„Mąż po 12 latach małżeństwa dorobił się dziecka z kochanką. Przez zdradę i rozwód nie potrafię już zaufać mężczyznom”

Zdradzona żona fot. Adobe Stock, fizkes
„Wierzyłam, że uda nam się stworzyć szczęśliwą rodzinę, ale najpierw zawiodło mnie własne ciało, kiedy traciłam kolejne ciąże, a potem człowiek, który przysięgał trwać przy mnie w zdrowiu i chorobie. Nawet przygarnięty kot nie był w stanie przebić się przez mój smutek”.
/ 16.06.2022 19:30
Zdradzona żona fot. Adobe Stock, fizkes

Tamtego dnia, jak co czwartek, miałam biec po pracy do domu, zjeść naprędce przygotowany obiad, nakarmić kota i pędzić do babci. Po śmierci dziadka zobowiązaliśmy się całą rodziną pomagać babci Anieli.

Rozwód rozłożył mnie na łopatki

Każdego dnia kto inny wpadał z wizytą do naszej nestorki i wypełniał przydzielone mu obowiązki. Do mnie należały czwartki oraz sprzątanie mieszkania. Choć nikt nie oczekiwał, że za każdym razem będę robiła gruntowne porządki, to ja z przyjemnością dokładałam sobie pracy.

Przede wszystkim dlatego, że dzięki ciężkiej fizycznej pracy mogłam na chwilę zapomnieć o zdradzie męża i długim, nieprzyjemnym rozwodzie.

Od naszego formalnego rozstania minęło pięć lata, a ja wciąż nie potrafiłam zaufać. Nie umiałam też wyzwolić się od bolesnych wspomnień. Na co dzień nakładałam maskę pełnej optymizmu 40-latki, która nie poddaje się przeciwnościom losu. Jednak kiedy dowiedziałam się o długoletnim romansie męża i o tym, że jego kochanka zaszła w ciążę, całkowicie się załamałam.  

Przez 12 lat naszego małżeństwa wierzyłam, że uda nam się stworzyć szczęśliwą rodzinę, ale najpierw zawiodło mnie własne ciało, kiedy traciłam kolejne ciąże, a potem człowiek, który przysięgał trwać przy mnie w zdrowiu i chorobie. Nawet przygarnięty ze schroniska kot nie był w stanie przebić się przez mój smutek i rozgoryczenie.

Dlatego z radością przyjęłam propozycję cotygodniowej opieki nad babcią. Gdybym mogła, spędzałabym u niej każdą wolną chwilę, ale nigdy nie należałam do jej ulubienic, więc nie chciałam się narzucać. Nie żebyśmy się kłóciły, raczej nie potrafiłyśmy ze sobą rozmawiać.

Choć czułam, że babcia martwi się o mnie, to nie dzieliła się ze mną ani głębokimi przemyśleniami, ani tym bardziej błahostkami.

Widać, że świetnie się bawi

Tamtego popołudnia się śpieszyłam, bo zaplanowałam sobie umycie choćby dwóch okien, lecz znajoma z pracy uparła się, żebyśmy w drodze na nasze osiedle zajrzały do domu kultury.

– Nie zostawiaj mnie samej… – prosiła Justyna. – Jeśli przyjdę sama, koleżanki mamy zagadają mnie na śmierć, a tak posłużysz mi za alibi. Obiecuję, odbiorę tylko jej sceniczny kostium i zaraz stamtąd uciekniemy.

Wiedziałam, że mama mojej koleżanki od czterech lat prężnie działa na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, tworząc między innymi popularny wśród seniorów kabaret. Justyna, podobnie jak reszta rodziny, nie mogła się nadziwić, że spokojna z natury pani Grażyna, żyjąca dotąd w cieniu męża, okazała się urodzoną showmanką.

Córka na tyle, na ile mogła, wspierała mamę w rozwijaniu pasji – tak jak teraz, kiedy w imieniu przeziębionej pani Grażyny odbierała jej nowy strój. Justyna była przy tym tak przekonująca, że uległam jej namowom i wstąpiłam do domu kultury.

Zajrzałyśmy do jednego z pokoi, skąd dochodziły głośne chichoty i przekomarzania. Znajome pani Grażyny bawiły się w najlepsze, przymierzając swoje stroje i powtarzając teksty skeczy, ale gdy weszłyśmy do środka, natychmiast otoczyły wianuszkiem Justynę i zarzuciły ją pytaniami o mamę.

– Tak, na pewno przekażę jej pozdrowienia od Alicji i Elżbiety. Nie? Od was wszystkich? Dobrze! Tak, dam jej syrop z cebuli i przypilnuję, żeby go wypiła. I strój też przymierzy. Wiem, pamięta o poprawkach – Justyna z trudem przekrzykiwała wiekowe studentki, składając kolejne obietnice.

Poczułam, że muszę iść za głosem

Poczułam się nieswojo wśród tego nieoczekiwanego gwaru, więc postanowiłam poczekać na koleżankę w holu, a ponieważ spotkanie się przedłużało, zaczęłam krążyć po korytarzach domu kultury. Nagle z wyższego piętra usłyszałam śpiew. Najpierw solowe wykonanie jakiejś nieznanej mi piosenki, w które nagle włączył się chór.

Zaciekawiona ruszyłam śladem głosów i tak wylądowałam przed drzwiami, na których ktoś przykleił kartkę z napisem: „Próba Słowików”. Głosy dobiegające zza drzwi należały do dorosłych. Jeden baryton przykuł moją uwagę. Śpiewał czysto i wyraźnie, wydłużając końcówki tak, by mogły dołączyć do niego pozostałe męskie głosy.

– Wchodzi pani? – obok mnie wyrosła chuda kobieca postać, co najmniej dziesięć lat młodsza ode mnie.

– Nie… Ja tylko… Słucham, a właściwie muszę już iść – próbowałam powiedzieć coś sensownego, sądząc, że moja rozmówczyni zaraz naciśnie klamkę i zniknie za drzwiami. Ona jednak stała nieporuszona.

Czy ja się ośmieszam?

– Szkoda, bo stale potrzebujemy chórzystów – nie spuszczała ze mnie wzroku. – Jakim pani jest głosem?

– Ja? Eeee… Głosem? No tak… Głosem! – zrozumiałam wreszcie. – Kiedyś chyba mezzosopranem. Tak przynajmniej twierdziła moja nauczycielka muzyki.

– Hm, to było przed mutacją czy po? – wydało mi się, że nieznajoma kobieta lekko się uśmiechnęła.

– Po – odzyskałam dawny rezon.

– Ciekawe, proszę wejść. No proszę! – nachyliła się do mojego ucha. – Brakuje nam mezzosopranów, a gdyby jeszcze była pani mezzosopranem lirycznym, byłoby wspaniale. To co, sprawdzimy pani możliwości?

W zasadzie było to pytanie retoryczne, bo tuż po jego wygłoszeniu kobieta otworzyła drzwi i lekko pchnęła mnie do środka. Nim zdążyłam się zorientować, przedstawiła mnie chórzystom i ustawiła między dwiema grupami, prosząc, abym do podanej melodii zaśpiewała swoją partię.

Za pierwszym razem myślałam, że wypluję płuca, bo nieprzyzwyczajona do pracy przepona nie była w stanie nadążyć z pompowaniem powietrza, ale po kilku podejściach do tekstu poczułam, że moje ciało wreszcie zaczyna sobie przypominać lekcje śpiewu sprzed lat. 

– Masz piękny głos, będzie nam miło, jeśli dołączysz do Słowików – usłyszałam od kobiety, która zmusiła mnie do uczestnictwa w próbie, a okazała się naszą chórmistrzynią.

– Pomyślę o tym – rzuciłam, przypominając sobie, że od godziny powinnam sprzątać u babci, a do tego jeszcze wytłumaczyć się Justynie z dziwnego zniknięcia.

– Że gdzie byłaś? Na próbie chóru? O rany, skończysz, jak moja matka – roześmiała się tylko Justyna, słuchając następnego dnia moich tłumaczeń.

– Uważasz, że ośmieszę się, śpiewając w tych Słowikach? – zapytałam skołowana, bo chociaż starałam się zapanować nad sobą, to przez całą noc śniłam o występach. Zarówno tych sprzed lat, jak i obecnych. Solowych i ze Słowikami.

Po raz pierwszy obudziłam się szczęśliwa

Krążąc w pośpiechu po mieszkaniu, uzmysłowiłam sobie, że cały czas nucę wczorajszą piosenkę, dzieląc jej wykonanie na głosy i zmieniając zakończenie. Jednak w drodze do pracy zaczęłam wątpić w sens odkrytej na nowo pasji.

„Zastępca kierownika wydziału gospodarki komunalnej śpiewający w Słowikach, czy ja się czasami nie ośmieszam?” – myślałam, zmierzając do biurka Justyny.

– No coś ty?! To świetny pomysł! Czy moja mama, była nauczycielka, ośmiesza się, opowiadając na scenie skecze?

– Nie! Przeciwnie, pokazuje, że ma do siebie dystans.

– No właśnie! Śpiewaj na zdrowie, dziewczyno! – Justyna uścisnęła mnie mocno, dając mi swoje błogosławieństwo.

Ku mojemu zdziwieniu babcia Aniela też się ucieszyła, że nie będę już przesiadywać u niej w każdy czwartek. W sekrecie wyznała mi, że od dawna czekała na tę chwilę.

– Bo życzę ci, dziecko, jak najlepiej, a sprzątać możesz co dwa tygodnie, kiedy znajdziesz czas – stwierdziła.

Poznałam tylu wspaniałych ludzi

Niewiele brakowało, a popłakałabym się, wzruszona jej słowami, ale jak zwykle odpowiedziałam wyuczonym uśmiechem i wzięłam się do pracy, bo odtąd czwartki i wtorki miały należeć do Słowików.

Kiedy zapisywałam się do chóru, myślałam jedynie o radości śpiewania, lecz dostałam znacznie więcej, niż się spodziewałam. Przede wszystkim zyskałam liczne grono znajomych – od nastolatków po seniorów z pasją.

Nie brakowało też osób w moim wieku. Jednym z nich okazał się ów pięknie śpiewający baryton, z którym szybko się zaprzyjaźniłam. Połączyła nas pasja śpiewania i podobne doświadczenia życiowe,
bo Jan jest rozwodnikiem, ma też 12-letniego syna.

Nie wiem, czy nasza relacja zmieni się w coś poważniejszego. Chociaż cenię i lubię Jana, nie zastawiam na niego sideł.

Chór sprawił, że wreszcie odważyłam się zdjąć maskę wiecznie zadowolonej kobiety i naprawdę zaczęłam cieszyć się chwilą – śpiewaniem, występami na przeglądach domów kultury, w domach pomocy społecznej i domach dziecka. A przede wszystkim – kontaktem z ludźmi!

Czytaj także:
„Zerwałam kontakt z siostrą, bo od lat kocham do szaleństwa jej męża. Jest mi wstyd, że go pocałowałam”
„Na kilometr wyczuwam niewiernych mężów, a potem zdobywam dowody zdrady. Większość chętnie płaci za milczenie”
„Rodzice chcieli, żebym szybko wyszła za mąż, ale ja nie umiałam zapomnieć o wakacyjnym romansie sprzed lat"

Redakcja poleca

REKLAMA