Przez prawie 30 lat byliśmy z moim mężem Wojtkiem zgodnym, kochającym się małżeństwem. Wychowaliśmy troje dzieci, które dawno pozakładały własne rodziny i wyprowadziły się do innych miast. Zostaliśmy sami w naszym małym mieszkanku na trzecim piętrze. Jeszcze rok temu nasze życie było spokojne i uporządkowane. Mąż był już na emeryturze. Wziął na siebie większość domowych obowiązków, robił zakupy, gotował obiad. Dzięki temu ja po powrocie z pracy miałam trochę wolnego czasu, mogłam odpocząć, poczytać lub najzwyczajniej w świecie poleniuchować. Popołudniami wychodziliśmy na spacer lub na partyjkę brydża do znajomych. Czasem jechaliśmy w odwiedziny do naszych dzieci i wnuków.
Aż pewnego dnia wszystko się zawaliło
Wojtek bardzo źle się poczuł. Poszedł do warzywniaka i już nie mógł o własnych siłach z niego wrócić.
– Pani Kasiu, to było straszne! Miło sobie gawędziliśmy i nagle pan Wojtek złapał się za serce. Zrobił się blady, nie mógł złapać tchu... W pierwszej chwili nie wiedziałam, co robić! – relacjonowała mi potem sprzedawczyni.
Przytomnie zadzwoniła jednak po karetkę, mąż trafił do szpitala. Badania wykazały stan przedzawałowy. Przez kilka dni leżał na kardiologii, potem lekarze orzekli, że niebezpieczeństwo minęło.
– Musi pani dbać o męża. Teraz nie powinien zbytnio się przemęczać, denerwować. No i proszę pilnować, żeby brał leki. Wtedy wszystko będzie dobrze – usłyszałam, gdy wypisywano go do domu.
Bardzo się przejęłam tymi słowami. Nie do końca byłam taką optymistką, jak lekarze.
„Przecież z sercem nie ma żartów, a Wojtek ma już swoje lata” – myślałam.
Od tamtej pory wszystko wzięłam na swoją głowę. Chodziłam do pracy, poza tym robiłam zakupy, sprzątałam, gotowałam, prałam. Żeby tylko Wojtek nie musiał nic robić. Aby się niepotrzebnie nie przemęczał, przynosiłam mu do łóżka posiłki, znosiłam gazety i książki. Nawet telewizor wstawiłam do sypialni, by mógł w spokoju i komforcie oglądać ten swój ulubiony sport.
– Naprawdę, jesteś kochana. Nie zasługuję na tak cudowną żonę – mówił.
A potem prosił, żebym zrobiła dla niego jeszcze to, czy tamto. Nie protestowałam. Wymagał troski, chodziłam więc koło niego jak koło maleńkiego dziecka. Uważałam, że to normalne, groził mu przecież zawał. I nawet nie zauważyłam, że pewnego dnia mąż nie tyle potrzebował opieki, co się do niej przyzwyczaił. I zaczął się jej domagać. Po raz pierwszy próbowała mi to uświadomić córka, Ewa. Kilka miesięcy temu wzięła urlop i przyjechała do nas na dwa tygodnie.
Chciała mi pomóc w opiece nad ojcem
Byłam jej za to wdzięczna, bo ze zmęczenia ledwie trzymałam się już na nogach. Po kilku dniach pobytu, gdy wróciłam z pracy, zauważyłam, że jest bardzo wzburzona. Okazało się, że pokłóciła się z ojcem. Powiedziała mu, że się nad sobą użala i mnie wykorzystuje. Gdy się o tym dowiedziałam, prawie siłą zaciągnęłam córkę do kuchni i zrobiłam jej awanturę.
– Jak mogłaś! Przecież wiesz, że ojcu nie wolno się denerwować! – krzyczałam na nią.
– Mamo, błagam cię, przejrzyj na oczy! Tata naprawdę cię wykorzystuje! Może rzeczywiście ma kłopoty z sercem, ale to nie upoważnia go do tego, żeby traktował cię jak służącą. Jak tak dalej pójdzie, zamęczysz się na śmierć! – próbowała mi tłumaczyć.
Nie słuchałam.
– Ojciec jest chory, potrzebuje opieki. Jeżeli nie potrafisz tego zrozumieć, wracaj do domu! – przerwałam jej.
Trwałam przy swoim, mimo że podświadomie czułam, że Ewa ma rację. Lekarz już kilka tygodni wcześniej był zadowolony z wyników badań mojego męża.
– Ma pan naprawdę silny organizm, wszystko jest w najlepszym porządku. Zobaczymy się na kontroli, dopiero za pół roku – powiedział.
I podkreślił, że Wojtek może już wrócić do normalnego życia.
– No widzisz, jesteś już zdrowy! – cieszyłam się, gdy wyszliśmy z przychodni.
Ale on tylko się naburmuszył.
– Daj spokój, mówi tak, żeby mu już głowy więcej nie zawracać! Przecież chyba lepiej wiem, jak się czuję. Wystarczy mały wysiłek i już brakuje mi tchu – skarżył się ze zbolałą miną.
Wierzyłam mu. Przecież wiadomo, jak wygląda nasza służba zdrowia…
Pacjentów traktuje się jak intruzów
Mijały tygodnie. Mąż ciągle narzekał na serce i wylegiwał się w łóżku, a ja byłam jego służącą, pielęgniarką, kucharką. Pogodziłam się ze swoim losem. Bałam się o Wojtka. Nie chciałam mu zaszkodzić. Kładąc się wieczorem do łóżka, modliłam się tylko, by Bóg dał mi więcej siły. Ledwie mogłam już podołać wszystkim obowiązkom. I pewnie ta sytuacja trwałaby do dziś, gdyby nie przypadek. Miesiąc temu zwolniłam się wcześniej z pracy. Musiałam załatwić parę spraw w urzędzie. W drodze do domu zrobiłam duże zakupy. Właśnie obładowana jak wielbłąd zbliżałam się do naszego bloku, gdy za rogiem usłyszałam głos męża. Wyjrzałam ostrożnie. Stał i rozmawiał z kolegami. Był w świetnej formie, rozbawiony.
– No, panowie, muszę lecieć i położyć się do łóżka. Żona niedługo wróci. A przecież jestem umierający – śmiał się.
Koledzy patrzyli na niego z podziwem.
– Ty to się, stary, umiesz urządzić. Tylko pozazdrościć! A nasze baby wiecznie nas do roboty gonią! – pokręcili głowami.
– No, cóż, jakoś trzeba sobie w życiu radzić, panowie! Stan przedzawałowy ma swoje dobre strony! – zarechotał.
Wpadłam we wściekłość.
„A więc to tak. Ja się tu poświęcam, haruję jak wół, martwię się o niego, a on sobie symuluje? I bezczelnie mnie wykorzystuje?” – pomyślałam.
W pierwszej chwili miałam ochotę go zamordować. Potem jednak zmieniłam zdanie. Wyszłam zza rogu i stanęłam obok mojego małżonka.
– O kochanie, widzę, że się już lepiej czujesz. To wspaniale, pomożesz mi zanieść na górę te ciężkie zakupy – powiedziałam słodkim głosem.
Omal nie zemdlał na mój widok. Stał i gapił się na mnie z rozdziawionymi ustami. Potem jednak pośpiesznie pożegnał się z kolegami, wziął torby i podreptał za mną do domu. Gdy weszliśmy do mieszkania, dyszał jak parowóz.
– Wyszedłem tylko na chwileczkę, żeby się przewietrzyć. I zobacz, od razu zrobiło mi się słabo – osunął się na krzesło.
Popatrzyłam na niego z politowaniem
– Przestań! Teraz nawet gdybyś naprawdę źle się poczuł i tak ci nie uwierzę – powiedziałam spokojnie. A potem zadzwoniłam do pracy, poinformowałam, że biorę tydzień zaległego urlopu i bez słowa spakowałam walizkę. – Wyjeżdżam do Ewy – powiedziałam do męża, stojąc w drzwiach.
– Jak to, nie możesz mnie zostawić… Przecież jestem chory. A co będzie, gdy zasłabnę? – próbował nakłonić mnie do zmiany zdania.
Byłam nieugięta.
– Ja też jestem chora, ze zmęczenia. I też mogę zasłabnąć. Należy mi się porządny odpoczynek – odparłam.
Do domu wróciłam po tygodniu. Mieszkanie lśniło. Mąż przywitał mnie kolacją. Kajał się i przepraszał. Powiedział, że gdy się nim opiekowałam, czuł się jak król. I było mu tak dobrze, że nie potrafił z tego zrezygnować. Może i jest to jakieś wytłumaczenie, ale… Nie zamierzam mu tak łatwo wybaczyć. Teraz role się odwróciły. Ja po powrocie z pracy odpoczywam, a on koło mnie skacze. To leniuchowanie zaczyna mnie już trochę męczyć, bo nie lubię nic nie robić, ale jakoś jeszcze wytrzymam.
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”