„Mąż pił od 18 lat, a ja wiedziałam, kiedy schodzić mu z drogi. Gdy poszedł na terapię, wstąpił w niego diabeł”

smutna kobieta fot. Adobe Stock, marjan4782
„Moje plany zmieniały się w zależności od tego, czy Karol potrafił utrzymać pion, czy nadawał się tylko do położenia do łóżka. Oczywiście, mogłabym to wszystko rzucić w diabły, tylko że byłam odpowiedzialna. Zdawałam sobie sprawę z tego, że mam na wychowaniu dwoje dzieci, a na głowie kredyt do spłacenia”.
/ 17.12.2023 11:15
smutna kobieta fot. Adobe Stock, marjan4782

Słowo „alkoholik”, delikatnie mówiąc, nie brzmi przyjemnie, dlatego osoby uzależnione potrafią tak manipulować, kłamać i tak wybielić się we własnych oczach, że choć piją nałogowo, sumienie nadal mają bieluchne, niczym dopiero co uprane prześcieradło. Tak właśnie robił mój mąż. 

A ja? Choć sama nie piłam, to okazuje się, że też fałszowałam rzeczywistość, tylko inaczej niż mąż. Oboje popadaliśmy w coraz większe kłamstwa, które dzień po dniu oddalały nas od siebie. Zanim jednak trafiłam na terapię, sądziłam, że alkoholowy problem dotyka jedynie mojego męża.

Każdy powód był dobry

Karol początkowo pił głównie w pracy. Bo były czyjeś imieniny, bo trzeba było oblać kolegi lub własny sukces zawodowy, bo… Pretekst zawsze się znalazł. Kiedy jednak przez alkohol omal nie stracił pracy, która była dla niego bardzo ważna, była jego życiową pasją, wówczas włączyło mu się myślenie. Pewnego dnia dyrektor poprosił go do gabinetu i powiedział, że jeśli jeszcze raz poczuje od niego alkohol lub pracownicy doniosą mu, że przyszedł do biura nietrzeźwy, zostanie zwolniony. Jeśli więc tego nie chce, musi iść się leczyć. A jeśli odmówi, to lepiej niech od razu składa wypowiedzenie.

Wystraszony Karol zgłosił się do psychologa, który zajmuje się terapią uzależnień. Ten zdiagnozował u niego chorobę alkoholową.

– To był dla mnie szok – usłyszałam od męża kilka miesięcy później. – Dotąd byłem pewien, że nad wszystkim panuję, że jak będę chciał, to w każdej chwili mogę powiedzieć: „Nie, dziękuję, dziś nie piję”. Tylko że nigdy tego nie powiedziałem.

Mąż zaczął chodzić na terapię

Mąż zaczął spotykać się z grupą terapeutyczną, w której byli jemu podobni. Wraz z nimi zaczął chodzić na mityngi, które są organizowane przez kluby anonimowych alkoholików. Karol zabrał się za leczenie, nic mi o tym nie mówiąc. Działał w dobrej wierze, ale jak wiadomo – piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami. On zaczął się leczyć, a tymczasem ja zostałam pozostawiona sama sobie.

Wtedy jeszcze nie miałam o tym pojęcia, jednak dziś wiem, że ja również potrzebowałam terapii. Że jestem tak samo uzależniona jak Karol. Psychicznie uzależniona. I dlatego, tak samo jak mój mąż, powinnam była leczyć się u psychologa specjalizującego się w terapii uzależnień.

To ciągły stres

Zazwyczaj sądzi się, że nałóg jest indywidualnym problemem każdego człowieka, który został dotknięty tą chorobą. Nic bardziej mylnego. Spójrzmy na ów problem od strony kobiety. Takie życie to permanentny stres.

Nie zastanawiasz się, czy po pracy pójdziesz z mężem do kina, zrobicie razem zakupy czy też pomożecie dzieciom w odrabianiu lekcji. Ty stale zadajesz sobie pytanie, czy twój chłop wróci dziś do domu trzeźwy, a jeśli nie, to jak będzie się zachowywał. Kiedy zbliża się wypłata, nie zastanawiasz się, co sobie w tym miesiącu kupicie, tylko, ile tym razem grosza mąż doniesie do domu i czy starczy na opłaty.

Oczywiście, każda żona alkoholika zna teksty w stylu, że on nie miał ochoty nawet na jeden kieliszek, ale koledzy namówili go na wyskok do knajpy, że on przecież nie lubi wódki, ale musiał się napić, bo inaczej koledzy zaczęliby go podejrzewać, że na nich donosi. No i jeszcze ten stary tekst: „Wypiłem tylko jedno piwo i najwyraźniej mi zaszkodziło”.

Człowieka wtedy szlag jasny trafia, że mężuś bierze nas za jednokomórkowego pantofelka. Bo przecież po jednym piwie facet nie zachowuje się i nie cuchnie tak, jakby wypił całą kadź browaru. Kto głupi, ten uwierzy.

Czułam się jak na huśtawce

Ja też codziennie zastanawiałam się, w jakim stanie mój chłop wróci do domu. Moje plany zmieniały się w zależności od tego, czy Karol potrafił utrzymać pion, czy nadawał się tylko do położenia do łóżka.
Oczywiście, mogłabym to wszystko rzucić w diabły, tylko że byłam odpowiedzialna. Zdawałam sobie sprawę z tego, że mam na wychowaniu dwoje dzieci, a na głowie kredyt do spłacenia. Co gorsze, kochałam tego drania, który co jakiś czas wręczał mi kwiatek na przeprosiny, przytulał i obiecywał, że ten wyskok zdarzył się już po raz ostatni.

– Uwierz mi – błagał.

Początkowo chciałam, żeby te słowa były prawdą, ale jak długo można udawać naiwną? Kiedy dziś spoglądam wstecz, widzę, że moje życie emocjonalne stanowiło swego rodzaju huśtawkę: góra – dół, pijany – trzeźwy, pokorny – zdenerwowany, łagodny – kipiący złością.

Mieliśmy swój mechanizm

Szybko nauczyłam się, że kiedy Karol przychodził do domu po wódce, to nie ma co z nim dyskutować, chociaż wówczas dopadał go istny słowotok. Rósł wtedy we własnych oczach do ponadnaturalnej wielkości giganta myśli, czynu, miłości do mnie i do dzieci, do całego otaczającego go świata. Kiedy zaś następnego dnia wstawał skacowany z łóżka, był mniejszy od mróweczki. Marzył tylko o tym, żeby chyłkiem przemknąć do łazienki, napić się w kuchni czegoś zimnego i uciec do pracy. 

Nasze relacje były uzależnione od rytmu picia Karola. Kiedy on był gigantem, ja uznawałam, że lepiej być mróweczką. Kiedy on malał, ja rosłam i odgrywałam się na nim za wszystkie przykrości. Na szczęście, nigdy nie był agresywny i nikogo nie uderzył.

Przez osiemnaście lat nie miałam świadomości, że funkcjonuję w chorym układzie, gdzie wciąż ścierają się przeciwności – on plus, ja minus, i na odwrót. Kiedy zatem Karol poszedł w tajemnicy na leczenie, w domu wszystko zaczęło się sypać. Dotychczasowy układ małżeński, w którym każdy miał chore, bo chore, ale własne miejsce, całkowicie się rozpadł. I co teraz?

Zaczął się awanturować

Zaczęłam się gubić w naszej domowej codzienności. Dotąd wiedziałam, jak funkcjonować, a teraz wszystko zwariowało. Zaczęły się awantury. Dosłownie o wszystko. Każdy drobiazg potrafił wyprowadzić męża z równowagi i rozpętać piekło. Nadal nie posunął się do rękoczynów, ale wstąpił w niego istny diabeł. Nie znałam go takiego i czułam, że sama zaraz wybuchnę. 

Aż wreszcie pewnego dnia, zagubiona w nowej sytuacji i niepotrafiąca znaleźć się w niepokojącej mnie podświadomie trzeźwości męża, wypaliłam, że lepiej już mi było, kiedy pił. Mąż nic nie odpowiedział, tylko wybiegł z domu, trzaskając drzwiami. Byłam pewna, że poszedł napić się do kolegi i ponarzekać przy okazji, jaka to trafiła mu się wredna żona.

– Nie ukrywam, że wyszedłem wtedy z domu wściekły – przyznał się Karol jakiś czas później. – Wiedziałem jednak z terapii, że złość potrafi podsunąć szybkie rozwiązanie problemu: napić się. Jeden, drugi, trzeci kieliszek i wreszcie masz wszystko z bani. Ale to byłoby najgłupsze rozwiązanie. Tego też nauczyłem się na terapii. Zadzwoniłem więc do psychologa i opowiedziałem mu o naszej kłótni. Przez godzinę terapeuta trzymał mnie przy telefonie i skutecznie rozładował tykającą we mnie emocjonalną bombę. Potem poprosił, żebym przyprowadził cię do niego na rozmowę.

To był także mój problem

Kiedy Karol wybiegł z domu, zrozumiałam, że zrobiłam coś nie tak. Nie wiedziałam co, ale byłam pewna, że to ja coś popsułam. Kiedy wrócił, byłam zaskoczona, że jest trzeźwy. Powiedziałam, że jest mi przykro i, że przepraszam go za moje zachowanie. On też mnie przeprosił za to, że nie powiedział, iż podjął leczenie. Terapeuta uświadomił mu, że popełnił błąd. Karol chciał mi zaimponować, a w rzeczywistości zadziałał przeciwko naszej rodzinie.

– W centrum życia alkoholika znajduje się butelka – powiedział mi kilka dni później terapeuta. – Pani mąż próbuje skończyć z nałogiem. W ten sposób z pani życia zniknął najważniejszy czynnik, wokół którego kręciła się wasza rodzina. Żeby Karol wygrał walkę, musi nauczyć się żyć ze świadomością własnego uzależnienia i woli trwania w trzeźwości. Pani też musi nauczyć się żyć bez alkoholu. Wypijał go mąż, ale to dezorganizowało także pani życie. Dlatego każde z was musi się na nowo nauczyć żyć w układzie, którego amplituda góra-dół powoli spłaszcza swą linię do tak zwanej normalności.

Od ponad dwóch lat chodzimy z Karolem na terapię. Niedługo będziemy obchodzili trzecią rocznicę mężowskiego niepicia. To nie tylko będzie święto Karola, ale i moje. Kiedyś wyobrażałam sobie, że w normalnym życiu na pewno każdemu jest łatwiej, wręcz bezproblemowo. A jeśli nawet pojawiają się kłopoty, to pokonuje się je z uśmiechem na ustach. Nic bardziej mylnego. Normalność ma swoje blaski i cienie, czasami bywa w niej ciężko. Ale ma też tę wielką i niepowtarzalną wartość, gdy żyje się w niej… na trzeźwo.

Czytaj także: „Skrycie kochałem się w mojej przyjaciółce. Oboje mieliśmy rodziny, ale miłość bywa bezwzględna”
„Przez całe swoje życie, mój dziadek kochał się w innej kobiecie. Ożenił się z moją babcią, bo zmusiła go do tego rodzina” 
„Mąż ma pretensje, że wieczorem nie padam na kolana i się z nim nie modlę. Wolę obejrzeć serial, niż klepać zdrowaśki”

Redakcja poleca

REKLAMA