„Mąż po rozwodzie odebrał mi firmę, dom i reputację. Myślałam, że gorzej być nie może. Potem przyszła diagnoza”

kobieta po rozwodzie fot. iStock, Mindful Media
„Mój trzeci rozwód był równie bolesny jak wcześniejsze dwa. Mój trzeci mąż równie beznadziejny jak tamci. Być może to moja wina, może nie potrafię wybrać właściwego albo przynajmniej takiego, który mnie nie zdradzi, nie oszuka”.
/ 18.07.2023 17:15
kobieta po rozwodzie fot. iStock, Mindful Media

Mój trzeci rozwód był równie bolesny jak wcześniejsze dwa. Mój trzeci mąż równie beznadziejny jak tamci. Być może to moja wina, może nie potrafię wybrać właściwego albo przynajmniej takiego, który mnie nie zdradzi, nie oszuka. Wiem, że są tacy mężczyźni, ale najwidoczniej ja mam pecha.

Rozwód nie byłby tragedią, gdyby nie to, że to właśnie przez Maćka, mojego trzeciego męża, straciłam firmę, dom, zamówienia, reputację. Czyli nie miałam już nic. Ogłosiłam upadłość. Gdybym miała dzieci, zamieszkałabym u któregoś z nich, ale niestety mój mąż nie chciał ich mieć.

Niesmak jednak pozostał

– Jeszcze zdążymy mieć dzieci – przekonywał. – Teraz musimy żyć, bawić się, ustawić w życiu. Oboje. Dziecko będzie nam teraz przeszkadzać.

Poddałam się. Dwa lata później się rozwiedliśmy, bo już nie mogłam na niego patrzeć. Teraz byłam sama.

Starałam się myśleć optymistycznie – nie jestem jeszcze stara, coś tam umiem, mam jakieś kontakty, może uda mi się podnieść, gdzieś zatrudnić. Po pół roku wysiłków pojęłam, że już nie ma dla mnie miejsca. Pieniądze są do odzyskania, ale reputacja, na którą pracowałam dwadzieścia lat, a którą Maciek zniszczył pomówieniami, fałszywymi oskarżeniami, nie odrodzi się jak Feniks.

I to mimo że w końcu okazało się, że to ja byłam ofiarą. Niesmak jednak pozostał. Dawni przyjaciele uśmiechają się sztucznie, wiedząc, że nie dam rady odwzajemnić przysług. I już nie dzwonią z zaproszeniami. Jestem jak trędowataNa moją duszę opadła ciemna zasłona, ale jeszcze dawałam radę. I wtedy podczas brania prysznica wyczułam w piersi guzek. To był grom z jasnego nieba. Poszłam do ginekologa.

– Trudno mi wyrokować – powiedział zmartwiony. – To może być wszystko. Musimy zrobić biopsję. Wypiszę pani skierowanie.

Matka mojego drugiego męża umarła na raka piersi, obserwowałam jej walkę przez trzy lata. Rozpacz, potem nadzieja na remisję i powrót choroby. Chemia, operacja, na końcu śmierć w cierpieniach. Na samą myśl, że mnie to czeka, poczułam osłabienie, potem wstręt, a na końcu bunt.

Nie mam nikogo, komu by zależało na moim życiu. Nie mam nikogo, kto razem ze mną przejdzie przez chorobę, kto będzie trzymał mnie za rękę i zapewniał, że wszystko skończy się dobrze. No i  może ten guz to znak, że czas odejść ostatecznie. Przestać walczyć, pazurami trzymać się powierzchni, skoro wszystko ciągnie mnie w otchłań. 

Tu było mi dobrze

I wtedy od razu na myśl przyszło mi jezioro na Warmii. Duże i głębokie. Umiem pływać na tyle, by popłynąć kawał od brzegu. Uwolnić się od tego syfu, w którym tutaj tkwię po brzegi. Tak więc – jadę na letnisko. Wzięłam ze sobą trzy ulubione książki, by je jeszcze raz przeczytać, ulubioną muzykę i film. To był zestaw, który zabrałabym na bezludną wyspę. 

Do tej chaty na Warmii przyjeżdżałam co roku od ponad piętnastu lat. Dwie izby, kuchnia i łazienka. Ale stołowałam się zazwyczaj u żony leśniczego. Ona i jej mąż mieszkali jakieś trzysta metrów dalej. Właśnie od nich wynajmowałam tę chatę, kiedy musiałam uciec od cywilizacji. Na tydzień, dwa, a zdarzało się, że i miesiąc.

Właściwie oni nie lubili letników, ale dla mnie robili wyjątek. Kiedy lata temu ich dziecko zachorowało i przyjechali do Warszawy szukać pomocy, zderzyli się z bezduszną machiną państwowego lecznictwa. Pomogłam im. Nie powiem, żebyśmy się zaprzyjaźnili – byli na to zbyt zamknięci w sobie, mrukliwi i wycofani – ale miałam wrażenie, że stałam się dla nich kimś ważnym, dla kogo wiele by zrobili. To żona leśniczego zaproponowała, bym przyjechała do nich na Warmię odpocząć. I tak się zaczęło.

Przy mrukliwym leśniczym, wielkim facecie o wyglądzie drwala, odprężałam się, wiedząc, że on niczego ode mnie nie oczekuje. Jak będę mówić, on będzie słuchał, jak zadam pytanie, odpowie, ale poza tym mogłam milczeć do upojenia. Jego żona Katarzyna, kilkanaście lat od niego młodsza, też była cicha, spokojna i bardzo łagodna.

Miała prawdziwie kojący uśmiech. Mówiłam o niej, że jest chodzącym balsamem na duszę. Widać było, że oboje bardzo się kochali – on się rozpromieniał, kiedy ją widział, ona ciągle go dotykała, muskała, siadała zawsze blisko, by czuć ciepło jego ciała. Och, jak ja im tego zazdrościłam! Mieli jedno dziecko, chłopca. Poszedł w rodziców – milczący, łagodny, zanurzony w sobie. Dużo czytał. Od dwóch lat studiował weterynarię. I to było wszystko, co o nich wiedziałam. Oni też mnie nie wypytywali, dlaczego czasem przyjeżdżam z mężczyzną, czasem sama, a potem znów z facetem, ale zupełnie innym niż poprzednio. Dlaczego raz wyglądam, jakbym żywiła się pączkami i hamburgerami, a raz, jakbym od lat głodowała.

Nie pytali i nie oceniali. To była wolność

Kiedy przyjechałam, byłam roztrzęsiona, nerwowa. Katarzyna od razu posadziła mnie na ławie i zrobiła ziołowej herbaty.

– Przepraszam, że przyjechałam bez uprzedzenia, ale to był odruch – próbowałam wyjaśnić.

– Ciężki okres – powiedziała kobieta ze zrozumieniem.

– Wyjątkowo – odparłam.

Z kubka doleciał zapach melisy, głogu i cynamonu. To słynna herbatka Katarzyny na stres i nerwy. Wypiłam ją. Przez cztery następne dni przeczytałam książki, obejrzałam film dwukrotnie, muzyka grała na okrągło. I nadal nie widziałam wyjścia z tej sytuacji. Więc pewnego wieczoru uznałam, że ten dzień jest równie dobry na odejście jak każdy inny.

Weszłam do jeziora i popłynęłam. Położyłam się na plecach i spojrzałam w rozgwieżdżone niebo. Szkoda, pomyślałam.

– Świat jest taki piękny, tylko nie ma w nim miejsca dla mnie – powiedziałam.

– Też tak myślałam – usłyszałam cichy głos Katarzyny.

Fala uniosła mnie lekko, kiedy z prawej strony dopłynęła łódź. Zobaczyłam w niej leśniczego z żoną. On trzymał wiosła, ona przechylona przez burtę patrzyła na mnie.

– Jestem sierotą, nikt mnie nigdy nie chciał. Kiedy opuściłam dom dziecka, miałam osiemnaście lat. Dostałam pracę w gospodarstwie na wsi. Syn gospodarza zamotał mi w głowie. Co ci będę mówić. Zaszłam w ciążę. On od razu stracił zainteresowanie. Ukrywałam swój stan, póki mogłam, ale w końcu się zorientowali. Żona sołtysa powiedziała – możesz tu urodzić, ale potem won. Był grudzień, a oni nie mieli litości. Zabrałam dziecko i poszłam w las. Było zimno, wokół śnieg. Usiadłam pod drzewem i patrzyłam na bajkowy las. Myślałam – ten świat jest taki piękny, ale nie ma na nim miejsca dla mnie. Ani dla mojego dziecka. Siedziałam tak, a śnieg na mnie padał i robiło mi się coraz cieplej i senniej.

Kobieta zamilkła. Po chwili usłyszałam niski głos jej męża.

– Szukałem po lesie wnyków, jakie zastawiają kłusownicy. I natknąłem się na nią. Jeszcze trochę, a byłoby za późno. Zabrałem ją i dziecko do domu i odratowałem. I zostali, bo u mnie było ich miejsce, tylko tego wcześniej nie wiedziała. I ja też nie wiedziałem, że gdzieś jest ktoś dla mnie. Trzeba czekać i mieć nadzieję.

To była najdłuższa wypowiedź leśniczego, jaką kiedykolwiek usłyszałam.

– Nie rezygnować – przejęła pałeczkę jego żona. – Maks obserwował cię i powiedział mi, że masz ten sam wyraz oczu, jaki miałam ja, kiedy obudziłam się w jego domu. No i jesteśmy. Nie jesteś sama. Masz nas.

Wyciągnęli mnie z wody, a ja całą drogę powrotną płakałam i mówiłam im, co się dzieje w moim życiu. Że się boję tego, co mnie czeka. Oni jednak natchnęli mnie odwagą. Przekonali, że powinnam zrobić biopsję. I to tu, w Lidzbarku, żebym była blisko nich. Okazało się, że to zwykły guz, niezłośliwy, i wystarczy go wyciąć.

Nie wróciłam do Warszawy, zostałam na Warmii. Zamknęłam tamten rozdział życia. A teraz patrzę do przodu, czekając, co mi przyniesie los. I mam takie przeczucie, że będą to całkiem przyjemne wydarzenia. W końcu gorzej już było.

Czytaj także:
„Moja eks była wariatką. Zmyśliła ciążę, żeby zaciągnąć mnie przed ołtarz, a po rozwodzie prześladowała moją nową rodzinę”
„Zostawiłem żonę dla młodszej kochanki. Po rozwodzie wypiękniała, a ja marzę, by móc do niej wrócić”
„Rodzice po rozwodzie rozdzielili nas jak bezdomne szczeniaki. 14 lat nie miałam kontaktu z siostrą i mamą”

Redakcja poleca

REKLAMA