Odkąd pamiętam, mój mąż panicznie bał się igieł. Gdy miał oddać krew do badań, przeżywał prawdziwe katusze. Skakało mu ciśnienie, pocił się ze strachu, trząsł, a nawet mdlał. Za każdym razem uprzedzałam pielęgniarki, że cierpi na taką przypadłość, prosiłam, żeby pozwoliły mi zostać z nim w gabinecie, ale nie wierzyły.
– Taki postawny mężczyzna i boi się igieł? To niemożliwe – chichotały, wypraszając mnie za drzwi.
Dopiero gdy spadał z krzesła i trzeba go było cucić, przestawały się śmiać. Wybiegały przerażone na korytarz i krzyczały, że zemdlał.
– Przecież uprzedzałam… – odpowiadałam za każdym razem i wchodziłam do gabinetu, by pomóc się Piotrkowi pozbierać.
Pół biedy, jeśli udało się pobrać krew, zanim spadł z krzesła. Jeśli nie, wszystko zaczynało się od nowa. Ale wtedy pielęgniarki pozwalały mi już zostać. Starałam się zagadywać Piotrka , odwrócić jakoś jego uwagę, ale i tak się bał. Czasem miałam wrażenie, że zaraz zawału dostanie.
Przez jakiś czas chodził na terapię, by nauczyć się panować na tym lękiem, ale nie pomogła. Był zdruzgotany, bo nie dość, że przypadłość była wstydliwa, to jeszcze utrudniała mu życie. W końcu się z nią pogodził. Nikomu jednak o niej nie mówił. Bo czym się tu chwalić? Niestety, omdlenia były wynikiem silnego stresu, którego mój mąż nie umiał opanować.
Koleżanka myślała, że to żart
Rok temu najlepszy przyjaciel męża, Adam, miał wypadek samochodowy. Przeżył, ale okazało się, że czeka go kilka operacji. A szpital prosił, by rodzina i znajomi oddali krew. I to nie wszystko jedną jaką, tylko grupy „0”, czyli takiej, jaką miał Adam.
– Lekarze mówią, że skalpelem nie ruszą, dopóki nie znajdą się dawcy. W bankach nie ma krwi. Zwłaszcza zerówki. Jest ponoć cenniejsza od złota. Obdzwaniam więc wszystkich znajomych w nadziei, że ktoś ją ma. Na razie znalazłam dwie osoby. A to ciągle za mało – płakała mi do słuchawki Kasia, żona Adama.
– Ja mam niestety „A”… Ale Piotrek ma „0”! – wypaliłam bez zastanowienia.
– Naprawdę? To kamień mi z serca spadł. Piotrek na pewno pomoże! Przecież nie odmówi najlepszemu przyjacielowi – ucieszyła się Kasia.
– Myślę, że bardzo by chciał. Sęk w tym, że chyba nie da rady – westchnęłam, bo natychmiast przypomniałam sobie o przypadłości męża.
– Dlaczego? – spytała zdziwiona.
– Bo… Bo bardzo boi się igieł – czułam, że Kaśka nie uwierzy. – Ojej, powiem ci prawdę. Piotrkowi przy głupim, kilkusekundowym wkłuciu natychmiast kołacze serce, oblewa go zimny pot a potem najczęściej mdleje. A co tu dopiero mówić o oddawaniu krwi… – zamyśliłam się. – To pewnie trwa z pół godziny?
– Ty żartujesz, prawda? To jakaś bzdura! Niech Piotrek przestanie się wygłupiać i zgłosi się do punktu krwiodawstwa w szpitalu. Tu chodzi o życie Adama! – zdenerwowała się Kasia.
– To nie żadna bzdura… Kasia, ja nie zmyślam. Uwierz mi! A zresztą, to nieważne. Pogadam z nim, jak tylko wróci z pracy. I dam ci znać – odparłam i się rozłączyłam.
Mąż miał pretensje
Byłam zła na siebie, że tak z rozpędu powiedziałam o grupie krwi męża. Czułam, że Kasia, tak jak inni, nie traktuje lęku Piotrka poważnie. I że jeśli mąż nie pomoże, Kasia obrazi się na śmierć. „Trzeba było najpierw porozmawiać z Piotrkiem, uprzedzić, zapytać, czy zechce chociaż spróbować, a nie od razu kłapać dziobem” – beształam się w myślach.
Mąż wrócił z pracy godzinę później. Gdy usłyszał o wypadku Adama, był przerażony. Ale jeszcze bardziej przeraził się, gdy dowiedział się, że przez mój zbyt długi język ma oddać krew.
– Przecież wiesz, że to ponad moje siły. Po co mówiłaś Kaśce? – zapytał z pretensją w głosie i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju.
– Wiem, przepraszam, tak mi się wymsknęło, z rozpędu. Gdy usłyszałam, że życie Adama wisi na włosku, a lekarze, z powodu braku krwi, nie podejmą się operacji, nie wytrzymałam… – zaczęłam się tłumaczyć.
Piotr nagle się zatrzymał.
– Wiesz co? Może i dobrze – wpadł mi w słowo.
– Naprawdę? – spytałam zaskoczona.
– Naprawdę. Jak człowiek stoi pod ścianą, to nie ma wyjścia. Albo mierzy się z problemem, albo tchórzy i zawraca. Jedziemy do szpitala. Pal sześć moje lęki. Trzeba ratować kumpla!
– Jesteś pewien? A co będzie, jak nie dasz rady? To nie jest kilkusekundowe ukłucie… – miałam wątpliwości.
– Wiem, ale jak nie spróbuję, to sobie nie daruję. Jedźmy już, bo się jeszcze rozmyślę. Aha, i nie mów tam w szpitalu o moich lękach. Bo mnie jeszcze pogonią – powiedział i zdecydowanym krokiem ruszył do drzwi.
Chciałam, żeby dał radę
Nie będę ukrywać, spodziewałam się najgorszego. Byłam niemal pewna, że już przy pobieraniu krwi do badań Piotrek wyłoży się w gabinecie jak długi i zaraz odbiorę telefon, że mam go stamtąd zabierać. Jednak mijały kolejne minuty i nikt nie dzwonił.
W końcu po godzinie przyszedł. Był blady jak ściana, ale bardzo zadowolony.
– No i co? Udało się? – zapytałam.
– Udało. Oddałem tyle krwi, ile jednorazowo można oddać – powiedział.
– Jakim cudem?
– Tak naprawdę? Nie bardzo pamiętam. Wiem tylko, że wypełniałem jakąś ankietę, wiem, że mnie o coś pytali i posadzili na takim wygodnym fotelu. A potem już właściwie nic. Siedziałem i powtarzałem sobie, że muszę wytrzymać, bo to dla Adama. Nie wiem, jak to zrobiłem… Wyłączyłem świadomość czy jak? Wróciłem do rzeczywistości dopiero wtedy, gdy usłyszałem, że już po wszystkim i dostałem czekoladę.
– Wiesz co? Jestem z ciebie bardzo, ale to bardzo dumna – cmoknęłam go w policzek.
– Szczerze? Ja z siebie też – uśmiechnął się.
Zmierzył się z lękiem
Po powrocie do domu od razu zadzwoniłam do Kaśki. Odebrała natychmiast.
– Przepraszam, że tak wyśmiewałam się z Piotrka. Poszperałam trochę w internecie i dowiedziałam się, że ten strach przed igłami to wcale nie jest bzdura. Nie zmuszaj go, żeby oddawał krew, znajdę kogoś innego – zaczęła się tłumaczyć.
– Nie musisz, już po wszystkim. Właśnie wróciliśmy z Piotrkiem ze szpitala – przerwałam jej.
– Poważnie?
– Poważnie. Sam zdecydował. Stwierdził, że musi zmierzyć się ze swoim lękiem, by ratować przyjaciela. No i udało się…
– Wiesz co? To dodał mi tym otuchy. Jeszcze przed chwilą miałam tylko złe myśli, wątpiłam, że Adam wróci do zdrowia. Ale teraz święcie w to wierzę. Pan Bóg musi docenić taki bohaterski gest.
Kaśka miała rację. Przyjaciel męża przeszedł dwie skomplikowane operacje, ale wrócił do zdrowia.
A Piotrek? Ostatnio był na obowiązkowych okresowych badaniach pracowniczych. Pobrali mu krew i… nie zemdlał. Pan Bóg też go nagrodził?
Czytaj także: „Mąż miał przede mną 3 żony i każdej zostawił małą fortunę. Byłam w szoku, gdy poznałam prawdę o tych rozstaniach” „Moi rodzice sprzedali dom i wszystkie kosztowności. Jesień życia chcieli spędzić w starym kamperze, o nas nie myśleli”
„Nikt nie zadba o mojego syna lepiej niż ja. Obrzydzałam mu wszystkie kobiety, żeby nie trafił w łapy pierwszej lepszej”