„Mąż pije, ale ja nie potrafię odejść. Beze mnie zupełnie się stoczy, więc cierpię w milczeniu i wychowuję dziecko sama”

Chciałam dać nauczkę mężowi fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih
„Nie wiem, ile już było wieczorów, gdy był agresywny, rzucał talerzami, pieklił się o źle wyprasowaną koszulę, plamę na kurtce, ubliżał, szarpał mnie i córkę, chociaż żadnej z nas nigdy nie uderzył. Z pracy wyrzucono go za alkohol. Był już wtedy na bardzo wysokim stanowisku, dlatego upadek był bolesny. Intratną posadę zamienił na zasiłek”.
/ 18.04.2023 12:30
Chciałam dać nauczkę mężowi fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih

Pierwszy raz Karol upił się, kiedy w drugiej dobie życia umarł nasz synek. Nikt nie przyszedł po mnie do szpitala. Dostałam wypis i taksówką pojechałam do domu, ale dom był zamknięty. Czekałam na męża pod drzwiami mieszkania, w którym gnieździliśmy się wtedy z babką Karola. Jak przez mgłę widzę staruszkę dźwigającą siatki z zakupami na trzecie piętro i słyszę jej krzyk przerażenia, kiedy dostrzega mnie skuloną na schodach. Potem dowiedziałam się, że mój mąż dwa dni przeleżał w jakiejś zatęchłej norze zamroczony alkoholem. Śmierć naszego Jasia sprawiła, że kiepsko pamiętam te pierwsze lata małżeństwa.

Owszem, wiem, że były awantury z babką

O to, że Karol budzi ją w nocy, bo w jakiejś knajpie zgubił klucz, o to, że zasyfił łazienkę, o brudne buty, spalony czajnik… O milion rzeczy, o których ja nie chciałam wtedy myśleć. My z Karolem nie kłóciliśmy się. Prawdę mówiąc, nie docierało do mnie, że się stacza. Z dna wyciągnął Karola Leszek, kolega męża jeszcze z czasów szkolnych, który podobno nie znosił wódki. Mąż był zdolnym inżynierem i Leszek załatwił mu stanowisko kierownika działu projektów w firmie, w której sam pracował. Oczywiście postawił warunek: Karol nie może pić ani przychodzić do pracy na kacu. Kiedy po roku zwolnił się stołek dyrektora działu, mój mąż awansował. Wciąż jednak pił, ale mniej niż przedtem. Lubił wieczorem wychylić szklaneczkę whisky. Wiadomo: dobra posada, dobre pieniądze, dobry, markowy alkohol. To był dla nas lepszy czas. Karol zaczął smakować życie i nawet mnie jakoś pobudził do działania. Powoli oswajałam się z bólem, jaki zostawiła we mnie śmierć Jasia. Zaczęłam odnajdować radość w małżeństwie. Na nowo pokochałam Karola.

Mąż pomógł mi znaleźć pracę. Wyprowadził mnie z czterech ścian i pokazał mi inny, weselszy świat. Polubiłam jego nowe oblicze. Przez osiem lat małżeństwa nie rozmawialiśmy o naszym synku. Kilka razy w roku, z okazji rocznicy urodzin Jasia, imienin i na Wszystkich Świętych chodziliśmy na cmentarz zapalić znicze, położyć kwiaty na jego grobie. Nie lubiłam tych wypraw, bo po nich płakałam, a Karol upijał się kompletnie. Po dziewięciu latach od śmierci naszego synka zaszłam w ciążę.

Tym razem miała to być córeczka

Bardzo bałam się porodu. Widziałam, że i Karol przeżywa tę moją ciążę i mimo zapewnień lekarzy, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, wpadał w histerię z byle powodu. Mdłości, ból głowy, czy chociażby lekki katar sprawiały, że ciągnął mnie od razu do lekarza. Karolinka urodziła się zdrowa, o czasie, bez żadnych komplikacji. Karol strasznie się upił, ale tym razem ze szczęścia.

„Nasze życie wróciło na właściwe tory” – myślałam i wierzyłam święcie, że wszystko, co złe jest za nami.

Zbliżaliśmy się z Karolem do czterdziestki. Ja awansowałam, mój mąż zmienił firmę na lepszą i odnosił w niej sukcesy. Mieszkanie po babce zamieniliśmy na mały segment. Karolinka rosła jak na drożdżach i była naszym oczkiem w głowie. Wszystko układało się wspaniale. I wtedy pojawił się Leszek, dawny kolega męża, ten sam, który kiedyś wyciągnął Karola z dna. Zaczęło się od wypadu na brydża. Leszek przyjechał po Karola w sobotę o osiemnastej. Mieli wrócić późno. Mąż wtoczył się w niedzielę nad ranem kompletnie pijany. Obudził Karolinkę, bo od drzwi awanturował się, że dałam mu za ciasne buty. Nie wiedziałam, jak mam zareagować, nie rozumiałam, o co mu chodzi z tymi butami. Byłam przerażona stanem męża. Po kilku godzinach snu niczego nie pamiętał.

Karol na całego wrócił do picia

Od tamtej pory minęło 20 lat i nie wiem, ile takich weekendów, dni powszednich, kiedy mój mąż wracał pijany lub upijał się w domu, był agresywny, rzucał sprzętami, talerzami, pieklił się o ciasne buty, źle wyprasowaną koszulę, plamę na kurtce, ubliżał, szarpał mnie i córkę, chociaż na szczęście żadnej z nas nigdy nie uderzył. Z pracy wyrzucono go za alkohol. Był już wtedy na bardzo wysokim stanowisku, dlatego upadek był dla niego bardzo bolesny. Intratną posadę zamienił na zasiłek. Potem co prawda udało mu się jeszcze raz zatrudnić w dobrym przedsiębiorstwie, ale już jako zwykły konsultant. Miałam nadzieję, że mniejsze zarobki a jednocześnie groźba utraty stanowiska, powstrzymają go przed piciem. Niestety. Kiedyś, prowadząc rozmowy z zagranicznymi partnerami nie zapanował nad sobą. Upił się w sztok, zgubił jakieś ważne dokumenty, zwymyślał kelnera w obecności swojego zwierzchnika. Od tamtej pory jego zła reputacja znana jest w całym zawodowym środowisku. Wiadomo, że jest niesolidny, wpada w alkoholowe ciągi i nie ma z niego pożytku.

Od czasu do czasu, dzięki życzliwości znajomych, dostaje jakieś prace zlecone, ale większość tego, co zarobi, przepija. Bo mój mąż nie bierze do ust byle czego; w naszym domu pija się tylko luksusowe trunki. Na szczęście ostatnio mniej. Sama o to zadbałam. Poza tym, mąż zaczął chorować. Mogłoby się zdawać, że problemy ze zdrowiem pozwolą mu uwolnić się od picia. Ja jednak wiedziałam, że prędzej czy później wróci do tego. Pierwsza szklanka whisky po chemioterapii bardzo mu nie smakowała.

– Cholera, ale drapie w gardło – wychrypiał, ale wciąż trzymał szklankę z trunkiem w ręku i obracał nią, przyglądając się z każdej strony, jakby to był jakiś cenny klejnot.

Już wtedy wiedziałam, że znowu wróci do ostrego picia. Nadal jednak kochałam Karola, chciałam walczyć o jego zdrowie, o spokój w naszym domu, o nas. Wtedy wpadłam na pozornie głupi pomysł: będę dolewać mu do tej whisky wodę. Z początku dolewałam mało, bo bałam się, że mąż się zorientuje, zrobi awanturę. Karol jak dawniej upijał się szybko.

Tracił kontrolę nad sobą i emocjami

Alkohol znów mu smakował, chociaż wciąż mówił, że pali go w gardle. Zaczęłam więc stopniowo dolewać więcej wody. Poskutkowało. Mąż złagodniał, miał zawsze pod ręką swoją butelkę, ale nie upijał się. Bóle nie wracały. Jeszcze przed tygodniem Karol wypijał whisky rozcieńczoną pół na pół z wodą. Pił tak spreparowany alkohol przez prawie cztery lata. Nie upijał się, chociaż pił prawie codziennie. Odstawiał butelkę po wypiciu połowy i, śmiejąc się, mówił:

– Więcej nie mogę. Lekarz nie pozwala.

Przez cztery lata w naszym domu panował spokój. W czwartek odwiedził nas Leszek. Nie lubiłam jego wizyt, bo zawsze kończyły się ostrym piciem. Tym razem jednak prowadził auto.

„Nie będzie chlał” – pomyślałam z ulgą.

Ale moja radość była przedwczesna. Kolega męża już był po kielichu. Wtoczył się do stołowego i od razu sięgnął po flaszkę Karola. Chciałam mu ją zabrać, mówiąc uprzejmie, że mu naleję. Leszek jednak sam sięgnął po szklankę z barku i hojnie nalał do niej słomkowy napój.

– Karol, chłopie! Co ty pijesz? Ktoś ci w tym domu wódkę chrzci, a ty pijesz te pomyje – podstawił szklankę Karolowi pod nos i głośno zarechotał.

Po jego wyjściu była wielka awantura. Na nic się zdały moje tłumaczenia, że dolewam do whisky wodę dla jego dobra. Od tygodnia mój mąż nie trzeźwieje. Zamawia alkohol przez Internet, otwiera oryginalną butelkę i nie spuszcza jej z oczu, dopóki nie zobaczy dna. Za miesiąc kolejne badania. Na szansę dla nas już straciłam nadzieję.

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA