nie robiłam mu nadziei.

Gdy odwiedzał Olę, dbałam, żeby w domu była moja mama, sama zaś wychodziłam. Nie chciałam, by ponownie mnie skrzywdził. 

W czwartym tygodniu to ja zaczęłam szukać z nim kontaktu. Miałam mu coś ważnego do przekazania.

– Jestem w ciąży.

– Naprawdę? – Maciej się rozpromienił. – To cudownie!

– Nie sądzę… – zmarszczyłam czoło.

– Nie dam rady sama z dwójką dzieci, a nie chcę do ciebie wracać. Zastanawiam się nad…

– Nawet o tym nie myśl! – wyraz jego twarzy drastycznie się zmienił. – Nie ma takiej opcji!

– Ale…

– Ja zajmę się tym dzieckiem. Ty skup się na sobie i na Oli. Zatroszczę się o was, obiecuję.

Czułam, że to wszystko moja wina

Strach przed samotnym macierzyństwem oraz potworna samotność, z jaką się zmagałam, sprawiły, że mu zaufałam. Jednak przez całą ciążę nie odczuwałam ani cienia radości, jaką czuła, gdy nosiłam pod sercem Oleńkę.

Przez chwilę zapomnienia wpakowałam się w czarną dziurę bez dna. Nie czułam do Maćka już niczego poza żalem. Zdecydowałam się jednak ciągnąć ten związek, wycofałam pozew rozwodowy i pozwoliłam mu na ponowne wprowadzenie się do naszego domu i życia.

Przez całą ciążę zmagałam się z myślami, że źle zrobiłam. Trzeba było usunąć, nic mu nie mówiąc, i żyć po swojemu. Maciek bardzo się starał, ale nie potrafiłam wzbudzić w sobie żadnych ciepłych uczuć wobec niego.

Każdego dnia zakładałam maskę zadowolonej kobiety, do której wrócił mężczyzna jej życia. Szkoda, że od dawna już nim nie był.

Czułam się okropnie, jak w potrzasku. Natalia urodziła się duża, zdrowa, rumiana. Maciej zwariował ze szczęścia. Wtedy przez moment wierzyłam, że jeszcze wszystko się ułoży. Po powrocie do domu to mój mąż przejął większość obowiązków związanych z Natalią.

Diagnoza: autyzm. Kolejny nokaut

Sama nie byłam do tego zdolna. Może to była depresja poporodowa, może stałam się wyrodną matką, ale z tym dzieckiem nie wiązała mnie żadna więź, nie chciałam go, musiałam dla niego zrezygnować z nowego początku i męczyć się w relacji, która nic mi nie dawała.

Maciej przejął rolę matki i ojca. I to on jako pierwszy zauważył, że z naszą córką dzieje się coś niepokojącego.

Natalia była dzieckiem, które żyło w swojej bańce. Otwierała ją jedynie podczas zabaw lub rozmów z Maćkiem. Ja byłam dla niej prawie jak obca, a reakcją na moje słowa były krzyki, uderzenia, płacze albo jęki.

Może wiedziała, że oszukuję, gdy próbowałam zdobyć jej zaufanie jak Maciek. Bo zarazem snułam fantazje, że mieszkam i żyję samodzielnie, tylko ze starszą córką Olą. Bo gdybym nic nie powiedziała Maćkowi i zrobiła zabieg, jak chciałam, teraz nie miałbym żadnych problemów.

Oczywiście takie myśli miały swoje konsekwencje. Coraz częściej, poza zmęczeniem, przygnębieniem i narastającą frustracją, czułam, że to moja wina, że to przeze mnie Natalia jest chora.

Może kiedyś do tego dojdzie…

Czas płynął, a ja każdego dnia zmagałam się z wyrzutami sumienia. To ja, to moje myśli o usunięciu ciąży oraz późniejsza obojętność wywołały zaburzenia, z którymi zmaga się moja młodsza córka.

Dodatkowo dobijało mnie, że Maciek potrafił dotrzeć do Natalii, przebić się przez jej skorupę. Bałam się, że dłużej nie wytrzymam, że ucieknę, poddam się, zrobię coś złego sobie albo dziewczynkom.

Dlatego skontaktowałam się z psychiatrą i psychologiem. Miałam nadzieję, że pomogą mi zrozumieć córkę, samą siebie, ułatwią zaakceptowanie obecnego stanu rzeczy.

Jestem w trakcie terapii i czuję się nieco lepiej. Zrozumiałam, że zaburzenia Natalii to nie moja wina, że nie jestem skazana na to, by do końca życia umierać z rozpaczy, ale… wciąż mam ochotę uciec, skończyć z tą udręką, zacząć gdzieś daleko z czystym kontem, bez obciążeń.

Czy mam do tego prawo? Czy umiałabym zapomnieć? A co z Olą? Wolno mi ją egoistycznie zabrać od ojca i siostry? Rozdzielić rodzinę? A jeśli nie… Czy mogę odejść sama, porzucić ich? Tego żaden psycholog mi nie powie, nie poradzi, nie odradzi, nie usprawiedliwi. To moja decyzja. Boję się, że kiedyś ją podejmę…

Czytaj także:
„Weronika wybiła mi bark i wbiła strzałę amora w me serce. Pierwszy raz od śmierci żony poczułem, że znów mogę kochać”
„Podsłuchałam prywatną rozmowę szefowej. Bałam się, że od tego czasu będzie traktować mnie inaczej i… nie pomyliłam się”
„Wesele mojej córki miało być najpiękniejszym dniem jej życia. Nagle nad zabawą zawisło makabryczne widmo”

Redakcja poleca

REKLAMA